Rozdział 770

Wysłannik

Cmentarz, jak milczący świadek minionych dni, leżał w objęciach ciszy i nikomu nie wadził, mimo że znajdował się na terenie miasta. W jego sercu, między starymi drzewami, spoczywały historie nieopowiedziane, zatarte w kamiennych tablicach. Krzyże, pokryte mchem, wznosiły się ku niebu, a ich cienie tańczyły na wietrze, który niósł zapach wilgotnej, dopiero co, rozkopanej ziemi. Tu, wśród grobów, przeszłość i teraźniejszość splatały się w jeden spokojny rytm. Czas na chwilę stanął, dając wytchnienie od nieustannego biegu. Ziemia otulała, niczym matka, tych, którzy odeszli, a nad nimi unosił się niezmierzony spokój, jakby sam świat wstrzymał oddech. Było to miejsce, gdzie nie ma rozdziału między dniem, a nocą. Tu każda chwila była wiecznością, a cisza mówiła więcej niż słowa. Każdy kamień, każdy zakamarek tej ziemi skrywał echa żyć, które już się zakończyły, ale wciąż wibrowały w eterze.

Seraphina lubiła cmentarze i atmosferę melancholii, która się nad nimi unosiła. Widziała ich wiele i każdy z nich był inny. Różniły się drobne szczegóły, ale tak spostrzegawcza osoba, jak ona, od razu zauważała różnice. W Targoviste czuła się swobodnie i pewnie, bo spędziła w tym mieście niegdyś bardzo dużo czasu. To tu zaczynała stawiać swoje pierwsze kroki, jako łowca. To tutaj po raz pierwszy odebrała komuś życie. Widok tego miejsca sprawiał, że coś dziwnego działo się w jej wnętrzu. Swoje źródło miało gdzieś na dnie żołądka, a z każdą kolejną minutą podchodziło jej do gardła, usilnie próbując wydostać się na zewnątrz. Nie miała pojęcia, co to było i nie chciała się tego dowiedzieć, dlatego za każdym razem, kiedy to dziwne coś dawało o sobie znać, wyłączała się i uparcie to ignorowała. Miała nadzieję, że w końcu przestanie to zauważać. Gdyby nie to, że Dis Patre odebrał jej możliwość odczuwania emocji, to pomyślałaby że to wyrzuty sumienia. Z jakiego powodu mogła je mieć? Dlatego, że kiedyś popełniła błąd i ktoś przez to zginął? Miała na sumieniu znacznie gorsze przewinienia. Niepokoiło ją to, ale i fascynowało. Czy podstępny bóg chciał się z nią w taki sposób zabawić i pozostawił jej akurat to uczucie? Nie, to byłoby zbyt banalne.

- Ile chcesz za serce i gałki oczne? Potrzebujemy padliny maksymalnie sprzed tygodnia. Masz coś? – dziewczyna cierpliwie poczekała aż jej towarzysz i grabarka wymienią uprzejmości. Ona zamierzała natomiast przejść do rzeczy od razu. Kobieta spojrzała na nią i zmarszczyła lekko brwi, jakby próbowała sobie przypomnieć, skąd zna blondynkę. Między nimi panowała przez chwilę cisza, którą przerwała kobieta.

- Nie poznała ja ciebie. Święci pańscy, myślała żeś przepadła albo co cię zżarło, bydle jakie. Rada jestem żem się myliła. Dobrze, że żyjesz – kobiecina zrobiła taką minę, jakby chciała się uśmiechnąć, ale zamiast tego na jej twarzy pojawił się dziwny grymas. Seraphina przyglądała się jej w milczeniu, po czym zerknęła na Wysłannika. On z kolei zapewne oczekiwał, że dziewczyna pojęła jego nauki i od razu wprowadzi je w życie.

- No pewnie, że żyję. Co mam nie żyć. Sprawę mamy w Targoviste i pomocy mi trzeba. Do Czajkovów chcę iść, ale nie mam czym im zapłacić – Seraphina zaśmiała się cicho, nieco sztucznie, ale jej wyraz twarzy i barwa głosu się zmieniły. Przypominała teraz zwykłego człowieka, a nie jeden z nagrobków cmentarnych. Kobieta z pewnością nie widziała różnicy, ale Wysłannik dobrze wiedział, że Seri udawała. Jej gesty i sposób w jaki mówiła mógły wydawać się normalne, ale ktoś kto dobrze ją znał od razu by się zorientował, że coś jest nie tak.
Nim grabarka się odezwała, splunęła na ziemię i machnęła ręką, wykonując w powietrzu znak krzyża.

- Barachło. Same z nimi kłopoty. Ubijesz te gadziny?

- Nie, szukam tylko informacji. No więc, ile za serce i oczy? – Seraphina była stanowcza i nie wchodziła z kobietą w zbędne konwersację.

- Tysiąc lei.

- Wrócimy wieczorem. On płaci – dziewczyna ruchem głowy wskazała na drugiego Wysłannika i odwróciła się na pięcie, ruszając w stronę bocznej bramy. Czekała na niego przy samochodzie, zamierzając dopiero teraz odpowiedzieć na jego wcześniejsze pytania. Kiedy wrócił, panowała między nimi cisza, ale nie była niezręczna. A może była, ale żadne z nich nie zwracało na to uwagi.

- Dlatego myślisz, że chciałabym zobaczyć Petre Dumitrescu? Dla niego jestem martwa i lepiej żeby tak pozostało. Seraphina umarła, teraz jestem Wysłannikiem. Byłabym wdzięczna, gdybyś przestał mnie analizować i skupił się na zadaniu. Jak na doświadczonego Wysłannika, odnoszę wrażenie że jesteś mało profesjonalny albo zbyt długo przebywasz na ziemi. – nie podobało się jej, że mężczyzna próbował jej współczuć albo robił coś podobnego. Chciał tłumaczyć ją przed Dis Patre, jakby mu na niej zależało. Najgorsze było to, że to upierdliwe coś w jej żołądku, na wzmiankę o Petre, drżało i wyrywało się z kajdan, które na nie założyła. Nigdy przed nikim się do tego nie przyzna. Nie chciała, by ktokolwiek wiedział, że pozostało z niej coś z osoby, którą była za życia. Ona sama nie chciała o tym wiedzieć. 

Poczekali do wieczora, a po odebraniu szczątków, Seraphina wskazała Wysłannikowi adres antykwariatu, do którego udali się bez zbędnej już zwłoki. Budynek, w którym się mieścił był starym, kamiennym domem, z mchem porastającym cegły i lekko pochyloną konstrukcją. Z zewnątrz widać było drewniane okna z wytartymi ramami, przez które dostrzec można było migoczące światła w środku. Nad wejściem zwisały zardzewiałe mosiężne szyldy z runicznymi inskrypcjami, które zmieniały się, gdy ktoś się do nich zbliżał. Drzwi były ciężkie, z ciemnego drewna, pokryte rzeźbieniami przedstawiającymi abstrakcyjne symbole i figury.

- Dla oczu zwykłych ludzi, to po prostu stary dom. Te runy, to zaklęcie ochronne i maskujące – dziewczyna wskazała ruchem głowy szyld i rozejrzała się zaraz, by odszukać skrzynkę na listy, do której wcisnęła torbę z sercem i oczami. Podeszła do drzwi i zapukała trzy raz, a te otworzyły się natychmiast.

W środku panował półmrok, z którego wyłaniały się tysiące drobnych detali. Powietrze było wilgotne, pełne zapachów starych książek, ziół, kadzideł oraz stali i drewna. Podłoga skrzypiała, a tu i ówdzie widoczne były zasłony, które same się poruszały, jakby były na wietrze, choć w środku nie było przeciągu. Ściany były pełne regałów, sięgających niemal do sufitu, wypełnionych starymi księgami z okładkami pokrytymi zdobieniami, a także niezwykłymi artefaktami: szklanymi kulami, sztyletami z tajemniczymi runami, zwierzęcymi skórami, kamieniami i talizmanami. Część przedmiotów lewitowała, unosząc się nad półkami, inne zmieniały kolor lub emitowały ciche dźwięki. W głębi pomieszczenia znajdował się długi drewniany stół przy którym zasiadali właściciele antykwariatu.

Bracia Czajkov byli jak dwa lustrzane odbicia. Ich imiona, choć różne, niosły ze sobą ten sam cień i przyprawiały o dreszcze. Dalegor i Lederg – dwa oblicza tej samej siły. Byli demonami niższego szczebla, gnieciuchami. Istoty te swoje moce czerpały z nieustannego gniewu i żerowaniu na świeżych zwłokach. Dalegor, starszy o zaledwie kilka minut, miał twarz jak wyryty kamień – szorstką, z rysami niczym pęknięcia. Jego oczy były głębokie, jak studnie wypełnione cieczą, która nie odbijała światła, lecz pochłaniała. Jego gesty były pełne bezwzględnej pewności, jakby nie znał żadnego ograniczenia. Lederg, młodszy, choć równie nieprzyjemny, miał w sobie coś z nieskończonej cierpliwości. Jego wygląd był bardziej wyniosły, z twarzą, której chłód przypominał lodowaty wiatr, a oczy lśniły, jak sople lodu w słoneczny dzień. Jego ruchy były płynne, pełne elegancji, ale pod nimi czaiła się nieustanna burza, gotowa wybuchnąć w najmniej oczekiwanym momencie. Mimo ich różnic, istniała między nimi nierozerwalna więź, braterska, ale także nieco destrukcyjna. Każdy z nich starał się prześcignąć drugiego, wciągając go w coraz bardziej skomplikowaną grę, w której granice między rywalizacją, a współpracą były rozmyte.

- Widzisz to, co widzę ja, bracie? Nie może być! – pierwszy odezwał się Dalegor, spoglądając z nieukrywaną ciekawością na gości. Obaj mężczyźni wyglądali na nie więcej niż czterdzieści lat. Nosili ciemne, długie włosy, które zaczesywali starannie do tyłu i zarost, w tym samym kolorze, który był niemal idealnie przystrzyżony. Na sobie mieli jednakowe marynarki, ale w różnych kolorach: starszy odziany był w butelkową zieleń, a młodszy w odcienie indygo.

- Łowczyni, jak zawsze miło cię widzieć w naszych skromnych progach. Serce i oczy. Pamiętałaś – Lederg uśmiechnął się promiennie, zdradzając tym samym Wysłannikowi, że zamówione przez Seri szczątki nie były przypadkowe.

- A kogo do nas przyprowadziłaś? To twój chłopak?

- Bracie, czujesz? – wtrącił się nagle Dalegor. Wstał i obszedł stół, by podejść bliżej Wysłanników. Jego twarz zmieniła się nieco, ukazując demoniczną formę. Przypominał teraz guźca, choć z wyraźnie ludzkimi cechami. Jego świński nos poruszał się szybko, gdy ten wychwytywał zapachy.

- Od jak dawna nie żyjesz, łowczyni? – demon zrobił krok w ich stronę i pokazał kły, szczerząc się w złowieszczym uśmiechu. Seraphina nie przypuszczała, że gnieciuchy zdołają wyczuć jej śmierć. Słyszała o ich doskonałych zmysłach, ale nie zdawała sobie sprawy, że są aż tak wyczulone.

- Chcemy tylko dowiedzieć się, gdzie znajdziemy nekromantów. Jeśli nie wrócisz na swoje miejsce, to on się tobą zajmie. Wiesz, kto to jest? To Wysłannik Dis Patre. Rozpierdoli cię na kawałki samym spojrzeniem – zakomunikowała Seri, dochodząc do wniosku, że pora zaprosić do zabawy jej towarzysza, który do tej pory nie miał za bardzo co robić. No i chciała się trochę zemścić za to, że poruszył temat Petre.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^