Głęboko w splątanych ramionach lasu, tam, gdzie nawet wiatr niechętnie zapuszcza swe palce, ukryte było spopielone miasteczko - zaklęta kryjówka dla tych, których czas zatrzymał się na krawędzi światów. Ścieżki do niego były jedynie wspomnieniem, śladami w błocie, które dawno zasnęło pod kołdrą mchu. Drzewa wokół były strażnikami, a ich powyginane konary splatały się w ciemne sklepienie, przez które światło dnia przebijało się niechętnie. Każdy krok pośród tych korzeni był, jak stąpanie po martwym ciele ziemi, a każda gałąź, która łamała się pod stopą, zdawała się się być szeptem. Ruiny domów, pochylone pod ciężarem czasu, nosiły blizny pożaru, który strawił nie tylko drewno i kamień, ale i ludzkie losy. Ściany, które pozostały, były niczym poczerniałe kartki książki, z której wyrwano najważniejsze strony. Okna puste, jak oczy, które dawno utraciły blask i wpatrują się w nicość. Między nimi snują się dusze - ciche, bezkresne cienie. Niewidzialne nici wiążą je do tego miejsca, jakby każdy kamień i każda spopielona belka miały w sobie odłamek ich historii. Niosą na sobie pył nieprzeżytych lat, a ich westchnienia unoszą popiół, który nigdy nie opadł. Gdy mgła wpełza między ruiny, słuchać cichą kołysankę - to może wiatr gra na szczątkach dachów, a może to one, dusze zaginione, nucą pieśń o powrocie. O świetle, które nigdy po nich nie przyszło. To miejsce jest jak zagubiona karta w opowieści świata - kryjówka dla tego, co niedopowiedziane, co zaginęło w pół kroku, w pół oddechu. Jest przystanią, w której nie ma ukojenia i drogą, która nigdzie nie prowadzi.
Wśród zgliszczy i panującego wszędzie nieporządku, stał niewielki domek, który jako jedyny ocalał i nie został strawiony przez ogień. Z pewnością pamiętał lepsze czasy, ale gdyby ktoś bardzo chciał się w tym miejscu ukryć i nie przeszkadzałby mu smród spalenizny, to byłaby to kryjówka idealna. W środku panował względny ład, choć bardzo pedantyczna osoba mogłaby czuć się tu niekomfortowo. Na szczęście duchowny nie należał do osób przesadnie dbających o porządek, dlatego sterty książek i inne alchemiczne przybory porozstawiane na stole nie zakłócały jego spokoju i nie godziły w estetykę tego miejsca.
- Słyszałem, że ktoś wypytywał o mnie Opata. Stary nic nie wie, ale myślisz że powinniśmy się martwić? Miałem nadzieję, że będziemy mięli więcej czasu na przygotowanie wszystkiego – odezwał się, spoglądając na towarzyszącą mu kobietę, która postukiwała kościanym kosturem, spod którego sypały się iskry wprost na palenisko w kominku. Nie odpowiedziała mu od razu, długo milczała. Tak długo, że mężczyzna uznał iż nie usłyszała jego pytania. Sięgnął powoli w stronę stołu i podniósł wysłużoną filiżankę, której brzegi były lekko wyszczerbione i należało pić z niej bardzo ostrożnie żeby się nie pokaleczyć. Herbata była już prawie zimna. Skrzywił się.
- Gdyby nie to, że działamy w słusznej sprawie, to zacząłbym narzekać. Warunki są polowe, ale wierzę, że to tylko chwilowe. – zamyślił się i wystarczyła chwila nieuwagi. Syknął cicho, gdy warga dotknęła ostrego brzegu, a chwilę później poczuł w ustach metaliczny smak krwi. Wstał od stołu i podszedł szybko do okna żeby ukryć grymas bólu, który zdobił teraz jego twarz. Czy miał jakiekolwiek wątpliwości? Nie, nigdy.
W mroku nocy, gdy cisza kładzie się na ramionach świata, on stoi na granicy światła i cienia. Oczy jego, jak dwa węgle tlące się żarem wiary, przenikają otchłań – tam, gdzie dusze błądzą, jak ćmy wokół płomienia. Jego serce bije rytmem modlitwy, a każdy szept to most przerzucony nad przepaścią zwątpienia. Każda dusza, którą ujrzy wśród splątanych ścieżek, jest dla niego iskrą, która może zapłonąć światłem. Widzi w nich zagubione dzieci, których dłonie wyciągają się ku niebu lecz chmury są zbyt gęste, by dostrzec choć cień raju. On pragnie być tym, który rozedrze obłoki, który poprowadzi ich ku brzaskowi. Jego wiara - nie skała lecz rzeka. Płynie przez wszystkie doliny cierpienia, rozbija się o głazy niewiary, ale nigdy nie ustaje. Szlachetność jego intencji jest, jak blask księżyca – delikatna, a jednak zdolna rozświetlić mrok. W tym blasku kryje się coś dzikiego, nuta szaleństwa, jakby w jego sercu płonął ogień, którego nie sposób ugasić. Czasem czuje, jakby nie szedł po ziemi, lecz po linie nad otchłanią. Każdy krok to ryzyko, każda decyzja jak szelest skrzydeł motyla, mogąca wywołać burzę. Ale nie zna strachu. Jeśli przyjdzie mu stanąć samemu naprzeciw światu, stanie z rozpostartymi ramionami, jakby chciał objąć całą ludzkość.
- Choćbym miał spłonąć, niech moje popioły będą prochem pod stopami zbawionych. - i z tym ogniem w duszy, wyrusza niczym prorok własnych snów, rycerz wiary, którego szaleństwo jest tylko odwrotną stroną nadziei. Zdaje sobie sprawę, że jego działania nie będą podobały się wszystkim i wielu będzie chciało go powstrzymać. Dla niego liczył się tylko cel, tylko kierunek, który obrał i to, że dzięki niemu tak wiele dusz zazna spokoju.
- Jesteś pewna, że nikt tu nie wejdzie? Nie chce niepokoić niepotrzebnie dusz. I tak już ledwo się trzymają. To ma być ich miejsce spokoju żeby więcej żaden fałszywy bóg nie rościł sobie do nich praw. Nie pozwolę na to, by toczyć grę o władzę ich kosztem– otarł kącik ust, starając się by ten gest był na tyle dyskretny, aby kobieta tego nie zauważyła. Nie chciał wyjść przed nią na głupca, który nie potrafi uniknąć skaleczenia. W jej towarzystwie był dla siebie bardzo krytyczny i było tak od zawsze. Wzbudzała w nim skrajne emocje i nie raz przyprawiała go o ból głowy, ale Daniel miał do niej słabość. Ta kobieta zawsze wiedziała, jak go podejść i za który sznurek pociągnąć, aby robił to, co chciała. Nie przeszkadzało mu to, bo zawsze działali wspólnie i ich cele się pokrywały. Jeśli dzięki Morwennie mógł ochronić dusze, to będzie grał według jej zasad.
- Panie, co tron swój masz ponad przepaściami. Usłysz mnie, gdy wołam z głębokości nocy. Gdy dusza drży jak liść na wietrze, a serce z ciężaru win się nie wznosi. Ojcze, zmiłuj się nad pyłem, którym jestem. Zdejmij jarzmo grzechów, co mnie przygniata. Wyciągnij dłoń z niebiańskiego światła. Niech Twoje miłosierdzie mnie ogarnia. Błądzę po ścieżkach splątanych lękiem. Upadam w cienie własnych słabości. Bez Ciebie, Panie, każdy krok boli, a każda myśl rani, każda chwila trwoży. Niech Twój głos, cichy jak szept poranka, przeniknie mury mojego zwątpienia. Wlej w me serce spokój jak rzeki nurt, co omywa brzegi cierpiącej ziemi. Proszę Cię, Panie, o łaskę zbawienia, a Twoja krew niech obmyje moją duszę. Przygarnij mnie, choć jestem marnym sługą i w mroku wskaż mi płomień Twojej prawdy. Niech moje oczy spoczną na Tobie. Gdy sił zabraknie, Ty bądź podporą. Boże miłosierny, Ojcze pełen chwały. Zmiłuj się nade mną, błagam Cię pokornie. – szeptał słowa modlitwy, opuszczając nieco głowę i zamykając oczy. Rozmawiał z Bogiem w ten sposób i wierzył, że ten mu odpowiada i kieruje go na właściwą drogę. Wiedział, że jego towarzyszka nie jest równie wierząca jak on i starał się nie narzucać jej swojej wiary. Pomagała mu, a to oznaczało tylko tyle, że jego misja jest słuszna. Wiedziała to nawet Nekromantka, bo mimo tego iż nie wierzyła w nic poza własną mocą, dostrzegła w jego celu swój własny.
Morwenna spojrzała na duchownego i westchnęła głośno, słysząc mamrotaną pod nosem modlitwę. Nie lubiła tego i mimo, że zawsze słyszała jak to robił, udawała, że jest inaczej. Ścisnęła mocniej swój kostur i zacisnęła usta, mając nadzieję, że Daniel za chwilę skończy. Mięli wiele spraw do omówienia, a jego pogawędki ze Stwórcą były teraz zbędne.
- Kilka dusz zniknęło mi z oczu. Wiesz, gdzie mogły się zaszyć? Przecież nie wyjdą poza granice miasta. Dziwne. Może jestem za bardzo przewrażliwiony? - zapytał, spoglądając na przyjaciółkę wyczekująco. Był ciekaw jej opini. Za każdym razem, gdy na nią patrzył miał wrażenie, że odkrywa w niej coś nowego. Znali się od dawna, a ona nadal była dla niego tajemnicą.
Na pierwszy rzut oka jej sylwetka zdawała się być cieniem, postacią wyrwaną z granicy snu i jawy. Szczupła i wysoka, miała w sobie coś z ascetycznej elegancji, jakby sama natura odjęła jej zbędne nadmiary, pozostawiając tylko esencję istnienia.
Jej skóra była blada, niemal przezroczysta, jak pergamin, przez który prześwitywały delikatne linie żył. Na tym bladym płótnie snuły się niebieskie runiczne tatuaże, misternie splecione wzory, które zdawały się pulsować własnym, chłodnym blaskiem. Runy wiły się od smukłych dłoni, przez przedramiona, barki, aż po łabędzią szyję, gdzie delikatne linie znikały pod wysokim kołnierzem ciemnej szaty.
Szata była prosta, ale pełna detali – ciemnoszara, uszyta z materiału przypominającego cienki dym, przeszywana srebrną nicią, której wzory odbijały światło jak zroszona pajęczyna o świcie. Tkanina opływała jej ciało, skrywając, a jednocześnie podkreślając ruchy – płynne, niemal taneczne, jakby każdy krok był częścią rytuału.
Najbardziej jednak przykuwały wzrok jej włosy – długie, ognistorude, splecione w skomplikowany warkocz, który niczym rzeka lawy opadał na jej plecy. Wplecione w niego były drobne, kościane paciorki i srebrne nitki, które przy każdym ruchu cicho pobrzękiwały. Jej oczy miały kolor przygaszonej miedzi, ale gdy spoglądała spod rzęs, w ich głębi tlił się błękit, odbicie run na jej skórze. Spojrzenie było przenikliwe, niepokojące – jakby widziała nie tylko to, co jest, ale i to, co mogło być, i to, co dawno minęło.
W dłoni trzymała kostur, długi i misternie rzeźbiony z kości. Białe jak śnieg, wygładzone przez czas elementy układały się w spiralny kształt, który kończył się czaszką drobnego stworzenia. W oczodołach czaszki jarzyły się błękitne ogniki, ledwo widoczne w świetle dnia, ale błyszczące jak gwiazdy w mroku. Poruszała się z cichą pewnością – jak ktoś, kto widział śmierć z bliska i już się jej nie boi. Była pomostem między światem żywych, a cienistą krainą zmarłych. Każdy, kto spojrzał na nią dłużej, czuł chłodny powiew zza zasłony rzeczywistości.
Daniel był jej zupełnym przeciwieństwem, mimo to dawno temu połączyła ich przyjaźń i trwała po dziś dzień. Oboje wiedzieli o swoich wadach, ale dostrzegali przede wszystkim swoje zalety, które w takich chwilach jak ta, były niezbędnym elementem do odniesienia sukcesu i powodzenia ich misji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz