Czuła, jak coś rozrywa ją od środka. Chciała martwić się o swojego towarzysza, a jednocześnie nie chciała tego robić. Jej twarz pozostała niewzruszona, ale dusza cierpiała i Seraphina nie wiedziała, czy to kolejne zagranie Dis Patre, czy wszyscy Wysłannicy zmagają się z takim bólem egzystencjalnym. Nie potrafiła tego wyjaśnić, ale miała pewne podejrzenia. Być może dawała o sobie znać ta jej magiczna część, a w zasadzie zalążek magii, który w sobie posiadała. To mogło spowodować, że bóg nie był w stanie wymazać dokładnie z niej ludzkich odruchów i dlatego teraz przeżywała niemal katusze, gdy drugi Wysłannik został ranny. Starała się ukryć to za wszelką cenę, bo nie chciała by mężczyzna zaczął coś podejrzewać i uznał ją za słabe ogniwo. Czy to źle, że odczuwała strach przed tym, że działa mu się krzywda? Byli przecież partnerami, powinni myśleć o sobie nawzajem w tych kategoriach i pilnować jeden drugiego.
Wszystko działo się bardzo szybko i Seri nie miała zbyt wiele czasu na ocenę sytuacji. Zostawiła negocjację z nekromantką swojemu towarzyszowi, bardziej doświadczonemu w pracy Wysłannika. Ona natomiast skupiła się na obserwacji otoczenia przez okno.
- Dwóch napastników, jeden strzelec. Nie byli przygotowani na to, że nas tu zastaną, więc nie przyszli za nami. Spodziewali się zastać jedną kobietę, dlatego są w parze – zakomunikowała Seraphina, odwracając się w stronę Wysłannika i Linnie, która cały czas patrzyła na nich wilkiem.
- Nie zabiliśmy Merkurego. My szukamy tylko zaginionych dusz, nie nekromantów. Chcieliśmy z wami porozmawiać, bo możecie coś wiedzieć na ten temat. Ciało Merkurego nas śledziło i tym tropem dotarliśmy do ciebie. Tych, co strzelali, nie znamy – dodała, orientując się dopiero teraz, że nadal trzymała strzałę w dłoni. Uniosła ją do nosa i powąchała, czując wyraźny zapach jakiejś mazi.
- Dziki tojad i kurara. Chyba też jakiś chrząszcz, ale nie mogę wyczuć gatunku. Potrzebujemy mniszek lekarski i lulek. Masz tu coś takiego? Dojdzie do paraliżu mięśni. Pewnie nie w takim stopniu, jak u zwykłego człowieka, ale na pewno jakoś to wpłynie na Wysłannika. Zdejmij koszulę i odwróć się – Seri wydała najpierw polecenie nekromantce, a później zwróciła się do mężczyzny, zamierzając zneutralizować truciznę. Mimowolne przypomniała sobie Likara i to, jak wspólnie pracowali nad uzdrowieniem Adiny oraz rozmawiali o różnych eliksirach i składnikach. Gdzieś głęboko w sobie, poczuła ukłucie żalu. Przydała by się teraz jego pomóc i rozmowa z nim, która rozładowałaby napięcie i pewnie wkurzyła parueludzi.
Wysłannik niechętnie, ale zgodził się, by Seri zajęła się jego raną. Zapewniała, że robi to ze względu na ich misję, by nie pomyślał, że się o niego martwiła.
Linnie w końcu zaczęła gadać, ale dopiero gdy upewnili się, że nikogo już nie ma w pobliżu domu.
- Nekromanci nie mają z tym nic wspólnego. Gadajcie z klechami, szukajcie w klasztorach. My nie dysponujemy taką energią żeby móc ukryć tyle dusz, bo przecież wasz bóg nie wysłałby was po dwa zaginione zdechlaki, prawda? No więc, to nikt z nas. – wymamrotała roztrzęsiona, domagając się, by Wysłannicy odeszli i dali jej spokój.
- Ale możecie gromadzić energię dusz. To nie jest żadną tajemnicą – zauważyła Seraphina. Nekromantka spojrzałam na nią, jak na wariatkę.
- Można to robić, prawda. Ale to prowadzi do szaleństwa. Nie znam nikogo, kto by się na to zdecydował i to w takich ilościach.
- A dlatego uważasz, że duchowni coś wiedzą?
- Bo oni mają świra na punkcie dusz, jako takich. Dusza ma iść do nieba, według ich religii. Może uważają, że mogą sami je tam odesłać? Albo sami im to niebo zrobili, kiedy wyszło na jaw, że to nie do końca tak, jak głosi ich wiara. Tu, wioskę dalej jest mały klasztor, kilku mnichów. Jeden podobno był w łasce u boga, ale nie wiem, jakiego i czy to prawda. Zaszył się, jak szczur, uciekł ze stolicy. Może on będzie wiedział więcej, a może sam za tym stoi. Tyle tylko wiem i nic już nie powiem – kobieta spojrzała na Wysłannikowi wyczekująco, ponaglając ich, by sobie już poszli. I tak też zrobili, nie mając nic więcej do roboty w domu Linnie.
- Co o tym wszystkim myślisz? I ... Jak się czujesz? Jakieś objawy zatrucia? Chcę mieć pewność, że twój stan nie wpłynie na nasze zadanie i jakość twojej pracy – skłamała w żywe oczy, zajmując miejsce za kierownicą i usilnie unikając przenikliwego spojrzenia Wysłannika. Martwiła się o niego, jak o przyjaciela o choć chciała, nie potrafiła się tego uczucia wyprzeć.
- Jedziemy od razu do klasztoru. Opis wskazuje na Svika i wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby miał z tym coś wspólnego. To śliski typ i od początku wszystkich zwodził, więc pewnie teraz też nie jest czysty – wymamrotała z wyraźną niechęcią w głosie.
- Słuchaj, kontaktował się ze mną Dis Patre i powiedzieć, że nie jest zadowolony z naszej pracy, to duże niedopowiedzenie. Czy on ... On może nas kontrolować? Nie mogłam się ruszyć i prawie rozprułam sobie flaki szpikulcem do lodu. Słyszałam go w myślach i czułam jego obecności. To było przytłaczające – wyznała , gdy wyjechałam na główną drogę. Chciała być szczera z mężczyzną choć w tej kwestii.
Reszta drogi minęła im w ciszy. Wysłannik nie narzekał na swoją ranę, choć gdy auto wjechało w dziurę, krzywił się lekko. Seri zaparkowała z drugiej strony klasztoru, by za bardzo nie rzucać się w oczy i aby duchowny, którego szukali, nie uciekł gdy tylko zobaczy nieznany pojazd przy głównej bramie.
Mały klasztor wznosił się na niewielkim wzgórzu, z ceglaną fasadą i prostymi, ale eleganckimi detalami architektonicznymi. Jego dach pokryty był ciemnymi dachówkami, a wokół niego rozciągał się zadbany ogród z kilkoma zabudowaniami. Wokół klasztoru panowała cisza i spokój, a całość sprawiała wrażenie oddzielonego od zgiełku świata. Tuż obok klasztoru znajdował się stary cmentarz, którego nagrobki pokryte były mchem. Wiele z nich było już pękniętych i przewróconych, ale czuć było w tym miejscu szacunek do przeszłości. Cmentarz otaczał niewysoki kamienny mur, przez który widać było rosnące w nim drzewa i krzewy. Z oddali dochodził cichy dźwięk wody, pochodzący od niewielkiej sadzawki, której brzegi porastały miękkie trawy. Cały obszar miał melancholijny, ale piękny charakter, pełen spokoju i refleksji.
To właśnie od strony cmentarza Wysłannicy postanowili podejść do budynku, by nie wzbudzać podejrzeń duchownych. Przeszli zaledwie kilka metrów, gdy usłyszeli dziwne charczenie, a sekundę później zaatakowało ich kilku mężczyzn uzbrojonych w noże. Seri zdołała rzucić szybkie spojrzenie na swojego towarzysza, a chwilę później została powalona na ziemię przez dwóch napastników. Szamotali się dłuższy czas i choć na początku nieznajomi mięli przewagę, tak Wysłannicy szybko odzyskali rezon. Kątem oka Seraphina zauważyła jakąś postać stojąca przy drzewie i nonszalancko spożywająca jabłko. Zrzuciła z siebie napastnika i po omacku wymacała kamień, który rozwaliła na jego głowie. Nieznajomy jęknął i przestał się ruszać. Nie zauważyła tego, kto zaszedł ją od tyłu i dźgnął ją w udo, ale szybko skończył z nim drugi Wyslannik. Walka trwała dłuższą chwilę, a gdy większość napastników leżała bez życia, pozostałą garstka uciekła. Wyslanniczka oddychała z trudem, czując nieznośny ból w zranionej nodze. Gdy uniosła spojrzenie, zorientowała się dopiero, kto tak intensywnie się im przygląda. Uśmiecha się? Poderwała się na równe nogi i podeszła do Leonarda Svika opierającego się o drzewo i nim ktokolwiek zdołał zareagować, jej ręka wystrzeliła w powietrze i zatrzymała się na jego nosie. Jabłko wypadło mu z ręki i potoczyło się pod nogi drugiego Wysłannika.
- Chyba mamy do pogadania. – wysyczała Seri, obserwujących jak duchowny przyciska do nosa rękaw, którym próbował zatamować krwawienie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz