ATHANASIUS
Dość ciekawym, a wręcz fascynującym było, jak charaktery
Arii i Athana były tak różne i tak podobne jednocześnie. Oboje potrafili być wybuchowi,
oboje potrafili ukryć swoją prawdziwą naturę za doskonale wymodelowaną maską i
oboje twardo stawiali na swoim, bezwzględnie walcząc o swoje zdanie. Te
podobieństwa dziwiły, bo na pierwszy rzut oka wyglądali jak połączenie ognia i
wody — co też nie omieszkali im żartobliwie wypominać znajomi, z którymi nie
mieli specjalnie częstego kontaktu. Jednak równie fascynujące było to, jak ci
dwoje wymieniali się… rolami. Tak właśnie było tuż po pojawieniu się tajemniczego
Daniela McKenzie, kiedy to Athanasius, zazwyczaj zimnokrwisty i panujący nad
sytuacją, całkiem dał się ponieść emocjom. Zupełnie inaczej było z jego
małżonką, która śmiało wzięła w garść nie tylko siebie, ale całą tę sytuację, popisując
się opanowaniem i sprytem. W tym właśnie momencie to Athan poczuł się jak słaba
jednostka, której należało bronić — i choć myśl ta wzbudzała w nim zażenowanie
i bunt, nie była na tyle kluczowa, by zagnieździć się w jego głowie na dłużej.
Najważniejsze wszak było, że ten dziwak opuścił ich dom, choć teraz należało
zdecydować, co z tym zrobić dalej.
Informacja, że Aria nie użyła swoich zdolności, wcale go nie
ucieszyła — być może wbrew temu, czego mogła się spodziewać wampirzyca. Oczywiście,
Athan zdawał sobie sprawę, że jego żona wcale nie potrzebowała wampirzych
zdolności, by silnie manipulować, ale wykorzystanie ich dawałoby im gwarancję bezpieczeństwa,
której teraz potrzebowali. Zamartwiając się nad tym, prawie nie usłyszał wzmianki
o „produkcji dwóch nowych form życia”, co oczywiście mogło nieco urazić Arię — ale
ten kłopot postanowił odłożyć na później, nie poświęcając mu zbyt wiele uwagi.
Z opóźnieniem zauważył też, że Aria nie wspominała nic o
jego ataku na Goro. To źle, bo gdyby nawarczała na niego teraz, przynajmniej
mieliby to z głowy — a skoro wciąż na ten temat milczała, to znaczy, że
zamierzała to odłożyć na później. Westchnął ukradkiem, niezadowolony z wizji
nadchodzącej kłótni, ale ani trochę nie żałował, że nawrzucał temu przeklętemu
demonowi. Jak zwykle wciągnął ich w jakieś gówno i nie zamierzał ich nawet
przed tym ostrzec.
Athan cały czas nie mógł uwierzyć, jak wielkim był idiotą,
zgadzając się na pomoc.
— Emmm… — odezwał się wreszcie, zastanawiając się nad tym,
co Aria powiedziała o Petre. — No tak… nie znacie się przecież jeszcze specjalnie
dobrze i długo. Ale tej Ilarie nie znamy prawie wcale — zauważył, patrząc na
małżonkę z pełną powagą. — A zrobić coś, myślę, trzeba, bo… nie gniewaj się — uśmiechnął
się do niej słabo — ale ten Petre… to taki dzieciak trochę jest. Nie? Nie
jestem pewien, czy on w ogóle wie, w co się pakuje. I to jeszcze z jakiego
powodu! — prychnął kpiąco, przypominając sobie argument o niejakiej Seraphinie.
— Bo się zakochał, tak? Świetnie — syknął ze złością — więc pewnie myśli dwa
razy wolniej niż zwykle.
Nagle zmarszczył brwi, czując, jak trybiki w jego głowie intensywnie pracują. Znaną sobie metodą przemykał po zapamiętanych twarzach niczym po stronach książki, próbując przyporządkować do nich znajome imiona. I choć to pozornie się udało, w wyniku jego poszukiwań ziała duża dziura logiczna.
Nie odchodząc nawet na krok, wybrał odpowiedni numer, po
czym bardzo pospiesznie, choć względnie szczegółowo wyjaśnił, o co prosił
przyjaciela — a więc albo o przypilnowanie Petre osobiście, albo o próbę
wpłynięcia na Ilarie, by to ona się tym zajęła. Kłopot pojawił się w momencie, w
którym Likar bardzo niepochlebnie zaczął wyrażać się o Ilarie, jasno
dając do zrozumienia, że ich ewentualna konfrontacja nie będzie zbyt przyjemna —
a tym samym zbyt owocna. Mimo to obiecał, że coś pomyśli, pokombinuje i będzie
miał dzieciaka na oku, więc chociaż tym Athan mógł się chwilowo przestać przejmować.
Przekazawszy wieści Arii, mógłby mieć nadzieję na to samo,
ale zbyt dobrze ją znał, by być tak naiwny.
A może i był? Bo po dłuższej chwili lekkiego rozluźnienia Aria
zdobyła się na wyznanie, że nie gniewała się na niego za atak na Goro. To
Athana bardzo zaskoczyło, ale nie dał tego po sobie aż tak poznać — zamiast
tego mocniej przytulił siedzącą tuż obok Arię, całując ją w czubek głowy.
Ale nie mogło być tak cukierkowo. Czepił się go Edmund i
choć facet był profesjonalistą, bywał też strasznie wścibski i niejednokrotnie nadeptywał
Athanowi na odcisk, choć zapewne zupełnie nieświadomie. Elijaha zwykle to
bawiło, stojąc z boku i przyglądając się tym małym potyczkom, zwłaszcza że on
akurat tego całego Edmunda całkiem lubił. Jednak wbrew sympatii, ten człowiek
nadal z nim współpracował i, co ważniejsze, dobrze wykonywał swoją robotę.
Jednak to, z czym do niego zadzwonił, stało zupełnie poza
jego zakresem obowiązków, co niemiłosiernie Athana drażniło. I nawet jeśli
serce stanęło mu na moment na widok zdjęcia, które Edmund mu wysłał, ten widok
nie tylko nie uspokoił jego nerwów, ale wręcz przeciwnie — tylko je podsycił. Oddychając
płytko, ukradkiem spoglądał na fotografię, starając się nie dać po sobie poznać,
jak ogromne wywarła na nim wrażenie. A im większe, tym bardziej usiłował je w
sobie stłumić. Bo fotografia tak boleśnie znajomej twarzy nie wzbudzała w nim
ani krzty radości. Nie wywoływała na twarzy ciepłego, spokojnego uśmiechu,
pozwalając zanurzyć się w sennych wspomnieniach zalanych promieniami słońca. To
słońce nie świeciło już od bardzo dawna; zgasło wraz z informacją o śmierci Elijaha
i miało już nigdy nie zaświecić. Nie świeciło także teraz, dlatego jego twarz
nie zarumieniła się i nie rozjaśniała, a jego oczy nie zabłysły jasno. Po jego
twarzy, teraz tak boleśnie ściągniętej, przemknął gęsty, złowrogi cień — przemknął,
wrócił, zatrzymał się, po czym osiadł, zakrywając swoim mrokiem każdą smugę
nadziei, radości, a nawet ostrożności. Bo to nie było po co być ostrożnym. Bo ten
cień, który zajął nie tylko jego twarz, ale i umysł oraz serce, mówił jasno:
nie było się nad czym zastanawiać, bo to nie był on.
To nie był Elijah.
— To nie jest Elijah.
Jego ton był lodowaty, ostry, niczym zmrożony od lat długi
sopel zakończony ostrą krawędzią. Krawędzią, która cięła bezlitośnie,
rozdzierając wszelkie wątpliwości, wszelką… ah!, znowu to słowo! Znowu ta
przeklęta nadzieja. Nadzieja, której przecież nie było.
— Uspokój się — rzekł do żony, nawet na nią nie patrząc. Lodowaty
sopel przecinał ciszę, przecinał komfort, przecinał jasne myśli, pokrywając je
szronem i lodem, by na końcu obumarły. — Uspokój i przestań się gapić w to
zdjęcie. Oddaj mi telefon.
Wyciągnął rękę, oczekując, że Aria spełni jego rozkaz. Bo to
nie brzmiało jak prośba, ani trochę tak nie brzmiało.
— Edmund jak zwykle — wysyczał przez zaciśnięte zęby,
wpatrując się niewidocznie w punkt przed sobą — wpieprza się w nieswoje sprawy!
Nie wiem, kogo tam uchwycił, ale to nie jest Elijah. Wiem, że go znał, ale to
nie ma żadnego znaczenia. On nie żyje — wytłumaczył z silnym naciskiem,
dopiero wtedy z uporem i gniewem patrząc na Arię.
I może właśnie wtedy do niego dotarło, że zupełnie źle
podszedł do wyjaśniania tej zagwozdki. Oboje byli zniewoleni przez kotłujące
się w nich emocje, ale to go nie usprawiedliwiało, a on, zamiast wściekać się
na Arię za jej nadzieje, powinien ją wspierać. Dlatego najpierw wziął głęboki wdech
i długo wypuszczał powietrze, chcąc się w ten sposób uspokoić. Potem wstał,
zbliżając się do wciąż oniemiałej Arii. Chciał ją objąć, ale nie był pewien,
czy nie zdążył jej już zdenerwować swoim bezczelnym zachowaniem sprzed paru
chwil.
— Ja też bym chciał, by to był on — wytłumaczył tak
łagodnie, jak tylko był w stanie, patrząc na swoją ukochaną ze zrozumieniem i
współczuciem. — Pragnę tego tak samo jak ty, przecież o tym wiesz. Ale oboje
byliśmy na jego pogrzebie. Oboje widzieliśmy jego ciało w trumnie; widzieliśmy,
jak Marisa rzuca się w jego stronę, jakby nie zgadzała się go oddać Śmierci.
Żegnaliśmy się z nim. I oczywiście, dowód na to, że Śmierć można oszukać, szlaja
się teraz gdzieś na zewnątrz, ale Gudrun wskrzesił Goro — nie muszę ci tego tłumaczyć,
bo zrobił to na twoją prośbę. Ale sama najpierw prosiłaś go o życie dla Elijaha.
A jeśli Goro nie był w stanie tego zrobić, to już nikt nie jest. Sama wiesz, że
on jest rzekomo najpotężniejszy. To jeden argument. Drugi — wyliczał dalej —
jest taki, że gdyby to był on, na pewno by się z nami skontaktował. Czy to nie
byłaby pierwsza rzecz, jaką byś zrobiła po powrocie z tak dalekiej podróży? Gudrun
od razu wróciła do domu, bo to jest, jak zakładam, po prostu naturalny odruch.
Elijah by też tak zrobił. A jeśli Marisa o niczym nie wspominała, to znaczy, że
i z nią się nie kontaktował. A trzecia rzecz — kontynuował niestrudzenie — jest
może dość trywialna, ale na świecie istnieje około sześciu osób wyglądających
niemal tak samo jak ty. Kiedyś Wiewiórka wysłała mi zdjęcie jakiegoś modela
śmiejąc się, że chyba zmieniłem pracę i wyniosłem się do Szwajcarii, bo facet
nawet może i podobny, choć bez przesady. A Edmund nie znal Elijaha tak jak my i
z daleka mógł w kimś innym zobaczyć właśnie jego. Potem zrobił zdjęcie z daleka…
sama widzisz, jaka to jakość. A jak chcesz jeszcze innego argumentu — dodał,
choć tym razem wiedział, że wchodził na bardzo kruchy lód — to Elijah
nienawidził mieć dłuższych włosów, sama wiesz. A ten tutaj ma je już całkiem
zapuszczone i zaczesane do tyłu; rozczesane tak prawie za ucho mogłyby mu już
sięgać. Oboje wiemy, że to nie w jego
stylu.
Odetchnął, czując się delikatnie zmęczony całym tym
monologiem.
— Posłuchaj… — wznowił delikatnie — jeśli chcesz, to
oczywiście możemy spróbować to sprawdzić. Mogę dopytać Edmunda o szczegóły i
sam pojechać tam, gdzie go zobaczył. Popytam, może czegoś się dowiem. Ale
skarbie, zawsze byłaś racjonalna — uśmiechnął się bardzo delikatnie i ostrożnie
— i teraz też oboje musimy być, choć wiem, jakie to trudne. Ktokolwiek jest na
zdjęciu, to nie Elijah. I nawet jeśli zdecydujemy się zagłębić w temat, nie
możemy sobie pozwolić na jakąkolwiek nadzieję — bo to nas będzie mogło łatwo złamać.
Nadzieja, nadzieja, nadzieja. Miał wrażenie, że to słowo
padało w kółko, pozostawiając na języku nieprzyjemny, gorzki posmak — na tyle
gorzki, że Athan miał ochotę je wypluć i już nigdy w życiu nie smakować.
Choć czy jeszcze bardziej gorzkie nie było życie bez tej trucizny?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz