ROZDZIAŁ791

LEONARD

— ...ale to nieprawda. To znaczy, może i prawda, ale nie w jego przypadku. Mógłbym wprawdzie magią spróbować je jakoś wzmocnić, ale wiesz, chyba nie w tym rzecz, prawda? Chociaż... chociaż czemu nie? No powiedz sam? Chyba że... chyba że magia mu jakoś może zaszkodzić... Jak myślisz? Może? Miałeś kiedyś psa? 

— Nie miałem — odparł Leonard ze znużeniem, którego nie tylko nie chciał, ale wręcz nie zamierzał ukrywać. 

Białowłosy demon, niejaki Stihi, nic sobie niestety z tego nie robił. Albo więc zauważył znudzenie Svika i je ignorował, albo był zbyt pochłonięty swoim monologiem i po prostu tego nie widział. Co by to nie było, kapłan nawet specjalnie nie starał się słuchać, choć mimowolnie wychwytywał jakieś nudne fragmenty o doborze zabawek dla pupila. Ciekawsze więc było nawet obieranie kartofli, ale Svik musiał znaleźć sobie jakieś zajęcie, aby Seri — ostatnimi czasy jego ulubiony obiekt obserwacji — pomyślała, że nikt nie zwracał na nią uwagi i poczuła się choć odrobinę swobodniej. Chyba zadziałało, bo niedługo potem zniknęli z Petre, co Leonard przyjął z prawdziwą ulgą, bo mógł się wreszcie uwolnić od tego przeklętego demona, który najpewniej patronował w Piekle samej Nudzie.  

Przysiadłszy na twardej, diabelnie niewygodnej ławeczce tuż przy łukowatym wyjściu do ogrodów, miał idealną kryjówkę: z tej perspektywy dobrze słyszał wszystko, co te dwa gołąbeczki do siebie mówiły, a gdy lekko się wychylił, nawet coś inoś widział. Cień, jego przyjaciel, padał w taki sposób, by ani Seri, ani Petre nie byli w stanie go dostrzec bez wytężenia wzroku, a to mu wystarczyło. A dlaczego podsłuchiwał ich rozmowę? Ponieważ uznał, że to może być bardzo ciekawe. 

Błyskawicznie się przekonał, że miał rację — a gdy ten mały chłoptaś Petre pocałował Seraphinę, miał ochotę z wielkiego zadowolenia aż klasnąć w dłonie. Ledwo się powstrzymał, bo gdyby nie zdołał, zepsułby hałasem ten piękny, wzniosły moment. Zamiast tego więc Leonard pogratulował w myślach młodemu Dumitrescu tego wspaniałego pomysłu — bo czy istniał łatwiejszy sposób na wyzwolenie emocji niż pocałunek? Svik już sam planował jakoś to temu dzieciakowi zasugerować, bo nie sądził, by sam na to wpadł — ale został bardzo pozytywnie zaskoczony. 

Pozytywy skończyły się jednak w momencie, w którym Seraphina zaczęła dusić Petre.  

 — O cię...! — wydusił, gwałtownie zrywając się z ławki, aby zainterweniować. Seraphina pofrunęła w krzaki, a Petre najwyraźniej pozazdrościł jestestwa lampy świecącej nieopodal, bo sam zamienił się w słup, stojąc jak wryty i gapiąc się bez zrozumienia na tę dziwaczną scenę. — Znikaj stąd — polecił, uprzednio pstrykając mu palcami przed oczami, żeby się obudził. — Zajmę się nią, potem se pogadacie. 

— A-ale... 

— PÓŹNIEJ — krzyknął niecierpliwie, zawierając w tym jednym słowie odpowiedzi na wszystkie pytania, jakie najpewniej kłębiły się w głowie Dumitrescu. 

Dzięki bogom zrozumiał, bo choć sprawiło mu to trudność, wreszcie skierował się w stronę klasztoru, ciągle odwracając się w stronę Seraphiny. 

Kiedy już pozbył się niewygodnego świadka, przyjrzał się łowczyni, która dopiero wygrzebywała się z krzaków, w które ją posłał. Podrapała się trochę, ale jej oszołomienie wyglądało na naturalne, co dawało nadzieję, że wyłączyła już swój morderczy tryb. Upewniwszy się więc, że wszystko szło po jego myśli, rozparł się wygodnie na ławce, łokieć lewej ręki układając sobie wygodnie na niezbyt wygodnym oparciu. Twarz miał ozdobioną nieodłącznym elementem, jakim był złośliwy uśmieszek; w oczach skierowanych na leżącą w krzakach Seraphinę tańczyły ogniki rozbawienia i satysfakcji. 

— Wiedziałaś, że wisielcom po śmierci staje? — zagadnął z największą swobodą, coraz szerzej uśmiechnięty. — Nie wiem, jak to tam dokładnie działa, ale coś tam, że jak lina naciska na rdzeń kręgowy, to wtedy się tak dzieje. Zabawne, nie? I nie przerywaj mi, że to nie ma związku z tematem, bo ma — podkreślił stanowczo. — Chcę po prostu powiedzieć, że jak się chciałaś z chłopcem niegrzecznie i brutalnie zabawić, trzeba go było trochę bardziej popieścić! A nie od razu dusić — dodał z udawaną pretensją.  

Domyślał się, że łowczyni mogła w tamtym momencie nie docenić jego pysznego żartu, ale nie przejmował się tym zbytnio.  

— Mieliśmy wrócić do rozmowy o twoich wrażeniach uczuć, pamiętasz? — spytał, a pytał cały czas takim tonem, jakby rozmawiali co najwyżej o pogodzie. — To teraz, myślę, jest na to najlepszy moment. I nie ma za co — parsknął — nie musisz mi tak wylewnie dziękować za uratowanie życia twojemu chłoptasiowi. Bo słowo daję, jeszcze chwila i by mu kark trzasnął. A kto jak kto, ale ja wiem, że byłabyś do tego zdolna — dodał ponuro, znacząco na nią łypiąc. 

Dał jej małą chwilkę na ogarnięcie się, po czym wskazał ręką na wolne miejsce na ławce — zresztą dokładnie to samo, które zajmowała jeszcze chwilę temu. Wątpił, by przyjęła zaproszenie, ale warto było spróbować. 

— Co tam się stało, co? Bo wątpię, by cię Petre tym pocałunkiem aż tak rozsierdził. No to po kolei, bo co się tam stało, to ja się mniej więcej domyślam, zaraz sama opowiesz. Ale: emocje! — Leonard klasnął energicznie w dłonie, bo wreszcie mógł. — Coś czuła w czasie tego pocałunku? Czy były tam: a, złe emocje? — wyliczał na palcach. — B, brak emocji? Czy może c, pozytywne emocje? Bo jeśli to ostatnie, to jesteśmy prawie w domu. Albo może nie, poniósł mnie optymizm. Ale, powiedzmy, że widzimy już kierunkowskaz prowadzący w stronę właściwej ścieżki.  

— I widzisz? — podjął po chwili z nową energią w głosie. — A niby mój Pan taki zły! On nam przynajmniej pozwala czuć i nie robi z tego wielkiego halo. Owszem, to może zgubić, czego ja sam — położył sobie wyprostowane palce obu dłoni na piersi — jestem jawnym przykładem, ale to nadal lepsze niż to, co się tu u was odwala. To jest trochę jak celibat, wiesz? Bo jedyne, co celibat realnie przynosi, to traumy małym chłopcom gwałconym przez księży. I to w zasadzie tyle. Tutaj ograniczenia działają tak samo toksycznie, wiesz?  

Mógłby kontynuować tyradę o Dis Patre, ale jakby się zastanowić, to jego Pan też kazał mu zabić kogoś, na kim mu zależało. I też jego własnymi dłońmi.  

— Ale dobra, wróćmy do tematu — zarządził. — Przypominam zadane wcześniej pytanie: czy zdarzało ci się czuć cokolwiek pozytywnego? Zarówno wcześniej, jak i teraz, przy pocałunku. To nie musi być jakaś bomba emocjonalna, tylko zwykły, mały, chwilowy zachwyt nad czymkolwiek. Albo wzruszenie? Cokolwiek, co ci przychodzi na myśl. A potem opowiedz mi, co się tu odwaliło. I rozmawiaj ze mną szczerze. Wiem, że się nie lubimy, i to delikatnie mówiąc, i że mi nie uwierzysz, jak ci powiem, że chętnie bym ci pomógł. A to dlatego, że ciekawy z ciebie eksperyment i być może dowód na to, że można wykiwać tego JEBAŃCA — Leonard zadarł głowę, ostatnie słowo wykrzykując w ciemność nieba. — Poza tym nie lubię chuja — wyznał z dobitną szczerością — i jeśli mogę mu dokopać poprzez pomoc tobie, to chętnie to zrobię. I oczywiście, że tej pomocy nie przyjmiesz — uprzedził ją — ale mam to gdzieś i albo ci pomogę z twoją pomocą, albo bez. Sama wybieraj.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^