Rozdział 818

Aria

Zdarzają się takie dni, kiedy wszystko wygląda zwyczajnie – ulice pełne ludzi, dźwięk aut w oddali, zakupy w siatce i klucze szeleszczące w torebce – a jednak w niej coś się zmienia. Jakby świat na chwilę zwolnił tylko po to, by przypomnieć jej o nim. Nie było rocznicy. Ani konkretnego powodu. Po prostu, pewnego popołudnia, kiedy wracała do domu z pracy, poczuła znajomy ciężar w klatce piersiowej. Z początku nie wiedziała, co to. Myślała, że to może zmęczenie, zwykły stres. Ale potem usłyszała w głowie jego śmiech. Prawie zapomniała, jaki był. Prawie. Elijah pojawiał się w jej myślach niespodziewanie i czasem w najmniej odpowiednim momencie. Miała wtedy dziwne, być może naiwne wrażenie, jakby przyjaciel wpadał z wizytą.

Weszła cicho do głównego holu i przemknęła do kuchni. Athanasiusa nie było w Blickling, więc wiedziała, że tym razem nie będzie musiała ukrywać swojego smutku. Zaparzyła sobie herbatę i usiadła przy blacie, trzymając kubek oburącz. Przez chwilę patrzyła przez okno, jakby czekała, aż coś się wydarzy. Ale nic się nie działo – tylko wspomnienie, które wracało jak fala, cicho, niespodziewanie, uparcie.

Myślała o nim. O jego oczach, w których zawsze było zrozumienie, zanim jeszcze zaczęła mówić. O tym, jak potrafił jednym zdaniem rozbroić jej smutek. O tym, że znał ją lepiej niż ktokolwiek inny – i nigdy nie musiała się tłumaczyć. To nie była miłość taka, o jakiej piszą w powieściach romantyczna i zachłanna. Ale było w tym coś równie głębokiego. Czysta obecność. Bezwarunkowa.

Nie płakała. Już dawno się tego oduczyła. Z biegiem czasu ból zmienił kształt – nie był już ostry, rwący. Stał się cichy, jak kamień noszony w kieszeni: ciężki, ale znajomy.

Były dni, kiedy potrafiła zapomnieć. Śmiała się z przyjaciółmi, planowała wakacje, ścieliła łóżko, chodziła do pracy i wiodła wspaniałe życie i boku Athana. Ale zdarzały się takie dni, kiedy brak Elijaha był zbyt obecny. Kiedy chciała napisać do niego wiadomość. Podzielić się czymś śmiesznym. Albo po prostu usłyszeć, że wszystko będzie dobrze.

I wtedy przychodził ból. Cichy, spokojny, ale bezlitosny. Bo wiedziała, że żadne wspomnienie, choćby najczulsze, nie odda jego głosu. Żadne zdjęcie nie odda ciepła jego obecności.

Siedziała tak jeszcze chwilę. Herbata wystygła. Za oknem po ogrodzie kręcił się pan Frank, przycinając starannie żywopłot. 

Życie toczyło się dalej.
Ona też żyła.

Ale dzisiaj... dzisiaj to życie bolało.

Zatrzymała się na moment, wciąż siedząc w kuchni, trzymając w rękach kubek. W głowie zaczęły pojawiać się obrazy – wspomnienia z tamtych dni, kiedy wszystko było inne. Mieli wtedy kilka godzin, tylko dla siebie. Nie spieszyli się. Zatrzymali czas i wsłuchali się w siebie.

Pamiętała ten wieczór, kiedy padał deszcz, a oni siedzieli w małej kawiarni, przy oknie, które osłaniała para. Było ciemno, ale ich rozmowa rozświetlała wszystko dookoła.

„Czemu zawsze masz ten smutny uśmiech na twarzy, kiedy mówisz o swoich marzeniach?” – zapytał wtedy, patrząc na nią z tym swoim delikatnym, przenikliwym wzrokiem. Bezbłędnie ją rozszyfrował, jakby czytał z otwartej księgi.

„Bo… bo boję się, że to tylko marzenia. Że nic z tego nie wyjdzie. Wiesz, ja nigdy nie byłam dobra w walce o siebie. Zawsze ktoś inny miał głośniejszy głos, ktoś inny wychodził na przód…” – powiedziała, czując jak w gardle zbiera się łza, którą starała się stłumić.

„A co, jeśli to nie o to chodzi? Co jeśli nie musisz walczyć, żeby marzenia się spełniały? Może wystarczy po prostu w nie wierzyć. Może wystarczy otworzyć oczy na to, co masz, a nie ciągle patrzeć na to, czego ci brakuje?”

Cisza. Spojrzała w jego oczy, czując, jak wszystko w niej cichnie. Tam, w tym wzroku, było coś, co dawało jej poczucie bezpieczeństwa. „A co, jeśli nie potrafię? Co, jeśli będę stała w miejscu i nie ruszę się ani o krok?”

„Nie musisz ruszać się szybko. Masz całą wieczność. A ja będę przy tobie, żebyś się nie zatraciła w swoich obawach. Czasem trzeba zrobić krok wstecz, żeby zobaczyć, że już zrobiłaś tysiące małych kroków do przodu. Wiesz, że wcale nie musisz być idealna?”

Jej serce wtedy, przez chwilę, przestało bić. W tym jednym zdaniu zawarł wszystko, czego jej brakowało. Wszystko, czego zawsze bała się zapytać. Wydawało się jej, że powinna być idealna, że tego oczekiwał od niej jej Stwórca. Czy to nie dlatego ją porzucił? Czy nie dlatego oddał ją pod opiekę do Cavendishów? Wstydził się tego, jaka była Aria i nie mógł znieść jej obecności.

„A co, jeśli się wystraszę? Co, jeśli znowu się zamknę, jak kiedyś?” zapytała, niemal szeptem.

„Jeśli się wystraszysz – to będę tu, z drugiej strony. I będę trzymał cię za rękę. Jeśli się zamkniesz – będę czekał, aż się otworzysz. Bo nie musisz wszystkiego robić sama. Nie musisz.”

Tego dnia, tamtego wieczoru, zrozumiała coś ważnego. Że nie wszystko, co dla niej trudne, trzeba przejść samodzielnie. Że prawdziwa przyjaźń nie jest tylko wtedy, kiedy się śmiejesz, ale wtedy, kiedy jesteś w swoich najciemniejszych chwilach, a ktoś po prostu jest obok – i nic nie mówi, tylko daje poczucie, że nie jesteś sama.

„Dziękuję, że jesteś,” powiedziała wtedy, patrząc w jego oczy, z sercem pełnym ulgi.

I tak trwali w tej ciszy, w tej rozmowie, która nie potrzebowała słów. Tylko ich obecności.
Elijah zawsze potrafił ją uspokoić, niezależnie od powodu jej smutku, czy wzburzenia. Pragnęła podróżować i odkrywać nieznany świat, marzyła o wolności, a jednocześnie marzyła o tym, by zostać w Blickling u boku Athanasiusa i by on w końcu ją dostrzegł. Była rozdarta i to zaczynało ją przerastać.

Te wspomnienia sprawiły, że serce zrobiło się niemal ciężkie, jak ołów. Poczuła ból w klatce piersiowej i szybko wstała z sofy, zaczynając nerwowo przechadzać się po salonie.

- Athan, jeśli.... jeśli istnieje cień szansy, że to jest Elijah, jaaaa...ja muszę to sprawdzić i wiesz o tym, że nic i nikt mnie nie powstrzyma. To cholernie egoistyczne z mojej strony, ale nie mogę tutaj siedzieć i nic nie robić. Przepraszam cię, ale to nie ja. – odezwała się w końcu, patrząc na męża i czując jak jej całe ciało napina się niczym struna. Znał ją przecież i doskonale wiedział, że taką odpowiedź właśnie usłyszy.

- Nie rzucę się na oślep, ale też nie będę tu siedziała i czekała na jakieś wieści. Zadzwonię do Petre i wypytam o Seraphinę.  Jak wróciła? Przecież musi być na to jakieś wyjaśnienie. Może z nią porozmawiam – zaproponowała cicho, przystając na moment. Westchnęła, nie mając pojęcia, po raz pierwszy co powinna zrobić. Nagle coś sobie uświadomiła.  

- Goro nie mówi nam wszystkiego. On coś wie. Słyszałeś , co powiedział? Nie zaprzeczył jednoznacznie, kiedy pytałeś go o sposoby wskrzeszenia. Nie powiedział, że ich nie ma, tylko że nie ma żadnych ziemskich istot, które to potrafią. Muszę go bardziej przycisnąć. Demony nie mogą kłamać, więc korzystają czasem z takich furtek, niedopowiedzeń. – w jej głosie dało się wyczuć rosnącą ekscytacje.

- Bardzo, ale to bardzo ci się nie spodoba to, co teraz powiem. Jedziemy do Londynu. - mina Athan mówiła wszystko. Wiedział, że nie zdoła odwieść żony od tego pomysłu. 

- Trzeba z nim porozmawiać Jeszcze razie zadać konkretne pytania, tak żeby nie mógł odpowiedzieć wymijająco. Jeśli się myle i demony nic nie wiedzą, to obiecuję, że odpuszczę i zdam się w pełni na ciebie. Zgoda? - przysiadła na brzegu sofy i oczekiwała nawdecyzje męża. Wiedziała, że nie będzie zachwycony jej pomysłem, ale miała nadzieję, że i tym razem nie zlekceważy jej przeczucia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^