ROZDZIAŁ 761

ATHANASIUS

W milczeniu obserwował, jak kamienny krążek tańczył na gładkiej powierzchni biurka, przy okazji lekko ją zarysowując. Na to Athan wyjątkowo nie zwracał uwagi; zapewne zdenerwuje się na to jutro, kiedy emocje związane z tym spotkaniem opadną na tyle, by mógł zacząć zauważać pozostałe rzeczy dziejące się dookoła. Teraz jednak liczyła się pieczęć, która zgrabnie uskakiwała spod palców demona, nie dając się złapać. Ten dziwny, magiczny berek był w pewnym sensie hipnotyzujący: Athan uporczywie wbijał wzrok w kamień, nie chcąc choćby mrugnąć, aby nie przegapić żadnej zmiany lub sztuczki, o którą podejrzewał Beliala w największej mierze. Ale nic nie wydawało się oszukane, a pieczęć rzeczywiście nie pozwalała się uchwycić. To mógłby być dowód na prawdomówność demona, ale dla Athana słowa „prawdomówność” i „demon” całkowicie się wykluczały. W końcu postanowił ukrócić ten teatrzyk, zabierając pieczęć i raz jeszcze, choć z niechęcią, uważnie się jej przyglądając.

— Jeśli coś złego stanie się Gudrun — rzekł Athanasius lodowatym tonem, na wskroś przeszywając Beliala pociemniałym spojrzeniem — lub komukolwiek z moich bliskich, pieczęć nigdy do ciebie nie wróci, a ja zrobię wszystko, żeby uległa bezpowrotnemu zniszczeniu.

Zapewne demon domyślał się, że prędzej czy później usłyszy taką groźbę, co tym bardziej pchnęło Athana do tego, by wypowiedzieć to na głos. Zwłaszcza że pokusa była naprawdę ogromna.

Słysząc zbliżające się kroki, Athan zadziałał instynktownie, natychmiast chowając pieczęć do szuflady biurka. Była to wyjątkowo marna skrytka, ale tylko tymczasowa — a lepiej, żeby nikt nie znał prawdziwego tematu rozmowy między nim a demonem. Nawet jeśli byłaby to Aria, która właśnie weszła do biura, kontrolując nastroje. Coś mówiła, Belial coś jej odpowiadał, ale Athan w ogóle ich nie słyszał. Pogrążony we własnych myślach, zerkał gdzieś w stronę ściany z kilkoma obrazami, choć jego wyobraźnia utkwiła w szufladzie skrywającej pieczęć. Już mniej więcej wiedział, gdzie ją ukryć, choć nie była to zbyt podręczna kryjówka. Ale w taki... prowizoryczny sposób najbezpieczniejsza. W razie gdyby demon zaczął broić, mógłby stosunkowo szybko dobrać się do pieczęci i próbować ją zniszczyć. Był to z ogromnie ciekaw, czy posiadając taki artefakt można było jakoś kontrolować danego demona. Ta myśl bardzo przyjemnie rozgrzała Athana, wywołując na twarzy uśmiech. Szybko go jednak zgasił, zdając sobie sprawę, że Aria i demon wciąż rozmawiali. Zerkając na nich kątem oka zauważył, jak ten przeklęty drań tulił się do jego żony i aż mu knykcie zbielały od zbyt mocno ściskanego brzegu biurka. Sukinsyn robi to specjalnie, dudniło mu w myślach, ale nic nie powiedział. Niech się nacieszy. I tak miał go w garści.

Gdy zostali z Arią sami, wciąż siedział w swoim fotelu, cały czas zamyślony. Ale nagle drgnął gwałtownie, zerwał się na równe nogi i zaczął szukać czegoś w marynarce. Musiał odetchnąć, a tu powoli zaczynało mu brakować powietrza.

— Idę zapalić — wymamrotał, wychodząc zza biurka. — Ale to tego — dodał niego głośniej, machając Arii przed oczami czymś plastikowym i podłużnym — cholernego, paskudnego elektryka! Ty możesz iść pogadać z Goro jak chcesz — dodał ponuro. — Korzystaj z okazji. Będę na balkonie w salonie.

Tam najprzyjemniej filtrowało mu się myśli, odrzucając te najmniej ważne i analizując te najcięższe, aby choć trochę okroić je z ich zbyt dużej wagi. Ruszył więc w tamtą stronę, a słysząc, że i Aria zamierza wyjść z biura, otworzył przed nią drzwi, wychodząc tuż za nią. Jednak ona wkręciła w lewo, a on poszedł prosto. Nie zdążył jednak dotrzeć do balkonu, bo drugi raz tego wieczoru zdał sobie sprawę, że szuflada to naprawdę kiepska kryjówka. Wrócił więc do biura, wyjął pieczęć i zamknął ją w sejfie ukrytym za jedną z półek z książkami. Dopiero wtedy skierował się w stronę balkonu, szczerze rad, że salon był już zaciemniony i pusty, przez co nikt nie będzie mu przeszkadzać.

Popalając z wolna coś, co rzekomo miało być papierosem, oparł się lekko o balustradę, wpatrując się w ogród okryty szczelnie całunem cieni i nocy. Chłód podgryzał skórę, ale wampiryzm doskonale sobie z tym radził, stabilizując temperaturę, aby chłód nie był zbyt odczuwalny. Zostało tylko przyjemne poczucie orzeźwienia, które ułatwiało przywołanie wspomnień ostatniej rozmowy, aby jak najdokładniej ją przeanalizować.

Miał pieczęć demona, który do opętał. Wedle jego słów — w które nie był w stanie w pełni uwierzyć — miał nad nim pełną władzę. Co z nią zrobi? I czy w ogóle się czegoś podejmie? Athan zamierzał też uczepić się myśli o kontroli nad demonem. Słyszał o księgach, które opisywały demonią naturę niczym fachowe podręczniki, więc może by znalazł w nich coś pożytecznego, zwłaszcza będąc w posiadaniu tak potężnego artefaktu, jakim jest pieczęć.

Ten pomysł miał swoje blaski, ale miał też cienie. Musiałby bowiem ukryć wszystko przed Arią, a to nie bardzo mu się podobało. A i jej nie spodobałyby się jego plany, zwłaszcza że to rogate bydlę było jej przyjacielem — czego Athan po dziś dzień nie był w stanie zrozumieć.

Nie zdążył namyślić się nad czymkolwiek innym, bo, ku jego wewnętrznej irytacji, usłyszał, że ktoś przemierzał salon i, co gorsza, szedł w jego kierunku. Na szczęście, choć trochę i nieszczęście, była to Aria. To jedyna osoba, którą Athan w tamtej chwili akceptował, choć nie był jeszcze pewien, czy tak szybko chciał się z nią dzielić czymś, czego nawet nie zdążył poukładać w głowie. Wątpił jednak, by Aria dała się wygonić, zwłaszcza że była dobrze przygotowana — niosła ze sobą dwie butelki wina, alkoholowe dla niego i bezalkoholowe dla siebie. I to nie był koniec zaskoczeń; jego małżonka bardzo wyraźnie dała po sobie poznać, że to najście nie było w żadnej mierze przypadkiem, gubiąc górę swojej sukni. Czarna, obcisła kreacja doskonale podkreślała wszystkie jej krągłości, jednak przez w pełni zakrytą, obudowaną górę wyglądała po prostu elegancko. Teraz jednak zniknęły kołnierz i rękawy, zapięte na cieniutki, doskonale ukryty w szwach zameczek. Sukienka równą linią przebiegała pod jej łopatkami, ciasno opinając wylewający się z dekoltu biust. Wystarczyłoby tylko troszkę pociągnąć za brzeg, tylko troszeczkę go obniżyć, by ukazać znacznie więcej, niż elegancja by na to pozwalała. Ale i nawet bez tego Athan był pod ogromnym wrażeniem — i to naprawdę ogromnym, sądząc po wyraźnych sygnałach, jakie dawało mu jego własne ciało.

Nie sądził jednak, by Aria przybyła tu, by go kokietować, więc otwarty dekolt był jedynie… dodatkowym walorem estetycznym, który miał jeszcze bardziej umilić rozmowę. Umilić ją miało także wino, a gdy jedna z butelek wymagała użycia korkociągu, okazało się, że nawet na to jego luba była przygotowana. Athan postanowił się zrewanżować i nie tylko schował elektryka, ale na moment opuścił balkon tylko po to, by po chwili wrócić z dwoma kocami i kilkoma poduszkami. Oczywiście, dużo prościej było się przenieść do salonu lub sypialni, ale Aria chyba rozumiała, że jej mąż potrzebował tak głębokiego odświeżenia i wyrwania się myślami na otwartą przestrzeń.

Siedzieli więc sobie tak w ciszy i spokoju, przez jakiś czas się nie odzywając i czasami tylko upijając łyk z butelki. Widok ten przywodził na myśl jakieś tajne schadzki szczeniaków z liceum, ale niespecjalnie mu to przeszkadzało, Arii chyba też nie. Athan mógłby jej też na głos podziękować za to, że do niego przyszła, ale wiedział, że nie musiał, że widziała to w jego oczach.

— Poszedł do Gudrun, prawda? — odezwał się wreszcie zmęczonym głosem, uśmiechając się blado. — Nie musisz odpowiadać; wiem, że poszedł. Też bym tak zrobił na jego miejscu.

No właśnie... na jego miejscu. Coś go tknęło, aby zatrzymać się na tej myśli, uchwycić ją i uważnie ją przeanalizować, choć ta usilnie się wyrywała, próbując wyślizgnąć się z garści. Najwyraźniej myśli Athana były zaprogramowane na to, by automatycznie umykać przed tematem Beliala — ale tym razem można było się nad tym pochylić. Na jego miejscu. Co by zrobił, gdyby był na miejscu demona? Gdyby to Aria miała apodyktycznego ojca, który szczerze go nienawidził? Czy uznałby po prostu, że trudno, w takim razie musi z niej zrezygnować? Nie, oczywiście, że nie. Athan zrobiłby wprost przeciwnie i wręcz ostentacyjnie spotykał się z Arią, drażniąc tym oczy jej ojca. Tak, on nie próbowałby się nikomu podporządkować i nienawidziłby go tak samo jak i on nienawidził jego. Ale Athan lubował się w uczuciu nienawiści... a Belial? On też był porywczy, gwałtowny, groźny, niebezpieczny i brutalny. To ich łączyło. Ale demon się przed nim korzył. Próbował się jakoś pojednać... no, może nie dosłownie, ale przynajmniej nie próbował pogorszyć sytuacji. Czy Athan byłby zdolny na takie poświęcenie jak oddanie pieczęci? Czy oddałby ojcu Arii coś równie cennego, aby udowodnić mu swoje oddanie? Nie. Byłby zbyt dumny; uważałby, że nie musi niczego udowadniać, że nie musi przejmować się zdaniem ojca, że najważniejsza była tylko Aria i powinni byli skupiać się tylko na sobie. Być może jego ukochaną bolałyby tego rodzaju napięte relacje, ale nie — Athan przed nikim nie ugiąłby karku.

To mogło oznaczać, że Belial był słabszy od niego. Ale mogło też oznaczać, że był... lepszy.

Skrzywił się, wyrzucając z głowy tę ostatnią myśl, jakże absurdalną i ohydną. Jednocześnie jednak nie mógł się jej pozbyć, a im bardziej próbował, tym było gorzej. Działała jak ruchome piaski, dlatego Athan w końcu przestał się szamotać, poddając się temu gorzkiemu nurtowi.

— W czym Belial jest lepszy ode mnie?

Przedłużające się milczenie kazało mu spojrzeć na Arię, która miała dość dziwną minę. Athan uśmiechnął się z lekkim rozbawieniem.

— Spokojnie, pytam poważnie. To nie żadna podpucha albo prowokacja. Znasz nas obu. Jakie widzisz między nami różnice? Próbuję to wszystko jakoś sobie... dopasować. I dopasować do Gudrun.

Wiedział, jak dziwnie mogło brzmieć to pytanie, ale wiedział, że nie mógł zbyt długo zwodzić Arii i prędzej czy później sama zacznie go dopytywać o to, o czym rozmawiał z demonem. Athan chciał więc zbudować jakieś wprowadzenie, powoli zmierzając do głównego tematu. Ale za nim to zrobił, rozejrzał się ukradkiem i upewniwszy się, że na pewno nie było nikogo innego w zasięgu wzroku, szczelnie zamknął drzwi balkonowe, po czym wrócił na swoje miejsce.

— Jak ważne dla demonów są ich pieczęcie? — spytał wreszcie powoli. Nie chciał zdradzać w swoim tonie zbytniego zainteresowania, choć naprawdę był ciekaw jej odpowiedzi.

Długo mierzył się z wahaniem, aż w pewnym momencie zdał sobie sprawę, że nie zastanawiał się nad tym, czy jej powiedzieć czy nie, a nad tym, kiedy to zrobić: od razu, czy może trochę później. Choć: co to za różnica? Obiecał coś temu demonowi, ale szybko doszedł do wniosku, że obietnica bezwzględnej szczerości przed swoją ukochaną przewyższa wszystkie inne przysięgi.

— Oddał mi swoją — powiedział krótko, spoglądając ponuro na malującą się za balkonem czerń. — Oddał mi ją w zastaw za Gudrun. Czuję się, jakbym ją sprzedał za jakiś durny kamyczek — warknął ze złością na samego siebie. — Chociaż wiem — dodał spokojniej, wzdychając — że nic innego zrobić nie mogłem. Wiem, że według niego to dowód oddania. Że zrobił to dla Gudrun. A ja nie powinienem mu tego uniemożliwiać, skoro oni... aż tak...

Wypowiedzenie na głos tego, co łączyło jego córkę z demonem przychodziło mu ze zbyt dużym trudem, dlatego zrezygnował. Ale spojrzał na Arię, badając jej reakcję na to, co właśnie powiedział. A potem westchnął jeszcze raz.

— Przylazł za mną sam — tłumaczył z lekkim wzruszeniem ramion. — Wyrzuciłbym go stamtąd, ale nawet nie zdążyłem, bo od razu przeszedł do rzeczy. Pokazał mi tę swoją pieczątkę, wytłumaczył czym jest, jak tego używać i dlaczego mi to w ogóle daje. Że to niby najważniejsze, co mają. I że jeśli oddał mi ją dobrowolnie, to nikt nie może mi jej odebrać i tylko ja, też dobrowolnie, mogę mu ją oddać. Przysięgam — syknął nagle — że znajdę jakąś księgę demonów, wyszukam w niej odpowiednie zaklęcia i z pomocą tej pieczęci wyślę tego cholernego demona do wszystkich diabłów!

Nie musiał się Arii tłumaczyć z tego wybuchu złości, bo na pewno wyczula w tym pewien gorzki, mało śmieszny humor. Pozornie nie mówił poważnie, choć ta opcja cały czas go kusiła. Ale teraz i tak było za późno, skoro Aria się o wszystkim dowiedziała.

— Zakazał mi o tym mówić. Właśnie ten zakaz złamałem — wzruszył ramionami — ale ostatni raz. Gudrun nie może się dowiedzieć, to jasne. Ale nie wie nawet Goro. Po co — nagle zwrócił swoje zaciekawione oczy ku Arii — on mi ją oddał? Po co? Powiedz mi: co mu to niby da? Czego on oczekuje? Czy to nie jest bez sensu? Co on sobie myśli, że nagle do niego miłością zapałam? Albo odwrotnie: że gdyby mi jej nie oddał, to nie zgodziłbym się na ten związek? Ja się z nim cały czas nie zgadzam! — zawołał z mieszanką gniewu i bezradności. — I co z tego wynika? Dokładnie nic. Więc niby on mi to dał jako dowód tego, że aż tak mu na niej zależy. Ale czy on naprawdę sądzi, że dla mnie to cokolwiek zmienia? Gudrun chce być tym bydlakiem i póki ma takie chęci, to z nim będzie. A jak je straci, to z nim nie będzie. I tyle! Przecież ja tu nie mam nic do gadania, a polubić go nigdy nie polubię. To po co jeszcze ten teatrzyk?

Im dłużej mówił, tym wyobraźnia podsuwała mu coraz bardziej szalone, abstrakcyjne wręcz wizje. Jednak im bardziej się nad nimi zastanawiał, tym mniej znajdował w nich abstrakcyjności, a więcej prawdopodobieństwa, że prędzej czy później one wszystkie się ziszczą.

— On się jej może kiedyś oświadczy — mówił cicho, powoli, bardzo ponuro, wpatrując się w wiszące nad nimi zachmurzone, nocne niebo. — Wezmą ślub, a ja poprowadzę Gudrun do ołtarza, symbolicznie przekazując opiekę nad nią temu bydlęciu. Myślisz, że ja jak w tych amerykańskich filmach wpadnę do kościoła i wrzasnę: „Nie! Nie zgadzam się!”? — Prychnął w odpowiedzi. — Ja to wszystko wiem, wszystko rozumiem i, wbrew pozorom, jestem na to przygotowany. Ale nigdy go nie obdarzę choćby minimalnym szacunkiem, czego dosłownie każdy ode mnie oczekuje i dosłownie nikt nie rozumie, dlaczego jestem tak okrutny i uparty. Bo po co — prychnął znowu, zaraz po tym pociągając duży łyk wina.

Umyślnie nie dodawał nic więcej, sugerując tym samym, że w tym gronie była także Aria. Bo była. Może mniej niż kiedyś, ale nadal chciałaby, by Athan dał Belialowi szansę, na co nie było najmniejszej choćby możliwości. Zaraz jednak westchnął ze zmęczeniem, obawiając się, że być może wkraczał właśnie na ścieżkę kłótni, na którą wkraczać nie chciał.

— Tylko ty masz pojęcie o tym, jak to naprawdę wygląda — mruknął cicho. — I tylko ty możesz zrozumieć, dlaczego jestem taki zły. Bo on naprawdę pokazał, że mu na Gudrun zależy. I to mnie tak wkurza. Że jednak był w stanie to udowodnić. Że jednak nie mogę mu nic na tym polu zarzucić. Więc po to był niby ten teatrzyk — odpowiedział sam sobie. — Drażni mnie to, że zdobył się na coś, na co nie zdobyłbym się ja. Drażni mnie, że… Rozwściecza mnie — poprawił po chwili — że jest w nim faktycznie coś, co widzicie wy wszyscy, a czego nie widzę ja. Więc to ja nie miałem racji. Więc to ja jestem tu tym przegranym. Ciekawe — uśmiechnął się gorzko, wyjątkowo gorzko — czy mu właśnie o to nie chodziło? Może. Jeśli tak, to udało mu się mnie upodlić. Brawo. Będziesz mogła mu w moim imieniu pogratulować.

Z tego wszystkiego nawet wino, skądinąd całkiem niezłe, przestało mu aż tak smakować. Odstawił butelkę na podłogę, opierając głowę o przyjemnie chłodną ścianę. Popatrzył na swoją ukochaną w milczeniu, o dziwo nie czując radości lub ulgi, a poczucie winy i smutek.

— Kładź się spać — poprosił łagodnie. — Nie sądzę, bym był dzisiaj dobrym towarzyszem do rozmów. Sama widzisz, w jakim jestem nastroju. Raczej podłym.

Oczywiście, że miał nadzieję, że Aria jednak zostanie, ale zupełnie tego od niej nie oczekiwał i w pewnym masochistycznym sensie ucieszyłby się, jakby jednak zadbała o własny komfort i w spokoju poszła spać.

Bo on, tego był pewien, tej nocy nie zmruży oka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^