Nie musiała długo zastanawiać się nad odpowiedzią, choć wypowiedzenie tego na głos sprawiało jej ból. Jeśli istniała jakakolwiek szansa na to, że Leonard jej pomoże, to właśnie uleciała w siną dal. Jego warunki były do nie zaakceptowania i choćby chciała to zrobić, fizycznie było to dla niej niemożliwe. Nie mogła też przyczynić się do wypuszczenia Batara Kala, tego który sprawił tak wiele bólu rodzinie Dumitrescu i wielu innym osobom. Nie potrafiła postawić swoich potrzeb wyżej niż potrzeby innych, więc nigdy nie będzie w stanie zachować się egoistycznie. Taka była jej natura i dlatego właśnie Seraphina nigdy nie odmówiłaby Svikowi pomocy, nawet jeśli nic nie czułaby do Petre. Nagle ta myśl uderzyła ją tak mocno, że musiała zacisnąć dłonie na brzegach ławki i ścisnęła je tak mocno, że zmurszałe drewno popękało.
- On to zrobił specjalnie. Wybrał mnie dlaczego, że jestem cike. Wiedział, że i tak nie odmówię, bo nie mogę. To leży w naszej naturze, bo jesteśmy stworzeni, by służyć. Gdy odchodzi jeden pan, pojawia się inny. Walka z tym jest fizycznie bolesna i wielu godzi się ze swoim losem. Ja walczyłam cały czas aż w końcu mnie złamał. Teraz nie mogę zrobić nic przeciw Dis Patre. Myślę, że on to wszystko zaplanował. Specjalnie zostawił mi lekko otwartą furtkę żeby emocje w końcu wzięły górę i żebym mu się poddała. – spojrzała na Leonarda siedzącego obok niej i próbowała odczytać z jego twarzy cokolwiek, co potwierdziłoby jej przypuszczenia. Było oczywiste, że kapłan przyzna jej rację choćby dlatego, że nie lubił Dis Patre, co podkreślał niemal w każdym wypowiadanym zdaniu.
Złość płonęła w jej wnętrzu, jak żar głęboko ukrytego wulkanu - dotąd stłumiona, ale coraz bliższa erupcji. Rozżalenie spływało po duszy jak gęsta, czarna smoła, lepiąc myśli i dławiąc serce. Była pionkiem w grze, której zasad nie znała, sługą w świecie, gdzie nie chciała istnieć.
Dis Patre splótł jej los wokół swoich palców, jak złoty łańcuch, piękny, lecz nieubłagany. Stała się narzędziem jego woli, echem jego rozkazów, ale nie - nigdy nie była jego. Nie całkowicie. W głębi siebie nosiła coś, czego nie potrafił zdusić: pragnienie wolności, pragnienie bycia sobą.
Zerwanie kajdan oznaczało bunt przeciwko istocie potężniejszej niż sam los. Oznaczało walkę z cieniem, który był wszędzie i nigdzie, ze światem, który znał jej imię, ale nie jej ból. Wiedziała, że cena będzie wysoka. Może zapłaci ją krwią, może duszą, może samym istnieniem. Jeśli miała spłonąć, niech stanie się ogniem, który pochłonie jego imperium. Jeśli miała upaść, niech będzie to upadek, który poruszy fundamenty podziemnego królestwa. Jeśli miała umrzeć, niech to będzie śmierć wolnej istoty, nie służki.
Pierwszy krok był najtrudniejszy. Uwolnić serce od strachu. Zamienić żal w gniew. Zamienić gniew w siłę. Zamienić siłę w działanie. Dis Patre nie spodziewał się, że jego własny cień może mu się wymknąć. Seraphina nie chciała być Wysłannikiem, chciała być Motylkiem.
- Nie pomogę ci uwolnić Batara Kala. To nie wchodzi w grę, Leonardzie. Nie chcę już, by ktokolwiek decydował o moim losie. – oznajmiła cicho, wzdychając przy tym niemal bezgłośnie. W głowie już powoli kiełkował jej pewien plan, ale był nie mniej szalony niż to, co wymyślił Svik.
W mroku katakumb jej własnych myśli, gdzie wieczne cienie tańczą na wilgotnych ścianach, rodzi się plan, którego echa wkrótce wstrząsną podziemnym królestwem. Władza Dis Patre jest bezdyskusyjna, jego spojrzenie spopiela, a jego śmiech dźwięczy w czaszkach zapomnianych przez świat dusz.
Seraphina nie składa rąk do modlitwy, nie błaga, nie płacze. Ona wie, że tyrana nie obala się siłą, lecz szeptem, trucizną wsączoną w samą istotę jego panowania. Szeptem będzie składać kamienie na ołtarzu pozornej uległości. Układać zaklęcia w niewinnym tańcu świec, przesączać kłamstwa w światło, które igra na jego skroniach. Jest jak rzeka pod lodem – spokojna, cicha, a jednak rwąca ku wolności. Nocą, gdy duchy skamieniałych królestw oddychają ciężko w ciszy, ona bedzie karmić jego ego swoją iluzją. Bedzie rozpalać władcę żądzą nieśmiertelnej chwały, odsuwać jego myśli od ciasnych korytarzy, w których zniewolił jej duszę. Każde jej słowo będzie kluczem. Nie wzniesie broni, nie będzie krzyczeć, nie uderzy lecz powoli wyssie z jego rządów krew i rozpląta sznury jego wszechmocy, aż sam Dis Patre stanie się cieniem własnego majestatu.
A wtedy, gdy cień wreszcie się zachwieje, ona odejdzie – nie w pośpiechu, nie w strachu. Po prostu zniknie w gęstniejącym mroku, pozostawiając po sobie pustkę, której nawet bóg nie będzie potrafił wypełnić. Pokona go i zerwie kajdany już na zawsze.
- Znajdziesz sposób żeby Petre stał się moim nowym panem tak żeby Dis Patre się nie zorientował. Petre się nie zgodzi, a jeśli zrobi to wbrew sobie, to też nie zadziałał, więc trzeba go podejść. W zamian załatwię ci widzenie z Batara Kala żebyś mógł błagać go o łaskę dla siebie i to moja ostateczna propozycja. Jeśli ci to nie odpowiada, zapomnijmy, że ta rozmowa miała miejsce.
Nie mogła sprzeciwić się woli swojego pana, więc gdy będzie nim Petre i nakaże jej odnaleźć swoje emocje, to nie będzie mogła tego nie zrobić. Nie wiedziała, czy ten plan się powiedzie, nie miała żadnej pewności. Nie wiedziała też, czy sam Petre jej nie znienawidzi, bo przecież właśnie spiskuje z Leonardem Svikiem. A może klecha ją wykiwa, a ona skończy na dnie otchłani?
Seraphina pochyliła się do przodu i opierając pierś na kolanach splunęła krwią.
- Spiesz się, bo moja decyzja nie przeszła bez echa - wymamrotała, zaciskając usta z bólu. Pierwszy etap sprzeciwu był zawsze najprzyjemniejszy, później jest tylko gorzej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz