ROZDZIAŁ 759

ATHANASIUS

Był zły. Był wściekły. 

Powodu można było się domyślić bardzo łatwo, zwłaszcza że siedział ledwie kilka miejsc dalej. Belial, tak spokojny i grzeczniutki, od czasu do czasu poskubiwał jedzenie z talerza, popijał je winem, racząc się lekką konwersacją z pozostałymi gośćmi. Wobec Gudrun Belial również był bardzo powściągliwy — jedyne, na co sobie pozwalał, to pełne ciepła uśmiechy w zestawie z błyszczącymi, radosnymi oczami. Od czasu do czasu łapał też jej dłoń pod stołem; tego Athan widzieć nie mógł, ale charakterystyczny ruch ręki, ukrycie jej pod obrusem i następujący tuż po tym uśmiech Gudrun mówiły same za siebie. Zresztą, Athan sam nie powstrzymałby się przed uchwyceniem dłoni Arii, gdyby był w podobnej sytuacji. Niemniej, Belial był bardzo grzeczny. 

I to też go wkurzało.  

Jednak najbardziej drażniła go myśl, że... był wściekły. Bo był. Nic na to nie mógł poradzić. A powinien, bo oto przecież był otoczony wszystkimi swoimi najbliższymi. No, prawie — Wierę wprawdzie lubił, więc nie przeszkadzała mu jej obecność, ale Goro jedynie akceptował. I nic więcej. Ale cała reszta obecnych stanowiła jego rodzinę, więc powinien się w ich towarzystwie radować, uczestniczyć w rozmowach, razem z nimi pić i się śmiać. Niestety, Belial wytwarzał jakiś diabelny magnetyzm, który przyciągał jego myśli i spojrzenia. Athan nie umiał udawać, że tego demona tam nie było, nie umiał się więc zrelaksować ani skupić na niczym innym poza tym draniem. I dlatego był na siebie zły. Domyślał się, że i Aria da mu do słuchu: to miał być miły wieczór skupiony wokół równie szokującej, co radosnej wieści o tym, że Petre to wcielenie brata Arii. Niestety, to wszystko bledło w cieniu obecności demona.  

Telefon był prawdziwym błogosławieństwem, bo Athan uzyskał pretekst, aby choć na chwilę się stamtąd zmyć i odetchnąć świeżym powietrzem, którego nie musiał dzielić z tym przeklętym demonem. Rozmowa niestety była dość krótka, ale Tismaneanu i tak nie zamierzał zbyt prędko tam wracać. Rozsiadłszy się wygodnie w fotelu za biurkiem, pospiesznie zaczął się rozglądać za papierosami. Zamierzał wyjść na balkon i zapalić, ale nie tego cholernego elektryka, którego nie znosił, a którego palił tylko ze względu na Arię, a prawdziwe, śmierdzące fajki, które najbardziej mu odpowiadały. Gdzieś na pewno miał ukrytych kilka paczek i gdy już miał schylić się do jednej z szafek biurka, gdzie miał nadzieję je znaleźć, ktoś bezceremonialnie wlazł do jego biura. 

I BYŁ TO TEN CHOLERNY DEMON. 

Gdyby ta scena mogła być ukazana w kreskówce, cała twarz Athana poczerwieniałaby z gniewu tak bardzo, że para buchnęłaby mu z uszu. Początku z tego, co powiedział Belial, nawet nie pamiętał; to zdarzyło się na tyle nagle, że Athan nie zdążył się przełączyć ze zwyklej nienawiści do nienawistnego słuchania. Natrafił jednak na fragment o tym, że zrobili tylko to, co musieli i momentalnie zapłonęła w nim kolejna warstwa gniewu.  

— Nie wiem, co według was było uważane za słuszne — wycedził Athan przez zaciśnięte zęby — ale ani trochę mnie nie przekonujesz. Nie porównuj opętania kogoś wbrew jego woli do bronienia swoich! A Baltimore był naszym wspólnym zagrożeniem — dodał wściekle. — Nie trzeba było walczyć z nim w pojedynkę, wystarczyło nas w to wciągnąć w bardziej humanitarny sposób! Nie tłumacz swojego okrucieństwa szlachetnymi pobudkami, których w tobie nie ma!   

Demon zaczął tę rozmowę w najgorszy możliwy sposób. Mógłby milczeć na temat ich relacji i przejść do meritum, to może nie byłoby tak źle. Athan nie miał wątpliwości, że Belial nie rozumiał krzywdy, jaką mu wyrządził i nie łudził się, że kiedykolwiek zrozumie — nie sądził, by to stworzenie zdolne było do wyższych uczuć takich jak empatia.  

Mimo to, ciekawość zaczęła powoli w nim kiełkować, przyglądając się owalnemu kamieniowi, nieco kanciastemu, szarawemu i niewyróżniającemu się od innych większych kamyków, gdyby nie wyryte na nich symbole. Przyglądał się im, ale nie rozpoznał żadnego, co wzbudziło w nim jeszcze większe zainteresowanie.  

— Twoja pieczęć? 

Mieli z Arią pewną umowę — ona przyjaźni się z demonami, a jemu nic do tego, ale w zamian za to nie chciał słyszeć o nich żadnych opowieści. On starał się swojej części umowy dotrzymywać i poza niezadowolonymi spojrzeniami, nie raczył Arii żadnym komentarzem na temat jej kolejnych spotkań z demonami. Jej niestety z dotrzymaniem warunków umowy szło nieco gorzej. Starała się i nie można było jej odmówić dobrej woli, ale łatwo się zapominała i z pasją zaczynała opowiadać o wszystkim, co ją ostatnio spotkało. Ta otwartość i radość, jakie z niej wówczas emanowały były zbyt poruszające, by jej przerwać, dlatego Athan, chcąc nie chcąc, słuchał wszystkiego z większym lub mniejszym zainteresowaniem. Z tego powodu wiedział o tych stworach znacznie więcej niż by chciał. I dzięki Arii właśnie wiedział tak dokładniej, czym były pieczęcie. Belialowi by nie uwierzył w te wielkie słowa o tym, że w tym kamiennym krążku zamknięte było całe jego życie, ale Aria z podobną powagą wyrażała się o tym dziwnym przedmiocie, dlatego musiał się na tym pochylić z właściwym dla tematu zainteresowaniem. 

Demon chyba wiedział, w jaką strunę uderzyć, bo mówiąc, że dzięki pieczęci będzie miał nad nim władzę, Athan słuchał z coraz większą ciekawością, a wręcz zachłannością. Choć jednocześnie docierał do niego sens tego podarunku, a wraz z nim coraz głębsze niezadowolenie.  

— A więc — prychnął, uśmiechając się lekko — chcesz kupić ode mnie moją córkę? Za ten mały kamyczek? 

Jeśli Belial był głupi, to nie wyczuł jego zbyt lekkiego tonu jak na tak poważne oskarżenie i mógł zacząć gniewnie protestować, ale Athan miał to gdzieś. Jednak właśnie z tego wynikało to niezadowolenie, powoli się w nim kłębiące: Belial zaoferował mu najcenniejsze, co posiadał, aby tylko móc nadal być z Gudrun i aby udowodnić mu, jej ojcu, że był w stanie zrobić i poświęcić dla niej wszystko. Athan cały czas żył nadzieją, że ta para prędzej czy później się rozstanie — a najlepiej by było, gdyby to Gudrun z nim zerwała, żeby sama za bardzo nie cierpiała. Ale jeśli ten związek był już aż tak zaawansowany, a temu demonowi aż tak na niej zależało... Athan zaklął w duchu, zdając sobie sprawę, jak prędko i niebezpiecznie oddalała się ta jego naiwna nadzieja.  

Dumanie nad tym zagadnieniem znowu przerwał Belial, mówiąc coś, co go zaskoczyło, a potem nawet rozbawiło. To rozbawienie odrobinę poprawiło jego ogólny nastrój, a w myśli zaczęła zakradać się chciwość i przebiegłość. Bo już wiedział, że tę pieczęć przyjmie. Przyjmie, bo pokusa była zbyt wielka, a korzyści zbyt interesujące.  

— No proszę — zakpił z wyjątkowo paskudnym uśmieszkiem — kto by pomyślał, że nawet takie stwory jak was dotyka skleroza! Miło mi — zełgał — że tak dbasz o mój komfort osobisty, ale bodajże podczas naszej ostatniej rozmowy miałeś ten komfort za nic. Złapałeś mnie za ramię, poczułem jakieś pieczenie. Powiedziałeś, że pozbyłeś się mojego strachu przed tobą, skutku opętania. I wiesz co? — Athan pochylił się nad biurkiem w stronę Beliala, przez moment przyglądając mu się w milczeniu, jakby chcąc udowodnić, że w tych oczach nie było już żadnego strachu. — Zadziałało. Teraz już nie masz tu nic do roboty, bo to, co czuję, to już zwykła, prosta nienawiść. To uczucie akurat znam bardzo dobrze i nie masz na nie żadnego wpływu. Choćbyś chciał. 

Rozdrażnił go tymi słowami o tym, że zamknięcie w pieczęci było dużo gorsze od opętania. Skąd ten partacz mógł o tym wiedzieć?! Jego absurdalne próby tłumaczenia tylko pogarszały sytuację, więc najlepiej by było, gdyby milczał. Sam Athan zacisnął usta, nie uznając za właściwe odpowiadania na to bzdurne spostrzeżenie. Natomiast ciekawostką było, że nikt nie wiedział o tym wyjątkowym podarunku.  

— Goro też nie wie? 

Zaprzeczył, co z jakiegoś powodu bardzo Athana ucieszyło. A więc naprawdę mógł mieć nad nim całkowitą władzę. 

— Nie możesz jej sam jakoś zabezpieczyć? — spytał ze zdziwieniem. — Nie macie jakichś sposobów, by nie wpadła w niepowołane ręce? Jakieś zaklęcia pozwalające tylko wybranym osobom jej dotykać? I nie martw się — mruknął obojętnym, wyszarzałym tonem — pieczęć będzie bezpieczna. Tak jak sam powiedziałeś, jest zbyt cenna, by leżała sobie na widoku. 

To był chyba pierwszy raz, i najpewniej ostatni, kiedy obaj się ze sobą zgadzali.  

— Spisz mi instrukcje tutaj — podsunął mu notes i długopis, gdy Belial wyszeptał mu, jak obsługiwać pieczęć. — Nie martw się — odparł, widząc jego spojrzenie — spalę kartkę natychmiast po tym, jak to zapamiętam. Mam bardzo dobrą pamięć, spokojnie.  

Chwilę to trwało, a gdy oddał mu notes, Athan z uwagą przyjrzał się treści. Instrukcje były bardzo dokładne, z uwzględnieniem takich parametrów jak najbardziej sprzyjająca godzina oraz faza księżyca. Jednak, jak wyjaśnił demon, skoro oddał mu pieczęć dobrowolnie, aż tak restrykcyjne instrukcje nie będą potrzebne i wystarczy uproszczona procedura: uchwycenie pieczęci w obie dłonie i wypowiedzenie zaklęcia zapisanego łaciną. Łacinę Athan znał, dlatego nie wątpił, że jeszcze tego samego dnia kartka — ich dowód zbrodni — zostanie spalona.  

Nie czekając dłużej ani nie pozwalając Belialowi na jakieś specjalne przygotowanie, wziął pieczęć i zaczął recytować to, co zostało spisane. Symbole wyryte na kamieniu, dotąd blade i niewyraźne, zaświeciły różnymi, nieco przytłumionymi kolorami. Belial jedyne, co zdążył zrobić to wybałuszyć oczy, otworzył też lekko usta, a gardło się ścisnęło, jakby gwałtownie brakło mu powietrza. Na Athanie nie zrobiło to żadnego wrażenia. Podobnie jak moment, w którym ciało bezwładnie zsunęło się na oparcie krzesła, a głowa opadła na lewe ramię. Pieczęć lekko zadrgała w dłoniach Athana, zrobiła się o wyczuwalną odrobinkę cięższa. Kolorowe symbole zaświeciły nieco jaśniej, by w następnej sekundzie znowu zgasnąć.  

Pieczęć znów wyglądała jak zwyczajny kamień. 

 A on w swoim biurze miał nieboszczyka. 

Uważnie go obserwował. Mijała jedna minuta, druga i trzecia. Mijały też kolejne, ale Athan nie chciał niczego przegapić, choćby najdrobniejszego ruchu powieki. Demony były w jego mniemaniu podstępne, poza tym potrafiły dużo więcej niż zwykli śmiertelnicy, dlatego Athan nie mógł być pewien, że to nie żadna złośliwa sztuczka. Ale czas mijał, a Belial ani drgnął. Nadal mu do końca nie wierzył, choć przypominał sobie opowieści Arii o pieczęci i wszystko się teoretycznie zgadzało. Athan wstał, obszedł biurko, przyjrzał się bezwładnemu ciału, po czym lekko je pchnął. Belialowa powłoka momentalnie spadła z krzesła, z głuchym łoskotem padając na podłogę. Nie wywołało to w ciele żadnej reakcji, co Athan skwitował lekkim uśmiechem. Uśmiech się poszerzył, gdy zamachnął się nogą i mocno kopnął go bok, tuż pod żebrami. Ciało zareagowało jak worek kartofli: po prostu lekko się przesunęło, zmieniło pozycję, ale nic poza tym. Po czymś takim Belial chyba straciłby cierpliwość i odpłacił mu pięknym za nadobne, ale on wciąż pozostawał bezwładny. Czując nadzwyczajną satysfakcję, stał nad nim jeszcze parę chwil, a gdy wreszcie ruszył w stronę drzwi, wciąż nie spuszczał z niego wzroku, uśmiechając się tryumfalnie. 


Gdy wrócił do gości, rozmowa zapewne zdążyła zatoczyć trzy duże koła i zacząć czwarte. Nastał już ten moment rozluźnienia, w którym wszyscy podzielili się na mniejsze lub większe grupki, dyskutując ze sobą na najróżniejsze tematy — a im więcej alkoholu im towarzyszyło, tym były poważniejsze. Athan, po raz pierwszy tego wieczoru prawdziwie rozluźniony, wygodnie rozsiadł się na swoim miejscu, ze spokojem przyglądając się wszystkim obecnym. Zerknął potem na zegarek, zastanawiając się, o której wrócić po to bydło i je wybudzić. Na razie zamierzał się tym nie przejmować, jednocześnie przeprowadzając test, czy oby faktycznie demon nie kłamał.  

Niedługo się tak cieszył, bo zaraz poczuł na sobie palące spojrzenie Gudrun.  

— A gdzie Bel? 

Athan na szybko musiał przeanalizować, co powinien powiedzieć, a czego nie. Żeby wyglądało to bardziej naturalnie, nabrał powietrza do płuc, powoli je wypuszczając — jakby chciał odetchnąć, zanim odpowie.  

— Nie wiem — odparł krótko. — Chciał ze mną porozmawiać, ale potem dostał telefon. Musiał coś załatwić, ale obiecał, że wróci najszybciej jak się da. 

Gudrun zmarszczyła brwi, Aria też nie wyglądała na przekonaną, ale tym także Athan specjalnie się nie przejmował. 

— Potem o tym pogadamy — szepnął do żony uspokajającym tonem. — Na razie cieszmy się obecnością gości. 

Kątem oka zauważył, że także Goro, pozornie gawędzący z Wierą i Ishem, przysłuchiwał się dyskretnie temu, co mówił. Nic dziwnego, że i on interesował się Belem, zwłaszcza że on mógł się domyślać najwięcej. Dlatego też Athan udał, że w ogóle tego nie dostrzegł. Za to dopadł go kolejny problem: powinien powiedzieć Arii? Z jednej strony to oczywiste, nie chciał mieć przed nią żadnych tajemnic. Ale z drugiej: Belial prosił, by nikomu o tym nie mówić. Choć z trzeciej strony, dlaczego niby miał aż tak poważnie traktować słowa akurat jego? Westchnął ukradkiem. Nie lubił łamać danego słowa, nawet tak parszywym kreaturom, ale jeszcze bardziej nie chciał taić czegokolwiek przed Arią, zwłaszcza że przyjaźniła się z tym bydłem. Musiał to przemyśleć.  

Gdy wrócił do biura i ujrzał bezwładne ciało Beliala, wciąż leżące dokładnie w tym samym miejscu i w tej samej pozycji, poczuł kolejną falę satysfakcji. Zasiadając za biurkiem, chwycił pieczęć, wolno obracając ją w palcach. Świadomość, jaką miał teraz władzę nad tym draniem dodawała mu skrzydeł i podsuwała same skrajne propozycje. Przecież tak wiele mógłby uczynić! Mógłby pozbyć się go raz na zawsze. Mógłby go unieszkodliwić i to na długie, długie lata. Prędzej czy później ktoś zauważyłby jego zaginięcie i zacząłby się interesować — ale czy tak łatwo trafiliby na jego trop? Wszak był ostatnią osobą, która chciałaby mieć z nim cokolwiek wspólnego, ale jednocześnie pierwszą, której zależałoby na jego zniknięciu. I choć były to wizje piękne, to bardzo mało realne i choć Athan marzył o świecie bez tego demona, sam musiał sobie zostawić tylko to smakowite uczucie posiadania nad Belialem władzy. 

Choć nie absolutnej. Jeszcze czegoś brakowało, jeszcze małej śrubki do dokręcenia. Żeby ją dokręcić, przyjrzał się karteczce z instrukcjami, odszukując części o odwróceniu zaklęcia.  

Gdyby nie zadziałało, wcale by się nie pogniewał. 

Ale zadziałało. Pieczęć znowu zajaśniała różnymi kolorami, zrobiła się też lżejsza dokładnie w momencie, w którym gdzieś zza biurka dało się słyszeć dławiący dźwięk kogoś, kto rozpaczliwie łapał powietrze. Athan cierpliwie czekał, aż demon z powrotem wgramoli się na krzesło, przybierając przy tym spokojny, pozbawiony emocji wyraz twarzy. 

— Spadłeś z krzesła, jak wyzionąłeś ducha — wyjaśnił pokrótce. — Nie zbierałem cię, bo raczej nie miałem na to ochoty. Minęło — zerknął na zegarek zawieszony na nadgarstku — trochę ponad pół godziny. Żyjesz? 

Belial wyglądał na trochę pomiętego, ale poza tym nie sprawiał wrażenia specjalnie poszkodowanego. Może poza nerką, która spotkała się niedawno z athanowym butem, ale tego tematu nie zamierzał poruszać. Dał mu jedynie trochę czasu na oddech, bo pomyślny test pieczęci bynajmniej nie kończył jej tematu. 

— Okej — odezwał się Athan, gdy już uznał, że można kontynuować rozmowę — czyli te instrukcje faktycznie działają. Ukryję pieczęć, nikt nie będzie miał do niej dostępu i nikt się o niej nie dowie. 

Czekał, aż Belial coś na to odpowie, ale szybko się okazało, że Athan zbyt się niecierpliwił, by przejść do kwestii, która bardzo go nurtowała. Bo owszem, zamierzał przyjąć ten “podarek”, ale żeby to zrobić, musiał się o nim dowiedzieć znacznie więcej.  

— I co? — spytał nagle, niespodziewanie lekko rozbawiony. — Nie poprosisz mnie, żebym tej władzy nie nadużywał? Przecież teraz mogę cię zamknąć w każdej chwili. Mogę cię tu uwięzić, zamknąć w sejfie, a Gudrun w końcu zacznie wierzyć, że ją porzuciłeś. Cierpiałaby — przyznał — ale może to byłoby to mniejsze zło? A nie większe? Bo to większe uwięziłbym w jego klatce? 

Czy byłby w stanie to zrobić? Sam nie wiedział. Z pewnością mógłby posunąć się bardzo daleko, aby zemścić się na Belialu, ale ryzykować własną córką? Nie, tego nie dałby rady uczynić. I nawet jeśli demon najpewniej znał odpowiedź — tę samą, do której Athan przed momentem sam dotarł — i tak był ciekaw odpowiedzi.  

— Bo czy to, co robisz, nie jest zbyt nieodpowiedzialne?  

Być może zaskoczył tym Beliala. Najprawdopodobniej demon nie wiedział, do czego Athan zmierzał, zapewne myśląc, że oddanie pieczęci załatwiało sprawę i mówiło samo za siebie: dla Gudrun jestem gotów na najwyższe poświęcenie. Tismaneanu to rozumiał, ale dostrzegał w tym planie dużą lukę, niebezpieczną przede wszystkim dla niego jako nowego powiernika pieczęci. 

— To, że Gudrun jest warta każdego poświęcenia, wiemy obaj tak samo. — I to była druga rzecz, w której się zgadzali. — Ale aż tak? Miłość... potrafi być trwała. Ale jest taka bardzo rzadko. Teraz ją kochasz, za trzydzieści lat coś może między wami pęknąć. I co wtedy? Oczywiście, będziesz ode mnie oczekiwał, że oddam ci pieczęć. A ja, jak się pewnie domyślasz, mógłbym nie chcieć tego zrobić. I co wtedy? — spytał, świdrując go spojrzeniem, w którym wreszcie błyszczała pewność siebie — cecha, którą Belial od miesięcy z niego wysysał, gdy tylko znajdował się w pobliżu. — Powiedz mi, jak ja mógłbym ci przeszkodzić w odzyskaniu swojej własności? Odpowiedź znamy obaj: nijak. Ty jesteś demonem, ja zwykłym wampirem... a może nawet jeszcze mniej — dodał markotnie, wspominając wypicie wywaru Baltimore’a i skutki, jakie to ze sobą niosło. — Mógłbyś mnie zabić jednym kiwnięciem palca i wziąć, co swoje. Możesz to zrobić w każdej chwili. Więc rozumiem gest — Athan odetchnął, odchylając się w swoim fotelu, zerknąwszy znacząco na pieczęć. — Rozumiem i nawet go doceniam. Naprawdę. Ale, tak właściwie, co to zmienia? Mogę tę pieczęć ukryć, ale jeśli tylko ci się odwidzi i zapragniesz jednak Gudrun skrzywdzić, posiadanie przeze mnie twojej pieczęci jest dla ciebie niewielką trudnością. Wiem, przysięgałeś mi — Athan doskonale to pamiętał — że jej nie skrzywdzisz, a wy, podobno istoty tak honorowe — ostatnie słowo wypluł z kpiną i obrzydzeniem — nie jesteście w stanie przysięgi złamać. Mógłbyś też na nas kogoś nasłać. Mógłby ktoś chcieć wykraść tę pieczęć: może jakiś demon, może jakiś inny czarownik. Więc powiedz: czy ta pieczęć to naprawdę taka żelazna gwarancja twojego oddania?  

— Zabezpiecz ją — rzekł twardo. — Zabezpiecz ją w taki sposób, aby nikt poza mną nie mógł po nią sięgnąć. Lub żeby miejsce, w którym ją ukryję, znajdowało się poza waszymi oczami. Cokolwiek, co upewni mnie, że pieczęć jest naprawdę bezpieczna i nie stanowi zagrożenia dla mnie. Gdy nadejdzie dzień, w którym zechcesz ją odzyskać, czy to na stałe, czy tymczasowo, oddam ci ją. Jeśli mi nie wierzysz, a w to nie wątpię, możemy złożyć rytualną przysięgę, pewnie znasz jakieś. Bo ja, jak powiedziałem — powtórzył — naprawdę doceniam ten gest. I naprawdę zaczynam wierzyć, że rzeczywiście kochasz moją córkę. Ale ja też muszę mieć pewność, że ten symbol twojego zaangażowania nie ściągnie na mnie i na moich bliskich problemów. To jest jednak potężna moc, a ja, sam wiesz, nie jestem w stanie jej należycie chronić. A skoro ta pieczęć jest dla ciebie taka ważna, chyba i tobie powinno zależeć na tym, by była możliwie jak najbezpieczniejsza? Ja zadbam o technologię, ale sam wiesz, że potrzeba czegoś więcej.   

Tak, ta prośba musiała wzbudzić dużo podejrzeń. A może nawet i oburzenie — bo oto Belial zwracał się do niego tak otwarcie i szczerze, ofiarując to, co ma najcenniejsze, a jemu cały czas coś nie pasowało. Jednak Athan nie widział w tym pełnego poświęcenia, póki mógł w każdej chwili po tę pieczęć sięgnąć, ledwie ruchem palca likwidując wszystkich jej strażników.  

— Wiem, co sobie możesz pomyśleć — wyjaśnił. — Że chcę cię wykorzystać, żeby ukryć tę pieczęć nawet przed tobą, a tym samym nigdy ci jej nie oddawać. Sam musiałeś brać pod uwagę takie ryzyko, decydując się na to, by mi ją powierzyć — zauważył — choć, z drugiej strony... no właśnie. Nic cię nie powstrzymuje. Teraz dajesz mi ją w dobrej wierze. Ale jak dobra wiara się skończy, nie powstrzymasz się przed niczym. Wbrew mojej woli, znam cię całkiem nieźle — rzekł, przyglądając mu się ponuro. — Kiedyś nawet powiedziałeś, że jesteśmy do siebie podobni. Zaprzeczałem temu, ale wiesz co? Miałeś rację. Jesteśmy podobni. Nie ufam ci, tak jak ty nie ufasz mnie. I ja też miałbym cię za nic po zerwaniu naszej umowy. Dlatego właśnie wiem, że dodatkowe zabezpieczenie jest niezbędne. Bo co to za poświęcenie, jeśli możesz sobie po tę pieczęć sięgnąć w każdej chwili? Masz znajomych, którzy penetrują przeszłe wcielenia, więc nie poradziłbyś sobie z byle sejfem? Oczywiście, możesz mnie oszukać — wzruszył obojętnie ramionami — i udać, że rzuciłeś czar, choć tak naprawdę nic nie zrobiłeś. Ale gdy już zrobisz czary-mary, zawołamy Goro. Wspominałeś, że nie chcesz, by ktokolwiek się o tym dowiedział, prawda? Więc spraw, by pieczęć była dla demonów ukryta. Umieszczę ją w miejscu, które Goro powinien zobaczyć. Jeśli nic nie zobaczy... czy tam jak to zaklęcie miałoby działać... to znaczy, że umowa stoi: przyjmę i docenię to poświęcenie, starając się pogodzić z faktem, że najpewniej nie odczepię się od przeznaczenia, w którym stajesz się moim zięciem. I naprawdę się postaram cię... zaakceptować. Kto wie, może się uda. Tym dziwnym sposobem na pojednanie udowadniasz, że naprawdę ci na Gudrun zależy. Dobrze, bardzo dobrze, ona zasługuje na co najmniej tyle. Więc: jesteś w stanie zrobić jeszcze ten jeden ostatni krok? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^