Aria Vasco
Wśród ciężkich zasłon, pod żyrandolem, który rzucał ciepłe, miodowe światło na polerowane parkiety, stała ona - niby zjawa, niby mara. Mało kto zwracał na nią uwagę, ale wcale jej to nie przeszkadzało. Może dlatego, że wcale nie chciała uczestniczyć w głupim balu i była wściekła na Marisę o to, że zmusiła ją, by wciskała się w gorsety i falbany. Aria nie znosiła przepychu, o wiele lepiej czuła się w skromniejszych sukniach, a jeszcze lepiej w męskich bryczesach, które nie krępowały jej ruchów. Pani Cavendish przekonała ją jednak, a raczej wywarła na niej szantaż emocjonalny, by ta założyła suknie i pokazała się towarzystwu w końcu, jako kobieta w pełnym tego słowa znaczeniu. Aria miała w nosie strojenie się niczym bożonarodzeniowe drzewko, ale posłuchała przyjaciółki i poddała się jej woli, pozwalając by ta wybrała dla niej strój na wieczór.
Jej sylwetka, szczupła jak młode drzewo, rozkwitała w przepastnych fałdach suknia, której szafirowy aksamit chłonął blask świec, odbijając go jak cisza odbija szept. Suknia opinała jej ciało z kunsztem godnym najznakomitszej modystki Londynu. Gorset był zaciśnięty ciasno, niemal do granicy oddechu i uwypuklał pełność biustu, który wznosił się i opadał pod każdym oddechem, jakby w rytmie niewidzialnej muzyki. Dekolt w formie szerokiej łodzi, otoczony koronkowym haftem jak mgłą, odsłaniał łabędzią linię obojczyków, delikatną, niemal przejrzystą skórę, na której widać było cienkie żyłki jak błękitne nitki w najcenniejszym marmurze. Spódnica była szeroka, niemal teatralna w swej monumentalności, ale lekkość tkaniny sprawiała, że każdy krok dziewczyny był niczym płynięcie, zamaszyste, a jednak miękkie. Na wysokości bioder materiał zbierał się w miękkie drapowania, układając się w nieregularne kaskady zdobione drobnymi, ręcznie haftowanymi liliami.
Ciemne włosy były ułożone z nieskazitelną precyzją: wygładzone nad czołem, delikatnie zaczesane do tyłu, splecione w miękki kok przy karku, z którego wydobywały się pojedyncze loki, niepokorne, opadające na ramiona. W ciemnej gęstwinie połyskiwała maleńka broszka z szafirem, drobny akcent, jak łza błękitu ukryta w burzy nocy. Dostała ją od Elijaha kilka dni temu, jako prezent z jego podróży służbowej. Powiedział jej wtedy, że gdy tylko zobaczył tą ozdobę, od razu pomyślał o niej, bo wyróżniała się na tle innych i przyciągała wzrok. Tak, jak Aria, gdy tylko pojawiała się w zasięgu jego oczu. Wiedziała, że przyjaciele nie był obiektywny, ale i tak jego słowa sprawiły jej radość. Przy nim zawsze czuła się wyjątkowa, z pewnością bardziej niżeli była w rzeczywistości.
Twarz młodej wampirzycy była obrazem powściągliwego piękna, którego ona w sobie nie dostrzegała, a o którym nieustannie wspominala Marisa. Wielkie, ciemne oczy, z cieniem zamyślenia, okalały gęste rzęsy. Brwi miękko łukowate, nadawały spojrzeniu nieco melancholii. Policzki miały delikatny rumieniec, jakby ucałowane przez zimowe powietrze, a usta, pełne i kształtne, przywodziły na myśl płatki róży zmoczone poranną rosą.
Stała spokojnie, niemal nieruchomo, jak obraz w złoconej ramie, a jednak w jej postawie była siła: cicha duma młodości, odrobina nieuchwytnej tęsknoty, jakby w głębi serca nosiła opowieść, której nikt jeszcze nie poznał.
Miękki szmer sukien, przytłumione rozmowy i odgłosy porcelany wypełniały całą salę. W dalszej części pomieszczenia słychać było również ciche dźwięki muzyki. Zapach lawendy i pudru unosił się w powietrzu, mieszając się z zapachem świeżych róż w wazonach z porcelany. Wielkie lustra odbijały wirujące sylwetki aż trudno było rozeznać co jest snem, a co prawdą. Muzyka płynęła, jak srebrny strumień, a wszystkie kroki były lekkie jak westchnienia. Panowie w czarnych frakach, niczym rycerze nocy, płynęli przez morze jedwabiu i koronki,
a damy w pastelowych sukniach były, jak kwiaty budzące się w świetle księżyca. Każdy gest, każde skinienie, każdy dotyk — to rozmowa cichsza niż szept, tańcząca gdzieś na granicy marzenia i rozsądku. Wszyscy na coś czekali, choć starali się to ukryć. Bale były właśnie po to, by zamienić to oczekiwanie w pragnienie, a pragnienie w spełnienie.
Jej wzrok przesuwał się niespokojnie po sali, szukając jednej sylwetki, tej, która od miesięcy nawiedzała jej sny. On był tam, tak blisko, a zarazem nieosiągalny jak odległy ląd za mgłą. Niedostępny dla niej, zakazany.
Wysoki, elegancki, o spojrzeniu, które nieświadomie zapalało w niej cały świat. Jego oczy, zamiast szukać jej twarzy, zamiast drżeć na widok szafirowej sukni, zatrzymywały się na innej kobiecie, która przyklejona była do jego boku. Na tej, która nie musiała pragnąć, nie musiała marzyć w milczeniu, bo cały świat sam się do niej nachylał. Athanasius słuchał czegoś, co Lady Novak szeptała mu do ucha, uśmiechał się lekko i kiwał głową, włączając się tym samym do dyskusji z dystyngowaną damą. Damą, którą Aria nigdy nie będzie, o czym skutecznie nie raz jej przypominano.
Ona stała więc, na pozór opanowana, z dłońmi splecionymi lekko na fałdach sukni, z twarzą niewzruszoną jak marmurowy posąg.
Ale w środku...
Serce miała ciasno ściśnięte niewidzialną obręczą bólu. Każde jego spojrzenie, każdy uśmiech, który nie był dla niej, był jak drobna rana, wbita bez okrucieństwa — nieświadomie, a więc tym boleśniej.
Czuła, jak w piersi narasta cicha tęsknota, ciężka jak woda w studni, jak słone łzy, które nie mogły popłynąć, bo tu, wśród brokatów i kryształów, płakać nie było wolno. Nikt by tego nie zrozumiał.
Uśmiechnęła się delikatnie, jakby niczego nie dostrzegała. Jakby jej serce nie krwawiło cicho pod koronkowym dekoltem, jakby szafirowy aksamit jej sukni nie nasiąkał niewidzialną tęsknotą.
Pozostała nieruchoma, z dumą wznosząc głowę. Tylko jej oczy zdradzały prawdę — migotliwe, pełne cichego bólu i marzenia, że może, kiedyś, jego spojrzenie odnajdzie wreszcie ją. Pragnęła, by Tismaneanu w końcu ją zobaczył, ale tak naprawdę zobaczył. To dla niego się tak wystroiła, a mimo to nadal była tylko jego Stworzoną i to taką z najgorszych koszmarów.
Czas na ułamek sekundy zatrzymał swój bieg.
Dźwięki sali: rozmowy, śmiechy, muzyka i szelest sukien, przycichły jak spłoszone ptaki.
A ona poczuła, jak serce pod sznurowanym gorsetem przestaje bić, jakby cały świat skurczył się do jednej, jedynej rzeczy: jego spojrzenia.
Ich oczy spotkały się nagle, niespodziewanie, jak zetknięcie dwóch płomieni na wietrze.
W oczach Athana była chwila zawahania, ciche zaskoczenie, jakby właśnie zobaczył ją naprawdę. Nie tylko suknię, nie tylko ułożoną fryzurę, ale ją - jej drżącą duszę ukrytą za zasłoną pozornego spokoju.
Aria czuła, jak przez jej ciało przepływa fala ciepła, jak miękną kolana ukryte pod warstwami tafty i koronek. Jak serce, dotąd ściśnięte cierpieniem, teraz szarpnęło się w piersi w nagłym przypływie nadziei. W jednej sekundzie rozebrała się przed nim ze wszystkich uczuć, choć nie padło ani jedno słowo. W jej oczach były wszystkie te nieprzespane noce, wszystkie ukradkowe spojrzenia, wszystkie niespełnione westchnienia schowane pod uśmiechami.
A Athanasius wciąż patrzył.
Z lekkim zdziwieniem, może z domieszką zrozumienia, jakby pierwszy raz dostrzegł, że w kącie pełnym cieni paliło się dla niego małe światełko. I choć ich spojrzenie trwało tylko mgnienie i było krótsze niż trzepot skrzydeł motyla, ona wiedziała, że nic już nie będzie takie samo. W tej jednej chwili przestała być tylko tłem. Stała się historią, której on jeszcze nie znał, ale którą być może zapragnie kiedyś przeczytać do końca.
Znali się już od kilku lat, a ich relacje były raczej napięte, jeśli można było określić je w jakikolwiek sposób. Aria miała wrażenie, że Athan się jej bał i unikał niemal jak ognia. Dlatego też zapewne oddał ją pod opiekę do Elijaha, udając że angażuje się w jej wychowanie i nauki. Pojawiał się od czasu do czasu, ucinali sobie krótkie pogawędki o niczym i znikał na jakiś czas. Przygotował ją oczywiście do życia, jako wampirzycy i wprowadził w tajniki nadprzyrodzonego świata, tak jak powinien zrobić to Stwórca, ale na tym jego rola się kończyła. Teraz, podczas balu, widzieli się po raz pierwszy od niemal roku. Dla wampira, to tyle co nic, jednak Aria była krwiopijcą stosunkowo od niedawna, więc dla niej czas, póki co, płynął tak jak dla człowieka.
Gdy ich spojrzenia właśnie zaczęły w sobie tonąć, nagle rzeczywistość powróciła — z szelestem sukni, stukotem szkła, śmiechem rozlewającym się po sali, jak wino z przepełnionego kielicha.
Z boku, niemal znikąd, pojawił się Emmet. Twarz miał rozjaśnioną psotnym uśmiechem, który tak często ratował ją przed zbyt długimi chwilami milczenia. Bezceremonialnie, z pewną frywolnością, na którą pozwalały mu ich bliskie relacje, podszedł do niej z kieliszkiem w dłoni, wypełnionym głębokim, bursztynowym płynem.
— Na odwagę, piękna królowo balu! — rzucił półgłosem, z figlarnym błyskiem w oczach, kłaniając się przesadnie nisko, jakby był błaznem na królewskim dworze, a nie młodym dżentelmenem w czarnym surducie.
Aria uśmiechnęła się słabo, wdzięczna za tę odrobinę normalności, choć w jej sercu wciąż rozbrzmiewał echem tamten spojrzeniowy dotyk. Jeszcze gorący, jeszcze żywy.
Bez słowa przyjęła kieliszek, dłońmi drżącymi ledwie zauważalnie. Uniosła szkło do ust niby z gracją damy, ale ukradkiem, szybko, jakby chciała ukryć swój gest przed okiem świata. Damie w towarzystwie nie przystało spijanie tak mocnych trunków, ale Emmet wiedział, że wolała whisky niż sfermentowane owoce.
Gorzki, ostry smak alkoholu rozlał się na języku, paląc gardło i przynosząc na moment coś, co przypominało zapomnienie. W tej krótkiej chwili, kiedy bursztynowy płyn spływał w głąb jej duszy, wszystkie emocje, które kłębiły się gdzieś w jej wnętrzu, skurczyły się do jednej gorącej kropli.
Przyjaciel roześmiał się cicho, nie dostrzegając burzy w jej sercu. Zagadnął ją kolejnym żartem próbując wciągnąć ją w wir rozmowy, w zabawę, w życie, które wydawało się jej teraz dziwnie dalekie. A ona, z lekko uniesionym kącikiem ust słuchała, kiwając głową, podczas gdy całą sobą czuła jeszcze ciężar tamtego spojrzenia. I drżała od pragnienia, by znów poczuć je na sobie.
- Jeszcze się ze mną nie przywitał. Ta wydra wisi na nim, jakby inaczej miała paść trupem. Wiem, że dopiero przyszedł, ale mógłby podejść – wysyczała Aria, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, jak mocno ściska kieliszek. Czuła, jak powoli ogarnia ją wściekłość. Nie chciała sprawiać mu zawodu ani przynosić wstydu, bo nie było w dobrym geście, by teraz do niego podchodziła, kiedy rozmawia z innymi i to tylko po to, by się przywitać. Najwyraźniej nie czuł potrzeby, by życzyć jej choćby dobrego wieczoru.
- A więc to Lady Novak mordujesz wzrokiem od dobrych piętnastu minut. Cóż, przykro mi że musisz na to patrzeć. Pamiętaj, że moja propozycja jest nadal aktualna. Tylko decyduj się szybko, zanim staniesz się zgorzkniałą, starą panną.
- Która? Ta o małżeństwie?
- Innej nie składałem. Chyba.
- Wyobrażasz mnie sobie jako żonę?
- Niekoniecznie, ale Marisa w końcu przestałaby umawiać mnie na spotkania z debiutantkami i ...
- Co to, to nie! Mowy nie ma! – za ich plecami rozległ się znajomy, kobiecy głos. Marisa podeszła do Emmeta i Arii, spoglądając srogo na swojego Stworzonego. Założyła ręce na piersi, co oznaczało że domaga się wyjaśnień.
- To tylko takie żarty. Uwielbiam spotkania z debiutantkami – zapewnił Emmet, śmiejąc się cicho, nieco nerwowo. Aria zakryła usta dłonią i zachichotała, starając się nie pokazywać Marisie, jak bardzo rozbawiła ją cała ta sytuacja. Pani Cavendish ledwo sama powstrzymywała śmiech.
- Drogie panie, wyglądacie olśniewająco – Elijah zjawił się niedługo później, składając czuły pocałunek na skroni żony i obejmując Arię, która obdarzyła go krótkim uściskiem.
- Zaskakujące, że nie przyszłaś w moich spodniach – zażartował wampir, a Marisa od razu pacnęła go w ramie.
- Nawet tak nie żartuj. Z trudem namówiłam ją na tą sukienkę. Spójrz tylko, jak wygląda. Cudownie jej w tym kolorze i te kształty – Marisa uśmiechała się z zadowoleniem, mierząc Arię badawczym spojrzeniem. Podobało się jej to, co widziała. Młoda wampirzyca przewróciła tylko oczami, przypominając sobie scenę sprzed paru godzin.
Jeśli nie założysz tej sukienki, to przysięgam że gdzieś na świecie umrze mały niedźwiadek. Rzucę taką klątwę, zobaczysz. To mój wampirzy dar.
- Bardzo chciałam przyjść ubrana po swojemu, ale kocham małe niedźwiadki – szepnęła Aria, wprost do ucha Elijaha, który od razu zakomunikował, że jego też szantażowała w taki sposób. Nagle mężczyzna rozejrzał się, jakby coś sobie przypomniał i przywołał gestem przyjaciela, który stał niedaleko wraz z Lady Novak. Podeszli niespiesznie, wymieniając uprzejmości. Aria pod wpływem impulsu zrobiła taki gest, jakby chciała objąć Athana, ale w porę się powstrzymała. Ukłoniła się tylko lekko, czując jak oblewa ją szkarłatny rumieniec.
- Wiesz, co tych dwoje sobie wymyśliło? Chcą wziąć ślub żeby Emmet nie musiał chodzić na spotkania z debiutantkami – wypaliła Marisa, zwracając się do Athanasiusa, ale zamiast niego temat od razu podchwyciła Lady Novak. Uśmiechnęła się przesadnie słodko i obrzuciła Vasco spojrzeniem, które mówiło tylko tyle, że nią gardzi.
- Och, cudownie. Idealnie do siebie pasujecie. Czy nie ma pan, panie Watts, posiadłości w północnej Szkocji. Doskonałe miejsce dla młodej pary żeby mogła się nacieszyć swoim towarzystwm. Z dala od hmm wszystkiego – głos Anny Novak przypominał Arii syk żmii. Oczywiście, że było jej na rękę, gdyby Aria zniknęła i nigdy więcej nie pojawiła się w Londynie. Wiedziała, co Lady Nowak o niej myśli, bo kobieta nawet tego nie ukrywała. Zawsze wbijała jakieś szpileczki, byle tylko poniżyć Arię. Ta natomiast nie pozostawała jej dłużna, choć to nie podobało się Athanowi.
- Lubi pani Szkocje? Rozumiem, stąd drugie imię. Zeofinolda. Oryginalne, choć przyznam szczerze, że nie brzmi na szkockie – Aria odezwała się znacznie szybciej niż jej mózg przetworzył, co właściwie robiła. Podsłuchała raz rozmowę Novak z Athanem, gdy ta wyjawiła mu swoje drugie imię i obiecała sobie, że kiedyś użyje tej karty przeciw Annie. Tak, jak myślała, kobieta zapowietrzyła się i zdjęła maskę uprzejmości, gromiąc Arię spojrzeniem.
- Emmet prosił, bym zastanowiła się szybciej, ale przecież starsza już nie będę, prawda? Co za szczęście! - ulubiona docinka o wieku musiała paść w tej rozmowie. Dziwnej, bo dziwnej, ale jakże poprawiającej humor.
- Ty bezws....
- Może napije się pani wina? Mamy tutaj doskonały rocznik – Elijah zareagował w porę, z trudem powstrzymując śmiech, który z całych sił zamierzał wyrwać się mu z gardła. Zawsze gotowy iść jej z pomocą, nawet w tak błahej sprawie.
Czasami myślała, że jest cieniem jej serca. Tym, co zawsze idzie obok, nawet gdy ona błądzi. Jest ciepłem, które nie odchodzi i głosem, który mówi, gdy już nie ma słów. Kiedy w świecie wszystko drży, on jest skałą, której nie musi się bać. Jego milczenie jest miękkie i nigdy nie ocenia. Miłość do niego nie miała granic i rodziła się tam, gdzie kończyły słowa: w gestach, w spojrzeniach, w bezpiecznym oddechu, który dzielili. W nim znalazła przystań. Nie dlatego, że chciała uciec, ale dlatego, że przy nim nie musiała.
Była. I wiedziała, że Elijah też był. I zawsze będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz