ATHANASIUS
— Niepamięci słodka,
bądźże mym wytchnieniem i skryj pod skrzydłami czasu myśli, słowa, czyny
straszne, których pod piaski swego przebaczenia zasypać nie mogłem.
Recytował te
słowa po cichu, wchłaniając całym sobą ich znaczenie. Próbował przypomnieć
sobie dalszą treść pieśni, lecz to może podświadomość ukryła ją gdzieś głęboko,
dając tym samym znak, że tylko to jedno zdanie miało symboliczne znaczenie. To
właśnie tym fragmentem syciły się jego myśli, które nie były w stanie walczyć z
wciąż wdzierającym się weń obrazem Arii Vasco.
Nie spodziewał
się, że ją tu ujrzy, mimo że jej obecność była w pełni uzasadniona. Wszak
Elijah był dla Arii bliskim przyjacielem, a nawet drugim mentorem. A jednak
Athanasius nie zaprzątał sobie tym głowy, zbyt przejęty śmiercią swojego druha.
Ten paraliżujący szok, którego doświadczył na jej widok, szybko ustąpił,
zastąpiony przez coś, co Athan podejrzewał, a co mimo wszystko mocno go
zaskoczyło.
Czuł, jak jego
ciało oblewa przyjemny, ekscytujący dreszczyk niechęci i pogardy: czegoś, co
tak dobrze znał i przez lata zdążył oswoić. Lecz właśnie fakt, że ta trująca
mieszanka emocji zalała go akurat na widok Arii, zmusił go do zastanowienia się
nad ich relacjami. Rozstali się bardzo dawno temu w wysoce nieprzyjemnej
atmosferze, a krzywda, jaką wyrządziło mu to dziewczę, bardzo mocno uraziła
jego dumę. Tego nie mógł jej wybaczyć, dlatego robił co mógł, aby zapomnieć o
istnieniu tej kobiety, wmawiając sobie, że jej odejście nie było nieszczęściem,
a wręcz darem od losu.
Ucieszył się, gdy
zobaczył, że Aria rusza w stronę sali muzyki, choć miał świadomość, że wkrótce
i on musiał się tam stawić. Lecz jednocześnie uderzyło w niego poczucie pustki,
a gdzieś z najgłębszych zakamarków jestestwa odzywał się cichutki żal, że
jednak się nie zatrzymała. Athan prychnął, na powrót wywołując u siebie palącą
pogardę. Wiedział, że będzie musiał znosić jej obecność, ale miał nadzieję, że
ich rozmowy będą ograniczone do absolutnego minimum. Wolał całą swoją uwagę
skupić na śmierci Elijaha oraz na poznaniu odpowiedzi, kto stał za tą tragedią.
Prędko przekonał
się, że los lubował się w płataniu mu okrutnych figli, gdy usłyszał, jak
zbliżają się ku niemu dwie damy. Bez trudu zorientował się, kto zamierzał go
odwiedzić, dlatego odetchnął głęboko, przygotowując się psychicznie na to
spotkanie. A gdy odwrócił się z gracją, stając twarzą w twarz z Marisą i Arią,
uśmiechnął się uprzejmie, kłaniając delikatnie w geście powitania. I mimo
że Marisa wciąż przez chwilę pozostawała w pomieszczeniu, szczebiocząc coś pod nosem,
spojrzenie Athanasiusa natychmiast osiadło na Arii, uważnie, niemal nachalnie
jej się przyglądając. Przechylił delikatnie głowę, chcąc ocenić zmiany, jakie w
niej zaszły. Zupełnie nie przypominała tej młodej, wystraszonej dziewuszki,
którą poznał przeszło dwieście lat temu. Zmieniła się, bardzo wyraźnie się
zmieniła. I właśnie to wzbudzało w Athanasiusie największą odrazę.
— Witaj, Ario —
przywitał się cicho, ani na moment nie spuszczając z niej wzroku. Czy chciał
jej w ten sposób przekazać, jak bardzo go rozczarowała? Nie. Ona sama doskonale
o tym wiedziała. — Rad jestem, że widzę cię w pełnym zdrowiu.
Spodziewał się
wszystkiego. Tego, że jego towarzyszka go wyśmieje lub z niego zakpi. Tego, że
odpowie równie suchą formułkę grzecznościową. Że po prostu odejdzie.
Ale nie tego.
Zamarł, gdy
poczuł, jak Aria delikatnie się do niego przytula. Co nią kierowało? Dlaczego
postąpiła w taki sposób? Nie wiedział, lecz usilnie stłumił w sobie zaskoczenie
i ostrożnie odwzajemnił gest. Przez moment czuł, jak po jego ciele spływa
przyjemnie ciepły dreszcz, lecz ten zaraz został zamieniony na chłód gniewu i
niechęci. Prostując się z dumą, delikatnie, acz stanowczo odsunął od siebie
Arię na bezpieczną odległość, raz jeszcze lustrując ją od stóp do głów.
— Zmieniłaś się —
odparł idealnie wyzbytym z emocji tonem. — Podróże kształcą, pozwalają się
rozwijać. Tobie ten tryb życia najwyraźniej bardzo służy. Bo wciąż podróżujesz,
jak mniemam?
Te uprzejmości
były oczywistym fałszem, ponieważ to głód poznawania świata był czymś, czego
Athanasius nienawidził w Arii najbardziej. Właśnie ta pasja podróżowania,
smakowania nowości, tym samym wzgardzając wszelkim tradycjom i przypisanym im
wartościom, doprowadziła do ich rozstania, o co Athan od zawsze usiłował oskarżać wyłącznie ją. I, ku swojej udręce, nie mógł o tym rozczarowaniu zapomnieć.
— Przykro mi, że
spotykamy się w tak tragicznych okolicznościach — dodał ponuro. — Wiem, jak
bliski był ci Elijah.
Delikatnie
zacisnął usta, gdy ból o utracie przyjaciela raz jeszcze nim wstrząsnął.
Potrzeba odnalezienia mordercy wciąż w nim narastała; momentami miał ochotę
znaleźć sobie wymówkę, opuścić pogrzeb i natychmiast ruszyć na poszukiwania.
Gdyby chodziło o samego Elijaha, Athanasius na pewno by tak zrobił. Lecz nie
potrafiłby zawieść Marisy i dołożyć jej jeszcze jednego powodu do zmartwień.
Jednak z nikim nie zamierzał poruszać tematu zemsty. A zwłaszcza z Arią.
— Jak mniemam,
zostajesz również na stypie — stwierdził, wciąż uważnie lustrując ją
spojrzeniem. Lecz ton głosu brzmiał coraz chłodniej, a i uprzejmy uśmiech
całkiem się poddał, czyniąc z twarzy Athana przerażającą maskę, na której
obojętność graniczyła z gniewem. — Jak długo zamierzasz tu zostać? I gdzie
chcesz ruszać, gdy będzie już po wszystkim?
Sucha rozmowa.
Suche gesty, formułki i uśmiechy. Suchość była bronią Athanasiusa przed Arią
oraz wspomnieniami, które budziła. I choć podskórnie bardzo by tego chciał, nie
zamierzał pytać, jak się czuła, czy jest szczęśliwa, czy kiedykolwiek za nim
tęskniła, czy o nim czasami myślała.
Wolał wierzyć, że
odpowiedź na te wszystkie pytania brzmiała „nie”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz