Przemiana w wampira jest, jak narodziny na nowo lecz nie w łonie matki, a w objęciach nocy. Gdy krew stygnie, a serce milknie, rodzi się coś więcej - istota przeniknięta mrokiem i światłem jednocześnie. Na początku jest euforia. Świat, który był dotąd senny i przyćmiony, wybucha barwami i dźwiękami, których wcześniej nie można było dostrzec. Każdy oddech świata, liść poruszony wiatrem, pulsująca żyła przechodnia, szmer myśli. To wszystko staje się symfonią dla nowonarodzonych zmysłów. W oczach pojawia się blask nieskończoności. Czas przestaje gonić, a każda chwila staje się klejnotem, który można smakować powoli, jak kroplę rubinowego wina. Przeszłość zaczyna blaknąć, jak sen, a przyszłość otwiera się szeroko, bez granic, bez śmierci. Ekscytacja miesza się z grozą, a niepokój jak cień tańczy przy świetle nowej potęgi. Ciało już nie zna zmęczenia, nie zna chłodu ani bólu, tylko głód, który nie jest cierpieniem, ale przypomnieniem: żyjesz inaczej. Noc staje się domem. Księżyc nie jest już tylko ciałem niebieskim, to towarzysz, powiernik, niemal brat.
Teraz należysz do opowieści, do legend.
Wieczne życie. Nie jako kara lecz jako dar, jako wieczna podróż przez sny innych ludzi. I choć echo dawnych dni czasem śpiewa smutkiem, dusza tańczy, bo oto zyskała skrzydła, choć czarne jak atrament, piękne w swojej tajemnicy.
To nie śmierć. To przebudzenie.
Z każdym kolejnym zmierzchem Aria uczyła się nowej prawdy o sobie. Wcześniej była człowiekiem, kruchym stworzenie z sercem bijącym w rytm przemijania. Teraz jest poza tym rytmem. Nie musi już biec, gonić, walczyć o każdy dzień, o każdy oddech.
Jej ciało było, jak arcydzieło: zimne, niezmienne, doskonałe. Każdy ruch niósł ze sobą moc, której wcześniej nie znała, jakby była utkana z mgły i stali jednocześnie. Zniknął ciężar istnienia. Pozostała tylko lekkość bytu nieśmiertelnego, istnienie na granicy marzenia i cienia.
Zmysły były, jak rozkwitające płatki czarnej róży. Słyszała bicie serca ludzi z oddali, czuła ich lęki, pragnienia, zapachy emocji unoszące się wokół nich jak kadzidło.
Z każdą kolejną chwilą pojawia się głębia, nowa, cięższa świadomość. Żyje poza światem, nie należy już do cyklu narodzin i śmierci, jest obserwatorem. I choć może kochać, pragnąć, tęsknić — wszystko to nosi inny smak. Intensywniejszy, jakby każda emocja była starożytnym winem w kryształowym kielichu.
Przemiana w wampira nie jest tylko zmianą ciała — to przeistoczenie duszy. Rzeczy, które kiedyś raniły, teraz jedynie muskają jak cień. Śmierć przestała już ją dotyczyć. Ale czas… czas już nie leczy ran. On je konserwuje. Każda miłość, każda utrata zostanie z nią na zawsze. Na wieczność.
Mimo tej melancholii, jest wolność. Prawdziwa. Może być kim chce. Artystą nocy, szeptem wśród drzew, wilkiem wśród ludzi. Może żyć tysiące żyć, przyjmować niezliczone imiona. W tej przemianie jest piękno. Dzika poezja, która nie potrzebuje słów. I choć jest cieniem tego, kim była, jest też światłem tego, kim mogła kiedykolwiek być.
Aria doceniała każdą chwilę, gdy tylko otworzyła oczy po śmierci. Uderzyła ją paleta barw i ich intensywność. Uderzyły ją zapachy i dźwięki, a także emocje, których nigdy wcześniej nie doznała. Miała wrażenie, że świat eksplodował, a ona teraz mogła uformować go tak, jak chciała, tak jak się jej podobało. A to wszystko dzięki panu Tismaneanu. To on dał jej nowe życie i możliwości, których nie sposób było objąć rozumem. Vasco nie mogła uwierzyć, że otrzymała od niego tak drogocenny dar i nie była pewna, czy on w ogóle zdawał sobie sprawę z tego, co dla niej zrobił i jak wiele to znaczyło. Chciala mu dziękować na każdym kroku i przy każdej możliwej okazji, ale coś podpowiadało jej, że nie musiała tego robić, że to nie wypadało. Athanasius czułby się z tym pewnie niekomfortowo i byłby zakłopotany. Oboje uczyli się siebie, poznawali i zapamiętywali. Byli czymś znacznie więcej niż opiekunem i protegowaną. Wampir tłumaczył jej już, czym była więź Stwórcy i Stworzonej, ale Aria miała wrażenie, że słowa nie są w stanie oddać prawdziwości tego, co właściwie to oznaczało.
Blickling było ogromne i nie sposób było zapamiętać ułożenia każdego z pokoi. Młoda panienka z zaciekawieniem słuchała opowieści swojego Stwórcy, który cierpliwie tłumaczył jej wszystko, o co pytała. A pytała właśnie o wszystko. Począwszy od bogato zdobionych drzwi do schowka na miotły, poprzez portrety wiszące w holu, kończąc na szklarni za domem. Wszystko ją interesowało, a jej umysł chłonął informacje niczym gąbka.
- To takie dziwne. Czy też tak miałeś zaraz po przemianie? Moja głowa pulsuje i mam ochotę poznać odpowiedzi na wszystkie pytania świata. – zaśmiała się cicho, przepraszając zaraz za to, że niektóre z zadawanych przez nią pytań są śmieszne i nieistotne. Athan wydawał się tym nie przejmować, ale nie potrafiła jeszcze na tyle odczytać jego emocji, by być pewną na sto procent.
- Mam nadzieję że to niedługo minie. Nie chcę żebyś żałował, że mnie przemieniłeś, bo ciągle gadam. Jeszcze się okaże, że znalazłam sposób na zabicie wampira i będzie to zagadanie na śmierć – dodała już znacznie poważniej, zerkając na towarzyszącego jej mężczyznę. Rzeczywiście zaczynała zastanawiać się nad tym, czy byłoby to możliwe, biorąc pod uwagę fakt, że pan Tismaneanu był raczej oszczędny w słowa.
Drgnęła niespokojnie, gdy usłyszała dzwonek. Kilka chwil wcześniej czuła dziwne drgania w całym ciele, ale nie potrafiła przypisać im znaczenia. Zgodnie z tym, co powiedział Athanasius, została na górze, ale już kilka chwil później jej ciekawość wzięła górę i wyjrzała przez balustradę, by sprawdzić, kim był gość. Zbliżyła się bezszelestnie do szczytu schodów i przysłuchiwała się krótkiej wymianie zdań przez mężczyzn. Bose stopy nie czuły chłodu marmurowej posadzki. Miała na sobie koszulę swojego Stwórcy i jego bryczesy, złapane w talii cienką wstążką, by nie zgubiła ich podczas przechadzki po posiadłości. Athanasius zapewnił ją, że skompletują jej garderobę, jak najszybciej i już posłał po zaufanego krawca. Chwilowo musiała przemęczyć się w jego ubraniu. Czy jej to przeszkadzało? Oczywiście, że nie. Aria czuła, jak otula ją jego zapach i czuła się bezpiecznie.
Młoda wampirzyca stała przez chwilę w miejscu, bez ruchu i obserwowała badawczo Elijaha Cavendisha, który przypatrywał się jej z takim samym zainteresowaniem. Zrobiła nagle krok w stronę schodów, a jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, gdy zbiegała, przeskakując po dwa stopnie i zbliżyła się do mężczyzn. Jedną ręką podtrzymywała spodnie, nie chcąc by wydarzyło się coś, co zawstydzi wszystkich obecnych. Okrążyła Elijaha już znacznie spokojniej, wciągając w nozdrza jego zapach. Chciała go zapamiętać, poznać, odkryć wszystkie jego tajemnice. Pozwolił jej na to, domyślając się zapewne, że jej przemiana nastąpiła zaledwie kilka dni temu. W końcu stanęła przed nim i dygnęła zgrabnie choć daleko było jej do gracji dworskich panienek.
- Przyjaciel? A to zaskoczenie. Spodziewałam się, że ktoś z tak skwaszoną miną jest raczej samotnikiem – stwierdziła i natychmiast pożałowała swoich słów.
- Miałam na myśli, że ktoś tak poważny – dodała szybko, ale najwyraźniej było już za późno. Elijah śmiał się w głos.
- Trafne spostrzeżenie, panienko. Ten tutaj rzeczywiście cały czas się krzywi i muszę przyznać, że aż mi cię żal – pan Cavendish zażartował, a Aria zerknęła na Athanasiusa, który przewrócił oczami i zrobił jeszcze bardziej kwaśną minę. Szybko zasłoniła usta dłonią i próbowała się nie roześmiać.
- Niezwykle miło mi cię poznać. To ... Dość nieoczekiwane, ale bardzo się cieszę. Jak czujesz się, jako wampir? – zagadnął uprzejmie, gdy zmierzali do wschodniego saloniku, gdzie podano herbatę i ciasteczka.
- Trochę przytłoczona. Wszystko jest bardzo intensywne, ale Athan...Athanasius wyjaśnił, że niedługo do tego przywyknę i nie będę zwracała na to uwagi. – Athan. Nie powinna aż tak się z nim spoufalać i zdrabniać imienia swojego Stwórcy. Nie wiedziała, czy on by sobie tego życzył.
Zajęła miejsce na sofie, a mężczyźni na fotelach ustawionych na przeciwko. Pan Tismaneanu wydawał się nieco spięty, jakby obecność jego przyjaciela go zawstydziła z jakiegoś powodu. Czy to była jej wina?
- Och, Marisa będzie w niebo wzięta. I z pewnością przyjedziemy w weekend choćby po to, byś nie musiała chodzić w pantalonach Athana przez najbliższy tydzień – Elijah sięgnął po szklaneczkę, którą podał mu Athanasius, a która wypełniona była alkoholem. Tismaneanu wytłumaczył zaraz Arii, kim była wspominana Marisa.
- Dlaczego ja muszę pić herbatę? – zapytała nagle, obserwując, jak mężczyźni sączą szkocką. Założyła ręce na piersi, zastanawiając się nad tym, dlaczego nawet w tak błahych sprawach, jak alkohol, kobiety mają mniejszy wybór i wiele im nie przystoi. Czuła, że zaczyna ją to denerwować.
Elijah ponownie się roześmiał i poklepał Athana po ramieniu.
- Skąd tyś ją wziął? Urocza, młoda dama. Doprawdy, Ario, twój urok jest wprost powalający. – stwierdził Cavendish nie przestając się uśmiechać. Athanasius niemal zgromił ją spojrzeniem.
- Czyli nie dostane? Nie wiem jeszcze, co oznaczają twoje spojrzenia. Byłabym wdzięczna, gdybyś chociaż coś przy tym wymruczał – powiedziała niemal z wyrzutem, ale faktycznie Athanasius mruknął coś pod nosem, a ona to w pełni zrozumiała. Rozszerzyła szeroko oczy zaskoczona, że mężczyzna praktycznie nic nie powiedział, a ona wiedziała, o co mu chodzi. Pochyliła głowę i odezwała się wyraźnie skruszona. Tismaneanu wyraził swoje niezadowolenie z zachowania Arii, a jej zrobiło się bardzo głupio. Nie chciała wprawiać go w zakłopotanie swoim nieokrzesaniem.
- Przepraszam, nie chciałam być niegrzeczna. Wszystko jest dla mnie nowe. Nie tylko wampiryzm. Pochodzę z prostej rodziny i brakuje mi ogłady. Będę się pilnie uczyć żeby zdobyć wykształcenie i opanować zasady panujące w towarzystwie. Proszę o wybaczenie. – podniosła spojrzenie na swojego Stwórcę i jego przyjaciela, którzy wyglądali na zaskoczonych. Szczególnie Athan, który nie wypowiedział na głos ani słowa. Wzrok Arii błądzł między panem Cavendishem, a panem Tismaneanu. Duże, ciemne oczy Vasco okalane gęstą fasadą rzęs wyglądały tak niewinnie, że ciężko było przejść obojętnie. Był w nich też pewien ognik. Jej spojrzenie to wiosna po długiej zimie: ciepłe, nieśmiałe, ale z błyskiem, który przeczy ciszy. Oczy jak dwa jeziora rozświetlone zachodem słońca, drżące, jakby w każdej chwili miały przelać się łzą, ale zamiast tego uśmiechają się, choć ledwie, niemal leniwie. W tym spojrzeniu jest skrucha, tak delikatna, że nie boli, a raczej koi. To nie wstyd lecz miękka siła, jakby szeptała: „Wiem, zawiał chłód, ale przecież wiesz, że umiem być latem.”
A ta iskra? Jak niesforna gwiazda, co nie chciała spłonąć. Błysk, który nie prosi, ale czaruje. Hipnotyzuje nie słabością lecz urokiem tego, kto wie, jak przeprosić — nie słowem, lecz spojrzeniem, które mówi więcej niż tysiąc wierszy.
Patrzysz i już wiesz, że nie jesteś w stanie się gniewać. Nie wobec niej. Nie wobec tych oczu.
- Nie zniosę tego spojrzenia dłużej. Daj jej, na miłość boską, tej szkockiej. Nikogo poza nami tu nie ma, a mi nie ujmie, że dziewczyna pije whisky – Elijah był wyraźnie oczarowany Arią i nawet tego nie krył. Athanasius podał jej zaraz szklaneczkę, którą przyjęła niepewnie, a gdy tylko Athan dał jej znać, że może się napić, zrobiła to i omal nie umarła.
Przełknęła pierwszy łyk tak głośno, że dwoje wampirów bez problemu to usłyszało. Poczuła, jak cała jej twarz robi się czerwona. Mogła zostać przy herbacie.
To było, jak pocałunek wiatru znad chłodnych wrzosowisk. Gdy szkocka po raz pierwszy dotknęła jej ust, była zaskoczona – nie przez ostrość, ale przez głębokość. Jakby dotknęła historii, która nie mówi wprost, a szepcze przez dym.
Pierwszy łyk to ogień i mech. Ciepło, które zaczyna się w gardle i sunie w dół jak złoty promień przebijający poranną mgłę. Czuła nuty czegoś starego: beczki po winie, może soli z wybrzeża, może cieni starych bibliotek. Słodycz miodu wplatała się między gorycz przypalonych ziół, a potem – nagle – dym. Taki, który nie dławi, ale zostaje na języku jak niedopowiedziane wspomnienie.
Zamknęła oczy.
Czuła się, jakby stała na skraju urwiska, z włosami tańczącymi na wietrze. To nie był zwykły alkohol, to zaproszenie. Do opowieści, do ognia w kamiennym domu, do ciepła dłoni nieznajomego. Nagle zrozumiała, że szkocka nie smakuje, ją się poznaje, warstwami. Tak jak siebie – z czasem. Aria nie była na to jeszcze gotowa.
- Toooo trochę boli – oznajmiła, co spotkało się z kolejną salwą śmiechu Elijaha, a i Athan lekko się uśmiechnął. Po raz pierwszy w tym tygodniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz