Otchłań - bezdenna czeluść, gdzie światło nie ma odwagi stąpać. Gęsty mrok osnuwa ją jak płaszcz utkany z cieni, a czas zdaje się tam konać w milczeniu. Powietrze ciężkie od szeptów, które nie należą do żywych, drży jak powierzchnia czarnego zwierciadła, w którym odbija się tylko strach. Tam mieszkają koszmary. Pełzają po splątanych korzeniach rzeczywistości, liżąc poszarzałe kości dawnych wędrowców. Ich oczy jarzą się jak wygasłe gwiazdy, a ich ciała są splotem lęków, których nikt nie odważył się nazwać. Szepczą w językach, których nie sposób nauczyć się bez obłędu. Otchłań nie ma dna, a kto w nią spojrzy, ten czuje, jak coś odwzajemnia spojrzenie.
Otchłań zieje pustką, ale to nie pustka martwa. Ona oddycha, pulsuje, jakby w jej trzewiach biło czarne serce. Ściany, jeśli można je tak nazwać, nie są z kamienia ani ziemi, lecz z czegoś żywszego, drżącego w rytm szeptów, które prześlizgują się po skórze niczym zimne, lepkie palce. Powietrze gęste, niemal namacalne, jest przesycone zapachem zbutwiałych snów, strachu tak starego, że skamieniał w echo jęków zapomnianych dusz.
Koszmary nie mają jednej postaci. Są plugawe i nienazwane, rodzą się ze strzępów myśli, które wpadły w Otchłań i nigdy nie odnalazły drogi powrotnej. Niektóre są chude jak cienie na ścianie, inne wiją się jak pędy trujących roślin, próbując opleść każdą istotę, która ośmieli się zbłądzić w ten przeklęty świat. Ich oczy, jeśli w ogóle mają oczy, są głębokie jak studnie pełne lodowatej nicości, a ich głosy przypominają chrzęst łamanych kości i szepty umierających.
Czas w Otchłani jest zdeformowany. Godziny rozwlekają się jak topniejący wosk, sekundy potrafią ciągnąć się w nieskończoność, aż wędrowiec traci rachubę i orientację, zapadając się w siebie niczym zgniecione marionetki. Ci, którzy za długo tam pozostają, stają się częścią tego miejsca - najpierw ich myśli, potem ich ciała.
Najgorsze w Otchłani jest to, że czuje. Czuje każde bicie serca, każdy drżący oddech, każdą kroplę nadziei, która jeszcze nie wygasła. I karmi się nią, powoli, nieubłaganie, aż zostanie tylko pustka. Bo Otchłań nie zapomina i nie wypuszcza tych, którzy raz się w niej zagłębili.
Daniel wiedział czym jest Barathrum. Gdy był młody, jeszcze w czasie nauki, trafił na jedną z zakazanych ksiąg w prywatnej bibliotece Opata. Rozprawiała o szeroko pojętej demonologii oraz podobnym im istotom, między innymi wspominano w niej o Koszmarach i wszystkich ich formach. Nigdy więcej księgi nie widział, ale domyślał się, kto może być w jej posiadaniu.
- Anna Maria była gospodynią Opata i miała brzydką przypadłość. Lubiła zabierać sobie różne rzeczy, które miały jakąś wartość, według niej. Myślę, że zabrała księgę, bo była bogato oprawiona i wpadała w oko. Sam się skusiłam tym wyglądem. Pewnie jej nie sprzedała, bo treść była kontrowersyjna, a wręcz przerażająca. Nie mam pojęcia, czy jeszcze żyje, ale znalezienie jej nie będzie problemem. Ta książka była bardzo dokładna i na pewno by nam pomogła w tym, w jaki sposób skontaktować się z koszmarami w Otchłani. Chyba, że już to wiesz i szkoda zachodu – duchowny spojrzał na przyjaciółkę, starając się przypomnieć sobie, jak się poznali. Dziwił się, bo sądził iż był jednym z nielicznych i mógł się pochwalić niemal doskonałą pamięcią. A jednak samego momentu poznania Morwenny nie pamiętał. Czuł się tak, jakby kobieta była obecna w jego życiu cały czas i nie miał pojęcia, kiedy się pojawiła.
- Co do Opata, to na początek złoże mu wizytę i podpytam kto taki o mnie rozpatruje. Jeśli uznam, że stary nam zagraża, to się go pozbędę. Powiedziałem już, że zrobię wszystko by dać duszom ukojenie i spokój. Zbawię je i nawet Opat nie stanie mi na drodze – uśmiechnął się szeroko, nieco zbyt ochoczo. Wyglądał, jak szaleniec któremu włożono w dłoń nóż i puszczono w tłum. Wiele lat temu obrał sobie cel i trzymał się go, bo wiedział że postępuje słusznie. Ludzie nie byli na to gotowi: ani kościół ani jego koledzy ze szkoły. Nikt nie wierzył, że to co robił i to, co głosił było słuszne. Pozbyli się go i wyrzucili, jak psa, ale jego wiara pozostała niezłomna, jego cel się nie zmienił. Wręcz przeciwnie, zaczął jeszcze gorliwiej pracować nad tym, by uwolnić dusze i pokazać wszystkim, że się mylili i nie słusznie nazywali szaleńcem. Pamiętał doskonale drwiny, którymi obrzucali go inni kapłani ilekroć wygłaszał swe poglądy. Zarzucali mu herezję i gnostycyzmu. Głupcy.
W taki sposób powstało jego przezwisko, które w pierwotnej formie brzmiało nieco inaczej. Tidamictus. Była to prześmiewcza wersja łacińskiego słowa maledictus, czyli przeklęty. On sam skrócił je o kilka liter i stworzył swoją nową tożsamość – Tidamu. Mało kto wiedział, jak naprawdę się nazywał. Jeśli według kościoła miał być przeklęty, to godził się na to. Był męczennikiem, jak niegdyś sam Boży Syn. On również zbawi świat.
- Zrobię spis dusz, a później skontaktuję się z Opatem i zdobędę księgę. Pamiętam, że przez wiele dni czułem niepokój po jej przeczytaniu. Nie wiem, kto jest autorem. Być może opętana osoba, która mogła widzieć na własne oczy to wszystko, co było tam opisane. Myślę, że nawet jeśli wiele sama na ten temat wiesz, to będzie to przydatna rzecz. Niech będzie to prezent ode mnie dla ciebie. Za to, że trwasz przy mnie i pomagasz. Doceniam to, Mori – zbliżył się do niej i ułożył dłoń na ramieniu kobiety, uśmiechając się lekko. To ona zawsze przy nim była, w najgorszych chwilach. Była wtedy, gdy odwrócił się od niego kościół, pomogła dojść do siebie i dała mu dom. Był jej wdzięczny i sam chciał być dla niej wsparciem.
- Razem doprowadzimy to do końca. Zdobędę Czarną Rosę – zakomunikował, prostując się szybko, jakby tym gestem chciał zapewnić ją, że da sobie radę. Jego wiara była niezłomna i był pewien, że uda mu się zdobyć ostatni składnik.
Otchłań, to miejsce potępienia. Czarna rosa jest materializacją bólu, cierpienia i rozpaczy dusz skazanych na wieczne potępienie – ich skroplonymi łzami, które opadają jak rosa, ale nigdy nie przynoszą ulgi. Tidamu musiał nakłonić do pomocy koszmary, bo sam osobiście zejść do otchłani nie mógł. Za bardzo się bał, że nie odnajdzie drogi powrotu i przez to jego misja skończy się fiaskiem. Nie mógł na to pozwolić. Był już tak blisko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz