PETRE
Przyjemny, delikatny zapach kwiatów roznosił się po wnętrzu, które Petre zdążył już poznać, a które pragnął poznać raz jeszcze. Wszak nie tylko po ludziach zostaje pierwsze wrażenie, a ten pokoik, pełen zapierających w piersiach eksponatów oraz śladów licznych pasji ich właścicielki, zostawił w umyśle Petre wyraźny ślad. Lak owej pieczęci wykonany był ze strachu, niepewności, gniewu, zawodu i szoku, dlatego wydawało się, że potrzeba było solidnego dłuta, aby tę pieczęć z jego głowy wydłubać. Ale może wcale nie potrzeba było stalowego oręża, a jedynie…
Delikatny zapach kwiatów. Zapach irysów.
Równie delikatny był głos Arii. Wszystko się w nim zmieniło od ostatniego razu: nie był rozgorączkowany, pełen napięcia, stresu i desperacji. Brzmiał spokojnie, lekko. Aria tylko po części mówiła do niego; w głębi duszy mówiła do siebie, odpowiadała na głos swoim wspomnieniom, które szeptały do niej językiem obrazów z dawnych lat. Zmieniła się jej twarz: nie była już blada, a rumiana. Jej oczy lśniły tak jak i poprzednio, lecz nie strachem, a dobrotliwością i miłością. Świeciły łagodnym blaskiem podobnym do tego, który połyskuje w oczach matki tulącej ukochane dziecko do snu. Petre pozwalał, jak łagodność jej słów mieszała się z łagodnością jej uśmiechu oraz łagodnością zapachu irysów. Pozwalał, by ta łagodność ich oplatała. Pozwalał, by owijała się wokół tej twardej, przesiąkniętej złymi emocjami pieczęci, próbując roztopić ją swoim ciepłem.
Petre gorąco wierzył, że się uda.
Więc siedzieli w tym samym pokoju, w którym wszystko było inaczej. Zmieniła się Aria, i zmienił się on. Nie był już zestresowany, był spokojny. Nie szalała w nim gorączka, a uprzejmie i ekscytująco narastające zainteresowanie. Nie chciał stamtąd uciekać, bo zbyt dobrze się czuł. Nie bał się opowieści Arii, sam chcąc ją zgłębić. I być może zacząć w niej uczestniczyć. O tym jeszcze nie zdecydował, ale ulgę sprawiło mu zrozumienie tego, co było jasne i co próbowała przekazać mu sama Aria: miał na to czas.
Uśmiechał się zarówno do niej, jak i do samego siebie, słuchając o przygodach rodzeństwa Vasco. Śmiał się cichutko pod nosem, słuchając, jak rezolutna i wojownicza była Aria w dziecięcych latach i choć nie znał jej jeszcze aż tak dobrze, zdawało mu się, że nic się pod tym względem nie zmieniło. Z czasem rozczulający uśmiech zmieniał się w uśmiech pełen zrozumienia i współczucia, gdy słuchał o chorobie i ostatnich chwilach Arii i Louisa. Z zachwytem słuchał o symbolice kwiatów, cały czas czując ich zapach. Petre nie znał się na kwiatach, więc być może irysy tak naprawdę wcale nie pachniały, albo rozsiewały bardzo słabą woń. To nie miało jednak znaczenia, bo Petre i tak bardzo wyraźnie je czuł.
— To wyjaśnienie znaczenia waszych drugich imion jest naprawdę wspaniałe — westchnął, przepełniony zachwytem. — Nie pomyślałbym o czymś takim, a tu podobieństwo w zapisie i brzmieniu pięknie przeplata się z symboliką, bardzo dokładnie przemyślaną. To wszystko brzmi tak — mówił Petre cicho, z szacunkiem do sensu, jakie niosły jego słowa — jakby wasz ojciec pobłogosławił Louisa, aby prędzej czy później mógł się zrodzić na nowo. Jakby w waszym drugim imieniu ukryte było jakieś magiczne zaklęcie. I trochę chyba działa — zauważył, choć odrobinę jeszcze niepewnie. — Przecież ty… ty też się w jakiś sposób odrodziłaś, prawda? Dostałaś drugie życie jako wampirzyca. Może… może… teraz czas na Louisa. Na jego drugie życie.
Wciąż czuł się nieco dziwnie, gdy o tym mówił. Wciąż nie wiedział, co dokładnie czuć. Ale pocieszało go, że Aria to rozumiała. Teraz już nie odrzucał tak nachalnie tego, co starała mu się przekazać, choć jednocześnie nie brał tego od razu za pewnik. Nie miał powodu, by Arii nie wierzyć, ale chciał się przekonać sam, że naprawdę miał jakieś poprzednie wcielenia. Jak miał to zrobić? Nie wiedział. Ale chciał coś wymyślić.
— Pamiętasz — podjął cicho — naszą pierwszą rozmowę? W moim biurze. Rozmawialiśmy wtedy o obrazie morza. Trochę to symboliczne, co? — mruknął, uśmiechając się lekko. — Jakby się tak nad tym zastanowić, to trochę tak. I teraz przypomnij sobie: mówiłem, że nie lubię morza i że nawet pływać nie umiem. A Louis był żeglarzem. A może to dlatego mam tę niechęć, że on tam… że... — wyrzekł nieco ciszej — że on tam zginął? Oczywiście — podjął żywiej — śladów i tropów można doszukiwać się wielu, nie ze wszystkim trafimy. Ale gdybać można. Choć teoretycznie powinno być tak, że właśnie powinienem kochać morze. Tak bym to sobie wyobrażał. Ale z drugiej strony... reinkarnacji też sobie za bardzo nie wyobrażałem.
Siedzieli przez chwilę w ciszy, zastanawiając się, co jeszcze można powiedzieć, co dodać, co wyjaśnić. Petre miał pewną propozycję, ale nie chciał się z nią spieszyć. Zajął się więc pozornie lżejszymi tematami.
— Po tym, jak zostałaś przemieniona... widziałaś go jeszcze? — spytał delikatnie, trochę się obawiając, że może w ogóle nie powinien o to pytać. — Choćby z oddali? Ja bym chyba nie wytrzymał i co jakiś czas na nich zerkał, to znaczy na swoją rodzinę. Sam pamiętam, jak to jest tuż po przemianie, więc wiem, że ryzyko spotkania się jest za duże, poza tym różni ludzie różnie reagują na wampiryzm, ale... nie korciło cię? I...
Nagle zalała go fala gorąca, gdy uświadomił sobie, o co właśnie chciał ją poprosić. I jeśli wydawało mu się, że poprzednie pytanie było niewłaściwe, to, które zamierzał zadać, biło je na głowę.
— Często ich odwiedzasz? Teraz — zaznaczył, ostrożnie spoglądając na Arię. — Mógłbym... mógłbym któregoś razu pójść tam z tobą? Nie teraz — uspokoił natychmiast. — Nie dziś, nie podczas tej wizyty, niekoniecznie. Po prostu... kiedyś. To... to chyba byłoby...
Czym byłoby? Wyjątkowym doświadczeniem? Patrzeć na tablicę nagrobną kogoś, kim podobno niegdyś był? I to patrzeć na nią, stojąc u boku jego wciąż żywej siostry? Czuł, że brnął w to bagno coraz głębiej, więc zamiast się szamotać, po prostu zrezygnował i zmienił temat.
— Kim jest ta cała Gwiazdka? — dopytał z zainteresowaniem. — Domyślam się, że nie zwykłą wampirzycą? Ani nawet demonem? Więc kim? A, właśnie. No a Goro? On ponoć jest całkiem potężnym demonem. Co tak właściwie demony potrafią? Nie za bardzo miałem z nimi jakąś taką... no wiesz, bliższą styczność.
A skoro już wspominał o relacjach z poszczególnymi ludźmi, podkusiło go nagle, by podpytać Arię o jej męża i o nieustające wrażenie, że Athanasius go nie polubił. Uznał jednak, że to dość głupie i dziecinne, dlatego zrezygnował, zamierzając kontynuować poprzedni wątek. Lecz kiedy zdał sobie sprawę, że tak właściwie niewiele już miał do powiedzenia, westchnął nerwowo, zdając sobie sprawę, że została już tylko jedna kwestia do poruszenia.
— Chciałem cię jeszcze raz przeprosić — zaczął delikatnie, choć z wyczuwalnym w głosie stresem — za tę moją ostatnią reakcję. To był wyłącznie szok. I...
Urwał, westchnął raz jeszcze, podrapał się niezręcznie po karku.
— Wiesz, ja nigdy nie lubiłem zmian — oświadczył jej dość stanowczo, choć nadal uprzejmie. — W swoim starym środowisku czułem się jak ryba w wodzie. Zostałem praktycznie wychowany w hotelu, który prowadzę razem z Ilarie, byłem uczony od wielu lat, jak się z nim obsługiwać. Czuję się w tej branży dobrze, czuję się w niej pewny siebie, bo wiem, co robić; wiem, na czym stoję. Moje życie kręciło się wokół hotelu, wokół rodziny z Ilarie na czele i czasami wokół jakichś tam związków. Ale to życie było takie... statyczne i, mówiąc szczerze, bardzo mi to odpowiadało.
Tłumaczył to wszystko, aby mieć pewność, że Aria na pewno wszystko rozumie. Choć domyślał się, że i tak już rozumiała.
— Potem pojawili się ci bogowie — dodał markotnie — i cała ta akcja z nimi. Zaczęło się w sumie od choroby pana Drawsona, to już poprzewracało naszą rutynę do góry nogami. No, a dalej to już było tylko gorzej — burknął ponuro. — Nie umiałem się w tym odnaleźć. Nagle okazuje się, że wy tu jakieś wojny i walki prowadzicie, że stawka jest ogromna, że mam obok siebie kilka istot tak potężnych, że jednym ruchem myśli mogliby przekręcić kark mi i wszystkim gościom hotelu. I nagle ja — wskazał na siebie rękami, patrząc na Arię z wyraźnym smutkiem — musiałem w tym uczestniczyć. Nie chciałem, ale musiałem. Bo to się działo w moim hotelu. Bo to dotyczyło mojej babci, mojej siostry. Gdyby nie to wszystko, to uwierz mi — położył sobie obie dłonie na piersi w miejscu serca — stałbym z boku, nie mieszałbym się! Bo ja nie jestem żadnym wojownikiem, nie chcę udawać kogoś odważnego, bo nigdy taki nie byłem. Oczekiwano ode mnie uczestnictwie w czymś, o czym nawet nie chciałbym czytać w książkach. I do tej pory, gdy o tym wszystkim myślę, cieszę się, że to już koniec, ale jednocześnie konsekwencje nadal mnie prześladują i mam tu na myśli Ilarie. Bo ona w tym siedziała jeszcze bardziej niż ja. I masz rację — przyznał otwarcie — że to nie jest koniec naszej drogi, tylko początek czegoś nowego, ale, tak jak mówiłem, ja sobie średnio z nowościami radzę — wyjaśnił żałośnie. — I dlatego tak się boję tego, jak się to wszystko między mną a Ilarie ułoży. Bo nie wiem, czego się chwycić. Ona jest już inna, odmieniona, i ja też. I co, mam ją pocieszać po zranionej miłości do bydlaka, od którego to wszystko się zaczęło i przez którego to wszystko się spieprzyło?! Wiem, wiem — uspokoił pospiesznie — to płaskie wytłumaczenie i nie o to chodzi. Ona sobie z tym da radę, jest silna, dużo silniejsza ode mnie. Zawsze tak było. Ale my się teraz rozmijamy jak jakieś dzieciaki — tłumaczył dalej ze wzburzeniem — zamiast próbować sobie jakoś z tym problemem radzić. I wiem, to da nam odświeżyć głowy, choć nie mogę się doczekać, aż się z nią spotkam. I boję się tego, bo nie wiem, co się zmieni i czy w ogóle coś się zmieni.
To był bardzo długi wstęp, ale Petre czuł, że był to Arii winien. Poprzednio ich rozmowa była bardzo chaotyczna i Aria miała prawo myśleć, ż to ona zrobiła coś źle, podczas gdy jego wybuch nie miał z nią za dużo wspólnego.
— I z tym strachem przed nowościami pojawiłaś się ty i oznajmiłaś mi, że jestem twoim bratem — wyjaśnił wreszcie, lecz tym razem spokojnie i łagodnie, posyłając Arii ciepły, choć odrobinę zmęczony uśmiech. — I pomyślałem sobie wtedy: to się nie kończy. Ta dziwna passa cały czas trwa, bo ja chcę wrócić do normalności, a ona się ode mnie cały czas oddala. I wczoraj tylko o tym myślałem. Nie o tobie — przyznał z żalem — ani o tym, co chcesz mi przekazać, tylko o tym, że to jakaś kolejna zmiana, których zaczynam się coraz bardziej bać. Potrzebowałem bezsennej nocy, by to sobie poukładać i zrozumieć, że nic z tego, co powiedziałaś, nie jest złe. Nieco dziwne, szokujące, fascynujące nawet, ale nie złe. Dlatego... dlatego chciałbym... no wiesz, uczestniczyć w tym. Dowiedzieć się, czy to naprawdę... Nie chodzi o to, że ci nie ufam —uzupełnił pospiesznie i w przestrachu — ale ja sam nic kompletnie nie pamiętam i jeśli sądzisz, że są jakieś sposoby, bym sobie przypomniał, to bardzo chciałbym to sprawdzić. Bo przecież...
Zaciął się na moment, zastanawiając się, czy oby na pewno powinien powiedzieć to, co właśnie cisnęło mu się na usta.
— Bo przecież — podjął wolno i ostrożnie, patrząc uważnie na Arię — nawet gdyby się okazało, że... że nie jestem twoim bratem, to czy...
Wziął oddech, uspokoił się, uśmiechnął.
— Czy to coś zmieni?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz