Rozdział 804

Aria

Nastrój Athanasiusa był wręcz grobowy i choć bardzo chciała, nie potrafiła wyrwać go z tej złości, w którą wpadł. Ona sama była wystraszona, ale nie mogła się temu poddać, bo jeśli oboje wpadną w szaleństwo rozpaczy i przestrachu, to żadne z nich nie zdoła myśleć racjonalnie. Nie mogli sobie na to pozwolić. Nie teraz. Ostatecznie nic złego się nie stało, a Tidamu uwierzył w jej małe kłamstwo. Taką miała przynajmniej nadzieję. Wyglądał na osobę nie do końca zrównoważoną i to była pierwsza myśl, jaka przyszła jej do głowy, gdy go zobaczyła. Od razu poczuła niepokój, jakby otaczała go dziwna, mroczna aura. Niemal czuła zapach śmierci i jej mroźny oddech na karku. Powiedziała o tym wszystkim mężowi, a ten tylko kiwnął głową ze zrozumieniem, bo najwyraźniej miał te same odczucia. 

- To tylko mój urok osobisty. Wiesz, że nie używam wampirzego daru bez potrzeby, tym bardziej teraz. Wszelka aktywność ponad normę ekstremalnie mnie męczy. Chciałabym tylko przypomnieć, że aktualnie produkuję dwie nowe formy życia – wskazała sugestywnie na swój brzuch i zaśmiała się cicho, chcąc nieco rozładować napiętą atmosferę. Nie miała do męża pretensji, że zadzwonił do Goro, bo doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co nim kierowało. Dobrze, że zwrócił uwagę na fakt, że Rada nie do końca nad wszystkim panowała i to bardzo ją smuciło. Miała wrażenie, że wszystkich zawiodła, że nie stara się dostatecznie dobrze i nie angażuje we wszystkie sprawy. Miała kilka pomysłów dotyczących bezpieczeństwa i zamierzała wysłać je do demona oraz omówić z nim szczegóły, gdy tylko Athan będzie na uczelni. Nie chciała żeby zarzucał jej forsowanie się. Nie winiła za nic Goro, bo wiedziała że starał się ze wszystkich sił, ale na drodze co chwilę pojawiały się nowe problemy. Czas nikomu teraz nie sprzyjał. Okoliczności były fatalne, ale Aria miała nadzieję, że wszystko szybko się ułoży.

Spięła się na wzmiankę o Petre i jego niebezpiecznej eskapadzie, ale przecież nie mogła go powstrzymać i zakazać mu tego, co właśnie robił. Chciała mieć go obok siebie, chciała go poznawać i spędzać z nim czas, chciała by on i Athan również stali się sobie bliscy, a tymczasem on ruszył w podróż, najwyraźniej bardzo mu potrzebną.

- Zadzwonię do niego później, ale decyzja będzie należała do niego. Czy nie mówiłeś, że chodzi o jakąś dziewczynę? Likar wspominał też o Seraphinie, tej uroczej blondynce, która kłamała na wideo rozmowie. Nie mogę zmusić go do powrotu, choć bardzo bym chciała. Nie mam aż takiej mocy sprawczej. Może Ilarie, ale nie ja– odezwała się po chwili ciszy, spoglądających na Athana z powagą. Dopiero, co odzyskała brata i nie chciała go stracić, ale nie mogła też wymuszać na nim tego, by trwał u jej boku. Petre był wyjątkowy i wbrew temu, jak wyglądał, wrażliwy i delikatny. Nie był typem buntownika i zawadiaki ani bohatera, który rzuca się przed szereg. Te wszystkie cechy kumulowały się w Arii. Jeśli wybrał zostanie w opactwie i towarzyszenie demonom, to musiał mieć ważny powód.

Athanasius niechętnie odebrał telefon, a później wyjaśnił, kto i po co dzwonił. Edmund był wampirem, który od czasu do czasu robił interesy z firmą należącą do Tismaneanu. Aria go lubiła, był sympatyczny i zabawny. Znała go jeszcze z czasów, gdy mieszkała u Elijaha i Marisy, a Edmund był tam częstym gościem. Zawsze wspierał działalność charytatywną i angażował się w sprawy polityczne razem z Cavendishem. Nie widywała go ostatnio, bo jego relacja z Athanem nie była aż tak bliska, jak z Elijaha, ale wiedziała, że mąż go cenił.
Rozmawiali jeszcze przez chwilę o sytuacji z Tidamu, Aria zapewniła Athana, że nie jest na niego zła o to, jak zareagował i w pełni go rozumie.

 Siedzieli na sofie i popijali herbatę, gdy w końcu odezwał się ponownie jego telefon. Mężczyzna sięgnął po niego, a jego twarz momentalnie stężała. Aria od razu to wychwyciła i przesunęła się bliżej niego żeby zerknąć na zdjęcie.

- Kto tam jest? Athan? – zapytała, próbując dojrzeć osobę na fotce, którą jej mąż starał się ukryć.

- Co ty robisz? – pisnęła i poderwała się na równe nogi, sięgając po komórkę i niemal wyszarpując ją z jego dłoni. Zamarła, a gardło zrobiło się suche niczym piaski pustyni. Na zdjęciu i to bez dwóch zdań, był ktoś łudząco podobny do Elijaha. Zakryła usta dłonią i wstrzymała oddech.

Zobaczyć przyjaciela po długim czasie to jak wejść do dawno opuszczonego pokoju – wszystko niby znajome, a jednak nieco inne. Przez chwilę nie wiedziała, czy ma się uśmiechać, czy płakać. Serce biło szybciej, bo oto ma przed sobą kogoś, za kim tęskniła tak bardzo i to przez tyle niewypowiedzianych dni.

Tęsknota, która przez ten czas była gdzieś z tyłu głowy, nagle przybrała realny kształt. Wracała, jak echo starych rozmów, jak zapach miejsc, których już nie ma. Czuła, jakby znów była sobą sprzed lat, a jednocześnie wie, że już nim nie jesteś.

Radość. Jest, ale nie krzyczy. Ona się cicho rozlewa pod skórą, ciepła i delikatna. To nie wybuch śmiechu, a raczej uścisk, który mówi więcej niż słowa. To pewność, że mimo wszystkiego, mimo czasu, mimo odległości, mimo śmierci – wciąż potrafią się odnaleźć.

Ale obok tej radości pojawia się niepewność. Czy nadal mięli ze sobą wspólny język? Czy życie nie rozdzieliło ich za bardzo? Jest lęk, że może nie będzie już tak, jak było. Że rozmowa się nie klei, że śmiech nie brzmi już tak samo. Jest ten cichy, trudny do nazwania strach – strach przed zapomnieniem. Przed tym, że ktoś, kto był tak ważny, mógł się rozpuścić w czasie, w nowych relacjach, w innych ścieżkach życia. W zapomnieniu po śmierci.

I wtedy nadchodzi chwila, która wszystko zmienia. Może to jedno zdanie, może spojrzenie, może wspomnienie wypowiedziane półgłosem. I nagle wszystko wraca. Nie w dokładnie tej samej formie, ale w esencji. Jakby nigdy się nie rozdzielili – tylko na chwilę ucichli. Jest w tym spotkaniu coś pięknego i coś bolesnego. Jakby czas uczył, że nic nie trwa wiecznie, ale to, co prawdziwe – wraca. Może nie tak samo, może nie na zawsze, ale wraca. I zostawia w sercu ślad, ciepły i łagodny, który mówi: „Nie zapomniałaś”

To była tylko fotografia zrobiona ukradkiem, a jednak Aria czuła się tak, jakby Elijah stał tuż przed nią. Miała wrażenie, że czuje jego zapach i ciepłą dłoń na ramieniu. Gdzieś z boku docierał do niej głos Athana, ale nie rozumiała, co do niej mówił. Wpatrywała się w telefon, czując jak drżą jej kolana.

- To przecież on. To Elijah.

Chwila, która uderza znienacka – jak powiew chłodnego wiatru w letni dzień. Jest twarz, ta jedna, zbyt dobrze znana. Serce przeskakuje rytm. Oddech grzęźnie w gardle. Przez ułamek sekundy dusza wierzy, że to możliwe. Że to on. Że wrócił. Że śmierć była tylko złym snem, z którego właśnie się obudziła.

Ale rozum dogania serce – za późno. Już zdążyła poczuć tęsknotę rozbudzoną na nowo.

To nie on. Tylko cień.

Ktoś o podobnych oczach. O podobnym geście, wyrazie twarzy.

I boli.

Nie krzykiem, nie rozpaczą – tylko tym cichym szarpnięciem gdzieś w środku, gdzie chowała wszystko, co już straciła. Z jednej strony – wzruszenie, że los choć przez chwilę pozwolił znów „zobaczyć” przyjaciela. Z drugiej – ból, bo przypomniał, jak bardzo go brakuje.

Aria uśmiechnęła się, choć oczy szkliły się jej bez pozwolenia i wbrew niej samej. Bo to spotkanie bez słów. Bez powrotu.

Tylko echo.

Ale w tym echu kryje się coś świętego. Jakby wszechświat dał jej znak: On nadal jest. W tobie. W pamięci. W podobnych twarzach mijanych przypadkiem. I choć nie możesz już go objąć – możesz przez moment poczuć, że wciąż istnieje. Nie tutaj, nie w tym świecie, ale jeszcze kiedyś się spotkacie. Będzie czekał na ciebie po tej drugiej stronie i powita cię, gdy nadejdzie czas.

Przez czyjeś spojrzenie. Przez czyjś krok. Przez to jedno, nieuchwytne „a gdyby ...”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^