Końcówka marca, która rysowała się za oknem, wyglądała
wyjątkowo brzydko. Stanowiła tym samym idealny kontrast dla okna, przez które
ów widok się malował: to było smukłe i wysokie, w złotej, misternie zdobionej
ramie z trójkątnym zwieńczeniem. Ciężkie, zielone kotary zawieszone po obu
stronach były bardzo miłe w dotyku i pachniały konwalią. Nawet zwykła zasłona
oferowała więcej niż dopiero budząca się do życia wiosna: za oknem brakowało
nawet krzty zieleni, o konwaliach nie wspominając. Trawniki były wyszarzałe,
wybrakowane i nieprzyjemnie wilgotne; drzewa sterczały ponuro niczym nadzy
rycerze ograbieni z miecza i tarczy. Koroną tego obrazu nędzy i rozpaczy było
wieczorne, zachmurzone niebo, zwiastujące jedynie smutek i zgubę.
I tylko ciepłe światło sączące się z żyrandoli odrobinę
zmiękczało myśli, jakie przemykały przez głowę Goro. Niepokój odcisnął się na
jego czole głęboką zmarszczką, choć równie silnie płonął w jego wnętrzu gniew.
Gniew na samego siebie, że nie zaradził temu, co nieuniknione. I oto
nieuniknione za chwilę miało się ziścić.
Bo czy domyślał się, że prędzej czy później obecność i
tożsamość Wysłanników zostanie ujawniona? Oczywiście. Czy podejrzewał, że wobec
tego dowie się o tym także Aria? Naturalnie. Z jednej więc strony był bardzo
przewidujący, ale z drugiej — dramatycznie bierny. I już za chwilę, gdy tylko
przyjaciółka wkroczy do tego pokoju, Goro będzie musiał zbierać swój zgniły
plon.
A jej wejście, delikatnie rzecz ujmując, ciche nie było.
Aria mówiła długo, choć treściwie. Od razu wyjaśniła, czego
oczekiwała, a Goro nie mógł mieć o to do niej pretensji. Towarzyszący jej Athan
milczał; wiedział, że to nie jego walka. Mimo to nasłuchiwał, bo i jego całość
bardzo mocno dotyczyła. Sytuację tylko odrobinę poprawiła Wiera, której demon
posłał oczami czułe podziękowanie.
Goro nie wiedział, od czego zacząć. Wiedział natomiast, że
puste frazesy typu „Aria, uspokój się, porozmawiajmy na spokojnie” tylko
jeszcze bardziej ją rozwścieczą. Jednocześnie, nie dało się tu odpowiedzieć po
prostu „tak” lub „nie”, dlatego właśnie musiał się zastanowić, jak to rozegrać.
— Czy wiesz, kim są Wysłannicy?
Musiał ją jakoś podejść, a chwilowo nie wpadł na żaden inny
sposób.
— Obiecuję, że odpowiem na wszystkie twoje pytania —
zapewnił ze spokojem — ale najpierw mnie wysłuchaj, dobrze? Pozwól mi dokładnie
wszystko wyjaśnić, abyś miała szerszy kontekst i abyś mogła w pełni zrozumieć
wszystkie odpowiedzi, jakich ci udzielę.
Miał nadzieję, że dzięki temu Aria nie będzie mu przerywać
swoimi wybuchami, których, niestety, z pewnością sporo się w niej skumulowało.
— Jak już wiecie — zaczął swoją opowieść — nad nami istnieją
także bogowie. Nie wiemy, ilu ich dokładnie jest ani za co odpowiadają. Ci,
których znamy, to Dis Patre oraz Batara Kala. Niektórzy, w tym znany wam Imre,
Batara Kalę nazywają Xun. Jego z kolei spotkałeś niegdyś osobiście, prawda? —
spojrzał na Athanasiusa, który nie zniósł jego spojrzenia i szybko uciekł
gdzieś wzrokiem. Goro nie zamierzał go dociskać, więc wrócił do głównej osi
opowieści. — Wiadomo nam, że Dis Patre opiekuje się bytami krótkowiecznymi, a
więc zwykłymi ludźmi, natomiast Batara Kala długowiecznymi. Choć „opiekować
się” to złe określenie — poprawił samego siebie — ponieważ ich rola ogranicza
się jedynie do zabrania ich dusz po śmierci. Czy mają jakieś inne funkcje?
Gdzie dokładnie funkcjonują? Nie wiemy. Wiemy natomiast, że mają swoich
żołnierzy. Nazywają ich Wysłannikami. Jednego z nich już poznaliście i mam tu
na myśli Leonarda Svika.
Wspomnienie o tym człowieku było gorzkie i nieprzyjemne. Tym
bardziej, że cały czas kręcił się w pobliżu, będąc jak karaluch, którego nie
jest w stanie zniszczyć nawet bomba atomowa.
— Czy Wysłanników można porównać do aniołów? Wątpię —
wyjaśnił spokojnie. — To typowi zadaniowcy, którzy realizują misje na Ziemi.
Schodzą więc tu tylko w szczególnych wypadkach.
Urwał, zastanawiając się, co dalej powiedzieć, w jakim
kierunku teraz pomknąć w rozmowie i jak ująć kolejne myśli.
— Co ciekawe, Wysłannicy obu bogów są istotami
nadnaturalnymi — kontynuował po chwili ciszy. — W teorii Wysłannik Dis Patre
powinien być ludzki, ale nie jest. Nie wiem, na czym to polega, ale część dusz
Batara Kali przejmuje Dis Patre − i ich właśnie mianuje na swoich Wysłanników.
Jednak różnią się oni w zależności od tego, komu służą.
— Wysłannicy Batara Kali są jak normalni ludzie, co
widzieliście na przykładzie Leonarda Svika. Mają własny rozum, własne uczucia,
własne cele. Oczywiście, jest im wpojona bezkresna i bezapelacyjna lojalność
wobec swojego Boga, ale poza tym nie różnią się oni od nas jakoś specjalnie.
Inaczej jest z Wysłannikami Dis Patre.
Widział po Arii, że szybko traciła cierpliwość, ale srogość
w jego oczach nie pozwalała jej przerwać tej opowieści. Wszak znała go dobrze i
wiedziała, że nie śmiałby jej oszukać ani okłamać, więc jedyne, co mogła
zrobić, to cierpliwie czekać. Nawet jeśli było to trudne.
— Wysłannicy Dis Patre nie mają w sobie nic poza wspomnianą
lojalnością — wytłumaczył rzeczowo, kładąc na to jedno zdanie wyjątkowy nacisk.
— Dosłownie nic. Nie mają uczuć, emocji ani własnej woli. Są ludzkim narzędziem
w rękach boga, ubranym w ludzką skórę. I tak. Jeden z nich wygląda jak Elijah Cavendish.
Po tak długim wstępie zapewne nikt nie spodziewał się, że
Goro przejdzie tak nagle do rzeczy. Widać to było po nagłym zainteresowaniu
Arii i Athana, którzy momentalnie drgnęli i gwałtownie pochylili się w swoich
siedzeniach, jakby to miało im pomóc lepiej słyszeć to, co demon miał do
powiedzenia później.
— Podkreślam jednak słowo: wygląda — zaznaczył bardzo
wyraźnie. — Nie jest to bowiem prawdziwy Elijah Cavendish, a jedynie jego
ciało.
Patrząc po twarzach zebranych, jasno i wyraźnie było widać,
że nie rozumieli i nie wierzyli w to, co właśnie powiedział. Aria już się
buntowała i burzyła; już była tak podekscytowana, że zarówno Wiera, jak i
Athanasius musieli ją uspokajać. I tym razem także Goro musiał zainterweniować.
— Jeśli nie obiecasz wysłuchać mnie w spokoju — rzekł twardo
— urwę opowieść i nie odpowiem na wasze pytanie. I tak zaczynam myśleć, że był
to błąd, biorąc pod uwagę tak twój zapalczywy charakter, jak i twój stan.
Oczywiście, że to nie choroba, a wprost przeciwnie — przyznał szybko — co nie
oznacza, że nie należy o ten stan dbać. W tej chwili to ja — dźgnął się
palcem w pierś — czuję, że popełniam błąd, narażając cię na te emocje. Więc
proszę, w imię naszej przyjaźni, nie każ mi się czuć winnym.
Czuł na sobie zaskoczony i może nawet odrobinę wdzięczny
wzrok Athanasiusa, ale na niego nie odpowiedział. Bo, co było dziwne i dla
niego samego, poczuł się na chwilę wzburzony.
— Wiem, co chcecie usłyszeć i że nie uwierzycie mi w moją
odpowiedź — tłumaczył — ale to nie Elijah. To nie jest wasz przyjaciel, a
jedynie Wysłannik, który z panem Cavendishem nie ma nic wspólnego poza
wyglądem. Musicie o tym wiedzieć. Musicie o tym pamiętać.
Athanasius lekko zmarszczył brew, nad czymś się
zastanawiając.
— Pamięć... no właśnie, a co z nią? To ciekawe zagadnienie:
czy pamięć przypisana jest do duszy, czy jednak do mózgu, więc ciała?
Goro bezgłośnie westchnął. Ci ludzie w desperacji chwytali
się każdej brzytwy, czego Goro nie umiał pojąć, nawet jeśli próbował. Rozumiał
przywiązanie do przyjaciela, ale nie rozumiał oderwania od faktów i
nieumiejętności ich akceptacji.
— Wygląda na to, że do ciała. Choć powiedzieć, że Wysłannicy
coś pamiętają, to za dużo. Oni po prostu mają świadomość wielu rzeczy.
— Czyli nas pamięta? Nawet jeśli...
— Nawet jeśli to nic dla niego nie znaczy — przerwał z
zaskakującą dla siebie srogością. — Wyrażę to w najbrutalniejszy możliwy sposób
— rzekł, a jego spojrzenie natychmiast złagodniało i błysnęło ze współczuciem —
i z góry proszę o wybaczenie zwłaszcza pana, panie Tismaneanu. Ale kiedy Belial
podjął się tej haniebnej sztuki opętania, był pan prawdziwym sobą? Czy pana
było tylko ciało?
Jak można było się tego spodziewać, Athanasius najpierw
chorobliwie zbladł, a potem kolejno zaczął zmieniać kolory z zieleni przez
fiolet aż po czerwień gniewu. Goro całkowicie to rozumiał i naprawdę nie chciał
korzystać z tej broni, ale nie miał żadnego wyboru.
— Z Wysłannikami jest prawie tak samo — tłumaczył. — Prawie,
bo w ich wnętrzu nie ma po prostu nic. Żadnej duszy, żadnego lokatora. Równie
dobrze mógłby go opętać każdy byt, który posiada takie umiejętności, bo jego
ciało, które chodzi teraz po Ziemi, to pustostan. W sobie ma tylko maleńki
skrawek duszy — ten, który odpowiada za ślepą lojalność wobec Dis Patre. Czy to
jego własna dusza, tylko oderwana, czy fragment jakiejś obcej duszy, tego nie
wiem. Z pewnością jednak wiem, że ten Wysłannik rzeczywiście wygląda idealnie
jak Elijah Cavendish, ale nim nie jest.
Zapadła cisza. Ciężka, duszna, niezręczna i męcząca. Taka,
której nikt nie chciał i każdy pragnął przerwać — lecz nikt nie wiedział, jak
to zrobić.
— Kto… kto jeszcze o tym wiedział?
Goro ledwie kątem oka spojrzał na Athanasiusa. To było
niewygodne pytanie, ale które z tych, jakie tu padły, było wygodne?
— Z wam znajomych, Likar i Petre. Jednak — dodał szybko — myślę,
że teraz rozumiecie, dlaczego wam nic nie powiedziałem. Oni kierowali się tymi
samymi pobudkami, a przynajmniej Likar, dobrze wiedząc, że to w istocie nie był
wasz przyjaciel. Petre natomiast rozpoznał go z ryciny z twojego Bestiariusza —
rzekł do Arii, posyłając jej słaby uśmiech. — Nie miejcie do nich pretensji,
ponieważ ich intencje były czyste.
— A ta dziewczyna? Seraphina?
— Ona również została Wysłannikiem.
Nie zamierzał jednak wyjaśniać, że było z nią coś nie tak.
To dało im kłamliwą nadzieję, że i Elijaha można było przywrócić do poprzednich
ustawień, co wedle jego wiedzy było nieprawdą. I choć Goro nie czuł się z tym dobrze,
wiedział, że postępował słusznie.
— Jeśli mogę was o coś prosić… nie szukajcie go.
Odnajdziecie tam jedynie głębokie rozczarowanie. A on niebawem zniknie − gdy
tylko zrealizuje swoją tutejszą misję.
Czy wierzył, że go posłuchają? Nie. A już na pewno nie zrobi
tego Aria. I właśnie dlatego, że była mu bardzo droga jako przyjaciółka, był
gotów na radykalne kroki.
I jeśli będzie musiał ich powstrzymać, zrobi to. Wszelkimi środkami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz