ROZDZIAŁ 793

LEONARD

Niesamowicie ciekawie słuchało się wszystkiego, co łowczyni miała do powodzenia — zwłaszcza w akompaniamencie tej niepewności, skołowania i bezbronności, jakimi teraz emanowała. Zniknęła buńczuczna pewność siebie, hardo zadarty w górę nosek i przeświadczenie o swojej niezłomności. I z jednej strony Leonardowi bardzo przyjemnie się na to patrzyło, ale z drugiej, dawało to wrażenie bardzo ładnego obrazka, któremu, mimo swej niewątpliwej pięknoty, czego brakowało.

A jego nowym zadaniem pobocznym, jakże niespodziewanie, było odnalezienie tego brakującego elementu.

— Oczywiście, że to nie byłaś ty! — odezwał się wreszcie z rozbawieniem. — Ty przecież, droga Seraphino, nie jesteś zdolna do tak potwornych rzeczy, prawda?

Po tych słowach zmierzył ją bardzo intensywnym spojrzeniem, rzucając wyraźną aluzję do ich dość napiętych swego czasu relacji — zwłaszcza jak łowczyni postanowiła go zabić. Skutecznie.

Opowieść o tym, co się tak naprawdę wydarzyło ledwie chwilę temu była niemniej ciekawa, a Leonard wysłuchał jej bez choćby jego wtrącenia, co było do niego dość niepodobne. Nie mógł sobie jednak pozwolić na pominięcie choćby jednego szczegółu, nawet jeśli w całej relacji było ich dość niewiele.

— Wiesz, które bóstwo jest gorsze? — zagadnął po chwili ciszy, gdy Seraphina skończyła już mówić. — Moje czy twoje? Dis Patre zawsze był manipulatorem, oszustem i łajzą. Trochę jak ja — przyznał zupełnie otwarcie — a sama wiesz, jaką radość sprawia mi knucie, żeby pokrzywdzić sobie wszystkich dookoła. Dis Patre udaje kochanego, śmiesznego bożka, a w gruncie rzeczy obraca sobie wszystkich wokół palca. Myślisz że dlaczego nie pozwala wam odczuwać? Żebyście byli tępymi marionetkami. Nas Batara Kala traktuje inaczej. Może nie jak własne dzieci, którymi w istocie jesteśmy, ale trochę jak... takich, powiedzmy, partnerów biznesowych niższego stopnia. Szanuje nas, daje sporo wolnej woli, ale bezwzględnie wymaga, byśmy byli mu wierni i lojalni. I wiesz co? To działa. Bo pewnie, dałem się ponieść emocjom w sprawie Ilarie, ale co to dało? Kompletnie nic, poza tym, że jak Batara Kala się wydostanie, czeka mnie niechybna kara. Ale pokornie się jej poddam, bo ufam memu Panu, jestem mu, jak powiedziałem, wierny i lojalny. I wiem, że gdy nadejdzie czarna godzina, pomoże mi. A czy twój Pan, łowczyni — popatrzył na nią przeszywająco — pomoże ci, gdy go o to poprosisz?

Pytanie, co oczywiste, było czysto retoryczne, dlatego oboje przez moment milczeli. I zamiast wracać do tego ponurego wątku, co z pewnością jeszcze i czekało, Leonard postanowił zwrócić uwagę na coś innego.

— Wyobrażasz sobie, co byś czuła? — powtórzył. — A to ciekawe. Wyobraźnia też podszyta jest uczuciami i emocjami, więc zdolność do tego też trochę mówi. Choć oczywiście, może to być wyobraźnia w sensie rozsądku, jak to się czasami mówi, żeby mieć wyobraźnię i umieć przewidywać negatywne następstwa naszych czynów. Ale ty mówisz o uczuciach. Potrafisz sobie to wyobrazić… nieźle, nieźle. I NIE CHCIAŁAŚ, BY PRZESTAWAŁ — podkreślał bardzo emocjonalnie, mając na myśli pocałunek z Petre. — Czy może być lepszy dowód na to, że jednak coś tam w sobie masz? Zapewniam cię, moja droga, ulubiona łowczyni, że gdybyś ty albo jakakolwiek inna kobieta spróbowała pocałować tego twojego wysłannikowatego kumpla, to przyjemniej całowałoby się obszczany przez lisa kawałek drzewa — a i tak byłby jeszcze bardziej drewniany niż rzeczone drzewo. Dla niego to byłaby czynność porównywania do… no, chociażby tego szczania. Po prostu robisz co musisz i tyle, za bardzo się nad tym nie zastanawiasz. Chociaż nie, zły przykład — mruknął nagle — bo jak ci się chce mocno szczać, to wysikanie się chociaż ulgę przyniesie. No!, — zawołał, machnąwszy ręką — ale wiesz, o co mi chodzi. On by nic kompletnie  nie poczuł i ten pocałunek byłby mu całkiem obojętny. A tobie — spojrzał na nią z cwanym uśmiechem — nie był. A to już mówi bardzo, bardzo wiele.

Wzmianka o pragnieniu zabicia go sprawiła, że Leonard parsknął śmiechem. Choć tym, co mówiła dalej, znowu ją zainteresował.

— Wygląda na to — zastanawiał się na głos — że to są resztki twoich… wspomnień o uczuciach? Wiesz, że kiedyś czułaś aż taką nienawiść do mnie, ale teraz, w tej nowej wersji, nie do końca potrafisz to sobie jakoś do kupy poskładać. I zaraz od razu „skrzywdziłem” — burknął oburzony na wzmiankę o Ilarie. — Zrobiłem to, co było trzeba. A potem za to po palcach oberwałem. I potem znowu oberwę, więc nie wiem, o co ci chodzi. I nie o mnie tu mówimy — zauważył mściwie — tylko o tobie, więc trzymaj się tematu.

Leonard Svik uśmiechnął się bardzo szeroko i z ogromnym zadowoleniem, gdy Seraphina wreszcie wprost przyznała, że chce się odczepić od swojego bożka i poprosiła go o pomoc. To było dokładnie to, czego oczekiwał, choć nie spodziewał się, że dojdzie do tego tak szybko. Był przygotowany na naprawdę ciężką walkę na ringu, założył najlepsze rękawice bokserskie, uposażył się w ochronną szczękę i przybrał bojową pozę — a tymczasem nie zdążył się nawet spocić, gdy łowczyni ogłosiła kapitulację. Ale fakt, im szybciej, tym lepiej.

— Dobrze — zaczął zaskakująco łagodnie. — Najpierw wstęp. Nawiązując do bójek naszych bożków, o twoim się już nagadałem. A jaki jest mój Pan? — spytał, wpatrując się intensywnie w blondynkę. — Mój pan działa otwarcie, nie ukrywa swoich zamiarów. Co kilkadziesiąt lat musi zejść między śmiertelników, aby się pożywić, ponieważ dusze nieśmiertelnych trafiają w zaświaty znacznie, znacznie rzadziej, więc mój Pan po prostu głoduje. Organizuje jedną czy dwie rzezie, najada się i znika. I nie mów mi, że jakieś dwie rzezie to w tym świecie coś nowego — parsknął gniewnie. — Ale rzecz w tym, że mój Pan działa otwarcie, a twój włada wyłącznie manipulacją i potrzebą władzy absolutnej. No to który jest gorszy? Hę? I tak — mruknął ze wzruszeniem ramion — obaj kazali nam skrzywdzić kogoś nam bliskiego, ale widocznie to u nich rodzinne.

Svik rozejrzał się ukradkiem po otoczeniu, próbując dostrzec choćby jeden podejrzany element. Dopiero gdy upewnił się, że nikt ich nie podsłuchiwał i byli względnie bezpieczni, kapłan ponownie zwrócił swoje spojrzenie ku Seraphinie. Ale tym razem na jego twarzy nie było ani śladu kpiny.

— Teraz mnie bardzo poważnie posłuchaj — rzekł wyjątkowo jak na niego poważnym tonem, pochylając się nieco bardziej w stronę łowczyni. — Pomogę ci, a ty pomożesz mi. Bo może ci się tak nie wydawać, ale nasze interesy są ze sobą bardzo mocno powiązane. Powiem ci te rzeczy w zaufaniu i proszę, byś nie mieliła o nich ozorem. A dotyczy to przede wszystkim jednej osoby, ale po kolei. Jak myślisz — spytał po krótkiej chwili — dlaczego ja chcę znaleźć tych, co łowią dusze? Bo mi się nie podoba, że ktoś chce z siebie drugiego, czy tam trzeciego boga zrobić? No też, ale to powód na poczekanie. Przede wszystkim chodzi o coś innego, a ty nie jesteś przecież głupia i się domyślasz. Chcę uwolnić mojego Pana — oznajmił chłodno. — Te dusze mu w tym pomogą. Oczywiście, złamanie zabezpieczeń to gratka zbyt duża na takiego małego mnie, ale udostępnię opcje i narzędzia, dzięki którym mój Pan powinien sobie poradzić. Ale gdy wróci, będzie bardzo osłabiony. I wtedy albo znowu zorganizuje rzeź, i to razy kilka, albo ofiaruję mu te dusze. Bo nie oszukujmy się — mruknął pospiesznie — z tych wszystkich porwanych duszyczek wiele z nich pewnie już się do niczego nie nadaje, bo już za długo tutaj siedzą. W zaświaty trafić nie powinny, bo są spaczone, tutaj też się nie powinny błąkać. Więc albo przygarnie je jakiś pomylony nekromanta, albo wchłonie je mój Pan. Gdy się nasyci, wróci do siebie, a na Ziemię powróci za dobre kilkadziesiąt lat, a może jeszcze później. Więc czy to nie jest lepszy układ? No sama pomyśl. W tym układzie wygrywa każdy: ja, bo uwolnię swego Pana, udowadniając swoją lojalność. Ten twój koleżka Wysłannik, bo dorwiecie przecież i zneutralizujecie porywacza dusz, więc zadanie wykonane. No i... ty.

Leonard domyślał się, że najbardziej w tym wszystkim Seraphinę ciekawiły jej własne korzyści i Svik wcale się temu nie dziwił. Ale był przygotowany także na tę okoliczność.

— Gdy mój Pan wróci, z całą stanowczością będzie chciał się zemścić na bracie za to, że go uwięził — zauważył z cwanym uśmiechem. — Na mnie też — dodał gorzko — bo poniekąd w tym pomogłem... ALE — podkreślił ze złośliwym uśmieszkiem — to kolejna korzyść dla ciebie! Wracając do tematu, Batara Kala będzie potrzebował sił, aby zmierzyć się ze swoim bratem, ale to zapewnią mu dusze. Wtedy bądź pewna: te duszyczki wraz z gniewem, jakim syci się teraz mój Pan, dadzą mu zwycięstwo. Wtedy to Dis Patre na długie lata zostanie uwięziony — na tak długie, że może żadne z nas nie dożyje jego powrotu. A ty odzyskasz wolność. Szczegóły są jeszcze do dopracowania — machnął obojętnie ręką — ale przyznaj, że to wszystko by ci się opłaciło, co? Bo tego, że da się odwrócić to twoje upośledzone nieczucie, jestem niemal pewien. A Dis Patre wtedy nie będzie nam w tym przeszkadzał. Kto wie, może i Batara Kala ci w tym jakoś pomoże… przypominam — podkreślił — że to twój pierwotny Pan, a nie Dis Patre. Bo ty tak całkiem zwyczajna nie jesteś, co? Łowczyni?

A konkretniej, nie było w jej niezwykłej osobie ani jednego, maleńkiego kawałka zwyczajności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^