WYSŁANNIK I
Piwnica, w której się znajdowali,
przejmowała swoim chłodem, wilgocią i mrokiem, co metaforycznie mogło pasować
do sytuacji, w której się znajdowali. Współpracowanie z nekromantami przy
sprawie martwego nekromanty nie napawało wielkim optymizmem, zwłaszcza że
niejako zostali zmuszeni do odejścia od głównego tematu. Wysłannik nie
przejmował się tym jakoś specjalnie; wiedział, że mieli dokładnie tyle czasu,
ile było potrzeba. Dis Patre rzadko ich poganiał, rzadko też w ogóle
interesował się zadaniem w trakcie jego realizacji — liczyły się tylko efekty.
A jeśli na drodze odnalezienia zagubionych dusz stali im nekromanci, należało
jak najszybciej usunąć tę przeszkodę. Usunąć, a nie zignorować.
I właśnie dlatego siedzieli właśnie w
tej stęchłej piwnicy. Tam też zaszczyciły go dwa zaskoczenia. Po pierwsze,
Wysłanniczka przekazała pozdrowienia od Dis Patre. Co to znaczyło? Czyżby się z
nią kontaktował? Z jednej strony było to dziwne, bo to bardzo rzadka praktyka.
Ale z drugiej — Wysłannik już dawno zauważył, że między Bogiem a ich nową
pupilką istniała jakaś specyficzna relacja, która znacznie wykraczała poza ramy
typowych, znanych dotąd zasad współpracy. Musiał ją o to zapytać, ale później.
Na razie bowiem wyglądało na to, że próbowano ich oszukać, a to nie mogło
pozostać bez reakcji.
— Lara już dawno zorientowała się,
kto używał ciała Merkurego i z jakiegoś powodu udaje, że nadal szuka.
Wysłannik natychmiast skierował swoje
skupione spojrzenie na Larze. Ta wciąż się uśmiechała, niby z pewnością siebie,
ale przyjrzawszy się bliżej widać było, że zaczęła się denerwować. Nie
spodziewała się, że zostanie przyłapana? Naprawdę...
— Naprawdę byłaś tak głupia —
dokończył swoją urwaną myśl na głos — i myślałaś, Wysłannicy Boży nie wykryją
tego kłamstwa? Co zamierzałaś z tym zrobić? — spytał ze spokojem, choć wcale
nie oczekiwał odpowiedzi. — Wyłudzić kolejne zapisy umowy? Tej, której już nie
ma?
Ostatnie zdanie wywołało u Lary jawne
oburzenie. Wyglądało na to, że ich materializm znacznie przewyższał rozsądek.
— Udzieliłam wam informacji —
warknęła. Z wyraźnym niezadowoleniem. — Możecie je dowolnie zweryfikować, a
wtedy przekonacie się, że mówiłam prawdę...
— To ledwie kłak plotek.
— Ale wtedy nie narzekaliście —
odgryzła się natychmiast. — Wciąż możecie skorzystać z tych informacji,
zwłaszcza że...
Westchnęła ciężko, raz jeszcze
najwyraźniej analizując wszelkie za i przeciw tego, co właśnie miała
powiedzieć.
— Faktycznie, szybko się domyśliłam,
kto kieruje ciałem Merkurego. Mogę wam zdradzić tę informację... wraz z
informacją, kto go zabił. W zamian za zachowanie umowy...
— Nie — rzekł stanowczo. — Poprzednia
umowa została zerwana. Obowiązuje nowa: za informacje, które nam dostarczyłaś
oraz za te, które nam za chwilę dostarczysz, dostaniesz jedną możliwość
poproszenia nas o przysługę. Ale nie dowolną: spełnimy ją tylko wtedy, gdy się
na nią zgodzimy.
Lara prychnęła kpiąco. Najwyraźniej ta kobieta nie miała szacunku przed nikim i niczym.
— Czyli można powiedzieć, że umowy
nie ma — syknęła wściekle. — Jeśli nie mam gwarancji, że zgodzicie się na moją
prośbę, mogę z góry uznać, że po prostu się nie zgodzicie i będziecie mieli
umowę z głowy.
— Zapominasz — odezwał się wyjątkowo
donośnym, głębokim głosem, który aż zawibrował w pomieszczeniu, wpędzając w
lekkie drżenie fiolek z delikatnego szkła — z kim masz do czynienia. Nie
jesteśmy byle łotrami pracującymi za sakiewkę złota. Jeśli składamy obietnice i
oferujemy pomoc, to bądź pewna, że obietnicy dotrzymamy. Ale nie zapomnij, że
nie będziemy twoimi chłopcami na wysyłki. W tej umowie nie ma panów i sług,
dlatego jeśli uznamy, że twoje żądanie jest niedopuszczalne, odmówimy ci. Jeśli
zaś dobrze przemyślisz życzenie, możesz być pewna, że zostaniesz wysłuchana.
Lara potrzebowała tylko kilka chwil
namysłu, by wreszcie w milczeniu kiwnąć głową. Wysłannik mógł się tylko
domyślać, że całą tę potyczkę uważała za swoją porażkę i po wypełnieniu umowy
raczej nie zostaną przyjaciółmi, ale żadna ze stron o to nie dbała.
— Merkurym kierował Vist — rzekła po
chwili ciszy. — Mówiłam wam o nim. Nie znam go, ale ponoć nie jest normalny.
Zresztą, to widać — zerknęła znacząco na leżące nieopodal ciało — bo pracowanie
z nekromantami-nieboszczykami jest... nieetyczne. Nawet jak na nas.
— Można założyć, że on go zabił?
Nekromantka wzruszyła ramionami.
— Wykluczyć tego nie można. Ale... no
nie wiem.
— Więc się dowiedz.
Na ułamek sekundy na twarzy Lary
zagościł dość niemrawy uśmiech, ale bez zbędnych wstępów zabrała się do pracy.
Jednak ten niepewny gest zaraz przełożył się na równie niepewne rezultaty, bo
szybko się okazało, że z nieboszczykiem nijak nie da się porozmawiać — Vist musiał
się postarać zablokować taką możliwość, a nie było wątpliwości, że jako
nekromanta widział jak to zrobić.
— Czyli z umowy — zaczął Wysłannik,
przybierając gniewny ton — nie zostało wiele, prawda? Przysługa, o jaką
poprosisz, będzie musiała być bardzo drobna.
— Linnie może coś wiedzieć — Lara
najwyraźniej postanowiła bronić się jak mogła. — Vist jest teraz nie do wykrycia, ale Linnie podobno często z nim współpracuje... Nie wiem dokładnie, gdzie jej
szukać, ale mogę spróbować zorganizować spotkanie…
— I sądzisz, że zechce się spotkać? —
prychnął gniewnie Wysłannik. — Bo ja nie. Daj mi wszystkie wskazówki na temat
tego, jak jej szukać. Sami złożymy jej wizytę.
I złożyli. Dopasowanie tych
rozrzuconych puzzli, którymi uraczyła ich Lara, zajęło im trochę czasu, ale
ostatecznie zdołali się dowiedzieć, że najprawdopodobniej niejakiej Linnie mogli
szukać w miejscowości oddalonej o jakąś niecałą godzinę drogi od Targoviste.
Udali się tam niezwłocznie i choć byli przygotowani na ewentualne nieprzyjemne
niespodzianki, nie zamierzali dłużej czekać.
Linnie najwidoczniej nie spodziewała
się potyczki tak szybko, bo gdy ich ujrzała — najpewniej już z okna domku, w
którym obecnie mieszkała — natychmiast wyskoczyła im na spotkanie. Jednak już
wyraz twarzy zwiastował, że nie będzie to miłe spotkanie, nie wspominając o… czymś,
co trzymała w dłoni. Co to takiego było — nawet Wysłannik nie był w stanie
ustalić, ale wyglądało jak mechaniczny, choć obudowany plastikiem drąg z niewielkim,
pustym w środku okręgiem osadzonym na samym czubku. Nekromantka przybrała bojową
pozę, ale zanim zrobiła cokolwiek więcej, Wysłannik zdołał się jej przyjrzeć. Linnie
była dość niską kobieciną o dużych oczach i bardzo szerokich ustach, z czego
górną wagę miała dość wąską, a dolną bardzo mięsistą. Mimo to całość tworzyła
dość unikatowy, ale całkiem ładny efekt. Rude włosy miała w kompletnym
nieładzie: na czubku głowy związała byle jaki kok, przez co dookoła plątało się
mnóstwo powyginanych we wszystkie strony kosmyków. Jednak chaos na głowie nie
oddawał chaosu na ciele, bo ubrania miała dopasowane tak samo dobrze, jak na
niej leżały: zielony żakiecik narzucony był na rubinowy sweter z trójkątnym
dekoltem — głębokim, ale nie przesadnie. Wysokie, luźne spodnie ozdobione były
paskiem z wysoką, złotą klamrą, świetnie dopełniając całość.
Tylko puchate, różowe kapcie przedstawiające
zębatego rekina nie za bardzo pasowały do reszty.
— NIE ZBLIŻAĆ SIĘ — ryknęła — BO WAS
TYM ROZPIEPRZĘ!
Na potwierdzenie swoich słów
pomachała niezidentyfikowanym czymś.
— A co to właściwie jest? — spytał,
zupełnie nieprzejęty słownym atakiem. — Zresztą, jeśli to ci ulży, to nie mam
nic przeciwko.
Tą odpowiedzią na moment zbił ją z
pantałyku, ale za chwilę odzyskała rezon.
— JA WIEM, SKURWIELE, KIM WY JESTEŚCIE
— wrzeszczała nadal, najpewniej budząc tym ciekawość sąsiadów i budząc smacznie
drzemiące sobie na gankach psy. — WYŚCIE MERKUREGO ZABILI!
— Otóż: niezupełnie — odrzekł najspokojniej
w świecie. — Nam jego śmierć nie jest zupełnie potrzebna, ponieważ polecono nam
go jako zaufany kontakt, z którym chcieliśmy porozmawiać. Swoją drogą, z panią
też chcemy. Pozdrowienia od Lary! — dodał z krótkim uśmiechem.
Ujawniając kontakt domyślał się, że Lara
mogła mieć przez to pewne nieprzyjemności, ale zupełnie o to nie dbał. Zależało
mu tylko na uzyskaniu minimum zaufania Linnie.
— Ktokolwiek go zabił, też go tropimy…
nawet jeśli jest to poza naszym głównym zadaniem. Więc proponuję: na razie po
prostu porozmawiajmy. Wysłuchaj nas, a potem sama zdecydujesz, czy…
Nagle poczuł potworny ból, który
momentalnie rozlał mu się po plecach, zaraz przenikając do całej piersi. Zakaszlał
przeraźliwie, dławiąc się wypływającą mu z ust krwią. Zszokowany, zohydzony i
mocno niezadowolony, odkaszlnął raz jeszcze, sięgnął ręką do pleców i zaraz
wyczuł tam coś, czego niewątpliwie być tam nie powinno — ani ludzie, ani nawet
Wysłannicy nie rodzili się z grotem poniżej łopatek.
— Przepraszam na moment — wycharczał,
zwracając się tym samym do zszokowanej Linnie, po czym popatrzył na
Wysłanniczkę. — Wyjmiesz mi to? Proszę?
Jego towarzyszka bez żadnego
ostrzeżenia ani skrępowania szarpnęła za strzałę, co Wysłannik skwitował mocnym
skrzywieniem się na twarzy i cichym jękiem. Zaraz poczuł odrobinę ulgi, ale nie
od razu: ból nie mijał aż tak szybko jak powinien, a zapach, który niedawno
poczuł, bardzo mu się nie podobał. Był kwaśny i trawiasty, z jakąś nutą rdzy.
Znał ten zapach.
— Uch, to się szybko goić nie będzie…
Szlag! — syknął, gdy kolejna strzała świsnęła między nimi, tym razem o włos
trafiając Linnie. I z jakiegoś powodu Wysłannik szczerze wątpił, że nekromantka
padłaby tu tylko przypadkową ofiarą. — DO ŚRODKA! — wrzasnął, wpychając do
domku zarówno Wysłanniczkę, jak i skołowaną Linnie. Widać było, że mimo
wszystko nie była zbyt lotna, co Wysłannik bez skrupułów zamierzał wykorzystać.
Gdy już się ukryli, natychmiast
skoczył do okna, ale nikogo tam nie dojrzał. Nie ostudziło to jednak jego czujności.
— Polują na nas jacyś idioci —
parsknął — choć to idioci-eksperymentatorzy. Nie wiem, czy wiedzieli, że takim
kawałkiem drewna co najwyżej mnie podrapią, ale wiedzieli, że jak to umoczą w
odpowiedniej mieszance, to będzie szczypać. Ale ciebie — spojrzał na Linnie —
mogli poharatać na poważnie. Tylko teraz rodzi się pytanie: to my ich ściągnęliśmy
na ciebie, czy może ty ich na nas? Bo to chyba nie jest zbieg okoliczności, że
zabito jednego nekromantę, a teraz drugiemu nad domem strzały świstają? Porozmawiajmy
— powtórzył karykaturalnie powoli, wyraźnie podkreślając każdą sylabę — bo
wygląda na to, że mamy wspólny problem. A wróg naszego wroga to nasz
przyjaciel. Prawda?
Był więcej niż pewien, że się zgodzi.
Nie wyglądała na osobę o specjalnie lotnym umyśle i podczas gdy Linnie
zastanawiała się nad odpowiedzią, Wysłannik zastanawiał się jedynie, jak ktoś
tak dość głupi mógł zostać nekromantą. Oczywiście, była to powierzchowna ocena,
ale Wysłannik nie uważał, by była ona gorsza od innych ocen.
A gdy na jej całkiem ładnej buźce
wykwitło narastające zwątpienie — co było bardzo pozytywną zmianą po gniewie —
Wysłannik uśmiechnął się tryumfalnie, cały czas czujnie zerkając przez okno.
Był ciekaw, czy agresorzy byli tak głupi i bezczelni, by wedrzeć się do środka.
— Tak myślałem — mruknął. — No, skoro już podstawy mamy za sobą, to powiedz mi wszystko, co wiesz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz