WYSŁANNIK I
Rozmowa, tu nie było czego ukrywać, od samego początku szła jak po grudzie. Wysłanniczka wszak ostrzegała, że relacje między Seraphiną a dwoma nekromantami nie układały się specjalnie kolorowo, dlatego byli na to psychicznie przygotowani. Nie zmieniało to jednak faktu, że potrzebowali konkretnego oręża, aby się przez ten gruby mur przebić.
Istniał sposób, o którym jeszcze swojej towarzyszce nie mówił, a o którym na pewno będzie czas i potrzeba wspomnieć. Choć niewykluczone, że domyślała się, iż w związku ze służeniem bogu należały im się jakieś... profity. Profity te, a konkretniej mówiąc pewne wyjątkowe umiejętności, Wysłannicy mogli uzyskać, gdy tylko uważali, że przyda im się to w ich zadaniu. Albo raczej: gdy uważali, że będą one absolutnie niezbędne do wykonania zadania. Haczyk, a zarazem cały sposób na uzyskanie tego profitu był jeden: modlitwa do Dis Patre. I choć brzmiało to trywialnie, wystarczyło tylko tyle. I aż tyle. To nie mogła być byle rzucone w myślach pragnienie, ponieważ należało oddać bóstwu pełną cześć, najlepiej przy choć prowizorycznym ołtarzu, z ciszą, spokojem i w pełnym skupieniu. Dlatego taka modlitwa musiała być zaplanowana odpowiednio wcześniej. Problem był jeszcze jeden: Dis Patre, jako bóstwo dość kapryśne, nie zawsze odpowiadał na modły. Albo odpowiadał, ale z takim opóźnieniem, że wybłagana umiejętność nie była już przydatna — lub samoistnie zniknęła, ponieważ każda z nich ma określony czas działania. Można by więc rzec, że supermocą Wysłanników jest modlitwa, choć jej efektywność nie zależała od nich.
Lecz jak to się odnosiło do ich obecnej sytuacji? Nijak. Wysłannik wiedział, że nie należało nadwyrężać cierpliwości Dis Patre zbyt częstymi prośbami, wobec czego korzystał z tego bardzo rzadko. Nie widział też potrzeby korzystania z niej teraz: nawet jeśli Buss i Lara nie byli skłonni do współpracy, nie był to koniec świata ani żaden krytyczny punkt, a bez ich pomocy wciąż mogli sobie jakoś poradzić.
Choć z pewnością byłoby lepiej, gdyby nekromanci cokolwiek im zdradzili. O to należało się mocno postarać. Jednak tego i owego dowiedzieli się bez pytania: Lara sama im powiedziała, że według kosiarza dusze były ukrywane silnym zaklęciem. To pierwsza wskazówka: porozmawiać z jakimś kosiarzem. I druga: Żelazna Kurtyna. Pozostawały więc pytania: co wiedzieli kosiarze, jak można wykryć i zneutralizować zaklęcie, oraz...
— Kto może dysponować aż taką mocą, aby rzucić ten czar? — spytał powoli, niespiesznie. Owszem, mieli ograniczony czas, ale widział, że w oczach przykrytych całunem wrogości i niechęci skrywały się błyski ciekawości i satysfakcji, że wiedziała coś, czego ktoś inny potrzebował. — Z tego, co powiedziałyście wynika, że takich zaklęć nie rzuca byle kto. Macie jakieś podejrzenia, kto to może być, choćby niczym niepoparte?
Lara długo mierzyła go swoim czujnym, przenikliwym spojrzeniem. A gdy na końcu na jej twarzy zakwitł delikatny uśmiech, Wysłannik natychmiast wyczuł, że nie wróżył nic dobrego.
— Rzeczywiście, od razu przeszliście do konkretów — mruknęła z delikatnym rozbawieniem. — Aż za bardzo. To cenna informacja, nekromantów na tym świecie jest wielu...
— Znacie to środowisko.
— No właśnie — podkreśliła szybko. — Znamy. Dobrze się w nim orientujemy, bo do niego należymy. Jesteśmy jedną społecznością, zwartą i wobec siebie lojalną. Naprawdę sądzisz, że tak po prostu zdradzę ci czyjekolwiek imię?
Tym razem to Wysłannik uśmiechnął się kpiąco.
— Nie traktuj mnie jak naiwnego szczeniaka. Jesteście zawistni i jeśli tylko możecie, podkładacie nogi swoim braciom i siostrom po fachu. I wiem, że nie chodzi o cenę w monetach, bo pieniędzy macie dość. Chodzi ci o usługę. O dług wdzięczności u samych bożych posłańców. Dobrze, zgodzę się na to. Wielkość długu zależeć będzie od ilości informacji, jakich nam udzielisz.
Być może nie powinien być aż tak dosadny, jednak po pierwsze, nie czuł potrzeby bycia taktownym, dosłownie i w przenośni. A po drugie, ta kobieta wyglądała na taką, która słodkie słówka i fałszywą uprzejmość wyłapywała w mig i uznawała za obrazę. Żadne z nich najwyraźniej nie chciało się bawić w żadne gry wstępne, stawiając jedynie na otwarte karty. Jednak Lara nie od razu dawała to po sobie znać, a jej przeciągłe, pozbawione łatwego do rozszyfrowania wyrazu spojrzenie stawało się męczące i coraz cięższe, zmuszające do spuszczenia oczu.
Wysłannik oczu nie spuścił.
— Jestem według ciebie materialną suką? I to w dodatku tanią?
Mógłby odpowiedzieć “tak”, ale wiedział, że ta odpowiedź była aż zbyt dosadna.
— Tanią z pewnością nie — odparł szczerze. — Mogę się spodziewać, że mój dług będzie mi ciążył długo, zanim zdołam go spłacić, bo nie będzie to nic, po co łatwo sięgnąć. Ale dołożę wszelkich starań, by to osiągnąć, możesz mi wierzyć.
Nie było to zbyt przekonujące, ale jeszcze w tamtym momencie wcale nie miało być. W świadomości Lary miała się jedynie zagnieździć myśl o uzyskaniu jakiejkolwiek nagrody za przydatne informacje. To mogło sprawić, że nakromantka chociaż podświadomie będzie odrobinę bardziej skłonna do pomocy.
— Kogo w pierwszej kolejności powinniśmy sprawdzić? Oczywiście dyskretnie.
— Tak jak teraz dyskretnie wypytujecie o dusze? — prychnęła pogardliwie.
— Kto powiedział, że zależy nam teraz na dyskrecji?
— A powinno — syknęła z niespodziewaną złością. — Rozniesie się, że ktoś pomógł tym, którzy węszyli!
— Więc cena rośnie — zanotował na głos Wysłannik. — Rozumiem.
— A jednak — warknęła, tym razem już nie ukrywając swojego narastającego gniewu — robisz ze mnie sprzedajną, tanią sukę!
— A ty ze mnie idiotę — mruknął zupełnie bez emocji. — Oboje wiemy, na czym nam zależy. Ty chcesz korzystnie wyjść na tym układzie i nie interesuje cię los innych nekromantów, tak samo zachłannych i samolubnych. A jednak cały czas zgrywasz osobę, której zależy na opinii innych. Z daleka czuć twoją niezależność, która, jak mi się zdaje, jest twoją najpiękniejszą, dumnie noszoną szatą. Nie wmówisz mi więc, że zależy ci na opinii innych. Robicie wszystko, by wzmocnić swoją władzę, wpływy i majętność. Jestem w stanie ci to wszystko zapewnić, a jednak ty nadal udajesz, że to nie na tym ci zależy. To jest ostatnia szansa — oznajmił lodowato. — Pomożesz nam, a ja ci to sowicie wynagrodzę, albo nie pomożesz, a my stąd wyjdziemy i zdobędziemy te informacje gdzie indziej. To nie jest nic kluczowego, to jedynie wstępny research, więc przeceniasz swoją rolę w tym zadaniu. To naszą dobrą wolą jest zaproponowane wynagrodzenie za pomoc, ale ty wolisz unieść się dumą niż sięgnąć po coś, co cię kusi. Tu jest umowa — Wysłannik wyciągnął świstek papieru znikąd, niczym czarodziej wyjmujący królika z kapelusza. Nie podawał go jednak Larze, zawieszając rękę w połowie drogi. — Zapisane tu jest, że masz prawo wymagać ode mnie spłacenia długu kiedy chcesz i w jakiej formie chcesz. Dopuszczalna jest forma negocjacji, ale szala jest przeważona na twoją stronę. Znajdziesz tam też instrukcję, jak mnie przywołać. Zawsze odpowiem na wezwanie. Dokument nie jest jeszcze zapieczętowany: to, czy tak się stanie, zależy już tylko od ciebie. Ostatnia szansa — powtórzył.
Czy z niej skorzysta? Wysłannik nie wiedział i sporo ryzykował, ale jednocześnie nie ryzykował nic. Informacji, które dotychczas zdobyli, była mała garstka, ale przynajmniej mogli się czegokolwiek chwycić. Lara nie wiedziała, co takiego może jej zaoferować boży posłaniec — mogła się jedynie domyślać, ale nie był to żaden gwarant. Więc i ona ryzykowała. Choć z pewnością głupia nie była i wiedziała, że mógł wiele. Tak i oto stało naprzeciw siebie dwoje ryzykantów, oboje niepewni tego, co uczyni ten drugi.
A Lara milczała. Długo. Być może wahała się, zastanawiała głęboko i rozważała wszelkie za i przeciw, ale jej twarz pozostawała bez wyrazu, nie dając nic z niej odczytać. A Wysłannik nawet nie próbował, po prostu cierpliwie czekając.
Choć ustawowe pięć minut już minęło.
— Poszukajcie Merkurego — odparła w końcu, jakby niechętnie, ze znużeniem. — To silny nekromanta. Nie wiem, czy to on, choć wątpię. Ale on może wiedzieć więcej, otacza się w dość... ciekawych kręgach. Słyszałam też o jednym, nazywa się bodajże Edmund Vist, ale nie znam go osobiście, krążą o nim tylko plotki, że ma pomieszane w umyśle. Trochę zdziwaczała jest też Linnie, po niej też wszystkiego można się spodziewać. Nie wiem, gdzie ich szukać, bo często się przemieszczają. Ale...
Urwała, a zawieszenie jej głosu było tak specyficzne, tak znaczące — i tak ciężkie — że nie sposób było nie wyczuć w tym niezbyt starannie ukrytych intencji. Wysłannik raz jeszcze wytrzymał jej spojrzenie, co najwyraźniej oznaczało zdanie testu, bo zaraz po chwili znowu się odezwała, władczo wskazując na leżącą przy Wysłanniku umowę.
— Dopisz jeszcze jedną przysługę. Mają być dwie różne, upomnę się o nie.
— Co masz nam do powiedzenia?
— Dopisz.
Wysłannik uzupełnił zapis, tylko na krótki moment odwracając wzrok od Lary.
— To tylko pogłoska... — zaczęła, niespecjalnie przejęta faktem, że Wysłannik mógł się poczuć oszukany. — Na początku nie zwracałam na to uwagi, bo to nie nasza brożka, ale coś dziwnie dużo się mówiło ostatnio o jakimś duchownym. Dziwne, prawda? — spytała iście kokieteryjnym tonem, nie przestając lustrować Wysłannika spojrzeniem. — Cóż nas może obchodzić zwykły duchowny? Klechy są łatwowierne i bardzo mało przydatne. Ale ten... ten jest ponoć wyjątkowy. Nie wiem, na czym ta wyjątkowość polega, nie znam też jego imienia, ale zaczęło się o nim mówić jakiś niedługi czas po tym, jak rozkręciła się afera z duszami. To może być przypadek, oczywiście, ale... wierzysz w przypadki?
Wysłannik nie wierzył, ale nie uważał, by potrzeba było wyrażać to na głos.
— I nie próbowałaś się dowiedzieć, kto to?
— Próbowałam — wyznała bez ogródek — ale ktokolwiek to jest, dobrze się ukrywa, a ja nie mam aż tyle czasu i konkretnej potrzeby, by koniecznie się tego dowiedzieć. Ale wam może pomóc, kto wie.
— Kosiarz i duchowny. No i te trzy wymienione imiona, Merkury, Edmund i Linnie. Znasz ich?
Kawiarnia, w której się zatrzymali, wychwalała się na swoich banerach doskonałymi bułeczkami z owocowym nadzieniem, choć w rzeczywistości wcale nie były takie doskonałe — Wysłannicy spróbowali i pożałowali. Mimo to przeżuwali je leniwie nad filiżanką średniej jakości kawy, analizując wszystko, co usłyszeli od pary nekromantów. A raczej od nekromantki, bo nekromanta, poza kpinami, żarcikami i pustymi groźbami, raczej nie miał zbyt wiele do powiedzenia.
— Najłatwiej zacząć od kosiarza — kontynuował w zadumie. — Można jakiegokolwiek, teraz pewnie każdy jest wmieszany w ten kłopot. Potem można by odszukać tych Merkurych. Jeśli się umyślnie nie ukrywają, nie będzie trudno ich zlokalizować. Zastanawia mnie za to ten duchowny. I ciekaw jestem, czy nie chodzi o tego samego, którego już znamy. O ile żyje, bo nie jestem pewien, co się z nim stało po uwięzieniu Batara Kali. Mogę spróbować się pomodlić i o to spytać, choć podejrzewam, że nawet jeśli żyje, to i tak sami będziemy musieli go znaleźć.
Przypomniawszy sobie, że miał Wysłanniczce opowiedzieć o mocy modlitwy, streścił szczegółowo, na czym to polegało, jak działało i kiedy faktycznie można było tego próbować, a kiedy nie było większego sensu. Przyznał jednocześnie, że Dis Patre ma do Wysłanniczki dość specyficzny stosunek, więc niewykluczone, że na jej modły odpowie chętniej, co w przyszłości chętnie przetestują.
— Umową z Larą się nie przejmuj — dodał. — Jeśli postawi akceptowalne warunki, nie widzę przeszkód, żeby wywiązać się z umowy. Jeśli nie, to znajdziemy sposób, by ją unieważnić.
Unieważnienie umowy było rzadkością, ale i tak bywało, a sposobów na to było bez liku, z tymi mniej legalnymi i moralnymi na czele. A, nie ma co się oszukiwać, prędzej czy później się z takimi spotkają.
Choć Wysłannik przypuszczał, że raczej prędzej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz