ROZDZIAŁ 813

ATHANASIUS

Naiwnie można by rzec: a przecież ten dzień zapowiadał się tak… spokojnie.  

Athanasius Tismaneanu prychnął w myślach. Spokojny! A cóż to takiego jest, ten mityczny spokój? Czy to jakiś potwór, który jednym machnięciem swoich potężnych skrzydeł rozwiewał wszystkie troski? Który ognistym spojrzeniem swych wielkich, żółtych oczu wypalał wewnątrz duszy wszelkie niepokoje? Który chwytał w swe wielkie zębiska każdy jeden strach i wątpliwość, a tlący się gdzieś na samym dnie gniew rozrywał długimi, ostrymi szponami? Athan jak dotąd łatwo uciekał przed tym mitycznym stworzeniem, nie dając się złapać, a tarczą przed nim była nienawiść, jaką Athan czuł do otaczającego go świata — i do siebie samego. Ktoś taki nie mógł zaznać spokoju, nigdy. 

A cisza, która czasem i nagle otulała całe Blickling, była jak zbyt gruby, drapiący koc: na chwilę przynosiła ukojenie, ale zaraz zaczęła drażnić, przeszkadzać — i przypominać, że jest tu tylko tymczasowo, tylko na chwilę, bo tak naprawdę wcale tu nie pasowała. Ponieważ cisza ta nie reprezentowała mitycznego spokoju. 

Reprezentowała samotność. 

Samotność, podobnie jak spokój, też kroczyła w ciszy. Lecz sylwetka jej była przygarbiona i odziana w szare, podarte łachmany; wzrok miała spuszczony, a usta wykrzywione w pogardliwej nicości. I tylko czasami, choć bardzo rzadko je otwierała, aby wysyczeć do ucha same okropności. Najczęściej robiła to w środku nocy, tuż przed snem, kiedy wszystkie strachy nabierały mocy i stawały się tak wielkie jak wydłużone cienie zrodzone z blasku księżyca. 

Samotność, druga lokatorka posiadłości w Blickling, zdziwiła się, kiedy wraz z nimi zamieszkał ktoś jeszcze. Aria Vasco niewątpliwie przyniosła napływ świeżości, odrobinę słońca i oddechu. Nagle w domu zrobiło się głośniej, żywiej, jakby weselej. Jednak Szara Dama, skryta w kącie, nie zamierzała odchodzić, bo wiedziała — że czyjaś “zwykła” obecność nie miała jeszcze takiej mocy, by ją przegnać.  

Mimo to Athanasius z prawdziwą przyjemnością i godnym tego zadania skupieniem zajmował się Arią. Minęły dopiero trzy dni, ale ta odmiana dobrze wpłynęła na jego nastrój, nawet jeśli wciąż bardzo często łapał się na myśli, że popełnił błąd, że nie powinien jej zatrzymywać, albo nawet przemienić. Ten palący gniew połączony ze wstydem i zażenowaniem atakował go w chwilach odprężenia: nagle, znienacka wbijał boleśnie swoje szpony w jego plecy, nie pozwalając mu oddychać. Tak poraniony i wzięty w niewolę, nie miał wyjścia, jak tylko zacząć besztać się za ten błąd i panikować cicho na myśl, że bardzo trudno będzie to odkręcić. Zwłaszcza że tego już się nie dało odkręcić — po prostu trzeba było z tym żyć. Ale jak? Co teraz robić? Przecież on był najgorszym możliwym opiekunem dla samego siebie, więc jak mógł skrzywdzić tak to dziewczę i wziąć ją pod swoje skrzydła? Jak na to zareagują inni? Co powie Elijah? To ostatnie pytanie przejmowało go kłującym chłodem strachu, dlatego niczym nieodpowiedzialne, kapryśne dziecko odsuwał to od siebie jak najdalej, nie chcąc wracać tak długo, jak to możliwe.  

Ale zaczęcie od czegoś małego, czyli oprowadzania Arii po posiadłości, było miłe. Młoda dziewuszka trajkotała w najlepsze, a Athan starał się nie robić zbyt często typowej dla siebie skwaszonej miny, aby zbyt prędko jej nie odstraszyć, po czym szczegółowo i spokojnie zabierał się za tłumaczenie tego i tamtego.  

Tylko pytanie o jego własną przemianę nieco zbiło go z pantałyku.  

— Tak, Ario — odpowiedział bez namysłu, choć jego uśmiech wyraźnie i bez kontroli spełzł z twarzy. — Każdy przeżywa po przemianie coś takiego. Bądź co bądź, można powiedzieć, że narodziłaś się na nowo. Zmieniło się otoczenie wokół ciebie, ale przede wszystkim zmieniłaś się sama ty. 

Im dłużej mówił, tym jego głos stawał się bardziej suchy. Gdyby nie to, że dał się ponieść przykrym wspomnieniom, zapewne jakoś by nad tym zapanował, aby nie wystraszyć Arii. Niestety, nazwisko Cyriacusa Buyirugha wzbudzało w nim tylko wstręt. Widział przed oczami ten surowy i przesadnie, wręcz karykaturalnie dumny wyraz twarzy, te dziwne oczy w kolorze brudnego, ciemnego złota i ostro zarysowaną czaszkę, na której skóra wyglądała, jakby była naciągnięta na siłę. Zawsze był obwieszony mnóstwem świecidełek, zwłaszcza w stylu greckim, a odziewał się w długie, zakapturzone szaty, nadając sobie w ten sposób sztucznej szlachetności, tajemniczości i wrażenia dominacji. Athanasius miał ochotę splunąć na samą myśl o nim, ale momentalnie zasychało mu w gardle, gdy przypominał sobie widok przywiązanej do łóżka, całkowicie oskórowanej kobiety, wciąż żywej... 

Przymknął powieki, lekko odwrócił głowę. Odetchnął głęboko, mając nadzieję, że Aria niczego nie zauważyła. I gdy otrząsnął się z nadzieją, że będzie mógł powrócić do tego spokojnego, leniwego oprowadzania Arii po domu, ten dzień sprawił mu jeszcze jedną niespodziankę. 

 

— Ario, proszę, byś zwracała się do mnie per “pan”, chociaż przy gościach. Nie chodzi o mnie, a o wyraz szacunku, który okazujesz swoim dobrym wychowaniem. 

Elijah popatrzył na niego z mieszaniną kpiny, oburzenia i rozbawienia, ale Athan nic sobie z tego nie robił. Jeśli miał wziąć tę dziewczynę pod opiekę, musiał ją jakoś ociosać. Zdawał sobie sprawę, że jej rodzina nie pochodziła z żadnych wyższych sfer, dlatego nie należało o nic winić tej młodej panienki. Niemniej poprzez naukę Athanasius zamierzał dać jej szansę, która szeroko otworzy jej drzwi na świat. 

— Teraz się taki poważny zrobił — odparował Cavendish, cały czas z lekko kpiącym uśmieszkiem — a słowo daję, ledwie kilka dekad temu sam nie miał pojęcia, do czego służą poszczególne widelczyki; wyglądał wtedy jak troglodyta, który najchętniej jadłby po prostu rękami. 

Elijah zachichotał pod nosem, skacząc spojrzeniem od Athana do Arii, która chyba nie wiedziała, co zrobić: zdziwić się nieśmiało, czy roześmiać. Tismaneanu natomiast zamordował przyjaciela spojrzeniem, przesycony wściekłością i oburzeniem. Czuł się ośmieszany i wyśmiewany, i to w oczach kogoś, dla kogo miał być jedynym autorytetem. Na szczęście Elijah chyba dostrzegł nienaturalny wręcz chłód w jego oczach, bo odchrząknął znacząco, zamierzając tym samym skończyć ten temat. Problem w tym, że mleko się wylało, a błysk zainteresowania w oczach Arii był aż nadto widoczny i Athan obawiał się, że tak łatwo nie zgaśnie.  

Atmosferę nieco załagodził dość nieudolny romans Arii z alkoholem. Dziewczyna krzywiła się, kasłała i charkała, ale dzielnie przełykała łyczek po łyczku, najwyraźniej uznając, że skoro już zaznała zakazanego owocu, nie należało z niego rezygnować — nawet jeśli był tak niedobry. Athanasius skupił się więc na tym widoku i na tym temacie, choć myślami był tak naprawdę dość daleko. A może i całkiem blisko — bo wciąż przy Arii. Wszak musiał wyjaśnić przyjacielowi, skąd się ta Aria wzięła, a wcześniej: skąd się wzięła u niego decyzja o przygarnięciu jakiejś obcej dziewczyny. I to jeszcze wraz z przemienieniem jej w wampira! Sprawa była w gruncie rzeczy prosta, a jednak Athanasius wyjątkowo stresował się rozpoczęciem tej rozmowy. Żebra miał ściśnięte gorącym imadłem, przez co strach kotłujący się między nimi miał coraz mniej miejsca, przez co szamotał się coraz bardziej. Boże!, czego on się tak bał? Był dorosły, mógł sam o sobie decydować! Ale się bał. Bał jak cholera. 

Bał się oceniania. Bał się wyroku w oczach Elijaha, że nie był godzien opieki nad choćby karaluchem, o żywej, młodej kobiecie nie mówiąc. Bał się niepokoju przyjaciela i delikatnych, niby spokojnych słów, że to nie jest najlepszy pomysł, że Arię najlepiej byłoby odesłać do mutrusu, gdzie zajęliby się nią ludzie bardziej wykwalifikowani. Czysto teoretycznie — nadal nie było na to za późno. Potwornie bał się, że Elijah mu to zaproponuje, bo gdy do tego dojdzie, Athan nie będzie miał odwagi odmówić. 

I nikt wówczas nie przejmie się zdaniem Arii. 

— Pewnie zastanawiasz się — podjął Athan nieco nerwowo — jak w ogóle do tego doszło i dlaczego nic wcześniej o tym nie wiedziałeś... 

Rzucił przyjaciele znaczące spojrzenie, które ukradkiem, tylko na ułamek sekundy, skierował na Arię. Był to jasny sygnał: “Powiem ci więcej, kiedy będziemy sami”. Ale póki towarzyszyła im Aria i nie było żadnego konkretnego powodu, by ją przeganiać, wolał mówić dość ogólnie. Oczywiście, mógł poprosić swoją podopieczną, żeby dała im chwilkę, ale nie chciał nadużywać tego rodzaju władzy.  

— Wziąłem ją ze szpitala — odpowiedział szczerze i w miarę swobodnie. — Chorowała na gruźlicę, ale nawet wtedy ten błysk jej w oku nie gasł. To wyjątkowe, prawda? Trudno kogoś takiego pominąć. I oczywiście, wampirzy lekarze nie w taki sposób leczą, więc nie przemieniamy ludzi masowo, by uratować im życie. Ale sam mi nieraz powtarzałeś, że w tym domu jest zbyt pusto, to i ja zacząłem tak myśleć. Widok Arii chyba coś we mnie uruchomił, że zapragnąłem jej pomóc. I tyle, cała opowieść. 

Opowieść, w której nie było prawie ani ziarna prawdy. Ale Aria nie musiała wiedzieć wiele więcej, dzięki czemu mogła spokojniej spać. A i on nie musiał się przed nią w żaden sposób tłumaczyć.  

— Oczywiście nie wiem, jak sobie poradzę — dodał z nerwowym śmiechem — ale wierzę, że nie będę w tym sam. Ty, jak widać — dodał z szerszym uśmiechem — już pokochałeś tę dziewczynę. Jestem pewien, że Marisa podzieli ten zachwyt.  

Pozwolił, aby lekka dyskusja płynęła delikatnym nurtem, głównie pomiędzy Arią a Elijahem. On sam mało się odzywał, zbyt zestresowany i przejęty. W końcu przyłapał się na tym, że kombinował, jak by tu sprawić, że Aria odejdzie, żeby mógł porozmawiać na osobności z Elijahem — to napięcie powoli go wykańczały. A gdy osiągnęło punkt kulminacyjny, odwrócił gwałtownie głowę w stronę Arii, po czym rzekł: 

— Ario, czy mogłabyś nas na chwilę zostawić?  

Mógłby wymyślać wymówki, podawać jej konkretne powody, ale uznał, że to nie ma żadnego sensu. Dziewuszka wyglądała na nieco zaskoczoną tą naglą zmianą kursu, ale grzecznie wykonała polecenie, już po chwili zostawiając ich dwóch samych. I nie biorąc nawet pod uwagę, że młoda Vasco mogła podsłuchiwać, od razu przeszedł do rzeczy. 

— Kilka dni temu, jak miałem nocny dyżur, przyszedł do mnie jakiś facet. O czwartej nad ranem — podkreślił. — Był jakiś taki zmachany, z rozchwianym spojrzeniem. Podobno chciał rozmawiać konkretnie ze mną. Szybko przeszedł do rzeczy: błagał mnie, bym uratował jego malutką córeczkę. Tak się dokładnie wyrażał, mówił o niej jak o małej dziewczynce. Ale on to wszystko mówił w taki sposób, że było wiadomym, że on wiedział. Wiedział, że jestem wampirem. A on sam był człowiekiem. Ale twierdził, że był podróżnikiem, że niejedno w życiu widział i słyszał o jakimś lekarzu, który potrafi więcej niż człowiek. Wiedziałem, o co chciał mnie poprosić — wyjaśnił z lekkim wzruszeniem ramion — i od razu mu odmówiłem. Ale on mnie błagał. Był zdesperowany do tego stopnia, że nawet mnie zrobiło się go trochę żal. Ale tylko na tyle, by go okłamać — dodał znacznie ciszej, odwracając na chwilę wzrok. — Zaproponowałem wymianę. Skłamałem, że od lat poszukuję pewnego artefaktu, ale nie mam czasu, aby porządnie zająć się szukaniem. Wiedziałem, że ten człowiek połknie haczyk; w końcu to podróżnik, poszukiwacz przygód. Zarzekał się, że odnajdzie artefakt i mi go dostarczy, ale jeśli zacznę... leczyć jego córkę od razu. Zgodziłem się, a on uradowany pognał pożegnać się z córką. Wysłałem go po ten nieistniejący artefakt — tłumaczył — żeby nie musiał patrzeć na umierające dziecko. Bo przemienić jej nadal nie zamierzałem. Z jego słów wynikało, że to małe dziecko! — zawołał nagle ze wzburzeniem. — Przecież wiesz, co się dzieje z takimi małymi wampirami: dojrzewają emocjonalnie, ale uwiedzione są w ciału dziecka. To zbrodnia... nawet jak na mnie —dodał gorzko — więc nie zamierzałem się zgadzać. Ale David i Irina byli innego zdania — mruknął ponuro. — Irina od razu do mnie przybiegła z jej kartą. Mocno się zdziwiłem, jak się okazało, że ta “malutka dziewczynka” ma dwadzieścia trzy lata. I tak nie byłem przekonany, ale Irina i David uwzięli się na mnie, że powinienem to zrobić nawet nie dla niej, a dla siebie — bo przynajmniej nie byłbym sam, przynajmniej miałbym do kogo gębę otworzyć. Głupi argument — parsknął gniewnie — ale sam nie wiem, czy nie brałem go pod uwagę, jak Aria ostatecznie u mnie została. Nie wiem. W każdym razie, odgryzałem się, że jak chcą, to niech sami sobie ją przemieniają. Ale każde z nich miało w miarę logiczne argumenty, dlaczego by chcieli to zrobić, ale nie mogą. Zaprowadzili mnie do sali tej dziewuszki, żebym sam mógł na nią spojrzeć. David powiedział, że ją kojarzył, że to wyjątkowo urocze dziewczę. I... 

Urwał na moment, z irytacją zmieszaną z namysłem wypuszczając powietrze z nosa. Pokiwał lekko głową, wracając myślami do tamtej dziwnej nocy.  

— Gdy nie spała, przyszedłem tam. Umierająca dziewczyna, blada, wychudzona, kasłająca... Elijah — spojrzał na przyjaciela intensywnie i z powagą — ona miała w oczach więcej życia, niż ja w swoich kiedykolwiek. Wtedy... — odwrócił wzrok — wtedy chyba dałem się porwać tej chwili. Takiej głupiej myśli, że “a co mi tam”, jeśli ktoś zasługuje na życie, to właśnie ona. Bo tak uparcie się go trzyma. Więc, trochę tak pod wpływem impulsu, przemieniłem ją. David pomógł mi ją przetransportować do Blickling... a gdy już ją ułożyłem na łóżku w jednej z sypialni, znowu zacząłem tego żałować. Więc zacząłem myśleć, że po prostu oddam ją do jakiegoś mutrusu. Wiem, że ta nasza więź i tak by istniała, ale przynajmniej zaopiekowałby się nią ktoś odpowiedzialny. Irina mi nawet następnego dnia, kiedy jeszcze Aria była w trakcie przemiany, przyniosła ulotki najlepszych jej zdaniem placówek. Wziąłem je, nadal je mam, ale prawie się tam ze szczęścia popłakała, gdy poznała po mnie, że chyba jednak jej nikomu nie oddam.  

Urwał, milcząc potem długo. Upływające sekundy boleśnie przecinały go na wskroś, podkreślając ciężar przemijającego czasu. Athan milczał, ale i Elijah milczał, przynajmniej na razie. Ale i za to był mu wdzięczny, choć zdawał sobie sprawę, że nieuchronne nadchodziło i już za chwilę przyjaciel wyda swój wyrok.  

— Powinienem. Prawda?   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^