PETRE
Wszystko to było dużo bardziej skomplikowane niż się wielu
wydawało.
I, wbrew pozorom, wcale nie miał na myśli sytuacji z
zaginionymi duszami. Co więc miał na myśli?
Swoje uczucia.
Patrząc na Petre i Seraphinę z boku, ktoś im obcy łatwo
mógłby pomyśleć: zakochał się w niej! Przecież tak się o nią troszczy i martwi,
tak za nią podąża czujnym wzrokiem, chce być blisko, chce z nią rozmawiać,
opiekować się. Czy to właśnie nie zakochanie? Czy to nie miłość? Oczywiście, że
tak! Ci dwoje są w sobie zakochani po uszy, na pewno już są razem — a nawet
jeśli nie, to niedługo na pewno będą. Przecież wyglądają razem tak uroczo!
Ale to wszystko było dużo bardziej skomplikowane.
Co tak właściwie Petre czuł do Seraphiny? Czy była mu po
prostu znajomą? Nie, to zdecydowanie zbyt mało. Była przyjaciółką? …Nie, chyba
też nie. A więc była jego sympatią? Zakochał się w niej? Otóż… też nie! Chyba.
A skoro te trzy opcje odpadały, to może traktował ją jak siostrę? To już byłaby
trzecia. Ale nie, siostrzane przywiązanie pasowało za mało i za bardzo
jednocześnie, a więc nie pasowało wcale. Można by więc rzec, że jeśli
wyeliminowano wszystkie te opcje, to znaczyło, że Petre stworzył swoje własne
uczucie. Nowe, wcześniej nieodkryte i niezbadane — a ciężar tego odkrycia i odpowiedzialność
za nie, spoczywały właśnie na barkach Petre.
Petre wiedział, jak smakowało zakochanie, zarówno to
szczenięce, jak i poważniejsze, doroślejsze. Bywał w związkach, z czego jedne
były krótsze, inne całkiem dłuższe — lecz żaden z nich nie zakorzenił się w
jego sercu na tyle, by jego koniec złamał na pół cały petrowy świat. Znał więc
zakochanie, ale nie znał jego następstwa — miłości. Jego nauczyciel ze szkoły
średniej powiedział kiedyś, że zakochanie brało się z serca, a miłość z głowy.
Te słowa bardzo mocno utkwiły mu w głowie i tym głośniej w nim wybrzmiewały,
ilekroć myślał o tym, co tak naprawdę czuł do Seraphiny.
Aż w końcu z braku dostępnych opcji uznał, że czuł przywiązanie.
Bardzo silne, będące niczym przytulny, niewielki korytarzyk prowadzący do
niezliczonej ilości drzwi. Za każdymi było coś innego: miłość, przyjaźń,
zapomnienie, obojętność, zwykła znajomość. Petre jeszcze tego nie wiedział, ale
czuł i nabierał pewności, że niebawem bez trudu znajdzie te właściwe, otworzy
je i przyjmie z pokorą wszystko, co za nimi znajdzie.
Na razie jednak nie miał żadnego ruchu, a korytarzyk
pogrążał się w mroku. Ten mrok podsycała także obecność tego, którego Petre
nienawidził: Leonarda Svika. Petre starał się go ignorować, zwłaszcza że spotkanie
Seraphiny było dla niego znacznie ważniejszym i pilniejszym wydarzeniem. Nie
mógł się jednak powstrzymać od ukradkowego zerkania na kapłana i posyłania mu
nienawistnych spojrzeń — których Svik albo nie dostrzegał, albo, co gorsza,
wyłapywał i odpowiadał na nie szerokim, złośliwym uśmieszkiem. Petre nie miał
pojęcia, co ten bydlak tu robił i, co gorsza, nie miał nawet kogo o to spytać —
Seraphina była... dziwna, tego białowłosego demona w ogóle nie znał, a Athan
sprawiał wrażenie, jakby cała ta historia w ogóle go nie interesowała. Ostatecznie
uznał, że być może zdarzy się jakaś mała okazja na rozmowę z Seri i wtedy ją o
to spyta. Zwłaszcza że wyraźnie nie znosiła go tak samo jak on.
Ale oto okazja do tego pojawiła się sama — i to zainicjowana
przez samą Seraphinę, co napełniło serce Petre nadzieją, strachem i radością.
Chętnie poszedł za nią do urokliwego ogrodu, w którym oboje zasiedli na
niewielkiej ławeczce. Na szczęście to ona zaczęła mówić, bo on z tych
wszystkich emocji zapewne zapomniałby języka w gębie.
Choć rozpoczęcie rozmowy od pogrzebu nie było specjalnie
miłe. Aczkolwiek musiał przyznać, że to faktycznie bardzo dziwne uczucie
siedzieć obok kogoś, kogo spalono na jego oczach.
— “Ona”? — powtórzył z odrobiną pretensji zmieszanej z
zawodem. — Jak to okrutnie brzmi... Nie mogę uwierzyć, że jest jakaś “ona”,
Seri. Jesteś ty, i tylko ty. Może w nowej wersji, z nowymi zadaniami, z
pewnymi... ograniczeniami — tu spojrzał na jej twarz, tak obcą, bo pozbawioną
jakiegokolwiek wyrazu — ale wciąż ta sama. I nie przekonasz mnie, bym myślał
inaczej.
Choć próbowała przekonać, a im dłużej to robiła, tym
boleśniej to odczuwał. Zdziwiła go chwilowa wzmianka o Arii i jej dziwna mina
temu towarzysząca — i choć Petre bardzo chciał jej opowiedzieć o Arii, uznał,
że zrobi to później albo w ogóle innym razem, w zależności od tego, jak potoczy
się ta rozmowa.
Gdy powiedziała, że nie była już Seraphiną, poczuł
nieprzyjemne ukłucie. Na szczęście to wrażenie zaraz minęło, bo zostało
zastąpione bardzo łagodnym rozbawieniem, gdy Seri wspomniała o braku uczuć. Rozbawieniem
gorzkim i niejako pozbawionym humoru, to prawda, ale wystarczająco wyraźnym i
odczuwalnym. I o ile z boku ta reakcja mogła wydawać się nieodpowiednia, tak Petre
w ogóle się tym nie przejmował.
— Nie masz uczuć? — powtórzył, wciąż uśmiechnięty. — Czyżby?
A to, jak nożujesz Svika spojrzeniem za każdym razem, gdy znajdzie się w
zasięgu wzroku to co? Widziałem tego drugiego Wysłannika — dodał już nieco
poważniejszym tonem — i on jest zupełnie inny niż ty. Taki… pusty, zimny.
Przypomina takiego znudzonego, wrednego urzędnika, którego już nic nie rusza.
Ale to nie ty, Seri. Ty… — Petre zamilkł na moment, aby poszukać odpowiedniego
porównania. — Z tobą jest trochę tak, jakby ten, który cię stworzył, wymiótł z
ciebie wszystkie emocje, ale nie zrobił tego dokładnie w i kątach zostały jeszcze
jakieś resztki tego emocjonalnego brudu. Takie mam wrażenie, wiesz? Że ty odrobinę
czujesz, ale to wrażenie jest takie… niekompletne, wręcz upośledzone, że sama nie
wiesz, co to jest. Ale ja wiem: to uczucia, Seri. Musisz je po prostu… ponownie
wykształcić. Odhodować.
Czy naprawdę wierzył w to, co mówił? W znacznej większości
tak, choć musiał przyznać, że w pewnym momencie trochę go poniosło i plótł
głównie to, co brzmiało ładnie i pasowało do jego teorii. Ale nawet jeśli tak
było, to wszystko i tak się składało logiczną całość, przynajmniej jego zdaniem.
Czy to coś da? Może nie, bo w Motylku naprawdę nie było ani krzty emocji? Ale
to Petre od razu odrzucił: na pewno tak nie było. Bo ona czuła. Inaczej
niż wszyscy, ale czuła.
Zakochała się w tobie, ale pewnie i tak się domyśliłeś,
bo raczej kiepsko to ukrywała.
Po usłyszeniu tego zdania Petre zdębiał na moment, ale zaraz
się z tego osłupienia siłowo wybudził, nie chcąc, aby Seri cokolwiek zauważyła.
I nie, nie domyślił się. Widział, że go polubiła, że podobało jej się wspólne
spędzanie czasu — tak jak i jemu. Ale że aż tak… O tym nie miał pojęcia. I wnet
pożałował, że to usłyszał, bo to wyznanie wzbudziło w nim poczucie winy. Może
Seri wysyłała jakieś sygnały, których on nie odbierał, a tę niewiedzę
dziewczyna odbierała jako odrzucenie? Na szczęście i nieszczęście, Seri mówiła
dalej, nie pozwalając Petre zatrzymać się przy tym wątku na dłużej.
Dla mnie twoja obecność jest tutaj zbędna.
Zabolało, i to mocno. Na szczęście Petre był w stanie to
zdławić, bo silniejszy okazał się gniew, który poczuł na wspomnienie kapłana.
— Czego on tutaj chce?! — Wreszcie wyrzucił pytanie, które
chciał zadać od dawna. — Czemu w ogóle z nim współpracujecie? Nie pamiętasz, co
nam zrobił?! On próbował otruć moją siostrę! — krzyknął ze wzburzeniem. Po
chwili się jednak uspokoił, marszcząc brwi w geście zastanowienia. — Tobie też
się to nie podoba, bo, jak mówiłem, widzę, jak cię szlag trafia na jego widok.
Więc po co on tu?
Miał szczerą nadzieję, że Seri mu cokolwiek w tej materii
wyjaśni.
W dalszej części rozmowy łowczyni dalej utrzymywała, że
Seraphina nie istniała, a Petre dalej się z nią nie zgadzał.
— Czy tergo chcesz czy nie, zawsze będziesz nią —
odpowiedział z pewnością w głosie. — I nikt, kto cię kiedykolwiek znał, o tym
nie zapomni. Umiera naprawdę tylko ten, o kim zaciera się pamięć. Dzięki temu
będziesz żyła tak długo, jak my żyjemy, nawet jeśli wróciłaś… nieco inna. Ale —
podjął z ekscytacją — skoro widać, że zachowujesz się zupełnie inaczej niż
tamten drugi Wysłannik, to może oznaczać, że da się to jakoś odwrócić? Może?
Może trzeba w tobie na nowo wyszukać i wytworzyć te uczucia, które teraz cały
czas są, ale są bardzo mocno… stłumione? Tak, to chyba dobre słowo. A jeśli to
możliwe, zrobię wszystko, by ci w tym pomóc.
Zamilkł na dłuższy moment. Można by rzec, że nie wiedział,
co powiedzieć, ale to nieprawda — niespożytkowanych słów kłębiło się w jego
głowie całe mnóstwo. Ale to nie był typ rozmowy, który powinni prowadzić zbyt
spiesznie, dlatego Petre pozwalał sobie i jej na krótkie przerwy, podczas
których mogli pozbierać porozganiane myśli.
I właśnie wtedy coś mu przyszło do głowy. Było to bardzo głupie,
szalone, niedorzeczne i ryzykowne — choć z drugiej strony, ryzyko było
niewielkie. Bo przecież Seraphina „rzekomo” nic nie czuła, prawda? Więc jeśli
spróbuje i się nie uda, ona zapewne nijak nie zareaguje, a Petre po prostu
spłonie ze wstydu — ale że się od tego nie umierało, gra była warta świeczki. Na
ten wariacki pomysł naprowadziły go dwie rzeczy: całkowite przekonanie, że Seraphina
posiadała jakieś uczucia, nawet jeśli tylko szczątkowe, oraz…
Oraz wspomnienie o tym, że była w nim zakochana.
On nie był. Jeszcze nie. Ale… chciałby być. I wiedział, że
od chęci do czynu pozostał tylko jeden krok. Jeden czyn.
Dlatego z jednej strony zrobił to szybko: szybko pochylił
się ku niej, nie dając Seraphinie czasu na reakcję. Ale gdy już dosięgnął swoimi
ustami jej ust, zwolnił tępo, nadając pocałunkowi czułości i delikatności. I
nawet jeśli jej wargi były niechętne, sztywne, zaskoczone, Petre nie zwracał na
to uwagi: to on był magiem, który miał odczynić czar, więc to jego zadaniem
było wcielić teorię w praktykę. Cudowne, odprężające ciepło rozlało się po jego
ciele i nawet jeśli Seraphina jeszcze tego nie czuła, Petre był pewien, że
w końcu poczuje.
Wtedy właśnie pocałuje ją raz jeszcze.
Jednocześnie całując ją po raz pierwszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz