ROZDZIAŁ 789

PETRE

Wszystko to było dużo bardziej skomplikowane niż się wielu wydawało.

I, wbrew pozorom, wcale nie miał na myśli sytuacji z zaginionymi duszami. Co więc miał na myśli?

Swoje uczucia.

Patrząc na Petre i Seraphinę z boku, ktoś im obcy łatwo mógłby pomyśleć: zakochał się w niej! Przecież tak się o nią troszczy i martwi, tak za nią podąża czujnym wzrokiem, chce być blisko, chce z nią rozmawiać, opiekować się. Czy to właśnie nie zakochanie? Czy to nie miłość? Oczywiście, że tak! Ci dwoje są w sobie zakochani po uszy, na pewno już są razem — a nawet jeśli nie, to niedługo na pewno będą. Przecież wyglądają razem tak uroczo!

Ale to wszystko było dużo bardziej skomplikowane.

Co tak właściwie Petre czuł do Seraphiny? Czy była mu po prostu znajomą? Nie, to zdecydowanie zbyt mało. Była przyjaciółką? …Nie, chyba też nie. A więc była jego sympatią? Zakochał się w niej? Otóż… też nie! Chyba. A skoro te trzy opcje odpadały, to może traktował ją jak siostrę? To już byłaby trzecia. Ale nie, siostrzane przywiązanie pasowało za mało i za bardzo jednocześnie, a więc nie pasowało wcale. Można by więc rzec, że jeśli wyeliminowano wszystkie te opcje, to znaczyło, że Petre stworzył swoje własne uczucie. Nowe, wcześniej nieodkryte i niezbadane — a ciężar tego odkrycia i odpowiedzialność za nie, spoczywały właśnie na barkach Petre.

Petre wiedział, jak smakowało zakochanie, zarówno to szczenięce, jak i poważniejsze, doroślejsze. Bywał w związkach, z czego jedne były krótsze, inne całkiem dłuższe — lecz żaden z nich nie zakorzenił się w jego sercu na tyle, by jego koniec złamał na pół cały petrowy świat. Znał więc zakochanie, ale nie znał jego następstwa — miłości. Jego nauczyciel ze szkoły średniej powiedział kiedyś, że zakochanie brało się z serca, a miłość z głowy. Te słowa bardzo mocno utkwiły mu w głowie i tym głośniej w nim wybrzmiewały, ilekroć myślał o tym, co tak naprawdę czuł do Seraphiny.

Aż w końcu z braku dostępnych opcji uznał, że czuł przywiązanie. Bardzo silne, będące niczym przytulny, niewielki korytarzyk prowadzący do niezliczonej ilości drzwi. Za każdymi było coś innego: miłość, przyjaźń, zapomnienie, obojętność, zwykła znajomość. Petre jeszcze tego nie wiedział, ale czuł i nabierał pewności, że niebawem bez trudu znajdzie te właściwe, otworzy je i przyjmie z pokorą wszystko, co za nimi znajdzie.

Na razie jednak nie miał żadnego ruchu, a korytarzyk pogrążał się w mroku. Ten mrok podsycała także obecność tego, którego Petre nienawidził: Leonarda Svika. Petre starał się go ignorować, zwłaszcza że spotkanie Seraphiny było dla niego znacznie ważniejszym i pilniejszym wydarzeniem. Nie mógł się jednak powstrzymać od ukradkowego zerkania na kapłana i posyłania mu nienawistnych spojrzeń — których Svik albo nie dostrzegał, albo, co gorsza, wyłapywał i odpowiadał na nie szerokim, złośliwym uśmieszkiem. Petre nie miał pojęcia, co ten bydlak tu robił i, co gorsza, nie miał nawet kogo o to spytać — Seraphina była... dziwna, tego białowłosego demona w ogóle nie znał, a Athan sprawiał wrażenie, jakby cała ta historia w ogóle go nie interesowała. Ostatecznie uznał, że być może zdarzy się jakaś mała okazja na rozmowę z Seri i wtedy ją o to spyta. Zwłaszcza że wyraźnie nie znosiła go tak samo jak on.

Ale oto okazja do tego pojawiła się sama — i to zainicjowana przez samą Seraphinę, co napełniło serce Petre nadzieją, strachem i radością. Chętnie poszedł za nią do urokliwego ogrodu, w którym oboje zasiedli na niewielkiej ławeczce. Na szczęście to ona zaczęła mówić, bo on z tych wszystkich emocji zapewne zapomniałby języka w gębie.

Choć rozpoczęcie rozmowy od pogrzebu nie było specjalnie miłe. Aczkolwiek musiał przyznać, że to faktycznie bardzo dziwne uczucie siedzieć obok kogoś, kogo spalono na jego oczach.

— “Ona”? — powtórzył z odrobiną pretensji zmieszanej z zawodem. — Jak to okrutnie brzmi... Nie mogę uwierzyć, że jest jakaś “ona”, Seri. Jesteś ty, i tylko ty. Może w nowej wersji, z nowymi zadaniami, z pewnymi... ograniczeniami — tu spojrzał na jej twarz, tak obcą, bo pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu — ale wciąż ta sama. I nie przekonasz mnie, bym myślał inaczej.

Choć próbowała przekonać, a im dłużej to robiła, tym boleśniej to odczuwał. Zdziwiła go chwilowa wzmianka o Arii i jej dziwna mina temu towarzysząca — i choć Petre bardzo chciał jej opowiedzieć o Arii, uznał, że zrobi to później albo w ogóle innym razem, w zależności od tego, jak potoczy się ta rozmowa.

Gdy powiedziała, że nie była już Seraphiną, poczuł nieprzyjemne ukłucie. Na szczęście to wrażenie zaraz minęło, bo zostało zastąpione bardzo łagodnym rozbawieniem, gdy Seri wspomniała o braku uczuć. Rozbawieniem gorzkim i niejako pozbawionym humoru, to prawda, ale wystarczająco wyraźnym i odczuwalnym. I o ile z boku ta reakcja mogła wydawać się nieodpowiednia, tak Petre w ogóle się tym nie przejmował.

— Nie masz uczuć? — powtórzył, wciąż uśmiechnięty. — Czyżby? A to, jak nożujesz Svika spojrzeniem za każdym razem, gdy znajdzie się w zasięgu wzroku to co? Widziałem tego drugiego Wysłannika — dodał już nieco poważniejszym tonem — i on jest zupełnie inny niż ty. Taki… pusty, zimny. Przypomina takiego znudzonego, wrednego urzędnika, którego już nic nie rusza. Ale to nie ty, Seri. Ty… — Petre zamilkł na moment, aby poszukać odpowiedniego porównania. — Z tobą jest trochę tak, jakby ten, który cię stworzył, wymiótł z ciebie wszystkie emocje, ale nie zrobił tego dokładnie w i kątach zostały jeszcze jakieś resztki tego emocjonalnego brudu. Takie mam wrażenie, wiesz? Że ty odrobinę czujesz, ale to wrażenie jest takie… niekompletne, wręcz upośledzone, że sama nie wiesz, co to jest. Ale ja wiem: to uczucia, Seri. Musisz je po prostu… ponownie wykształcić. Odhodować.

Czy naprawdę wierzył w to, co mówił? W znacznej większości tak, choć musiał przyznać, że w pewnym momencie trochę go poniosło i plótł głównie to, co brzmiało ładnie i pasowało do jego teorii. Ale nawet jeśli tak było, to wszystko i tak się składało logiczną całość, przynajmniej jego zdaniem. Czy to coś da? Może nie, bo w Motylku naprawdę nie było ani krzty emocji? Ale to Petre od razu odrzucił: na pewno tak nie było. Bo ona czuła. Inaczej niż wszyscy, ale czuła.

Zakochała się w tobie, ale pewnie i tak się domyśliłeś, bo raczej kiepsko to ukrywała.

Po usłyszeniu tego zdania Petre zdębiał na moment, ale zaraz się z tego osłupienia siłowo wybudził, nie chcąc, aby Seri cokolwiek zauważyła. I nie, nie domyślił się. Widział, że go polubiła, że podobało jej się wspólne spędzanie czasu — tak jak i jemu. Ale że aż tak… O tym nie miał pojęcia. I wnet pożałował, że to usłyszał, bo to wyznanie wzbudziło w nim poczucie winy. Może Seri wysyłała jakieś sygnały, których on nie odbierał, a tę niewiedzę dziewczyna odbierała jako odrzucenie? Na szczęście i nieszczęście, Seri mówiła dalej, nie pozwalając Petre zatrzymać się przy tym wątku na dłużej.

Dla mnie twoja obecność jest tutaj zbędna.

Zabolało, i to mocno. Na szczęście Petre był w stanie to zdławić, bo silniejszy okazał się gniew, który poczuł na wspomnienie kapłana.

— Czego on tutaj chce?! — Wreszcie wyrzucił pytanie, które chciał zadać od dawna. — Czemu w ogóle z nim współpracujecie? Nie pamiętasz, co nam zrobił?! On próbował otruć moją siostrę! — krzyknął ze wzburzeniem. Po chwili się jednak uspokoił, marszcząc brwi w geście zastanowienia. — Tobie też się to nie podoba, bo, jak mówiłem, widzę, jak cię szlag trafia na jego widok. Więc po co on tu?

Miał szczerą nadzieję, że Seri mu cokolwiek w tej materii wyjaśni.

W dalszej części rozmowy łowczyni dalej utrzymywała, że Seraphina nie istniała, a Petre dalej się z nią nie zgadzał.

— Czy tergo chcesz czy nie, zawsze będziesz nią — odpowiedział z pewnością w głosie. — I nikt, kto cię kiedykolwiek znał, o tym nie zapomni. Umiera naprawdę tylko ten, o kim zaciera się pamięć. Dzięki temu będziesz żyła tak długo, jak my żyjemy, nawet jeśli wróciłaś… nieco inna. Ale — podjął z ekscytacją — skoro widać, że zachowujesz się zupełnie inaczej niż tamten drugi Wysłannik, to może oznaczać, że da się to jakoś odwrócić? Może? Może trzeba w tobie na nowo wyszukać i wytworzyć te uczucia, które teraz cały czas są, ale są bardzo mocno… stłumione? Tak, to chyba dobre słowo. A jeśli to możliwe, zrobię wszystko, by ci w tym pomóc.

Zamilkł na dłuższy moment. Można by rzec, że nie wiedział, co powiedzieć, ale to nieprawda — niespożytkowanych słów kłębiło się w jego głowie całe mnóstwo. Ale to nie był typ rozmowy, który powinni prowadzić zbyt spiesznie, dlatego Petre pozwalał sobie i jej na krótkie przerwy, podczas których mogli pozbierać porozganiane myśli.

I właśnie wtedy coś mu przyszło do głowy. Było to bardzo głupie, szalone, niedorzeczne i ryzykowne — choć z drugiej strony, ryzyko było niewielkie. Bo przecież Seraphina „rzekomo” nic nie czuła, prawda? Więc jeśli spróbuje i się nie uda, ona zapewne nijak nie zareaguje, a Petre po prostu spłonie ze wstydu — ale że się od tego nie umierało, gra była warta świeczki. Na ten wariacki pomysł naprowadziły go dwie rzeczy: całkowite przekonanie, że Seraphina posiadała jakieś uczucia, nawet jeśli tylko szczątkowe, oraz…

Oraz wspomnienie o tym, że była w nim zakochana.

On nie był. Jeszcze nie. Ale… chciałby być. I wiedział, że od chęci do czynu pozostał tylko jeden krok. Jeden czyn.

Dlatego z jednej strony zrobił to szybko: szybko pochylił się ku niej, nie dając Seraphinie czasu na reakcję. Ale gdy już dosięgnął swoimi ustami jej ust, zwolnił tępo, nadając pocałunkowi czułości i delikatności. I nawet jeśli jej wargi były niechętne, sztywne, zaskoczone, Petre nie zwracał na to uwagi: to on był magiem, który miał odczynić czar, więc to jego zadaniem było wcielić teorię w praktykę. Cudowne, odprężające ciepło rozlało się po jego ciele i nawet jeśli Seraphina jeszcze tego nie czuła, Petre był pewien, że w końcu poczuje.

Wtedy właśnie pocałuje ją raz jeszcze.

Jednocześnie całując ją po raz pierwszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^