ROZDZIAŁ 2

ARIA

Szum oceanu wprawiał ją w jeszcze bardziej melancholijny nastrój. Ściskała w dłoni telegram, który kilka chwil temu zawiadomił ją o śmierci bliskiego przyjaciela i mentora, o stracie jedynej osoby, która kiedykolwiek była jej przychylna. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio coś wzbudziło w niej aż tyle emocji i wydobyło z zakamarków duszy takie pokłady smutku i żalu. Jak to bywa w takich momentach, obwiniała siebie o brak częstego kontaktu i odwiedzin, choć nieraz była zapraszana w rodzinne strony. Zawsze coś było ważniejsze, zawsze uważała, że zdąży odwiedzić Elijaha, bo przecież mają przed sobą całą wieczność. Nic bardziej mylnego.

— Samochód czeka, przygotowałam twoje rzeczy — usłyszała za plecami znajomy, kobiecy głos.

Odwróciła się powoli i skinęła głową w stronę Glorii. Młoda dziewczyna w wieku około dwudziestu czterech lat była od kilku miesięcy towarzyszką podróży dla Arii, a przy tym chodzącym workiem krwi. Układ był prosty — ona oddaje jej dobrowolnie swoją krew, a w zamian zwiedza świat i żyje w luksusach, przynajmniej do momentu aż Vasco nie znudzi się jej obecność. Koniec historii był równie prosty, co cała jej fabuła, ale nie kończył się tragicznie dla głównej bohaterki. Utrata pamięci była dość optymistyczną opcją, jeśli weźmie się pod uwagę obcowanie z wampirem.

 — Dziękuję kochana. To chyba czas naszego pożegnania, choć muszę przyznać szczerze, że ciężko mi się z tobą rozstać — oznajmiła z uśmiechem ciemnowłosa kobieta, zbliżając się do Glorii. Ujęła w dwa palce jasne kosmyki jej włosów i przez chwilę bawiła się nimi, podziwiając jak tańczą w nich promienie karaibskiego słońca. Tego właśnie brakowało jej najbardziej w tym całym nieśmiertelnym życiu wampira. Móc opalać się bez cholernego bólu głowy.

Wampiry wyższych rzędów mogły pozwolić sobie na przywilej posiadania totemu Ra, egipskiego boga i stwórcy świata, pana ładu we Wszechświecie. Czczony w starożytnym Egipcie, przedstawiany z głową sokoła bądź jastrzębia, uważany był przez Egipcjan za najważniejszego z bogów i władcę ludzi, a także wszelakich istot zamieszkujących Ziemię. Nabycie totemu nie było wcale łatwe i wymagało przejścia próby ognia, która była swego rodzaju rytuałem przeprowadzanym przez najstarszego szamana. Wypalał on na ciele delikwenta symbol oka Horusa, który miał go chronić przed słońcem oraz dodawać sił w blasku księżyca. Dłuższe używanie totemu powodowało potworne migreny, które mogły doprowadzić do szaleństwa i utraty człowieczeństwa.

Gloria posłała ciemnowłosej smutny uśmiech, wiedząc już, że jej przygoda właśnie dobiegła końca. Pozwoliła wampirzycy upić jeszcze trochę krwi z nadgarstka, nim ta wymazała jej pamięć i odjechała, pozostawiając ją z pokaźnym zasobem gotówki w pokoju hotelowym.


Śnieg skrzypiał pod butami, gdy przemierzała krótki odcinek drogi pieszo, nie mogąc podjechać bliżej posiadłości samochodem, bo droga była zasypana niemal po pas. Znając kaprysy pogodowe w Anglii, domyślała się, że jutro rano może przywitać ją deszcz zamiast białego puchu. Nie przeszkadzał jej spacer, wręcz przeciwnie. Zdołała zebrać myśli i przygotować się na spotkanie z dawno niewidzianymi przyjaciółmi, którzy zapewne tak jak ona pojawią się na pogrzebie. I o ile z niektórymi z nich miło jej będzie się spotkać, to była jedna osoba, której chciała uniknąć.

Athanasius — gdy tylko to imię pojawiło się w jej myślach, dostrzegła mężczyznę stojącego na tarasie i on również ją dostrzegł. Wyczuła jego spojrzenie na sobie, choć trwało zaledwie ułamek sekundy. Czuła, że niewidzialna nić, która ich łączyła, nagle zacisnęła się jej na szyi. Skierowała kroki w stronę pokoju muzycznego, gdzie odnalazła Marisę.

— Najszczersze kondolencje... och... nie mogę w to uwierzyć — wychrypiała obejmując ciemnowłosą kobietę, która zaczęła mocno ją ściskać.

— Elijah w końcu cię do nas ściągnął — zażartowała gorzko, ocierając łzy z policzków. Aria poczuła się jeszcze gorzej niż przed chwilą i choć wiedziała, że wdowa nie miała nic złego na myśli, to jednak te słowa ją zabolały.

— Przepraszam, ja… Cóż, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie — odezwała się cicho, ale wyglądało na to, że Marisa miała zamiar już zmienić temat i to na taki, który jeszcze bardziej jej nie odpowiadał. Zamierzała się wycofać, ale nie zdążyła. 

— Athanasius tu jest. Widzieliście się już? Nie! No to chodźmy, widziałam go na tarasie — pociągnęła Arię za sobą, nie zwracając uwagi jej protesty. Stanęła w drzwiach i niemal wepchnięta w futrynę przez przyjaciółkę, która ewidentnie chciała zabawić się w swatkę.

Mężczyzna odwrócił się w ich stronę, a Vasco omal nie zemdlała przytłoczona mocą jego spojrzenia. Zadrżała niemal jak głupiutka nastolatka i z trudem powstrzymała nerwowy chichot, gdy zorientowała się, że Marisa zniknęła, a ona została sam na sam z wampirem. Wiedziała, że prędzej czy później wpadliby na siebie, ale nie była gotowa na to, że stanie się to w taki niespodziewany sposób.

— Cześć — wymruczała, robiąc kilka kroków w jego stronę. Czy powinna podać mu dłoń, czy go objąć? Uśmiechnęła się delikatnie postanawiając, iż zachowa się, jak kobieta z klasą i schowa na moment dumę do kieszeni. Wyciągnęła ramiona przed siebie i objęła go serdecznie, czując jak jej ciało otula jego zapach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^