ATHANASIUS
W milczeniu obserwował, jak kamienny krążek tańczył na
gładkiej powierzchni biurka, przy okazji lekko ją zarysowując. Na to Athan
wyjątkowo nie zwracał uwagi; zapewne zdenerwuje się na to jutro, kiedy emocje
związane z tym spotkaniem opadną na tyle, by mógł zacząć zauważać pozostałe
rzeczy dziejące się dookoła. Teraz jednak liczyła się pieczęć, która zgrabnie
uskakiwała spod palców demona, nie dając się złapać. Ten dziwny, magiczny berek
był w pewnym sensie hipnotyzujący: Athan uporczywie wbijał wzrok w kamień, nie
chcąc choćby mrugnąć, aby nie przegapić żadnej zmiany lub sztuczki, o którą
podejrzewał Beliala w największej mierze. Ale nic nie wydawało się oszukane, a
pieczęć rzeczywiście nie pozwalała się uchwycić. To mógłby być dowód na
prawdomówność demona, ale dla Athana słowa „prawdomówność” i „demon” całkowicie
się wykluczały. W końcu postanowił ukrócić ten teatrzyk, zabierając pieczęć i
raz jeszcze, choć z niechęcią, uważnie się jej przyglądając.
— Jeśli coś złego stanie się Gudrun — rzekł Athanasius
lodowatym tonem, na wskroś przeszywając Beliala pociemniałym spojrzeniem — lub
komukolwiek z moich bliskich, pieczęć nigdy do ciebie nie wróci, a ja zrobię
wszystko, żeby uległa bezpowrotnemu zniszczeniu.
Zapewne demon domyślał się, że prędzej czy później usłyszy
taką groźbę, co tym bardziej pchnęło Athana do tego, by wypowiedzieć to na
głos. Zwłaszcza że pokusa była naprawdę ogromna.
Słysząc zbliżające się kroki, Athan zadziałał instynktownie,
natychmiast chowając pieczęć do szuflady biurka. Była to wyjątkowo marna
skrytka, ale tylko tymczasowa — a lepiej, żeby nikt nie znał prawdziwego tematu
rozmowy między nim a demonem. Nawet jeśli byłaby to Aria, która właśnie weszła
do biura, kontrolując nastroje. Coś mówiła, Belial coś jej odpowiadał, ale
Athan w ogóle ich nie słyszał. Pogrążony we własnych myślach, zerkał gdzieś w
stronę ściany z kilkoma obrazami, choć jego wyobraźnia utkwiła w szufladzie
skrywającej pieczęć. Już mniej więcej wiedział, gdzie ją ukryć, choć nie była
to zbyt podręczna kryjówka. Ale w taki... prowizoryczny sposób
najbezpieczniejsza. W razie gdyby demon zaczął broić, mógłby stosunkowo szybko
dobrać się do pieczęci i próbować ją zniszczyć. Był to z ogromnie ciekaw, czy
posiadając taki artefakt można było jakoś kontrolować danego demona. Ta myśl
bardzo przyjemnie rozgrzała Athana, wywołując na twarzy uśmiech. Szybko go
jednak zgasił, zdając sobie sprawę, że Aria i demon wciąż rozmawiali. Zerkając
na nich kątem oka zauważył, jak ten przeklęty drań tulił się do jego żony i aż
mu knykcie zbielały od zbyt mocno ściskanego brzegu biurka. Sukinsyn robi to
specjalnie, dudniło mu w myślach, ale nic nie powiedział. Niech się
nacieszy. I tak miał go w garści.
Gdy zostali z Arią sami, wciąż siedział w swoim fotelu, cały
czas zamyślony. Ale nagle drgnął gwałtownie, zerwał się na równe nogi i zaczął
szukać czegoś w marynarce. Musiał odetchnąć, a tu powoli zaczynało mu brakować
powietrza.
— Idę zapalić — wymamrotał, wychodząc zza biurka. — Ale to tego
— dodał niego głośniej, machając Arii przed oczami czymś plastikowym i
podłużnym — cholernego, paskudnego elektryka! Ty możesz iść pogadać z Goro jak
chcesz — dodał ponuro. — Korzystaj z okazji. Będę na balkonie w salonie.
Tam najprzyjemniej filtrowało mu się myśli, odrzucając te
najmniej ważne i analizując te najcięższe, aby choć trochę okroić je z ich zbyt
dużej wagi. Ruszył więc w tamtą stronę, a słysząc, że i Aria zamierza wyjść z
biura, otworzył przed nią drzwi, wychodząc tuż za nią. Jednak ona wkręciła w
lewo, a on poszedł prosto. Nie zdążył jednak dotrzeć do balkonu, bo drugi raz
tego wieczoru zdał sobie sprawę, że szuflada to naprawdę kiepska kryjówka.
Wrócił więc do biura, wyjął pieczęć i zamknął ją w sejfie ukrytym za jedną z
półek z książkami. Dopiero wtedy skierował się w stronę balkonu, szczerze rad,
że salon był już zaciemniony i pusty, przez co nikt nie będzie mu przeszkadzać.
Popalając z wolna coś, co rzekomo miało być papierosem, oparł
się lekko o balustradę, wpatrując się w ogród okryty szczelnie całunem cieni i
nocy. Chłód podgryzał skórę, ale wampiryzm doskonale sobie z tym radził,
stabilizując temperaturę, aby chłód nie był zbyt odczuwalny. Zostało tylko
przyjemne poczucie orzeźwienia, które ułatwiało przywołanie wspomnień ostatniej
rozmowy, aby jak najdokładniej ją przeanalizować.
Miał pieczęć demona, który do opętał. Wedle jego słów — w
które nie był w stanie w pełni uwierzyć — miał nad nim pełną władzę. Co z nią
zrobi? I czy w ogóle się czegoś podejmie? Athan zamierzał też uczepić się myśli
o kontroli nad demonem. Słyszał o księgach, które opisywały demonią naturę
niczym fachowe podręczniki, więc może by znalazł w nich coś pożytecznego,
zwłaszcza będąc w posiadaniu tak potężnego artefaktu, jakim jest pieczęć.
Ten pomysł miał swoje blaski, ale miał też cienie. Musiałby
bowiem ukryć wszystko przed Arią, a to nie bardzo mu się podobało. A i jej nie
spodobałyby się jego plany, zwłaszcza że to rogate bydlę było jej przyjacielem
— czego Athan po dziś dzień nie był w stanie zrozumieć.
Nie zdążył namyślić się nad czymkolwiek innym, bo, ku jego
wewnętrznej irytacji, usłyszał, że ktoś przemierzał salon i, co gorsza, szedł w
jego kierunku. Na szczęście, choć trochę i nieszczęście, była to Aria. To
jedyna osoba, którą Athan w tamtej chwili akceptował, choć nie był jeszcze
pewien, czy tak szybko chciał się z nią dzielić czymś, czego nawet nie zdążył
poukładać w głowie. Wątpił jednak, by Aria dała się wygonić, zwłaszcza że była
dobrze przygotowana — niosła ze sobą dwie butelki wina, alkoholowe dla niego i
bezalkoholowe dla siebie. I to nie był koniec zaskoczeń; jego małżonka bardzo
wyraźnie dała po sobie poznać, że to najście nie było w żadnej mierze przypadkiem,
gubiąc górę swojej sukni. Czarna, obcisła kreacja doskonale podkreślała wszystkie
jej krągłości, jednak przez w pełni zakrytą, obudowaną górę wyglądała po prostu
elegancko. Teraz jednak zniknęły kołnierz i rękawy, zapięte na cieniutki,
doskonale ukryty w szwach zameczek. Sukienka równą linią przebiegała pod jej łopatkami,
ciasno opinając wylewający się z dekoltu biust. Wystarczyłoby tylko troszkę
pociągnąć za brzeg, tylko troszeczkę go obniżyć, by ukazać znacznie więcej, niż
elegancja by na to pozwalała. Ale i nawet bez tego Athan był pod ogromnym
wrażeniem — i to naprawdę ogromnym, sądząc po wyraźnych sygnałach, jakie
dawało mu jego własne ciało.
Nie sądził jednak, by Aria przybyła tu, by go kokietować, więc
otwarty dekolt był jedynie… dodatkowym walorem estetycznym, który miał jeszcze
bardziej umilić rozmowę. Umilić ją miało także wino, a gdy jedna z butelek wymagała
użycia korkociągu, okazało się, że nawet na to jego luba była przygotowana. Athan
postanowił się zrewanżować i nie tylko schował elektryka, ale na moment opuścił
balkon tylko po to, by po chwili wrócić z dwoma kocami i kilkoma poduszkami.
Oczywiście, dużo prościej było się przenieść do salonu lub sypialni, ale Aria
chyba rozumiała, że jej mąż potrzebował tak głębokiego odświeżenia i wyrwania się
myślami na otwartą przestrzeń.
Siedzieli więc sobie tak w ciszy i spokoju, przez jakiś czas
się nie odzywając i czasami tylko upijając łyk z butelki. Widok ten przywodził
na myśl jakieś tajne schadzki szczeniaków z liceum, ale niespecjalnie mu to
przeszkadzało, Arii chyba też nie. Athan mógłby jej też na głos podziękować za
to, że do niego przyszła, ale wiedział, że nie musiał, że widziała to w jego
oczach.
— Poszedł do Gudrun, prawda? — odezwał się wreszcie zmęczonym
głosem, uśmiechając się blado. — Nie musisz odpowiadać; wiem, że poszedł. Też
bym tak zrobił na jego miejscu.
No właśnie... na jego miejscu. Coś go tknęło, aby zatrzymać
się na tej myśli, uchwycić ją i uważnie ją przeanalizować, choć ta usilnie się
wyrywała, próbując wyślizgnąć się z garści. Najwyraźniej myśli Athana były
zaprogramowane na to, by automatycznie umykać przed tematem Beliala — ale tym
razem można było się nad tym pochylić. Na jego miejscu. Co by zrobił,
gdyby był na miejscu demona? Gdyby to Aria miała apodyktycznego ojca, który
szczerze go nienawidził? Czy uznałby po prostu, że trudno, w takim razie musi z
niej zrezygnować? Nie, oczywiście, że nie. Athan zrobiłby wprost przeciwnie i
wręcz ostentacyjnie spotykał się z Arią, drażniąc tym oczy jej ojca. Tak, on
nie próbowałby się nikomu podporządkować i nienawidziłby go tak samo jak i on
nienawidził jego. Ale Athan lubował się w uczuciu nienawiści... a Belial? On
też był porywczy, gwałtowny, groźny, niebezpieczny i brutalny. To ich łączyło.
Ale demon się przed nim korzył. Próbował się jakoś pojednać... no, może nie
dosłownie, ale przynajmniej nie próbował pogorszyć sytuacji. Czy Athan byłby
zdolny na takie poświęcenie jak oddanie pieczęci? Czy oddałby ojcu Arii coś
równie cennego, aby udowodnić mu swoje oddanie? Nie. Byłby zbyt dumny;
uważałby, że nie musi niczego udowadniać, że nie musi przejmować się zdaniem
ojca, że najważniejsza była tylko Aria i powinni byli skupiać się tylko na
sobie. Być może jego ukochaną bolałyby tego rodzaju napięte relacje, ale nie —
Athan przed nikim nie ugiąłby karku.
To mogło oznaczać, że Belial był słabszy od niego. Ale mogło
też oznaczać, że był... lepszy.
Skrzywił się, wyrzucając z głowy tę ostatnią myśl, jakże
absurdalną i ohydną. Jednocześnie jednak nie mógł się jej pozbyć, a im bardziej
próbował, tym było gorzej. Działała jak ruchome piaski, dlatego Athan w końcu przestał
się szamotać, poddając się temu gorzkiemu nurtowi.
— W czym Belial jest lepszy ode mnie?
Przedłużające się milczenie kazało mu spojrzeć na Arię, która
miała dość dziwną minę. Athan uśmiechnął się z lekkim rozbawieniem.
— Spokojnie, pytam poważnie. To nie żadna podpucha albo
prowokacja. Znasz nas obu. Jakie widzisz między nami różnice? Próbuję to
wszystko jakoś sobie... dopasować. I dopasować do Gudrun.
Wiedział, jak dziwnie mogło brzmieć to pytanie, ale wiedział,
że nie mógł zbyt długo zwodzić Arii i prędzej czy później sama zacznie go
dopytywać o to, o czym rozmawiał z demonem. Athan chciał więc zbudować jakieś
wprowadzenie, powoli zmierzając do głównego tematu. Ale za nim to zrobił, rozejrzał
się ukradkiem i upewniwszy się, że na pewno nie było nikogo innego w zasięgu
wzroku, szczelnie zamknął drzwi balkonowe, po czym wrócił na swoje miejsce.
— Jak ważne dla demonów są ich pieczęcie? — spytał wreszcie
powoli. Nie chciał zdradzać w swoim tonie zbytniego zainteresowania, choć
naprawdę był ciekaw jej odpowiedzi.
Długo mierzył się z wahaniem, aż w pewnym momencie zdał sobie
sprawę, że nie zastanawiał się nad tym, czy jej powiedzieć czy nie, a nad tym,
kiedy to zrobić: od razu, czy może trochę później. Choć: co to za różnica?
Obiecał coś temu demonowi, ale szybko doszedł do wniosku, że obietnica
bezwzględnej szczerości przed swoją ukochaną przewyższa wszystkie inne
przysięgi.
— Oddał mi swoją — powiedział krótko, spoglądając ponuro na
malującą się za balkonem czerń. — Oddał mi ją w zastaw za Gudrun. Czuję się,
jakbym ją sprzedał za jakiś durny kamyczek — warknął ze złością na samego
siebie. — Chociaż wiem — dodał spokojniej, wzdychając — że nic innego zrobić
nie mogłem. Wiem, że według niego to dowód oddania. Że zrobił to dla Gudrun. A
ja nie powinienem mu tego uniemożliwiać, skoro oni... aż tak...
Wypowiedzenie na głos tego, co łączyło jego córkę z demonem
przychodziło mu ze zbyt dużym trudem, dlatego zrezygnował. Ale spojrzał na
Arię, badając jej reakcję na to, co właśnie powiedział. A potem westchnął
jeszcze raz.
— Przylazł za mną sam — tłumaczył z lekkim wzruszeniem
ramion. — Wyrzuciłbym go stamtąd, ale nawet nie zdążyłem, bo od razu przeszedł do
rzeczy. Pokazał mi tę swoją pieczątkę, wytłumaczył czym jest, jak tego używać i
dlaczego mi to w ogóle daje. Że to niby najważniejsze, co mają. I że jeśli
oddał mi ją dobrowolnie, to nikt nie może mi jej odebrać i tylko ja, też
dobrowolnie, mogę mu ją oddać. Przysięgam — syknął nagle — że znajdę jakąś księgę
demonów, wyszukam w niej odpowiednie zaklęcia i z pomocą tej pieczęci wyślę
tego cholernego demona do wszystkich diabłów!
Nie musiał się Arii tłumaczyć z tego wybuchu złości, bo na
pewno wyczula w tym pewien gorzki, mało śmieszny humor. Pozornie nie mówił poważnie,
choć ta opcja cały czas go kusiła. Ale teraz i tak było za późno, skoro Aria
się o wszystkim dowiedziała.
— Zakazał mi o tym mówić. Właśnie ten zakaz złamałem —
wzruszył ramionami — ale ostatni raz. Gudrun nie może się dowiedzieć, to jasne.
Ale nie wie nawet Goro. Po co — nagle zwrócił swoje zaciekawione oczy ku Arii —
on mi ją oddał? Po co? Powiedz mi: co mu to niby da? Czego on oczekuje? Czy to
nie jest bez sensu? Co on sobie myśli, że nagle do niego miłością zapałam? Albo
odwrotnie: że gdyby mi jej nie oddał, to nie zgodziłbym się na ten związek? Ja
się z nim cały czas nie zgadzam! — zawołał z mieszanką gniewu i bezradności. — I
co z tego wynika? Dokładnie nic. Więc niby on mi to dał jako dowód tego, że aż
tak mu na niej zależy. Ale czy on naprawdę sądzi, że dla mnie to cokolwiek zmienia?
Gudrun chce być tym bydlakiem i póki ma takie chęci, to z nim będzie. A jak je
straci, to z nim nie będzie. I tyle! Przecież ja tu nie mam nic do gadania, a
polubić go nigdy nie polubię. To po co jeszcze ten teatrzyk?
Im dłużej mówił, tym wyobraźnia podsuwała mu coraz bardziej
szalone, abstrakcyjne wręcz wizje. Jednak im bardziej się nad nimi zastanawiał,
tym mniej znajdował w nich abstrakcyjności, a więcej prawdopodobieństwa, że
prędzej czy później one wszystkie się ziszczą.
— On się jej może kiedyś oświadczy — mówił cicho, powoli,
bardzo ponuro, wpatrując się w wiszące nad nimi zachmurzone, nocne niebo. — Wezmą
ślub, a ja poprowadzę Gudrun do ołtarza, symbolicznie przekazując opiekę nad
nią temu bydlęciu. Myślisz, że ja jak w tych amerykańskich filmach wpadnę do
kościoła i wrzasnę: „Nie! Nie zgadzam się!”? — Prychnął w odpowiedzi. — Ja to
wszystko wiem, wszystko rozumiem i, wbrew pozorom, jestem na to przygotowany. Ale
nigdy go nie obdarzę choćby minimalnym szacunkiem, czego dosłownie każdy ode
mnie oczekuje i dosłownie nikt nie rozumie, dlaczego jestem tak okrutny i
uparty. Bo po co — prychnął znowu, zaraz po tym pociągając duży łyk wina.
Umyślnie nie dodawał nic więcej, sugerując tym samym, że w
tym gronie była także Aria. Bo była. Może mniej niż kiedyś, ale nadal chciałaby,
by Athan dał Belialowi szansę, na co nie było najmniejszej choćby możliwości. Zaraz
jednak westchnął ze zmęczeniem, obawiając się, że być może wkraczał właśnie na
ścieżkę kłótni, na którą wkraczać nie chciał.
— Tylko ty masz pojęcie o tym, jak to naprawdę wygląda — mruknął
cicho. — I tylko ty możesz zrozumieć, dlaczego jestem taki zły. Bo on naprawdę pokazał,
że mu na Gudrun zależy. I to mnie tak wkurza. Że jednak był w stanie to
udowodnić. Że jednak nie mogę mu nic na tym polu zarzucić. Więc po to był niby
ten teatrzyk — odpowiedział sam sobie. — Drażni mnie to, że zdobył się na coś,
na co nie zdobyłbym się ja. Drażni mnie, że… Rozwściecza mnie — poprawił po
chwili — że jest w nim faktycznie coś, co widzicie wy wszyscy, a czego nie
widzę ja. Więc to ja nie miałem racji. Więc to ja jestem tu tym przegranym.
Ciekawe — uśmiechnął się gorzko, wyjątkowo gorzko — czy mu właśnie o to nie chodziło?
Może. Jeśli tak, to udało mu się mnie upodlić. Brawo. Będziesz mogła mu w moim
imieniu pogratulować.
Z tego wszystkiego nawet wino, skądinąd całkiem niezłe, przestało
mu aż tak smakować. Odstawił butelkę na podłogę, opierając głowę o przyjemnie
chłodną ścianę. Popatrzył na swoją ukochaną w milczeniu, o dziwo nie czując
radości lub ulgi, a poczucie winy i smutek.
— Kładź się spać — poprosił łagodnie. — Nie sądzę, bym był dzisiaj
dobrym towarzyszem do rozmów. Sama widzisz, w jakim jestem nastroju. Raczej
podłym.
Oczywiście, że miał nadzieję, że Aria jednak zostanie, ale zupełnie
tego od niej nie oczekiwał i w pewnym masochistycznym sensie ucieszyłby się,
jakby jednak zadbała o własny komfort i w spokoju poszła spać.
Bo on, tego był pewien, tej nocy nie zmruży oka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz