ROZDZIAŁ 212

Aria Vasco

Na próżno było szukać Athana. Nie było go już prawie dwa tygodnie i najwyraźniej nie spieszyło mu się wracać. Matt nie mógł go namierzyć, Ish chwilowo skupił się na sprawach firmowych i był niedostępny, a Jehanne zajęła się stajnią. Aria cieszyła się, że rudowłosa znalazła sobie coś, co sprawiało jej radość i zajmowało czas. Lubiła patrzeć, jak dziewczyna się rozwija, jak nabiera pewności siebie i jak związek z Drawsonem ją uskrzydla. Był sporo od niej starszy, teoretycznie, a jednak znaleźli wspólny język i uczucie, które silnie ich ze sobą połączyło. Ona sama przesiadywała w oranżerii i najczęściej płakała. Była wściekła i rozżalona, jednak przy innych domownikach nie chciała pokazywać emocji i ich martwić. Każdy przeżywał odejście Tismaneanu na swój własny sposób. Któregoś razu poprosiła Davida, aby zajrzał do Pani Adrianny i ją zbadał, co wcześniej robił Athanasius, ale postanowił ich porzucić, nie przejmując się nawet swoją gosposią. Bishop próbował szukać przyjaciela przez szpital, ale to również nie przyniosło rezultatów. Musieli zatem ruszyć dalej, pozbierać wszystko do kupy i nauczyć się żyć bez Athana. Dla Arii było to niemożliwe. Każdy kolejny dzień był nie do zniesienia, przyprawiał ją o mdłości i palpitacje serca. Nie raz chciała wypić wywar z werbeny i wyjść na słońce, ale nie była aż taką egoistką. Nie mogłaby porzucić wszystkich tylko dlatego, że czuła ból. Okropny, bezbrzeżny ból. Gdy słyszała na podjeździe samochód, podbiegała do okna z nadzieją, że to On wrócił. Tak bardzo chciała znaleźć się w jego ramionach, poczuć zapach ciała ukochanego, zawinąć na palec kosmyk jego gładkich, miękkich włosów. Chciała zobaczyć jego uśmiech i rozkoszne dołeczki w policzkach, których tak bardzo nie lubił. Zawsze mówił, że są zbyt dziecinne i nie pasują do niego. Ona uważała inaczej. Pragnęła mieć go przy sobie w nocy i budzić pocałunkami o poranku. Nagle wszystko to jej odebrano. Była na niego wściekła, ale gdyby wszedł teraz do domu, to rzuciłaby mu się w ramiona i zapomniała o całym bólu. Liczyłoby się tylko to, że Athan wrócił, że jest przy niej.

Dzień zapowiadał się raczej spokojnie. Krzątała się po posiadłości i ogrodzie, imając się bardziej lub mniej wymagających zajęć, byle zabić czas i natłok myśli kłębiących się w głowie. Spędziła trochę czasu w stajni z Jehanne, a później wybrała się na krótką przejażdżkę konną w stronę stawu.  Doszła do wniosku, że należałoby wyczyścić dno, bo nagromadziło się w nim gałęzi z wichury, która przeszła w zeszłym roku przez tą okolice, o czym dowiedziała się któregoś razu przy śniadaniu od Isha. Oboje nauczyli się ze sobą rozmawiać i choć mężczyzna nadal nie pałał do niej sympatią, jakoś tak nieco mniej to okazywał. Wracała do domu z zamiarem wezwania fachowców do uprzątnięcia stawu, ale gdy tylko zbliżyła się do posiadłości, usłyszała nawolywanie. Ktoś wtargnął do domu i najwyraźniej jej szukał. Jak się okazało, był to Baltimore. W pierwszej chwili pomyślała, że zdobył jakieś informacje o Athanie, ale jego słowotok świadczył o czymś zupełnie innym. Wpatrywała się w mężczyznę z niedowierzaniem, jakby właśnie mówił do niej w jakimś nieistniejącym języku.

- Po pierwsze, to jest pan w jego domu, więc proszę wyrażać się o nim z szacunkiem – syknęła wchodząc do pokoju. Najście wampira ani trochę się jej nie podobało, a jemu najwyraźniej jej odpowiedź, bo skrzywił się lekko. Nie musiała już zachowywać pozorów i udawać miłej, czego wymagał od niej Tismaneanu.

- Niech pan mi powie, panie Baltimore. Gdzie byli ci nasi, kiedy Blome porywał, torturowała i zabijał kobiety? Nie obchodzi mnie, co się z nimi wszystkimi stanie, a już zwłaszcza, co stanie się z panem. Zna pan drogę do wyjścia – powiedziała spokojnym głosem, ruchem głowy wskazując kierunek, w którym powinien pójść. On natomiast ani myślał wyjść. Zerknęła na Ishmaela i Jehanne stojących przy oknie i zmartwiła się widokiem rudowłosej, której kolana drżały ze strachu. Chciała oszczędzić jej takich widoków i scen, ale nic nie mogła poradzić na to, że wzbierała w niej złość.

- Jeśli Goro zabił pańska żonę, to chyba jesteście kwita, co? Problemem jest fakt, że demony są cholernie pamiętliwe i pewnie mu to nie wystarczy. Krew za krew, prawda? Och, zaskoczony że wiemy o Isalind?- zaśmiała się cicho, gdy zobaczyła jego minę. Był blady, ale to co usłyszał od Arii sprawiło, że jego twarz przypominała teraz białą kartkę papieru. W jednej chwili zmieniła się cała jego postawa, co wcale nie zaskoczyło Vasco. Domyślała się, że większość czasu udawał zupełnie kogoś innego i był zły do szpiku kości. Oczy mu pociemniały, rysy stały się bardziej ostre i wyraźniejsze.

- Nie pomogę ci, ty cholerny kłamco! Śmiesz nazywać Athana mordercą, a sam zabiłeś niewinną dziewczynę, bo wydawało ci się, że możesz. Zejdź mi z oczu i tu nie wracaj – warknęła i nim zdążyła zareagować, Luca rzucił się na nią, popychając ją z impetem na kominek. Uderzyła głową o marmurową ściankę przy popielniku, tracąc na moment orientację. Krzyknęła tylko do Isha, że ma zabrać Jehanne z salonu, gdy poczuła jak Baltimore podnosi ją z ziemi i przyciska do ściany za szyję. Jego uścisk był mocny, ale nie pewny. Wahał się.

- Jesteście niczym. I ty i ten twój gach. Powinien zdechnąć, ale okazałem mu łaskę. Tylko dzięki mnie chodzi jeszcze po tej ziemi, ale już niedługo. Najpierw rozprawie się z tobą, bo wkurwiasz mnie już od dawna. Mała, wyszczekana suka – wysyczał, posyłając jej kpiący uśmieszek, gdy dostrzegł stróżkę krwi spływającą po skroni kobiety. Aria korzystając z jego chwili nieuwagi, kopnęła go z całych sił w krocze, a kiedy zwinął się w kulkę u jej stóp, chwyciła za fotel i roztrzaskała go na jego plecach. Jęknął z bólu, ale dźwignął się na nogi i ruszył w jej stronę. Najeżyła się, przybrała obronną postawę, wysunęła kły i czekała na atak. Ten nastąpił szybko i sprawił, że zabrakło jej tchu, gdy wampir wpadł w nią z całą mocą. Upadli na podłogę, zadając sobie raz po raz ciosy i choć Aria była drobniejsza i mniej doświadczona w walce, to nie odstawała wcale umiejętnościami od Lucii. Zapewne było tak, dlatego że mężczyzna był zdenerwowany i popełniał masę błędów podczas bójki, odsłaniając wszystkie najczulsze miejsca na ciele. Bił na oślep, a Vasco to wykorzystywała. Ona nie miała już nic do stracenia, a on drżał o swoje życie. Czuła, że powoli traci siły, ale nie zamierzała się poddawać. Wampir odskoczył w bok i oparł się o stół, chwytając z trudem oddech. Aria miała rozcięte usta i krwawiła ze skroni, poza tym bolały ją żebra. Baltimore próbował powstrzymać krwotok z nosa, gdy nagle usłyszeli kroki w holu, a kilka sekund później w progu salonu stanął jakby nigdy nic, Athanasius w towarzystwie innego mężczyzny. Luca wstrzymał oddech i naprężył się niczym struna, gdy ich zobaczył. Domyśliła się zatem, że ów nieznajomy mężczyzna, to Goro. Wyglądał raczej zwyczajnie. Spodziewając się zobaczyć demona, liczyła raczej na rogi albo inne gadżety. Wyczuwalny był natomiast zapach siarki, nie mocny i duszący, ale wyraźny.

Aria stała przez chwilę w bezruchu, nieco zdezorientowana, ale rzuciła się zaraz w kierunku ukochanego, obejmując go mocno. Łzy ciekły jej po opuchniętej twarzy, ale nie przejmowała się tym. Nawet się nie skrzywiła, gdy poczuła lekkie szczypanie na wardze, kiedy słone kropelki dostały się do drobnej ranki. Liczył się tylko on, liczyło się tylko to, że wrócił. Nie ważne, co działo się przez te dwa tygodnie, czego się dopuścił i jakie miał ku temu powody. Wybaczy mu wszystko.

- Athan... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^