Rozdział 802

Tidamu

Droga zaprowadziła go aż tutaj.

Posiadłość Blickling w hrabstwie Norfolk była perłą angielskiego krajobrazu, gdzie historia i natura splatały się w urzekającym tańcu czasu. Jej sercem był majestatyczny, ceglany dwór, którego renesansowe fasady odbijały promienie słońca niczym złocone stronnicę dawnej opowieści.
Główna brama prowadziła do świata pełnego ciszy i szeptów przeszłości – do ogrodów misternie rzeźbionych przez wieki, gdzie symetria alei splatała się z dzikością pnączy róż. Gdzieniegdzie lawendowe kępy kołysały się na wietrze, a fontanny szeptały dawne sekrety dworzan. W cieniu wiekowych dębów można było zapewne odnaleźć chwilę wytchnienia, wsłuchując się w śpiew ukrytych w gałęziach ptaków. Otoczona wodą, łąkami i lasami, posiadłość Blickling trwała niczym sen zaklęty w kamieniu i zieleni, wiecznie piękna, wiecznie tajemnicza – echo dawnej Anglii, które nie przemija.

Tidamu był szczerze poruszony widokiem tak pięknym, że zapierał mu dech w piersi. Nie często zwracał uwagę na takie drobiazgi, bo wydawało mu się, że był ponad tym całym materialnym światem. Mimo to, niczym marny człowieczek, zachwycał się dworem i całą jego okolicą. Nie miał pojęcia, kim był Athanasius Tismaneanu, ale zapewne był majętną osobistością, a co za tym idzie, wpływową. Uznał, że chciałby mieć wsparcie kogoś takiego, a nie robić sobie z niego wroga, dlatego postanowił, przynajmniej na początku, zachować pozory sympatii.

Daniel przyjrzał się uważnie mężczyźnie, który otworzył drzwi. Wyglądał na dostojnego i eleganckiego, nawet w luźnych ubraniach, które i tak na nim prezentowały się niewiarygodnie korzystnie. Długie włosy splecione miał w niedbały kok na karku, z którego luźno zwisało kilka pasemek. Idealnie przystrzyżona broda i władcze spojrzenie – Athanasius Tismaneanu miał wszystko to, czego Daniel McKenzie nie posiadał. Pewność siebie niemal się z niego wylewała.

- Proszę wybaczyć najście, ale zaskoczyło mnie rozpytywanie kogoś, kogo nie znam. Uznałem, że najlepiej będzie pofatygować się tutaj, skoro mnie poszukiwano. Obawiałem się iż wpadłem w jakieś kłopoty – powiedział z cichym śmiechem duchowny, posyłając gospodarzowi lekki uśmiech i obrzucając go szybkim spojrzeniem. Zauważył, że Athanasius jest spięty, choć starał się zachować pozorny spokój. Zaskoczyło go to, bo przecież nie zrobił nic, czym mógłby go zaniepokoić, chyba że ci, którzy go faktycznie szukali przestrzegli mężczyznę. Ciekawiło go, kto wisiał mu na ogonie i kto tak bardzo próbował go odszukać, a przede wszystkim – dlaczego? Czy Tidamu komuś zagrażał? Czy robił coś złego? On tylko chciał pomóc biednym, strapionym duszom żeby nigdy żaden fałszywy bóg nie posługiwał się nimi w walce o władzę.

Ogień trawiący, nie gasnący, co w sercu płonie niby pochodnia w dłoni proroka. Nie ma cienia zwątpienia, nie ma zawahania – jest tylko droga, jedna, wąska, stroma jak grzbiet miecza, którym oddziela się światłość od mroku. Daniel, płomienny w swej wierze, nie znał kompromisu. Każde drżenie serca, każda chwila zawahania – to według niego głos kusiciela, który trzeba zdusić w zarodku. Nie pyta, nie wątpi, nie szuka innej ścieżki, bo ścieżka jest jedna, wykuta w ogniu prawdy. Kto jej nie widzi – jest ślepy. Kto jej nie pojmie – jest zgubiony. Nie ma łaski dla letnich serc. Nie ma ratunku dla tych, co kroczą półcieniem. Wybielone kości grzeszników śmieją się cicho z pobocza lecz on nie spogląda w ich stronę. Nie dla nich jego słowa, nie dla nich jego żar. Jego zadaniem jest pochwycić duszę, wyłuskać ją z ciała, jak perłę z muszli i rzucić na ołtarz zbawienia, choćby płonęła, choćby krzyczała. Wiedział, że czynił dobro choć inni mogli mieć go za szaleńca. Nie byli godni, dlatego nie rozumieli i nie widzieli w tym sensu. To przecież on, Daniel McKenzie został wybrany przez Pana, nikt inny. On jest jego ręką, on jest jego głosem. Wiara ślepa? Nie, wiara czysta. Wiara nie zna zwątpienia, wiara nie kłania się rozsądkowi. Gdy trzeba spalić świat, by ocalić jedną duszę, nie zawaha się. Bo zbawienie nie jest dla tych, co idą miękko, co pytają, co wątpią. Zbawienie jest dla tych, co rzucają się w otchłań – z ufnością, z ogniem w oczach, z imieniem Boga na ustach.

I gdy tak się nad tym wszystkim zastanawiał przez chwilę, do salonu weszła nagle kobieta. Uśmiechnięta od ucha do ucha, rozpromieniona. Tidamu nie od razu zauważył jej błogosławiony stan, bo najpierw zwrócił uwagę na oczy, które iskrzyły niczym dwa diamenty.

- Dzień dobry, nie wiedziałam, że kogoś się spodziewamy – zetknęła pytająco na Athanasiusa, ale ten nie zdążył się nawet odezwać. Duchowny wstał pospiesznie i wyciągnął dłoń w stronę kobiety, uśmiechając się przymilnie. Chciał zrobić na niej dobre wrażenie, chciał by mu zaufała.

- Wprosiłem się bez zapowiedzi. Nazywam się Daniel McKenzie. Doszły mnie słuchy, że jestem poszukiwany przez pana Tismaneanu i postanowiłem sprawdzić dlaczego. – Aria, bo tak przedstawiła się owa kobieta i jak się okazało, żona Athanasiusa, wyglądała na bardziej opanowaną niż pan domu. Uśmiechnęła się łagodnie i zaproponowała herbatę, na co duchowny przystał z wielką chęcią. W końcu będzie mógł napić się herbaty z normalnej filiżanki.

- Och, to nieporozumienie i moja wina. Przepraszam najmocniej. Nie chciałam pana niepokoić – odezwała się wyraźnie zawstydzona, a jej policzki oblał rumieniec. Tidamu zdziwił się, unosząc wysoko brwi. Obserwował ją przez chwilę, jak starannie obchodzi się z zastawą i ostrożnie stawia przed nim aromatyczny napar.

- Pracuję w muzeum i tak się składa, że trafiłam ostatnio na pewne dokumenty związane z opactwem. Było wymienionych kilka nazwisk, do których zdołałam dotrzeć, ale niektóre były dla mnie nieosiągalne. Moja grupa badawcza zwróciła się z prośbą do Athana żeby wstawił się za nami u Opata, choć wiem że to nie było profesjonalne. Nie powinnam korzystać w pracy ze znajomości męża. Raz jeszcze pana najmocniej przepraszam – Aria wyglądała na skruszoną, a duchowny nie ukrywał nawet tego, że jego zaskoczenie sięgnęło zenitu. Czyżby pomylił się, co do zamiarów Tismaneanu? Był pewien, że szukano go z powodu dusz.

- Dokumenty? Jakie dokumenty?

- Renowacja kapliczki na terenie opactwa. Chciałam dowiedzieć się, czy zachowały się oryginalne elementy sklepienia i freski. Organizuję wystawę, Sacrum i Profanum. Chciałabym przedstawić eskalację granic między tym, co święte, a tym co świeckie. Nie sądzi pan, że coraz częściej kościół skłania się ku świeckim rozwiązaniom? Według mnie, to wielki błąd. Dlatego chcę pokazać to ludziom i naświetlić problem – kobieta zaczęła tłumaczyć, w czym miała konkretnie problem i dlaczego pracownicy muzeum szukali akurat jego. Opowiadała też z wielką pasją o samej wystawie i poszczególnych jej elementach.

- Został pan wskazany, jako główny koordynator projektu. Sądziłam, że posiada pan wiedzę na temat kapliczki i moglibyśmy porozmawiać.

- Przepraszam, ale nie jestem w stanie pomóc w tej kwestii. Odszedłem z opactwa lata temu. Być może to zbieżność nazwisk – wyjaśnił Daniel i miał wielką ochotę się roześmiać. Mari też zapewne się uśmieje, kiedy dowie się, po co rozpytywano o niego u Opata. Nie miało to nic wspólnego z ich misją i tym bardziej jej nie zagrażało. Jak powiedział na początku rozmowy Athanasius, nie interesuje go kim jest i czym się zajmuje. To mu odpowiadało. Nie musiał martwić się tym, że ktoś depcze mu po piętach i ściga.

- Och, w takim razie tym bardziej przepraszam, że pana niepokoiłam. Mam nadzieję, że nie musiał się pan daleko fatygować.

- Byłem w okolicy. Nie musi pani przepraszać, nic takiego przecież się nie stało. Chciałbym pomóc, ale nie mam potrzebnych pani informacji. Czy mogę zatem czuć się zaproszony na wystawę? Chętnie ją obejrzę – Tidamu wstał powoli, sygnalizując tym samym, że zamierza opuścić posiadłość.

- Oczywiście, jak najbardziej zapraszam. – Aria i Athanasius również wstali i wspólnie odprowadzili gościa do drzwi. Daniel wymienił jeszcze z Arią kilka uprzejmości i wyszedł, odwracając się w progu w stronę małżeństwa.

- Szczęśliwego rozwiązania – skłonił się lekko i ruszył w stronę samochodu. Cóż za głupota, pomyślał ze śmiechem na ustach. Zastanawiało go jedno, dlaczego Tismaneanu tak bardzo spiął się na dźwięk jego nazwiska? Być może nie miał ochoty na przyjmowanie gości albo po prostu był mrukiem.
 
Obstawiał to pierwsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^