ROZDZIAŁ 675

PETRE

Ich rozmowa zdecydowanie ewoluowała i z półsłówek i traktowania siebie wzajemnie jak naiwnych idiotów, dość gwałtownie przeszli do przerzucania się argumentami o tym, czyja rasa jest gorsza, tym samym w bardzo dobitny sposób okazując sobie nieufność. Do tej pory zachowywali przynajmniej jakieś strzępy pozorów, ale właśnie wszystkie te marne starania runęły. Seraphina przez większość czasu zarzucała mu, że nie był z nią szczery — ale tym razem właśnie był, pokazując jej, jaki miał stosunek do jej szpiegowskiej, kolorowej osoby.

— Tak — przyznał ze wzruszeniem ramion, nie bardzo przejęty przyznaniem się do tak płytkiej oceny — tak sobie was wyobrażam. Bo wy nie widzicie w nas człowieka tylko zwierzę. Nawet teraz mnie tak traktujesz. Pewnie wyobrażasz sobie, że hotel tylko przykrywka, a gdzieś w piwnicach mamy laboratorium z łóżkami szpitalnymi, na których leżą uwięzione dziewice, żeby pobierać z nich krew. Ale to powierzchowna ocena, oczywiście że tak — zauważył przytomnie. — Choć trudno mi sobie wyobrazić ciebie zajmującą się jakimiś… przyziemnymi sprawami. I to znowu płytkie, ale sprawiasz wrażenie, jakby łowy były jedynym, co w życiu robisz i co się interesuje. Na pewno się mylę — dodał pospiesznie — ale na taką mi wyglądasz. Tak, gadam jak idiota — mruknął, wzruszając ramionami — ale niespecjalnie zależy mi na twojej opinii o mnie. Bo ty, tak samo jak ja, nie starasz się nawet zajrzeć głębiej. I nie mam z tym problemu. Nasze światy nie mogą się przenikać w pokojowy sposób, czego jesteśmy dowodem.

Był przekonany, że Seraphina się z nim nie zgodzi, bo wykaże więcej rozsądku i zwróci uwagę na fakt, że myślenie stereotypowe było bardzo krzywdzące. Ale Petre akurat w tym jednym przypadku nie widział powodu, dla którego miałby kłamać. Nie chciał mieć nic wspólnego z łowcami, bo zwyczajnie czuł się w ich obecności zagrożony, co zresztą zamierzał jej wyjaśnić.

— Nie, nigdy nikogo nie zabiłem — odparł nie bez dumy. — Nie musiałem i nigdy nie chcę tego zmieniać.

Zostali z Ilarie wychowani w bezpiecznym środowisku, w którym ich odmienność nie była traktowana jak broń lub nawet tarcza, a po prostu coś, co można określić jako wyjątkową cechę ich rodu. Dlatego owszem, Petre wiedział, jak się bronić, miał podstawowe umiejętności w walce, a ich rodzice zadbali o to, by ich dzieci poradziły sobie we względnie trudnych warunkach. Ale nigdy nie wykorzystali tej wiedzy w praktyce, żyjąc w spokoju i luksusie. Dlatego też, gdy teraz wszystko tak nagle się zmieniło, rodzeństwo było dość skołowane. To z całą pewnością dostrzegała Seraphina, co najpewniej nadzwyczaj ją bawiło.

Gdy znowu zaczęła mówić o tym, jacy to nadprzyrodzeni są źli i potworni, westchnął ze zrezygnowaniem i pokręcił głową. Ich rozmowa zmierzała donikąd, bo żadne z nich nie słuchało tego drugiego. I choć to nie miało najmniejszego sensu, Petre chciał jej wytłumaczyć swój punkt widzenia.

— Boisz się innych ludzi? — spytał niespodziewanie, patrząc na nią intensywnie. — Innych twojej rasy? Bo to nie jest kwestia odwagi albo naiwności; to suchy fakt, że istoty ludzkie, bez względu na rasę, potrafią być bardzo niebezpieczne. Wśród ludzi są złodzieje, mordercy gwałciciele. I nie — podkreślił — nie chcę ci zasugerować, że twoja rasa jest bardziej zdeprawowana od mojej. Chcę ci uświadomić, że zło nie jest rasistą. Zło dopada każdego i w poważaniu ma rasę, płeć czy cokolwiek innego. Zmierzam do tego — uzupełnił spokojnie, choć stanowczo — że zgadzam się, wśród wampirów, wilkołaków i innych nadprzyrodzonych są tacy, którzy na zawsze powinni być wyjęci z życia społecznego. Tak samo jak wśród ludzi. Czy myślisz, że gdybym spotkał na swojej drodze zdziczałego wampira, to co on by zrobił? Poklepał mnie po plecach, pozdrowił, wyminął spokojnie i powiedział, że “nie no, swoich nie ruszam, idę zabić jakiegoś człowieczka”? Nie, nawet by nie mrugnął, mordując mnie w ciągu sekundy. Nie napiłby się mojej krwi, ale zabiłby, bo widziałby we mnie zagrożenie. Albo zabiłby dla zabawy, nie wiem. Wiem tylko, że nie miałbym z nim żadnych szans. Mówisz, że boisz się takich jednostek. To tu cię może zaskoczę: ja też się ich boję — wyznał wprost, przez chwilę patrząc Seraphinie w oczy. — Więc w pewnym sensie jesteśmy wam wdzięczni, że eliminujecie tych, dla których nie ma już drugiej szansy. Ale mimo to, nigdy wam nie zaufamy, bo żyjemy w obawie, że któregoś dnia zostaniemy fałszywie osądzeni. Bo przecież każdy wampir to krwawy zabójca, więc jeśli jego wujek, jakaś piąta woda po kisielu, kogoś kiedyś zabił, to dla bezpieczeństwa lepiej wybić cały ród, bo pewnie reszta taka sama. U was nie ma wymiaru sprawiedliwości, nie ma sądów albo kary więzienia. Jesteś podejrzany o to, że stanowisz zagrożenie? Giniesz. Więc ja ci nie chcę wmówić, że nie jesteśmy niebezpieczni — zapewnił — ale nie chcę też być traktowany na równi z tymi, którzy na swoim koncie mają potworne zbrodnie. A dokładnie tak się wraz z siostrą czujemy, gdy tu węszysz i podejrzewasz nas o najgorsze. I naprawdę, nawet to rozumiem. Tylko nie dasz sobie wmówić, że nie masz racji i nie jesteśmy zagrożeniem. Bo ja, tak jak ty, mam szacunek do życia. Jak znam siebie, nie byłbym w stanie kogoś zabić. Nawet jakbym był w patowej sytuacji, nie wiedziałbym, co zrobić.

Słuchając historię o piekarzu, już wiedział, że nie dojdą do porozumienia, że jedno nigdy nie zrozumie drugiego. Dlatego Petre po prostu pokiwał ze zrezygnowaniem głową.

     To naprawdę okropne — przyznał cicho. — Współczuję traumatycznego przeżycia i cieszę się, że ten bydlak już nikomu nie zagraża. Ale wiem też, co chcesz tym argumentem przekazać. Jesteśmy źli, niedobrzy, trzeba nas eliminować, a nawet jak teraz jesteśmy dobrzy, to albo kłamiemy, albo w końcu i tak staniemy się źli. Super — mruknął ponuro. — Jak chcesz, możemy od razu przejść do rzeczy: ja się na ciebie rzucę z kłami, a ty mi przebijesz serce osikowym kołkiem. Bo tak to ma działać, tak?

Gdy Seraphina zaczęła mówić o babci, wyrażając się o niej z sympatią, paradoksalnie Petre zaczął czuć wzbierającą w nim niechęć do swojej rozmówczyni. Potwornie nie podobał mu się fakt, że ktoś taki jak ona naprawdę kręcił się obok jego ukochanej babci. Choć jednocześnie był w stanie uwierzyć, że ta kochana staruszka wolała budować przyjaźnie niż zaogniać konflikty. Gdyby na świecie żyła chociaż setka więcej takich jego babć, świat miałby szansę stać się naprawdę pięknym miejscem.

Aż wtem, zupełnie nagle, na jego głowę spadła bomba. Ogłuszająca, wypalająca wszystkie myśli, a w serce wpijająca odłamki niedowierzania, lęku i obawy — obawy, że to, co mówiła Seraphina, mogło być prawdą.

— Babcia was tu nasłała? — powtórzył z kpiną, unosząc wysoko brwi, po czym buchnął udawanym śmiechem. — Oczywiście. Wpuszczałaby do swojego gniazdka żmije. Jakoś trudno mi w to uwierzyć, a zwłaszcza od ciebie. Poza tym, to co mówisz sugeruje, że robicie tu za jakąś śmieszną ochronę. A wy nie chcecie nas chronić, tylko znaleźć na nas haki. Dlatego to, co mówisz, kupy się nie trzyma.

Dalsze oskarżenia jednocześnie go rozbawiły i rozwścieczyły.

— Jesteś hipokrytką — syknął — jeśli sądzisz, że tylko ja w tym duecie podchodzę zerojedynkowo. Przychodzisz tu, opowiadasz jakieś rewelacje, nie dostarczając na nie ani jednego dowodu, po czym zarzucasz szantażem, że w związku z brakiem współpracy następnym razem naślesz nam tu cały tabun łowców. I to ma być fair współpraca twoim zdaniem? Dziwne macie standardy. Dostarczysz mi dowody, to się do nich odniosę. I kto wie, może dzięki temu i ty się czegoś dowiesz. A hasło już ci podawała Ilarie — zauważył, zdegustowany tą nagłą, jakże trywialną zmianą tematu. — Trzeba było sobie gdzieś zapisać. A jak nie zapisałaś, to w recepcji ci podadzą.

Wystarczyła ta dość niedługa rozmowa, by Petre uświadomił sobie, że wyjątkowo, ale to wyjątkowo nie znosił tej kobiety.

Rozdział 674

Seraphina 

Obserwowanie Petre było niemal, jak czytanie z otwartej księgi, choć musiała przyznać, że bywały rozdziały dla niej niezrozumiałe. Nie wiedziała, jak zareagować, gdy wampir odsunął się od niej i uniósł głos. Najwyraźniej jego samego to zaskoczyło, bo szybko spuścił z tonu. Poczuła się nagle bardzo niesprawiedliwie oceniona i uznała, że powinna mu coś wyjaśnić. Nie wiedziała dlaczego. Co ją w ogóle obchodziło zdanie Dumitrescu? Miała zadanie do wykonania, nie przybyła do hotelu nawiązywać nowe znajomości tylko szpiegować i tym powinna się zająć. To, co chciała powiedzieć było jednak od niej silniejsze i niemal od razu cisnęło się jej na usta, gdy Petre zamilkł. Zawsze postępowała nie całkiem zgodnie z zasadami, które jej wpojono. Miała swoje zdanie i potrafiła sama podejmować decyzje, dlatego większość jej kolegów po fachu uznawała ją za słabą. Dla Seraphiny wolna wola nie była słabością, a wręcz przeciwnie, była oznaką siły. Nie chciała być niczyją marionetką, tak jak jej rodzice, dlatego wszystko, co robiła, robiła w zgodzie z samą sobą. Większości się to nie podobało, ale póki była skuteczna nikt nie mógł tego kwestionować. 

- Ty z kolei wyobrażasz sobie łowców, jako wiejską gawiedź, która leci z widłami na pierwszego lepszego wampira i nawet nie wie dlaczego. Myślisz, że pewnego dnia obudziłam się z marzeniem, że od dziś będę zabijała inne istoty? Praktycznie każdego z nas coś do tej decyzji pchnęło, coś spowodowało że boimy się was i próbujemy bronić innych. Najczęściej jest to krzywda, której doznaliśmy ze strony nadprzyrodzonych. Śmierć żony lub męża, dziecka, brata, siostry, rodziców. Czasem kalectwo nasze lub któregoś z naszych bliskich. Nie wiem, czy kiedyś kogoś zabiłeś, być może nie musiałeś, ale nigdy nie jest to łatwe, nawet jeśli w dużej mierze kieruje tobą nienawiść. I oczywiście, że są tacy łowcy, którzy czerpią z tego przyjemność, są też tacy którzy już nie czują nic. Ja nie lubię zabijać, Petre, wręcz tego nienawidzę. Muszę to robić, bo inaczej sama zginę, a wraz ze mną inni ludzie, a może nawet nadprzyrodzeni. Zdajesz sobie sprawę, jak wiele jest zdziczałych wampirów? Jak wiele wilkołaków, którzy tracą nad sobą kontrolę i zabijają bez opamiętania? Widziałeś kiedyś harpie? Stałeś oko w oko ze strzygą lub leszym albo zmorą? Jest wiele dzikich gatunków, których jednym celem jest mordowanie. Żebyś mógł być hotelarzem, ja muszę być łowcą – mówiła spokojnie, bo nie czuła żadnej potrzeby, aby na niego wrzeszczeć, choć bez wątpienia czuła złość. Nie spodziewała się, że ta rozmowa przyniesie jakiekolwiek efekt, dlatego w końcu musiała zacząć działać w pojedynkę. Petre nie miał pojęcia o życiu poza hotelem. Był głupiutkim chłopcem trzymającym się spódnicy siostry, która z kolei była głupiutką dziewczynką trzymającą się innej spódnicy. Oboje guzik wiedzieli o prawdziwym życiu i zagrożeniach, które czyhały na ludzi i innych nadprzyrodzonych. Istniały rasy objęte specjalną ochroną, których łowcy strzegli od pokoleń i bywało tak, że nie raz musieli zabijać nawet innych łowców. Kiedy działo się naprawdę źle, atmosfera była napięta, ale kiedy wszystko było w normie, nikt nie był do siebie wrogo nastawiony. Przynajmniej nie aż tak. O przyjaźni nie mogło być mowy, ale wspólna, spokojna egzystencja i wsparcie, to co innego. 

- Musiałam zabić kiedyś piekarza, który otruł prawie całe miasto. Tu niedaleko, w Tantavie. Był Anansi, pół człowiekiem- pół pająkiem. Najbardziej smakowały mu dzieci i właśnie ich ciała znalazłam w jego piwnicy. Kokony leżały jedne na drugich, od ziemi do samego sufitu. Czasem te proste zawody, które wybierają nadprzyrodzeni nie są przypadkowe i nie służą wyłącznie po to, by zarobić i jakoś żyć wśród ludzi tylko by łatwiej było ich zabijać. Gdyby tamten Anansi był sobie piekarzem po prostu, to zostawiłabym go w spokoju, ale wiedziałam, że kiedy skończy mu się pożywienie, to ruszy dalej i będzie zabijał. I ktoś inny, w innym mieście znajdzie w jego piwnicy martwe dzieci. Te do pięciu lat są podobno najpyszniejsze – westchnęła głośno i podniosła się z fotela, wygładzając małe zagniecenie na bluzce. Jej uwaga skupiła się na moment na wzmiance o Arii, ale nie skomentowała w żaden sposób obronnej postawy Petre. Być może znał Arię nieco bardziej niż zapewniał, ale nie było to jej sprawą, czy miał romans z mężatką. Zauważyła, że próbował skierować wszelkie podejrzenia w stronę demonów i albo sam się ich bał albo ją zwodził. Niezależnie od tego, jaki był powód, musiała to sprawdzić. 

- Pytałeś skąd znam twoją babcię. Odwiedzała często siedzibę łowców, bo miała dobre relację z poprzednim przywódcą. Z tego , co pamiętam współpracowali bardzo prężnie, bo w mieście były spore kłopoty. Szczegółów nie znam. Przynosiła książki i słodycze dla dzieci, a jej odwiedziny były dla nas wielkim wydarzeniem. Zawsze była elegancko ubrana, uśmiechała się i nas przytulała. W społeczności łowców panują raczej dość surowe warunki, więc okazanie odrobiny zainteresowania był czymś wyjątkowym. Później wpadłam na nią kilka razy na mieście. – wyjaśniła , dodając że nie miały ze sobą jakiś bardzo zażyłych relacji. Seraphina obdarzyła ją sympatią i miała wrażenie, że działało to również w drugą stronę. Zawsze rozmawiały z serdecznością. Petre zapewne myślał, że ilekroć jakiś łowca wpadnie na nadprzyrodzoną istotę, to plują sobie nawzajem w twarz. 

Milczała przez chwilę, wahając się czy powinna powiedzieć mu prawdę. Uznała, że będzie z nim szczera nawet jeśli on myślał, że tak nie było. 

- To był pomysł waszej babci. Około dwa miesiące temu zjawiła się u nas osobiście, twierdząc, że w hotelu dzieje się coś złego. Poprosiła o pomoc. Nie mieliśmy żadnych konkretnych sygnałów, więc jedyne co mogliśmy robić, to obserwować z daleka. Dlatego patrole pojawiały się bliżej hotelu. I faktycznie, coś było nie tak. Wszyscy czuliśmy jakąś dziwną aurę, sprawdzaliśmy gości aż w końcu pani Adina zasugerowała konkretniejsze działania. Stąd moja obecność tutaj. Mam szpiegować, owszem, ale również mam was chronić. Szerzy się plaga jakiś dziwnych morderstw wśród elity nadprzyrodzonych, więc babcia chciała, by ktoś miał was na oku – zdradziła, mając nadzieję że nie zostanie to wykorzystane przeciwko niej. Ta jedna rzecz miała pozostać tajemnicą, choć Seri uważała, że rodzeństwo powinno o tym wiedzieć i mieć się na baczności. Być może ktoś z gości lub pracowników czyhał na ich życie. Wiele by dała, aby ktoś troszczył się o nią równie mocno, co Adina o swoje wnuki. 

- Sprawdzę zatem demony, jak sugerujesz. I od tej pory sama będę podejmowała działanie, zwykły hotelarzu. Jeśli uznam, że powinnam kogoś wezwać, to zrobię to bez konsultacji z wami. Przykro mi, szczerze, że podchodzisz do współpracy ze mną tak zero jedynkowo, ale nic na to nie poradzę. Odpowiadając na twoje pytanie, nie. O nic już nie chcę cię pytać, bo to strata i mojego czasu i twojego. Oboje wiemy, że nie powiesz mi niczego wprost lub zgodnie z prawdą. Nie mam czasu na półsłówka, bo demony zapewne zdążyły już uknuć całkiem dobry plan, a ja jestem w tyle – wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się lekko, wymijając wampira. Nie miała już nic do powiedzenia, teraz musiała zacząć działać. Jeśli demony faktycznie miały coś na sumieniu, musiała dowiedzieć się, co to było i jakie są ich następne zamiary. Osobiście wolała mieć ich za sprzymierzeńców, ale zdołała przywyknąć już do tego, że wszechświat nie spełniał jej życzeń. 

- Aha, jeszcze jedno. Jakie było hasło do netflixa? 

ROZDZIAŁ 673

 PETRE

Gdy Serpahina władowała mu się na poręcz forela, tuż obok niego, Petre poczuł się dość niezręcznie, choć nie miał pojęcia, dlaczego. Od kiedy to czuł się źle w towarzystwie pięknych kobiet? Zapewne odkąd jedna z nich okazała się wrednym, podstępny Motylkiem. Najwyraźniej teraz to ona próbowała z nim flirtować, stawiając na najprostszy możliwy chwyt: bliskość ciał. Chciała go onieśmielić, spowodować, aby stracił czujność i skupił się tylko na tym, że znajdowali się tak blisko. W innych okolicznościach może by nawet uległ, może nawet zacząłby sobie coś wyobrażać, a następnie coś planować. Nie zwykł traktować kobiet jak przedmiot i wykorzystywać je tylko na jedną noc, dlatego jeśli już miał wobec którejś jakieś poważniejsze zamiary, zakładały one zabranie wybranki na chociaż kilka randek.

Motylkowi jednak nie ufał. Dlatego właśnie jej gierki na niego nie działały. Mimo to nie odezwał się ani słowem, mieląc w ustach drobne przekleństwa.

Zamarł błyskawicznie, gdy Motylek zaczął mówić o Belialu i, co gorsza, o jego babci. Spotkanie Adiny z demonami pozostawało faktem, ale jak dotąd wyglądało na to, że pozostawali w komitywie. Słowa Motylka temu przeczyły, a najgorsze było to, że Petre nie mógł ufać ani jednym, ani drugim. A babcia, zawieszona między tymi dwiema wrogimi siłami, tak czy inaczej pozostawała w wielkim niebezpieczeństwie.

— Co słyszałaś? — spytał natychmiast, czując, jak serce zaczyna bić mu coraz szybciej i niespokojniej. — Co udało ci się podsłuchać? Masz pewność, że moja babcia jest w to zamieszana?

To było dość głupie pytanie, bo skoro jej imię padało tyle razy, nie było innej możliwości. Zresztą, nawet jakby kłamała, to przecież Adina spotkała się z demonami, więc była w całą intrygę wplątana po uszy. A Petre z Ilarie próbowali ją stamtąd wyciągnąć, choć nawet nie wiedzieli, od czego zacząć.

Zaczynało się robić źle i nerwowo. Motylek wiedział więcej niż powinna, a, co ciekawsze, była w posiadaniu wiedzy, która była rodzeństwu potrzebna. Pokusa wyłuskania od niej tej wiedzy była zbyt duża, ale cena mogła być zbyt wysoka. Seraphina oczekiwała czegoś w zamian, też potrzebowała informacji, które Petre teoretycznie posiadał, ale których zdecydowanie wolał jej nie przekazywać. Miał mętlik w głowie i ogromnie żałował, że nie było przy nim Ilarie. To ona była tą starszą, mądrzejszą i rozsądniejszą; Petre w duecie z nią czuł się pewnie i wiedział, w czym był lepszy od siostry, by mogli się znakomicie uzupełniać w dyskusji. Ale gdy zostawał sam, bez wsparcia Ilarie, zaczynał czuć się nie pewnie. On nie był tak konkretny i zdeterminowany jak ona, nie miał tak stalowego charakteru, który teraz, w starciu z Motylkiem, sprawdziłby się idealnie. 

Jednoczesne oznajmienie, że istniała możliwość wezwania tu reszty łowców, wraz z sunięciem się Serpahiny z poręczy, dzięki czemu ich ciała się ze sobą stykały, podziałały na niego elektryzująco, choć zdecydowanie w tym negatywnym znaczeniu. Mimo to nie drgnął; nie chciał dać po sobie poznać, że wywarła na nim jakiekolwiek wrażenie. Należało zresztą skupić się na rozmowie, jak najszybciej do niej wrócić. Petre musiał szybko podjąć jakąś decyzję, ale nie miał zielonego pojęcia, co powinien teraz zrobić. Ufać nie mógł nikomu, ale poniekąd czuł się zmuszony do tego, aby wybrać którąś ze stron.

Na szczęście lub nieszczęście, Motylek cały czas mówił. I powiedział coś, co na moment wybudziło Petre z niepokoju, który zastąpiła ciekawość.

— Zawsze lubiłaś babcię? — powtórzył. — To od kiedy ty ją niby znasz, i to na tyle dobrze, by obdarzyć ją jakąkolwiek sympatią?

Wprawdzie nie zdziwiłoby go, gdyby faktycznie obie się znały, bo o ile o Seraphinie nie miał najlepszego zdania, tak jego babcia potrafiła się bratać nawet z wrogami, jeśli uważała, że warto. Powodów zawsze miała wiele i wszystkie zwykle trzymałą tylko dla siebie, ale nikt w rodzinie nie próbował nawet z tym dyskutować. Dlatego Petre był bardzo ciekaw tej znajomości. 

Potem Seraphinie włączyło się gadulstwo i zaczęła zasypywać go gradem pytań, z czego wiele z nich zdziwiło Petre, bo brzmiały jak zadawane na siłę, jakby miały podkreślić ilość zamiast jakości, albo jakby Petre miał się poczuć jak na przesłuchaniu.  Jakikolwiek miały cel, wprawiły Petre w chwilowe osłupienie.

— Xun? — powtórzył ze zmarszczeniem brwi, czując powoli napływającą irytację. — Jaki Xun? Nie wiem, nic nie wiem o żadnym Xunie. 

Na wspomnienie o Arii i o tym, że mogła być kochanką demona, albo chociaż kimś dla niego bliskim, wampir poczuł bolesne ukłucie w sercu. Próbował szybko je w sobie zdławić i jak gdyby nigdy nic wrócić do rozmowy, ale to nie było takie proste.

— Aria gościła tu jakiś czas temu razem ze swoim mężem i przyjaciółmi — odpowiedział ogólnikowo. — Tę kobietę kojarzę, bo miałem okazję z nią osobiście porozmawiać i zapamiętałem ją jako bardzo uprzejmą i interesującą osobę. Ale to wszystko, co wiem. 

Kłamał, ale Arii w to mieszać nie zamierzał. On sam odmówił zatelefonowania do niej właśnie z tego powodu, a teraz, gdy Motylek zaczął się nią interesować, jasnym było, że należało trzymać ją od tego bagna z daleka.

A ona dalej się nim bawiła. Kokietowała, flirtowała, udawała uroczą, niewinną, dobroduszną wróżkę, którą z całą pewnością nie była. Seraphina najwyraźniej uznała, że był zwykłym, męskim idiotą, który ślinił się na widok choćby w małym kawałku odsłoniętej nóżki, a wzrok skierowany na dekolt całkowicie rozpuszczał mu mózg. W innych okolicznościach Petre wykorzystałby tę zasłonę dymną, ale tym razem, dość niespodziewanie, poczuł się tak płytką oceną urażony. Dlatego nie zamierzał niczego ukrywać, nie zamierzał udawać, że był podatny na jej wdzięki. Zamiast tego zerwał się z fotela, odchodząc o kilka kroków i patrząc na nią z góry, bynajmniej nie z zadowoloną miną. 

— Chcesz szczerości, tak? — spytał bojowym tonem. — Dobra. Pytanie za pytanie, odpowiedź za odpowiedź. Ja zacznę. Czego ty tak naprawdę chcesz? — wycedził. — Bo nie, nie wierzę w te bzdury o tym, że chcesz coś komukolwiek udowodnić albo że przeczuwasz zło i niczym bohater bajek Disneya, chcesz pokonać mrok światłem. Niby czemu chcesz nam pomóc? — pytał dobitnie. — Nam, potworkom spod miotu Draculi? Jaki ty masz w tym interes? W brataniu się z wrogiem? Twoi podopieczni, myślę, nie byliby zadowoleni. No chyba że to po prostu część planu, a ty próbujesz niby grać na dwa fronty. Masz rację, nie ufam ci — przyznał wprost. — Nie mam żadnego powodu, by to robić. Ani ty nie masz powodu, by ufać mi. Wpuściliśmy cię do hotelu, udostępniliśmy ci cały teren wraz z dokumentacją. Możesz dowolnie się rozglądać, możesz podejmować te czy inne działania. Doceniam, że konsultujesz je z nami…

Urwał nagle, zamilkłszy na kilka chwil. Dopadło go bowiem bardzo dziwne i obce jak dotąd wrażenie, że plótł bez sensu. Sam zgubił wątek i nie wiedział, jaka miała być puenta jego przydługawej, dość agresywnej wypowiedzi. Dlatego z niej zrezygnował i westchnął ciężko, ignorując przy tym fakt, że zapewne wyszedł na idiotę.

— Doceniam — zaczął jeszcze raz, tym razem powoli i nieco spokojniej — że ostrzegłaś mnie przed niebezpieczeństwem, że zwróciłaś uwagę na to, że demony mówią o babci. Myślę, że nie musiałaś tego robić, a jednak mnie ostrzegłaś. Dziękuję ci za to. Sprawdzę ten trop, ale tobie go nie powierzę. Domyślam się, że gdybyś tylko chciała, mogłabyś wygrzebać naprawdę sporo ciekawych kwiatków, ale za cholerę ci nie ufam i nie powierzę ci bezpieczeństwa jednej z najważniejszych osób w moim życiu. Chcesz się na coś przydać? — spytał, patrząc jej w oczy. — Przyjrzyj się demonom. Naprawdę niewiele o nich wiem — powiedział, tym razem szczerze. — Jeden z nich, chyba ich szef, jest narwanym debilem, bo już raz zdążył na mnie nawrzeszczeć za nic. Krążą tu, coś wyraźnie kombinują i teoretycznie mam ich na oku, ale za rękę ich nie złapałem ani nie mam nawet podstaw, by twierdzić, że planują coś złego. A przynajmniej nie miałem do teraz, bo trop związany z moją babcią sprawdzę. Ale nie zgodzę się z zarzutem, że jestem nieuważny, bo nie dostrzegłem tego, co ty. Ty się zajmujesz dostrzeganiem podejrzanych rzeczy zawodowo. A wiesz, czym ja się zajmuje zawodowo? Tym hotelem. Ja jestem hotelarzem, Seraphino, nie pieprzonym szpiegiem. Latam między pracownikami a papierami, a potem od urzędu do urzędu. Ot, taka fascynująca praca. Bo ty chyba myślisz — zakpił — że my, nadprzyrodzeni, to się tylko jakimiś wymyślnymi zawodami zajmujemy i albo jesteśmy jakimiś zmutowanymi superbohaterami, albo złoczyńcami mordującymi dla zabawy. Myślisz, że dlaczego od lat pozostajemy niezauważeni? Bo już dawno wymieszaliśmy się między ludźmi. Teraz znajdziesz nam w policji, w szpitalu, ale nawet, kurde, na budowie, gdzie jeden wampir z drugim beton mieszają! A czemu? No po to, żeby zarobić! Jak każdy! Zgadzam się, że powinienem baczniej pilnować hotelu, ale od tego mam ochronę. Z nimi możesz pogadać, o ile wcześniej już tego nie zrobiłaś, może widzieli coś więcej. Nie ufam tym demonom — powtórzył, choć nadal nie był pewien, czy dobrze robił — bo, wbrew temu, co sobie możesz wyobrażać, nie istnieje u nas jakaś mityczna solidarność nadprzyrodzonych. Człowiek to człowiek, gdzieś mamy, czy jest wampirem, demonem czy inną cholerą. Jeśli ktoś spieprzy, nie ominą go konsekwencje. Więc rozumiem, że masz wrażenie, że nie chcemy ci pomóc, ale nie mamy nawet jak. Nie wiem nic więcej o tym całym Belialu, Aria to po prostu jeden z niedawnych gości, a babcię będę chronił ze wszystkich sił. Ta towarzyszka demonów, Wiera, z nią faktycznie coś jest nie tak, ale nie wiemy co. Coś jeszcze? — spytał po chwili. — Postaram się odpowiedzieć najlepiej jak umiem, ale proszę o konkrety. Tak jak powiedziałem, szczerość za szczerość. 

I tak powiedział jej sporo, tym samym niwecząc swój własny plan nasłania ją podstępem na demony. Teraz wprawdzie wprost jej powiedział, że mogłaby się im przyjrzeć, ale Seraphina mogła zastosować pokrętną logikę i uznać, że specjalnie wzbudzał w niej wrogość, aby ukryć, że tak naprawdę z demonami współpracował. Był też więcej niż pewien, że cokolwiek teraz powie Seraphina, okłamie go. Bo wiedziała, że Petre nie powiedział jej całej prawdy. I on wie, że ona to wie. 

Innymi słowy, ich rozmowa najprawdopodobniej kompletnie nic nie da. 

Rozdział 672

Seraphina 

Zmarszczyła brwi i uważnie przyglądała się mężczyźnie, doszukując się choćby najmniejszej oznaki kłamstwa. To, co mówił nie trzymało się kupy i mocno ją zaniepokoiło. Nie chciała od razu zdradzać, że podejrzewa iż oboje z siostrą coś przed nią ukrywają. Petre na pierwszy rzut oka wydawał się szczery i otwarty, ale podskórnie czuła, że były to tylko pozory i w tym wszystkim kryło się drugie dno. Podobno nie wiedział za dużo o Belialu, ale jednocześnie twierdził, że sprawdzają gości. Nie zamierzała na ten temat z nim dyskutować, bo domyślała się, że nie dowie się prawdy. Przynajmniej na razie. Ubolewała, że rodzeństwo nie chciało z nią współpracować, bo można byłoby załatwić wszystko znacznie szybciej. Wampir miał w jednym rację: ich cel był taki sam, więc tym bardziej dziwiło Seri to, że tak niechętnie podchodzili do współpracy. Powód mógł być bardzo prosty. W hotelu było coś, co chcieli ukryć i liczyli na to, że ona na to nie wpadnie. Im większą niechęć wyrażali tym Seraphina czuła, że powinna kopać jeszcze głębiej. 

Podniosła się i podeszła do wampira, siadając na poręczy fotela, na którym siedział. Pochyliła się w jego stronę i wyciągnęła z rąk telefon, posyłając mu przy tym słodki uśmiech. Chciała wyglądać groźnie albo chociaż na nieco poirytowaną, ale wiedziała, że jej wyraz twarzy może jedynie przyprawiać go o mdłości od nadmiaru słodyczy. Również z tego powodu większość łowców nie brała jej na poważnie. Wolała pracować sama, ale nie zawsze miała aż taki luksus. Gdy została wysłana do hotelu, wiedziała że jest to jej wielka szansa żeby w końcu udowodnić wszystkim, że nadaje się do tej pracy. Musiała dać z siebie wszystko, musiała odkryć wszystko, co ukrywała w hotelu rodzina Dumitrescu. Ale czy rzeczywiście było co odkrywać? Do tej pory wszystko, co mówili łowcy na ich temat i na temat hotelu się nie sprawdziło. Seri miała pewne wątpliwości, ale nie zamierzała od razu rezygnować, a jeszcze trochę powęszyć. 

- Chyba musicie przyłożyć się bardziej do researchu misiu, bo zajęło mi zaledwie dwa dni zorientowanie się, że ten typ coś knuje. Za bardzo nawet się z tym nie kryje i rozpowiada na prawo i lewo, że chcą się kogoś pozbyć. Imię waszej babci pojawia się w tych rozmowach bardzo często, wiec być może ona jest zagrożona. Widziałam go kilkanaście razy, jak spotykał się z jakimiś facetami w barze i na górnym tarasie. Posłuchałam większość z tych rozmów, więc mam pewność, że coś się święci – wyjaśniła Seri, podpierając głowę na łokciu i spoglądając na Petre nieco z góry. Uświadomiła sobie nagle, że z bliska wyglądał, jak zwykły człowiek. Gdyby nie jego zapach, to mogłaby się pomylić. Nie miał do przesady bladej cery, jego spojrzenie nie było zimne i mogłaby przysiąc, że faktycznie przejął się tym, co właśnie usłyszał. Jako łowca spotykała inny typ tych stworzeń, w których oczach dostrzec można było tylko pragnienie krwi. Na ciele miała nawet kilka blizn, które przypominały jej, że istotom nadprzyrodzonym nie można ufać, nie można tracić przy nich czujności, a przede wszystkim zapominać, że jest się tylko zwykłym człowiekiem. Bez względu na to, jak piękną twarz miał Petre i jak bardzo podobał jej się jego uśmiech, nie mogła opuścić gardy. Powtarzała sobie w myślach cały czas, że zarówno on, jak i jego siostra, są potworami i mają za nic kogoś takiego, jak ona. 

- Nie chcę cię straszyć, mówię tylko to, co usłyszałam. To demony, prawda? Belial, ta kobieta i azjata. Jest jeszcze trzech, ale oni nie są gośćmi stałymi i przychodzą tylko do baru. Tam się głównie spotykają. Chociaż co do tej babki, to nie mam pewnością. Coś jest z nią nie tak. Dziwnie pachnie i nie potrafię jej przypisać do żadnej rasy. Czuję w niej jakby demona, ale nie do końca. Musiałabym to skonsultować ze starszyzną, ale nie chcę siać niepotrzebnie paniki póki co, więc jeśli coś wiesz na ten temat, to fajnie by było gdybyś powiedział. Chyba, że od razu mam wezwać innych łowców i narobić rabanu? Zauważ, że cały czas próbuje iść wam na rękę. Powinnam już co najmniej trzy razy powiadomić dowódcę, a staram się rozwiązać wszystko po cichu, więc może zaczniecie ze mną współpracować na poważnie – cmoknęła i zsunęła się po poręczy na fotel, tak że teraz siedziała na nim razem z Petre. Fotel był na tyle duży, a ona na tyle drobna, że bez problemu oboje się na nim mieścili. To, jak zachowa się wampir da jej pewność do tego, jak podchodzi do ich współpracy. Odsunie się i nadal będzie trzymał dystans, czy pozostanie obok niej niewzruszony? 

- W każdym razie, może dla pewności miejcie na oku przez jakiś czas babcię. Zawsze ją lubiłam i szczerze nie chciałabym żeby coś jej się stało – dodała nieco ciszej, wracając myślami do pani Adiny, która gdy tylko odwiedzała siedzibę łowców, do wszystkich odnosiła się z szacunkiem i sympatią, mimo że nie zawsze odwdzięczano jej się tym samym. Kilkanaście lat temu sprawy w Rumunii miały się nieco inaczej niż teraz, więc dość często wampirzyca spotykała się z głównym łowcą, by utrzymać bezpieczeństwo w mieście. Seraphina pamiętała, że kobieta przynosiła najmłodszym różne słodkości i książki. Ona sama była wtedy dzieckiem, więc pojawienie się eleganckiej wampirzycy w siedzibie łowców było niemal świętem dla dzieciaków, które zazwyczaj żyły w dość surowych warunkach. 

-  To co? Wiesz coś o nich czy nadal nic ci nie świta? – zapytała , chcąc mieć pewność, że Petre tym razem będzie z nią szczery. Seri prędzej czy później odkryje prawdę, była to tylko kwestia czasu, który niestety działał na jej niekorzyść. Demony już zdołały uknuć jakiś plan i najwyraźniej prężnie nad nim działały. Ona najpier musiała poznać choć jego część lub wiedzieć z kim faktycznie ma doczynienia. Wiedziała, że jeśli od razu powiadomi łowców, to zrobi się zamieszanie, a demony zdołają uciec. 

- I kto to jest Xun? Demon? On też pojawiał się w rozmowie. Belial wspominał często o jakiejś Arii, ale nie ma jej tu z nimi. Rozmawiał z nią przez telefon i najwyraźniej jest mu bardzo bliska, bo jego wyraz twarzy się wtedy zmieniał, łagodniał. Ton głosu też był inny. To jego kochanka? Słyszałeś coś o niej? Widzisz, jak dużo informacji zdołałam zdobyć przez kilka dni i nie musiałam nawet za bardzo się wysilać. Pomyśl, co mogę odkryć jeśli zechce mi się popracować - zerknęła na Petre i raz jeszcze posłała mu uśmiech, po czym odwróciła się całkiem w jego stronę, tak że jej kolana spoczywały teraz niemal na jego prawym udzie. Chciała skłonić go do współpracy, zachęcić jakoś, dać coś od siebie żeby widział, że nie miała żadnych ukrytych zamiarów. 

- Dogadajmy się jakoś. Nie chcecie mnie tutaj, to zrozumiałe i nie mam o to żalu. Ja chcę udowodnić innym, że nie jestem tylko słodką dziewczynką, ale nie zrobię tego waszym kosztem. Nie za wszelką cenę. Mówiłam ci już, że mogłam wezwać łowców, ale tego nie zrobiłam. Czuję, że coś tu nie gra, że coś się dzieje. Daje słowo, że jeśli odkryję jakieś tajemnice twojej rodziny, to zatrzymam je dla siebie i coś, co dotyczy bezpośrednio hotelu również. Interesują mnie tylko goście, którzy mogą chcieć kogoś skrzywdzić lub którzy to zrobili. Nic poza tym. - zapewniała i po raz pierwszy spojrzała mężczyźnie w oczy. Nie błądziła wzrokiem po jego twarzy tylko skupiła się na dwóch punktach i już kilka sekund później zrozumiała, że był to błąd. Petre miał piękne oczy. 

ROZDZIAŁ 671

 PETRE

Bardzo, ale to bardzo szybko okazało się, że rozmowa nie szła po myśli Petre. Z jakiegoś powodu Serpahina w ogóle nie trzymała się scenariusza, który wampir ułożył sobie w głowie, przez co nie bardzo wiedział, co zrobić dalej. Nawet zagajenie o jej aurę nie przyniosło oczekiwanego rezultatu, bo ta zamiast jakoś się uśmiechnąć, podziękować za komplement i coś tam odpowiedzieć, nastroszyła się, robiąc taką minę, jakby nie wiedziała, o czym mówił. Czy była przy tym szczera? Petre wątpił. W ogóle wątpił, by cokolwiek było w tej kobiecie szczerego, dlatego wiedział, że musiał mieć się na baczności.

I bardzo szybko stworzyć jakiś nowy plan rozmowy.

— Yyyy... — wydukał zszokowany, gdy został oskarżony o nieudolne podrywanie. — Yyy... yyy tak... yyy... zwykle jestem bardziej subtelny — powiedział, dumny z siebie, że udało mu się sklecić choć jedno zdanie, choć niekoniecznie pełne. — Ale to nie tak, że ja tu... że to jakiś podstęp albo coś. Nie, nie, nie! Ilarie naprawdę jest zajęta, ale jeśli to dla ciebie kłopot, możemy przełożyć rozmowę na czas, gdy i ona będzie dostępna. Dla mnie to żaden problem.

Zaczynał czuć irytację. Sam nie wiedział, dlaczego, choć zapewne dlatego, że Serpahina zdołała go tak podejść. Musiał odzyskać rezon, choć nie zdecydował jeszcze, czy powinien grać w jej gierkę i udawać słodkiego idiotę, czy sprostować jej błędne myślenie.

— Zresztą, masz rację — powiedział po chwili, już w miarę normalnym tonem — jesteśmy tu nie po to, by flirtować, tylko po to, żeby pracować. Oboje mamy swoje do zrobienia, a z tym na początku mówiłem szczerze: dość zachowywania się jak dzieciaki. Naprawdę mamy wspólny cel, choć wydaje się to niemożliwe, bo jesteśmy z dwóch różnych biegunów, i to chyba pod każdym względem. I przepraszam za ten tekst o aurze — dodał, decydując ostatecznie, że nie będzie się więcej wydurniał. — Pewnie dziesiątki razy słyszałaś coś podobnego, bo w jakiś sposób naprawdę zwracasz uwagę. Ale tak, zapomnijmy o tym. I jak chcesz, możesz rozpowiedzieć, że dałaś mi kosza — dodał, puszczając jej oczko. — Nie będę się gniewał, obiecuję.

Wreszcie więc mogli wrócić do spraw bieżących, a gdy tylko Serpahina zaczęła, od razu mocno go zaskoczyła. I zmartwiła. Raczej nie dał rady tego po sobie ukryć, więc już nawet nie próbował. Zamiast tego, uważnie analizował wszystko, co właśnie usłyszał.

— Dwóch zbiegów w moim hotelu? — powtórzył z niedowierzaniem. — To dziwne, bardzo dziwne... może mi nie uwierzysz albo zwątpisz w rzetelność wykonywanych przeze mnie obowiązków — mruknął, wpatrzony w zamyśleniu gdzieś w dal — ale staramy się dokładnie sprawdzać wszystkich naszych gości. Ci dwaj musieli działać na granicy prawa; wiesz, taką szarą strefę bardzo trudno prześwietlić, a jeszcze trudniej coś na nią znaleźć. Musieliśmy mieć niepełne informacje. Ale tak, nasza wina — przyznał otwarcie, z mocą i szczerością patrząc na Seraphinę — więc dziękuję, że nam o tym mówisz. Resztą zajmiemy się sami, choć będziesz miała oczywiście wzgląd we wszystkie nasze działania. Kiedy już wiemy, że to zbiegli, będziemy mogli to dokładnie sprawdzić i zebrać argumenty potrzebne nam do odesłania delikwentów. Nie zrobimy tego tak po prostu — tłumaczył — że weźmiemy ich za szmaty i wykopiemy za drzwi. Ale możesz być spokojna, że sprawa zostanie załatwiona.

Zgodził się błyskawicznie, choć nawet nie wiedział dokładnie, o kim mówili. Ale nie chciał jej podpadać, a miał wzbudzić w niej choć jeden procent zaufania, więc musiał jej pokazać, że naprawdę wyrażał chęć współpracy.

— Czym dokładnie się tak narazili, że musieli uciekać? — zapytał. — Wiesz o nich coś więcej? I jak na nich trafiłaś?

Był ciekaw jej metod śledczych, choć przypuszczał, że nie będzie na ten temat zbyt rozmowna. Ale musiał próbować.

— Tak czy inaczej, gratuluję czujności — rzekł, kiwając z uznaniem głową. — Widocznie jesteś w tym naprawdę dobra. Coś jeszcze zauważyłaś w naszym hotelu? — spytał z uwagą. — Coś, co się w jakimś stopniu, choćby najmniejszym, zaniepokoiło? Możesz mi powiedzieć — zapewnił. — Obiecuję niczego nie bagatelizować. Zresztą, byłbym skrajnie nieodpowiedzialnym włodarzem, gdybym to zrobił. I domyślam się — dodał, uśmiechając się półgębkiem — że część obserwacji zostawiasz tylko dla swoich towarzyszy, rozumiem to. W końcu sobie nie ufamy, zasada ograniczonego zaufana musi działać. Ale jeśli jest coś, co ci się rzuciło w oczy, chętnie posłucham.

Jak się okazało, coś takiego musiało być — to zaś, o co spytała Seraphina, wreszcie pasowało do rozmowy, którą sobie zaplanował. Kto wie, może Motylek zaraz wpadnie w pułapkę, niejako sama ją na siebie za stawiając. A skoro Petre wyczuł szansę, postanowił ją wykorzystać. Kiedy więc usłyszał pytanie o Beliala, jednego z demonów, udał, że nieco się spiął i zmieszał.

— Kojarzę, że mamy tu w hotelu kogoś takiego — przyznał — bo imię ma dość charakterystyczne, łatwo zapamiętać. Ale tak poza tym, nic innego nie mogę o nim powiedzieć. Nie interesuję się życiem prywatnym naszych gości. A o co chodzi? — spytał z niepokojem. — Coś jest z nim nie tak? To też jakiś zbieg?

Był bardzo, ale to bardzo ciekawy, dlaczego Motylek zwróciła uwagę na tego demona. Wątpił szczerze, by Seraphina zdradziła mu jakieś ważniejsze szczegóły, ale chodziło tylko o to, by zwrócić jej uwagę na demony. Należało więc podsycić wątpliwości, aby rozpoczęła własne śledztwo. Napuszczenie jednych na drugich mogło być bardzo ciekawe i, niewykluczone, korzystne dla rodzeństwa. Ale musiał też dodać odrobinę udawania; nie mógł dać po sobie poznać, że sam się tymi demonami interesował. Udawanie, że nie słyszał o żadnym Belialu byłoby podejrzane, ponieważ obok jego imienia naprawdę nie można było przejść obojętne. Ale nawet jeśli Petre miałby pamięć do imion, nie musiał mieć pamięci do twarzy. Gdy dodać do tego jeszcze, że wraz z Ilarie starali się nie ingerować w prywatność gości — a nawet gdyby chcieli, nie mieli na to czasu — całkiem logicznym był argument, że Petre nie znał bliżej tego, któremu na imię Belial. Musiał natomiast istnieć powód, dla którego Serpahina o niego pytała — i właśnie tego Petre zamierzał się dowiedzieć.

Rozdział 670

Seraphina

Musiała przyznać, że choć z całego serca nienawidziła wampirów i wszystkich innych istot nadprzyrodzonych, to hotel Czarna Dalia był prawdziwą perełką i to jedno im się udało. Na każdym kroku do dyspozycji gości była obsługa na najwyższym poziomie, a wszystko wręcz ociekało luksusem. Jedzenie było przepyszne, w całym budynku panował ład i porządek, a pracownicy zdawali się lubić swoją pracę i właścicieli. Nie spotkała nikogo, kto źle mówił o rodzeństwie Dumitrescu lub w jakiś sposób narzekał na swoje obowiązki. Seri była tym zdziwiona, bo spodziewała się, że hotel będzie obskurną ruderą, siedliskiem wszelkiego zła i zdeprawowania, dziuplą dla największych szumowin. To wywnioskowała z opowiadań innych łowców. Tymczasem do Czarnej Dalii przyjeżdżali również zwykli ludzie i to na dodatek z dziećmi i nikomu nie działa się krzywda. Dziewczyna miała mętlik w głowie. Czy faktycznie była tutaj potrzebna? Mogła działać w tym czasie w terenie i zrobić więcej dobrego niż siedzenie na czterech literach. Do tej pory uważała, że cierpliwość była jej mocną stroną, ale najwyraźniej się myliła. Przyłapała się na tym, że doszukiwała się nieścisłości i mataczenia tam, gdzie go nie było. Usilnie chciała szybko coś na nich znaleźć i wrócić do łowców, bo czuła, że zaczyna się jej za bardzo podobać w hotelu. Dobrze dogadywała się z innymi, chętnie im pomagała i miała wrażenie, że aura tego miejsca wpływa na nią w jakiś dziwnie przyjemnym sposób. Nie chciała tego wszystkiego czuć. Bała się, że straci czujność i skończy, jak jej rodzice. 

Od dwóch dni zabiegała o spotkanie z rodzeństwem, bo chciała omówić pobyt pewnych gości w hotelu. Zauważyła dwóch mężczyzn, łowców, którzy byli poszukiwani w Korei za dezercję. Ich zdjęcia rozsyłane były po wszystkich jednostkach, by doprowadzić zdrajców przed sąd. W Korei bardzo poważnie podchodzono do obowiązku służby wojskowej, nawet tej w oddziałach łowców. Seraphina nie chciała robić rabanu, chciała zachować się fair wobec Petre i Ilarie oraz innych pracowników, których zdążyła polubić. Rodzeństwo jednak nie ułatwiało jej sprawy, co zaczynało ją irytować. Wiedziałam, że jej obecność nie była im na rękę i unikali jej, jak ognia. Takie zachowanie nie mogło na dłuższą metę przynieść niczego dobrego. Łowczyni pracowała sama, do momentu kiedy mogła to robić. Nadszedł jednak czas, że musiała zacząć współpracować z właścicielami Czarnej Dalii i o ile dla niej nie było to niczym szczególnym, tak oni obchodzili się z nią, jak z wściekłym bykiem. Nie do końca rozumiała ich postawę, bo przecież powinno zależeć im na tym żeby opuściła hotel, jak najszybciej. W końcu jednak udało się zorganizować spotkanie. Ku jej zaskoczeniu, Petre przyjął ją sam. Nie zamierzała narzekać, bo do tej pory prawie wcale nie widywała jego, ani Ilarie. Nie tęskniła za ich widokiem, ale gdyby bardziej zaangażowali się w ich współpracę, to być może mogłaby już wrócić do domu. 

Młodszy z rodzeństwa Dumitrescu okazał się niezwykle rozmowny i musiał być w dobrym nastroju, bo szczerzył się, jak głupi do sera. Seraphina spięła się nieco, bo postawa wampira wydawała się jej fałszywa. Z drugiej jednak strony, może faktycznie przeglądał z siostrą wszystko i doszli do wniosku, że lepiej współpracować. Seri nie ufała żadnym nadprzyrodzonym i pierwszy lepszy miły uśmiech i propozycja soku tego nie zmieni. Już miała się odezwać, kiedy do jej uszu dotarły te znienawidzone słowa. Spojrzała na mężczyznę z uwagą, wciskając ręce do tylnych kieszeni jeansów, by nie zauważył, jak drżą jej palce. Starała się, by jej wyraz twarzy pozostał niewzruszony. Nie była głupia, Petre również, więc wiedziała, że wampir z pewnością wyczuł jej aure lub to coś innego, czego sama nie potrafiła nazwać. Pamiątka po dawnym życiu. Blizna, którą wyryła na niej ufność jej rodziców. Zrobiło się jej niedobrze na samą myśl, że miałaby tłumaczyć komukolwiek, dlaczego w jej obecności mogą odczuwać magię, dlaczego jej głos jest taki melodyjny, a ona zdaje się błyszczeć. Kiedy przyszło jej żyć wśród łowców, cała ta jej magiczna otoczka była tylko problemem. Każdy patrzył na nią spode łba aż w końcu nauczyli się to wykorzystywać. Zawsze musiała starać się dwa razy bardziej, zawsze musiała dłużej ćwiczyć i udowadniać, że jest warta więcej niż ta pieprzona magia, którą w sobie miała. 

- Roztaczam wokół siebie magię? – odezwała się w końcu, nie mogąc milczeć w nieskończoność. Zamrugała kilka razy, udając że nie ma pojęcia o czym wampir do niej mówi. Zmarszczyła lekko brwi i popatrzyła na niego nieco zmieszana, starając się unikać kontaktu wzrokowego. Te pierdolone wróżki sprawiły, że jej policzki były również naturalnie zaróżowione, więc gdy się zarumieniła, jej twarz stała się teraz wielkim, czerwonym pomidorem. Była pewna, że było ją widać co najmniej z pięciu kilometrów. Ten rumieniec nie do końca był udawany, ale nie chciała przyznać się do tego nawet przed sobą. Im bardziej naturalnie wszystko wyszło, tym lepiej. 

- Posłuchaj, schlebia mi to, co mówisz i domyślam się do czego zmierzasz, ale od razu muszę odmówić. Nieźle to sobie wymyśliłeś, nie ma co. Ilarie niby zajęta żebyśmy mogli być sam na sam i to w prywatnym apartamencie, a nie w biurze. Chcesz zacząć od nowa i na dodatek gadasz takie oklepane teksty, że intryguje cię moja magiczna aura. Słaby podryw, ale doceniam za odwagę i że w ogóle próbowałeś. Nie jesteś w moim typie. To znaczy jesteś, jeśli mam wziąć pod uwagę aspekt wizualny, bo jest na czym oko zawiesić. Przeszkodą są twoje kły i fakt, że możesz zabić mnie, jak zwykłego robaka. Nie martw się, to zostanie między nami. Nie będę rozpowiadała, że dałam ci kosza – Seraphine uśmiechnęła się słodko do wampira, podchodząc bliżej i siadając na wskazanym przez niego wcześniej miejscu. 

Petre wyglądał trochę tak, jakby właśnie przechodził trzeci zawał. Łowczyni czuła do siebie niechęć, dlatego nie była w stanie otworzyć się i wyjaśnić dlaczego wampir i inni czuli to coś w jej obecności. Musiała udawać, że nie wie o co chodzi i skłamać, że myślała iż Petre chce ją uwieść. Mogłaby na chwilę zapomnieć, że jest wampirem i się z nim przespać. Ona też chciałaby dostać od życia coś więcej, a nie tylko ochłapy i resztki. Petre był przystojny, przecież dostrzegała to, bo ślepa nie była. 

- Udam, że tego nie słyszałam żebyśmy mogli współpracować bez jakiejś złej energii. Nie złamałam ci serca, czy coś w tym stylu? – zapytała dla pewności. Mężczyzna długo milczał, najwyraźniej nie wiedząc co powiedzieć po tych rewelacjach, które właśnie od niej usłyszał. Dziewczyna była świadoma, że nie chodziło mu o żaden podryw, ale musiała odwrócić jego uwagę od siebie. 

- Okej, zostawię cię z tą myślą. Nie musisz odpowiadać. – stwierdziła cicho opuszczając na moment głowę żeby nie dostrzegł rozbawienia w jej oczach. Wyraz twarzy pozostał śmiertelnie poważny, a nawet odrobinę zatroskany. 

- I tak, chciałam się z wami spotkać, bo na coś wpadłam, a właściwie na kogoś.  Nie za bardzo wiem, jak to rozwiązać – powiedziała , pocierając skronie. Chciała być fair i miała nadzieję, że tego nie pożałuje. Gdyby ktoś z łowców dowiedział się, co robi, to pewnie sama musiałaby stanąć przed sądem. Jej zadanie było proste: informować o wszystkim, nie podejmować działań w pojedynkę i kopać tak głęboko aż znajdą się jakiekolwiek brudy. Tymczasem Seri starała się ochronić hotel i wszystkich jego pracowników, wśród których były też osoby nadprzyrodzone i ku swojemu zaskoczeniu, ale również złości, obdarzyła ich sympatią. Nie chciała, by łowcy wpadli do budynku i dokonali brutalnego aresztowania. Wcale go nie chciała. Dla niej tych dwóch uciekinierów nie popełniło żadnej zbrodni i nie powinni ponosić aż tak ciężkiej kary, jaka zapewne ich czekała. 

- Dwóch mężczyzn z najwyższego piętra jest poszukiwana. Obserwuję ich od dwóch dni. Próbowałam z wami porozmawiać wcześniej, ale najwyraźniej byliście bardzo zajęci. Muszę to zgłosić – sięgnęła po telefon, odszukała zdjęcia poszukiwanych łowców i rzuciła telefon w stronę Petre, by sam mógł spojrzeć, o kogo jej chodzi. Z pewnością natknął się na nich na korytarzu lub w restauracji. 

- Nie chcę robić bury i ściągać tu łowców, więc się dogadajmy. Wystarczy, że powiadomicie mnie, kiedy mają zamiar opuścić hotel żeby aresztowano ich poza budynkiem. Nie są groźni, to uciekinierzy – wyjaśniła, dodając zaraz że poszukują ich koreańscy łowcy, którzy bardzo poważnie podchodzą do kwestii wojskowych i nie za bardzo tolerują związki homoseksualne, a tych dwóch bez wątpienia miało się ku sobie. Czy była to zbrodia? Oczywiście, że nie. Seri zastanawiała się, czy gdy otrzyma informację, to zdąży powiadomić łowców zanim tych dwóch wyjedzie. Być może rozładuje się jej telefon lub nie będzie miała zasiegu. Co za pech. A byli tak blisko. Petre nie musi o tym wiedzieć, ale gdy ktoś go zapyta, to będzie musiał powiedzieć prawdę, czyli że Seraphina podjęła działanie i że dała mu wytyczne, co do współpracy odnośnie zatrzymania zbiegów. 

- I jeszcze jedno pytanie. Co możesz powiedzieć mi o gościu imieniem Belial?

ROZDZIAŁ 669

PETRE

Wzmocnienie się whisky w tak trudnym czasie było najlepszym rozwiązaniem, przynajmniej chwilowo, i Petre był bardzo wdzięczny siostrze za ten doskonały pomysł. On był tak skołowany, że nawet o tym nie pomyślał — zresztą, on teraz o niczym nie myślał, nie mógł się skupić na niczym konkretnym. Głowę rozsadzał mu huk myśli, że ich ukochana babcia ich zdradziła. Czy oby na pewno? Tak naprawdę w to wątpił, więc tym bardziej zależało mu na uzyskaniu wszystkich, albo chociaż części odpowiedzi — aby móc ze spokojem oczyścić babcię ze wszystkich zarzutów. Odczuje ulgę, gdy będzie mógł wyrzucić z siebie wszelkie wątpliwości i zawahania dotyczące ich ukochanej babci.

Ilarie na chłodno analizowała wszystkie opcje, jakie mieli, za co Petre był jej wdzięczny — on był cały czas zbyt roztrzęsiony psychicznie, by być w stanie to zrobić. Jednak zdziwiła go nieco propozycja, aby zadzwonił do Arii. Rozumiał jej punkt widzenia, ale…

— Ja jej praktycznie nie znam — wyjaśnił, wciąż lekko zaskoczony. — Owszem, kumała się z tymi demonami, więc może wiedzieć coś więcej, ale… my sami mamy je pod nosem — zauważył — a też nic nie wiemy. Powinniśmy zrobić jakieś własne rozeznanie, planowaliśmy to nawet, ale niewiele z tego wyszło. Bo, cholera — syknął, prostując się momentalnie — może babcia wie o nich więcej niż my? Skoro im zaufała? Ja mam z tym wielkie trudności — przyznał hardo — ale nie wiem, może się mylę. A może babcia się myli? Albo prawda jest gdzieś pomiędzy? Nie wiem. Ale z tą Arią…  nie jestem pewien. Ja jej naprawdę nie znam. Dosłownie raz rozmawialiśmy i owszem, gadka świetnie się kleiła, ale jak byś zareagowała, jakby ktoś, z kim kiedyś tam zamieniłaś ze dwa zdania zadzwoniłby do ciebie z pytaniem o jakieś wspólne problemy? Ja na takim miejscu przede wszystkim spytałbym: „Skąd ma pani mój numer?!”. I ona pewnie też o to spyta. I co jej powiemy? Że nadużyliśmy władzy i zaufania gości, bo wyszperaliśmy jej numer z dokumentów? No nie wiem — mruknął, nadal nieprzekonany. — Też uważam, że Aria by nam na pewno pomogła, ale nie chcę wyjść na jakiegoś creepa.

Podskórnie żałował, że tak logicznie podszedł do problemu, bo sam chciałby powtórzyć rozmowę z tą czarującą wampirzycą. Ale wolałby, by do ich spotkania doszło w niewymuszony sposób, a przede wszystkim nienachalny. A czuł, że gdyby skorzystał z rady siostry, z całą stanowczością wykazałby się dużą nachalnością.

— Trzeba w ogóle poszukać kogoś, kto zna się na demonach — oznajmił z powagą. — Na babcię jak na razie nie możemy liczyć. Ale może ktoś od nas coś wie, coś słyszał? Albo zna kogoś, kto może wiedzieć coś więcej? Matki, wiadomo, nie bierzemy pod uwagę. Ale może ojciec coś wie? Albo wujek? Warto jakoś bardzo delikatnie o to spytać, bo też raczej nie musimy się obawiać, że babcia im coś chlapnie. Nie wierzę, że w Bukareszcie nie ma nikogo, kto choć nie słyszał o demonach.

Kwestia Leonarda w oczywisty sposób dużo bardziej dotyczyła Ilarie niż jego, dlatego jedyne co mógł, to posłużyć jej radą.

— Też spróbuj go jakoś delikatnie wypytać — wzruszył ramionami. — Nie musisz mu od razu mówić wszystkiego, zresztą nawet bym nie chciał, żebyś to robiła; to jednak sprawa rodzinna się robi, a Leonard, choć może jest na niezłej drodze, do rodziny nie należy. Ale go wypytaj. A może — podjął nagle — i on coś o demonach słyszał? Przecież to kapłan-powsinoga, który po świecie łazi i na pewno niejedno widział i niejednego spotkał. Może on ci coś podpowie? Możesz spróbować.

Nie rozumiał, dlaczego Ilarie znowu wracała do tematu Arii. Westchnął ciężko.

— No podoba — przyznał bez emocji — ale rozmawiałem z nią raz, więc wiele więcej powiedzieć nie mogę. I tak, ma męża. Poza tym, dziecka się spodziewa, chwaliła mi się. Więc to nie jest rozmowa o mojej relacji damsko-męskiej! — uciął temat nieco poirytowany. — O rozmowie z nią pomyślę, ale musze jakąś sensowną wymówkę wymyślić. Choć nadal uważam, że to będzie trochę creepy.

Temat Motylka najmniej mi się podobał, ale nie mogli unikać go w nieskończoność. Lecz niespodziewanie Petre wpadł na pomysł, choć bardzo głupi i jeszcze bardziej ryzykowny.

— A jakby tak użyć jej do swoich celów? — zagadnął z tajemniczym błyskiem w oku. — Może by ją jakoś tak na nich nakierować? Wiem, że możemy oberwać rykoszetem — przyznał — ale można by ją spróbować trochę zmanipulować i zasugerować, że, na przykład, mamy z demonami mały kłopot, do którego nie chcieliśmy się przed nią przyznać. Albo że też ich uważamy za złych, choć teoretycznie powinniśmy być solidarni z innymi nadprzyrodzonymi, zwłaszcza jak są naszymi gośćmi. Może wtedy ona sama zaczęłaby węszyć. Jest wścibska, dałaby radę. A nawet jakby się za mocno naraziła i jakiś demon by ją zeżarł, to jeszcze lepiej, nie?

Może i żartował, ale naprawdę nie podobała mu się ta dziewczyna i to, że tu węszyła. Więc gdyby udało im się wykorzystać ją podstępem, byłoby świetnie. Gorzej tylko, jak się zorientuje.

— Wiem, że to szalony pomysł — przyznał — ale spróbuję. To ty idź do archiwum, możesz po drodze o tego swojego Leosia zahaczyć, a ja pogadam z Motylkiem. Zaraz poproszę, żeby się tu zjawiła.

Gdy Ilarie zniknęła, nie musiał długo czekać, aż do ich apartamentu wkroczyła ta szurnięta blondynka. I choć zdanie o niej miał jak najgorsze, tym razem założył jeden ze swoich najmilszych uśmiechów, aby sprawiać wrażenie jak najbardziej chętnego do współpracy. W zasadzie, ich współpraca od początku przebiegała dość nerwowo i Petre był ciekaw, co się stanie, jeśli spróbuje to załagodzić, nawet jeśli tylko udając.

— Cześć — przywitał się radośnie, wskazując jej miejsce na sofie. — Proszę, usiądź. Kawy, herbaty? Albo soku?

Starał się brzmieć naturalnie i podobno, wedle relacji mu bliskich osób, zwykle wychodziło mu to naprawdę nieźle.

— Podobno chciałaś z nami rozmawiać? — zapytał, gdy już całą tę początkową grzeczność mieli za sobą. — Wybacz, że jestem tu sam, ale moja siostra ma kilka pilnych rzeczy do załatwienia i może jej nie być przez kilka godzin. Mam nadzieję, że to nie problem? Jeśli nie, to możemy porozmawiać. I… — Petre zamilkł na krótką chwilkę. — I sugeruję zacząć jeszcze raz, od początku. Nasze pierwsze spotkanie nie przebiegło w najmilszej atmosferze — przyznał — a przecież nie mamy powodu, by podkładać sobie kłody pod nogi. Oboje mamy zadanie do wykonania — ty masz sprawdzić, czy w naszym hotelu jest wszystko okej, a ja z siostrą chcemy zadbać o to, by w naszym hotelu było wszystko okej. Więc sama widzisz — rozłożył ramiona, uśmiechając się wesoło — że cele mamy takie same! Długo o tym z siostrą rozmawialiśmy — zełgał — i uznaliśmy, że nie chcemy robić problemu ani sobie, ani tobie. Więc, jeśli naprawdę czegoś potrzebujesz, dręczą cię jakieś pytania lub masz jakieś niepokojące obserwacje, po prostu daj znać. Obiecuję być z tobą całkowicie szczery.

Przedstawienie litanii było tylko pierwszym krokiem do osiągnięcia celu. Motylek miał uwierzyć, że okazywał szczerą chęć pomocy, ale i tak mogła pozostać podejrzliwa. Aby to zmienić, Petre zamierzał przejść odrobinę na stopę prywatną. Nie zamierzał jej jednak wypytywać o szczegóły jej życia — nie chciał być zbyt napastliwy, aby Serpahina się nie wystraszyła i nie nabrała wobec niego zbytniej podejrzliwości.

— Czy mogę o coś spytać? — zagadnął z żywym zainteresowaniem. — Jeśli uznasz to pytanie za zbyt osobiste, to najmocniej przepraszam, nie chcę cię w żaden sposób urazić. Ale gdy wtedy, gdy zobaczyliśmy się po raz pierwszy, od razu dało się wyczuć, że jest w tobie coś… coś wyjątkowego — wyznał z przejęciem. — Jakbyś roztaczała wokół siebie jakąś nadzwyczajną, magiczną wręcz aurę. Jak wiesz, nie jestem śmiertelnikiem, dzięki czemu jestem bardziej wyczulony na takie rzeczy. Dlatego bardzo mnie to zaintrygowało! Jesteś świadoma tej magii, jaką wokół siebie roztaczasz? — spytał z zainteresowaniem.

Z równym zainteresowaniem czekał na jej odpowiedź, aby przekonać się, czy ryba chwyciła haczyk.

^