Rozdział 820

Aria

Przyjazd do Londynu był dla niej niemal misją samobójczą. Obok niej siedział milczący Athan, który nawet nie musiał się odzywać żeby wiedziała, że był wściekły. Domyślała się, co myślał o tym wszystkim, ale przecież on również ją znał i dobrze wiedział, że nie byłaby w stanie odpuścić i cierpliwie czekać aż ktoś inny upewni się, że Elijah jednak żyje.

Kochał ją jak burzę – nie dlatego, że ją rozumiał, ale dlatego, że czuł jej siłę aż do kości. Wiedziała o tym i doceniała to najbardziej. Mogła być przy nim sobą, choć nie zawsze tak było. Athanasius bardzo się zmienił, a jednocześnie pozostawał taki sam. To sprawiało, że Aria chciała jeszcze bardziej poznać to, co w nim siedziało. Byli razem tak wiele lat i był to trudny okres dla nich obojga. Musieli dojrzeć do tej relacji, więc tym bardziej czuła satysfakcję, że im się udało i zaszli tak daleko.

Ona zawsze pędziła przed siebie, jakby świat był mapą, którą może własnoręcznie przerysować. Gdy Athan jeszcze układał myśli, ona już działała. Gdy on pytał, czy nie za zimno, ona już stała po pas w rzece. Gdy coś ją bolało – nie mówiła. Gdy się bała – śmiała się głośniej. To właśnie kochał i to go przerażało. Aria była świadoma tego, jak skrajne uczucia wzbudzała w mężu, zwłaszcza teraz, gdy oczekiwali narodzin dzieci.

Patrzył na nią jak na ogień – ciepły, piękny, ale wymagający czujności. Martwił się, bo znał świat. Wiedział, że nawet najdziksze serce może się złamać, jeśli uderzy w zbyt twardą ścianę. A ona miała w sobie tę naiwność bohaterów, przekonanie, że siła serca wystarczy, by przetrwać wszystko. Dbał o nią tak, jak ogrodnik dba o drzewo na wichrowym wzgórzu. Nie chcąc jej powstrzymywać, tylko osłonić, gdy nadejdzie najgorsze.

Znał na pamięć jej twarz, ale zawsze szukał w niej cieni zmęczenia, bólu, zawahania. Czasem widział je, ledwie zauważalne. I wtedy cierpiał w ciszy, bo wiedział, że nie pozwoli się zatrzymać, nie pozwoli się prowadzić, ale może, jeśli będzie szedł obok…
Kochał ją nie za to, że potrzebowała opieki, ale za to, że jej nie potrzebowała i mimo to pozwalała mu być blisko.

Kiedy wieczorami siadała obok niego, cała wciąż pełna energii, jakby dzień dopiero się zaczynał, wystarczało, że położyła dłoń na jego ramieniu. To była jej cicha zgoda na troskę. Nie słowa, nie prośba, ale gest. Zrozumiały tylko dla niego.

I choć świat szarpał ją ze wszystkich stron, on był jej kotwicą. A ona jego żywiołem.

Niepokój przyszedł cicho, jak mgła o poranku, z początku ledwie wyczuwalny, ledwie uchwytny. Ale ona czuła go całą sobą – pod skórą, w pulsie, w oddechu, który nagle stał się zbyt płytki, zbyt szybki. Wpatrywała się w krajobraz mojany po drodze do Londynu i zastanawiała się, co właściwie dzieje się w tej chwili obok niej. Czy to wszystko było prawdą? A może Aria zapadła w dziwny sen, z którego była w stanie się oclnąć. Serce miało przecież bić z radości – Elijah być może żył, wrócił, stanie za moment tuż przed nią. A jednak coś wewnątrz niej krzyczało.
Bała się, że Jego spojrzenie będzie takie samo, jak kiedyś . Jego głos będzie miał dawny ton, ale wybrzmi tak, jakby echo śmierci wciąż jeszcze drgało w jego gardle. Kiedy się do niej zbliży, drgnie nie ze wzruszenia lecz z czegoś ciemniejszego. Chciała, pragnęła by to był Elijah, ale czy faktycznie „cos” co wygląda, jak ich przyjaciel, może rzeczywiście nim być? Bała się, że to jakaś sztuczka, że ktoś w tak podły sposób stroi sobie z nich wszystkich żarty. 

Czy to naprawdę on? Czy jego dusza powróciła razem z ciałem, czy tylko ciało wróciło, a coś innego – obcego, niepojętego – wślizgnęło się na jego miejsce?

Czuła, jak rośnie w niej zimno, jak niepokój ściska gardło. Kochała go. Tęskniła za nim. Umierała przez miesiące z bólu, z pustki, z poczucia winy. I teraz, gdy powrócił, wszystko powinno się uleczyć. Ale nie – rana krwawiła mocniej. Miłość walczyła z lękiem, a lęk miał coraz więcej do powiedzenia.

Zaczęła się zastanawiać, czy bogowie naprawdę słuchają modlitw. Bo modliła się o jego życie – i została wysłuchana. Ale teraz zastanawiała się, co ją naprawdę wysłuchało. Bo jeśli to był cud… to dlaczego pachniał strachem?

Poprowadzono ich do gabinetu, gdzie Goro zaproponował im coś do picia, ale oboje odmówili. Aria usiadła na przeciw przyjaciela i uważnie mu się przyjrzała. Nie chciała wchodzić w zbędne dyskusje, zwłaszcza że ze względu na męża zamierzałam, jak najszybciej opuścić posiadłość demonów. 

- Wiesz dlaczego przyjechałam – stwierdziła cicho, a demon lekko kiwnął głową. Znał ją i był świadomy tego, że wpadnie na trop poprzez jego ogólne odpowiedzi. Wampirzyca zerknęła na Athanasiusa, który trzymał się z tyłu, siedząc napięty, jak struna na sofie pod oknem.

- Czy w Bukareszcie spotkałeś Elijaha Cavendisha lub kogoś, kto wyglądał dokładny, jak on? – bardziej dosadnie nie dało się zadać tego pytania. Chciała, by Goro nie miał możliwości manewrowania słowem. Musiał mówić wprost, a ogólne pytanie tylko by to utrudniły. 

- Czy ta łowczyni, za którą ugania się Petre, również wróciła do życia? Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Skoro był tam też Likar, to i on rozpoznał Elijaha...To on, prawda? Goro, ja muszę wiedzieć. To Elijah?!- niemal wykrzyknęła, podrywając się z krzesła tak gwałtownie, że przewróciła je na podłogę. Zasłoniła szybko usta ręką, będąc zaskoczona tym, co właśnie się stało. Nie chciała robić scen i panikować, ale emocje miała w strzępach. Nie ułatwiał tego również fakt, że buzowały w niej hormony. Szybko odwróciła się do męża, powstrzymujący go przed wstaniem i zapewniając, że nic jej nie jest. Jego mina mówiła jasno i wyraźnie, że był na granicy wybuchu.

- Wybacz, nie chciałam się unieść. Po prostu muszę wiedzieć, dlatego do nas nie przyszedł, dlaczego nie pokazał się Marisie? – mamrotała pod nosem, kręcąc przy tym głową niedowierzaniem. Wszystko już się jej mieszało. Gdyby to był naprawdę on, to przecież by do nich wrócił. Wróciłby, prawda? 

- Wiem, że to on. Widziałam zdjęcie. Athan, pokaż mu. Pokaże, że to Elijah. To nie jest nikt podobny, to przecież on – spojrzała na męża z blaganiem w oczach. Do gabinetu weszła nagle zaniepokojona Wiera i zbliżyła się do wampirzycy szybkim krokiem, po drodze wymieniając przelotne spojrzenia z mężczyznami. Przywitała się z Athanem lekkim skinięciem głowy. 

- Aria, słonko. Usiądź, dobrze? Po co te nerwy? Tak ci wali serce, że wyczułam to na piętrze. Nooo, już. Spokojnie – griszka podniosła krzesło i pomogła Arii usiąść. Athanasius wyglądał na jeszcze bardziej zaniepokojonego niż chwilę temu. Wampirzyca usiadła i zaczerpnęła głęboko powietrza.

- Nic mi nie jest. Nie traktujcie mnie, jak ciężko chorej – wymamrotała z głośnym westchnieniem, ale posłusznie usiadła. Zrobiła to dla Athanasiusa.

- Goro, wiem że nie powiedziałeś wszystkiego. Zrób to teraz – dodała po chwili ciszy, wpatrując się w demona tak nieustępliwym spojrzeniem, że nie miał innego wyjścia, jak tylko opowiedzieć to, co zdarzyło się w Bukareszcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^