ROZDZIAŁ 771

WYSŁANNIK I

Jednakowo interesującym i oczywistym był fakt, że Wysłanniczkę tak dobrze znały okoliczne specyficzności. Ta kobieta bowiem, dość niepokojąca z wyglądu i usposobienia, z pewnością dobrze znała jego towarzyszkę, dzięki czemu zdobywanie informacji powinno być dużo prostsze. To dobrze, bo nie mieli wiele czasu: dusze cały czas znikały, a im dłużej przebywały poza zaświatami, tym większa była szansa, że odzyskają świadomość i zechcą tutaj zostać. Do tego nie mogli dopuścić; takie dusze stawały się agresywne i nieprzewidywalne, przez co dużo trudniej było nimi operować. 

Grabarka okazała się całkiem przydatna i udzieliła im pomocy w postaci ludzkich organów, które miały pójść w wymianę za dostęp do antykwariatu. Jego rolą było zapłacenie grabarce, która zawołała sobie niemałą kwotę — o ile początkowo była niewielka, potem, widząc okazję, znacznie ją podbiła. Wysłanniczka z jakichś powodów uznała, że akurat on był w posiadaniu znacznej ilości gotówki — mimo że był w istocie martwy. Była to niby prawda, ponieważ przed laty był człowiekiem bogatym, ale swoje fundusze dzielił między żonę, która po jego śmierci została spadkobierczynią całego jego majątku. Dis Patre zadbał o to, by ludzkiej waluty im zabrakło, ale grabarka zawołała dużo więcej, przez co musiał sięgnąć po swoje dawne zasoby ulokowane na jednym z niewielu prywatnych kont. Należało wyłącznie do niego i choć żona nie była pod nie podpięta, miała możliwość, aby na nie zerknąć, a spostrzeżenie, że czegoś ubyło, z pewnością byłoby alarmujące. Mimo to Wysłannik musiał zaryzykować i liczyć, że jego postępek zostanie niezauważony.  

Jego towarzyszka, jak się potem okazało, była dość niezadowolona z jego podchodów, co naturalnie nie zrobiło na niej większego wrażenia. Nie odpowiedział na jej zarzuty o byciu nieprofesjonalnym i przebywaniu zbyt długo na Ziemi, choć w tym ostatnim może i była odrobina prawdy. 

— Jesteś młoda — wyjaśnił spokojnie i cierpliwie — zarówno jako człowiek, który nie zdążył dożyć nawet średniego wieku, jak i jako Wysłannik, dopiero niedawno otrzymawszy swoje pierwsze zadanie. Moim z kolei jest nie tylko złowienie dusz, ale i opieka nad tobą. Muszę mieć na ciebie oko, obserwować i analizować twoje poczynania i zachowania. Nie każdy wybrany przez Dis Patre ostatecznie się do tego nadaje. Chcę wiedzieć, mieć pewność, że w przypadku spotkania się z kimś, kto za życia był ci bliski, zachowasz się profesjonalnie. Twoja nerwowa reakcja na moje pytania każe mi w to wątpić, ale od tego tu jestem, by ci pomóc.  

Nie miał nic więcej do powiedzenia, uznając temat za zakończony — a przynajmniej słownie, bo on sam cały czas zamierzał obserwować Wysłanniczkę. Być może zamierzał nawet w jakiś sposób sprowokować jej spotkanie z Petre Dumitrescu, ale tylko gdy będzie to naprawdę konieczne, a oni będą mieli sprzyjające okoliczności wraz z odrobiną dostępnego czasu.  

Gdy dotarli pod antykwariat, budynek okazał się dość przygnębiającą, niezbyt zadbaną ruderą, która już z daleka miała za zadanie odstraszyć niechcianych gości. Również sami właściciele idealnie pasowali do tego obrazka: posępni, niepokojąco spokojni i tylko pozornie opanowani. Tacy najbardziej i najchętniej roztaczali wokół siebie aurę zagrożenia i niebezpieczeństwa, którym otulali się niczym cieplutkim, najmilszym w dotyku futrem. Wyraźnie lubowali się faktem, że byli na swoim terytorium, w którym stanowili władzę absolutną, tym samym pod każdym jednym względem górując nad każdym gościem przekraczającym ten próg. Wysłannik nie uląkł się tych złych, ciemnych oczu, zabudowanych uprzejmością, za którą szalała nieokiełznana złość, w każdej chwili zdolna do wyburzenia ów muru. Nie uląkł się, bo i nie był w stanie tego zrobić, ale nie uląkł się także, ponieważ już niejednokrotnie spotkał na swojej drodze podobne, zdegenerowane szumowiny, które istniały na tym świecie jedynie przez pomyłkę spowodowaną nieokiełznaną, wszechobecną siłą Matki Natury.  

Dalegor, mimo ostrzeżenia Wysłanniczki, nie wycofał się. Nie zrobił też kolejnego kroku do przodu, tylko stał na swoim miejscu, z nieukrywaną ciekawością, przebiegłością i wyjątkowo przegniłą radością wpatrując się w obojga gości. Także informacja o tym, że to Wysłannik Dis Patre, nie zrobiła na nim aż takiego wrażenia.  

— Dis Patre — powtórzył, kiwając powoli głową z udawanym zamyśleniem. — Kolejny bożek roszczący sobie prawa do tego małego światka! A ty — zmierzył Wysłannika chłodnym, kpiącym spojrzeniem — to jego mały, plastikowy żołnierzyk.  

Wysłannik nawet nie drgnął, jedynie delikatnie unosząc jeden kącik ust.  

— Nie jestem żołnierzykiem — odpowiedział spokojnie. — Jestem posłańcem jedynego... 

— Jest ich dużo więcej niż możesz sobie wyobrazić — przerwał niespodziewanie ten drugi, Lederg. Jego głos był niski, głęboki, z delikatnymi, ochrypłymi nutkami. — Większość nich jest zbyt mała i słaba, by wznosić ich na ołtarze, ale są też ci zuchwali, pewni siebie i swojej władzy nad mieszkańcami tego świata... taki jak twój bóg. Czy wiesz, Wysłanniku — spytał cicho, również wstając — jak powstają wasi bogowie? Jak powstają jacykolwiek bogowie? 

Wysłannik milczał, zdając sobie sprawę, że Lederg wcale nie oczekiwał od niego odpowiedzi. Oczekiwał jedynie, że zostanie wysłuchany, na co zamierzał mu pozwolić. 

— Powstają przez ulepienie ich w ludzkiej wierze. Im większa ta wiara, im silniejsza i bardziej rozszerzona, tym ta boża konstrukcja nabiera coraz wyraźniejszych kształtów, jest coraz twardsza i stabilniejsza. Większość bogów to to samo wcielenie pod innymi imionami, ale nie zawsze tak jest. I, wbrew wszystkiemu, to cicha wiara jest tą najsilniejszą. Głośne i zbyt wyraźne łatwo obalić. Ciągną za sobą coraz dłuższy lont, który wystarczy tylko podpalić. A im on dłuższy, tym łatwiej innowiercom do niego sięgnąć. 

Wciąż milczał, nawet jeśli był cały czas gotów bronić Dis Patre. Wiedział, że dobre imię jego Boga liczyło się mniej niż pozytywne zakończenie ich misji, dlatego musiał przełknąć każde słowo, którymi karmili go bracia. Nawet jeśli ich smak był wyjątkowo gorzki. 

— Szanujemy każdego z nich — kontynuował po chwili Lederg, również wstając — nie mając wroga w żadnym z istniejących i znanych nam bóstw. Chętnie również pomożemy, jeśli nie będziemy niepokojeni ani uznani za wrogów.  

Wysłannik skłonił pokornie głowę.  

— Także i my żadnych wrogów nie szukamy — wyjaśnił ze spokojem. — Interesuje nas tylko pozyskiwanie przyjaciół. Pomoc za pomoc. Poszukujemy tropów Nekromantów, których podejrzewamy o proceder wykradania dusz, które już dawno temu powinny trafić do zaświatów. 

— Zawsze byli bardzo łakomi — prychnął Dalegor — więc postanowili skorzystać z okazji i najeść się do syta. Skłamałbym, gdybym powiedział, że to dla mnie niezrozumiałe — mruknął, dumnie unosząc podbródek i świdrując ich swoim przenikliwym spojrzeniem — ale Nekromanci mają w zwyczaju zahaczać o nasze interesy. Nie lubimy tego. Prawda, bracie? 

Lederg w milczeniu pokiwał głową.  

— Ty, Łowczyni — zwrócił się do znajomej Wysłanniczki — znasz te tereny i wiesz, gdzie bywają. Ale za te pyszności, które tu przyniosłaś, mogę ci zdradzić, że twoi starzy, dobrzy znajomi zainstalowali się niedawno w Babie. I to oboje!, nieco wbrew swojej woli. Możesz ich podpytać, jeszcze trochę tu zabawią.  

—  To sekret — Dalegor spojrzał znacząco na Wysłannika — dlatego to tak ważna informacja.  

Ten pokiwał głową ze zrozumieniem. 

— Dziękujemy. Czy macie jeszcze jakieś informacje? Albo pogłoski?  

— Plotki — odparował uśmiechnięty Dalegor — to zwykle wyrwane z kontekstu słowa-klucze zlepione ze sobą byle jak w kilka zdań. Mawiają jednakowoż, że w każdej takiej jest ziarno prawdy... Jeśli chcecie te ziarna pozbierać — demon niby obojętnie wzruszył ramionami — możemy wam ich kilka podrzucić... Miałabyś — zwrócił się do Wysłanniczki — więcej tych oczu? 

— Znajdą się — odpowiedział za nią Wysłannik. — Dostarczymy je nazajutrz, macie nasze słowo.  Co to za plotki?  

— Mawiają — rzekł ponuro Lederg — że gdzieś te dusze są ukryte. I tak wnioskujemy z tych pogłosek, że nie chodzi o to, że one się w jakiś sposób same ukrywają, tylko że są ukrywane przez kogoś. Przez kogo? Nie wiemy. Ale mawiają, że to nie jest Nekromanta. A przynajmniej nie bezpośrednio. To ktoś, kogo nikt za bardzo nie zna, nikt nie potrafi powiedzieć, kto i po co by miał to robić. Ale wierzę, że to nie Nekromanta; oni są próżni i nawet jakby chcieli, nie zdołaliby ukryć swojej chwały. Mamy tu jakiegoś nowego gracza i sam jestem ciekaw, o kogo chodzi. Możemy... — Lederg na dłużej zawiesił głos — spróbować się czegoś dowiedzieć. Naszymi metodami. Możemy zbierać pogłoski, przesiewać je przez sito, a to, co zostanie, dokładnie sprawdzać. Możemy wam to wszystko przekazać, jeśli... jeśli zdradzicie nam, kim jest ten nowy gracz. Jak już się tego dowiecie.  

— Nie możemy tego zrobić — odparł Wysłannik bez wahania. — Jesteśmy wdzięczni za pomoc, ale nie możemy zdradzać takich tajemnic. 

Lederg, podobnie jak jego brat, nie wyglądał na zrażonego tą odmową. Wyraz ich twarzy pozostawał ten sam: czujny, skupiony, teoretycznie poważny, choć z błąkającym się od czasu do czasu złośliwym, dumnym uśmiechem.  

— To nie jest jednorazowa propozycja z ograniczonym czasem — rzekł Lederg, wzruszając lekko ramionami. — Przemyślcie to, a gdybyście zmienili zdanie, dajcie znać. Pomożemy wam tylko w zamian za to jedno imię. 

— I co byście z nim zrobili? 

Dalegor beztrosko rozłożył ramiona w geście niewiedzy. 

— Kto wie, kto wie! Może nic byśmy nie zrobili? A może byśmy się tylko przyglądali? Dobrze wiesz, Wysłanniku swojego boga, że nas interesują zwłoki. Fizyczne, nie duchowe, dlatego nas zgubione dusze aż tak nie interesują. To po prostu zawodowa ciekawość. I taka mała logiczność, że siedząc w takim biznesie trzeba trzymać rękę na pulsie i być na bieżąco ze wszystkimi nowinkami. W tym chyba się z nami zgodzisz, prawda? 

Wysłannik rozumiał ich punkt widzenia, choć nadal nie był przekonany do rozpowiadania takich informacji, nawet jeśli już poznają to tajemnicze imię. Należało to jednak omówić z partnerką, która znacznie lepiej znała tutejsze realia oraz żyjących i pracujących tu ludzi. 

Należało przede wszystkim przyznać, że informacje, które nabyli, były dość przydatne, choć niestety bardzo ogólne. Jeśli tylko okaże się, że Nekromanci, o których mówili bracia rzeczywiście powiedzą im coś więcej, znajdą punkt zaczepienia i będą wiedzieli, kogo powinni poszukiwać. W innym wypadku zostało im jeszcze parę miejsc, w którym mogli szukać wieści, a to oznaczało jedno. 

Mieli jeszcze sporo do zrobienia.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^