Rozdział 754

Aria 

Anglia, Anno Domini 1806

Niewiele rozumiała. Nic dziwnego, przecież była zaledwie trzy letnią dziewczynką, która do tej pory znajdowała się w centrum uwagi swoich rodziców. Teraz jej wielkie, ciemne oczy wpatrywały się w leżącą na łóżku matkę, która sprawiała wrażenie bardzo zmęczonej. Jej twarz, mimo że przylepione miała do czoła kosmyki włosów, wydawała się lśnić ze szczęścia. W rękach splecionych na piersi, trzymała małe zawiniątko i lekko je kołysała.

Dziewczynka kurczowo trzymała się spodni ojca, który stał kilka kroków od łóżka, czekając aż pozostali ludzie, którzy kręcili się po pokoju, opuszczą pomieszczenie. Gdzieś z boku dochodziły do niej dźwięki żeliwnych mis i chlupot wody, ale nie odwracała wzroku od matki. 

- Moje gratulację. Ma pan pięknego i zdrowego syna – melodyjny, kobiecy głos odezwał się cicho gdzieś od strony drzwi, które skrzypnęły i zaraz potem zamknęły się z lekkim łoskotem. Aria przetwarzała w głowie te słowa i zastanawiała się nad ich znaczeniem.

Jej tatuś ma jakiegoś syna. Co to oznaczało? 

Nagle mężczyzna drgnął i kucnął obok dziewczynki, by ich twarze były na równej wysokości. Uśmiechał się ciepło, tak jak zawsze, a ona widząc to, odwzajemniła uśmiech. 

- Chodźmy poznać twojego młodszego brata.- zaproponował, gładząc lekko jej pulchny, rumiany policzek. 

Aria miała jakiegoś młodszego brata. Co to oznaczało? 

Ojciec chwycił ją pewnie i uniósł, by po chwili posadzić na łóżku obok mamy. Sam zasiadł z drugiej strony i nim spojrzał na syna, ucałował żonę w czubek głowy i ogarnął jej włosy z czoła. Objął ją i cicho szepnął, że była bardzo dzielna podczas porodu. Kobieta lekko ścisnęła jego dłoń i ostrożnie podała mu zawiniątko. 

- Jest piękny, idealny. – zachwycał się ojciec, a uśmiech nie opuszczał jego twarzy. Aria wyciągnęła szyję, chcąc zobaczyć tego syna i brata, o którym wszyscy mówili. Ojciec widząc to, przywołał ją do siebie. Niezgrabnie gramoliła się na łóżku aż w końcu do niego dotarła. Opuścił zawiniątko tak, by dziewczynka mogła dojrzeć jego zawartość. Wpatrywała się teraz w oblicze maleńkiego chłopca, który wyglądał jak jedna z jej lalek. Miał otwarte oczy, ale nie wydawał z siebie żadnego dźwięku. 

- Przyszłaś na świat z krzykiem. Nigdy nie słyszałem żeby jakieś dziecko tak głośno płakało. Od razu poznałem, że to moja Aria obwieszcza wszystkim swoje nadejście. On jest twoim zupełnym przeciwieństwem. Spójrz, jaki jest spokojny i cichy – powiedział ojciec niemal szeptem, ale dziewczynka nawet na niego nie spojrzała. Wpatrywała się w oblicze brata, zapamiętując dokładnie, jak wyglądał. 

Z jej gardła wyrywał się głośny krzyk, który przeciął powietrze niczym nóż. Matka szybko złapała ją za rękę i próbowała uspokoić, ale nie była w stanie tego zrobić. Histeria Arii była nie do opanowania. Mała dziewczynka nie wiedziała, co się z nią dzieje i jedyne co mogła zrobić, to głośno płakać. Poczuła, jak całe jej wnętrze wypełnia przyjemne ciepło, które rozchodziło się po każdym zakamarku jej ciała. Usłyszała, jak mały chłopiec zaczyna płakać wraz z nią. 

Dlaczego płakała? 

Pierwszy raz poczuła bezgraniczną miłość, która nie była niczym uwarunkowana. Pierwszy raz poczuła strach i obawę, że kiedyś ten mały, cichy chłopiec może smucić się z jakiegoś powodu. Aria nie chciała żeby się smucił. Nigdy. Nie rozumiała wielu rzeczy, ale wiedziała, że od dzisiaj musi dbać o małego chłopca jeszcze bardziej niż dba o swoją najlepszą lalkę. Pokochała go od pierwszej chwili, w której go zobaczyła. Pokochała tak bardzo, że jej malutkie  dziecięce serce nie było w stanie jeszcze pomieścić tej miłości. 


Anglia, Anno Domini 1813 

- Mama zakazała nam przychodzić do portu. Jeśli się dowie, to znowu nam się dostanie – wymamrotał Louis, idąc za siostrą z opuszczoną głową. 

- Musimy być w porcie żeby powitać tatę. Już ci mówiłam, że dziś powinien wrócić do domu. W ostatnim liście pisał, że mam odliczyć jedenaście dni po pełni księżyca. Mama się ucieszy na jego widok i zapomni o tym, że czegoś nam zakazała. Zawsze się cieszy. Ty też, prawda? Lubisz, jak tata jest w domu – dziewczynka przystanęła i spojrzała na brata, który kiwnął zaraz ochoczo głową i posłał jej blady uśmiech. 

- Nie możesz być takim tchórzem. Jesteś moim bratem, a ja przecież niczego się nie boję. Ty też tak możesz – oznajmiła z powagą, obserwując twarz brata, której wyraz lekko się zmienił. Chłopiec zamyślił się i zmarszczył brwi, co oznaczało że głęboko analizował jej słowa. 

- Kłamiesz. A pani Kowalski? Widziałem raz, jak przed nią uciekasz – skwitował, zakładając ręce na piersi i obserwując siostrę z wyrzutem, gdy oczekiwał jej wyjasnień.

- Próbowała nauczyć mnie grać na pianinie. Nie uciekałam przed nią tylko przed nuuuuuudą. – stwierdziła z przekąsem i ruszyła w dalszą drogę, zmierzając w stronę portu. Odwróciła się lekko do brata, zerkając na niego przez ramię. 

- Zapomnij o tym, co mówiłam. Możesz być tchórzem jeśli chcesz. Obronię cię. Zawsze cię obronię, nawet przed nudą i przed mamą. Zawsze odpędzę wszystkie twoje strachy – powiedziała posyłając Louisowi szeroki uśmiech. 

Anglia, Anno Domini 1824

Nie miała siły nawet się ruszyć. Ból trawił całe jej ciało nawet przy oddychaniu, więc starała się robić to tak rzadko, jak tylko mogła. Nie widziała rodziny już od kilku dni, ale nie potrafiła wskazać konkretnej daty. Wydawało się jej, że minęły całe wieki.

 Anglia była w kryzysie spowodowanym epidemią gruźlicy, która zabierała z tego świata wszystkich bez wyjątku. Szpitale pękały w szwach, a na cmentarzach zaczynało brakować miejsca. Aria trafiła do lekarza po ostrym ataku kaszlu i krwiopluciu, co nie dawało złudzeń odnośnie stanu jej zdrowia. Panika, którą czuła, gdy usłyszała że zapewne niedługo umrze, była tak wielka, że nie mogła przestać się trząść. Nagle dotarło do niej, że jej śmierć oznacza opuszczenie brata. Nie mogła do tego dopuścić, dlatego postanowiła walczyć z całych sił żeby zyskać więcej czasu. Wykonywała polecenia lekarzy, przyjmowała podawane leki bez cienia sprzeciwu. I walczyła. Nieustannie. Do bólu. 

Z Louisem najczęściej widywała się na odległość. Przychodził pod okno jej sali i opowiadał jej o wszystkim, co działo się w domu oraz w sąsiedztwie. Czasem nie miała siły stać przy oknie, ale ani razu nie przepuściła okazji do tego, by się z nim zobaczyć. Lekarze czasem pozwalali na odwiedziny w szpitalu, ale tylko pod ścisłym zabezpieczeniem. Aria nie chciała nikogo narażać, więc udawała że źle się czuje żeby odesłano rodziców i brata. Nie chciała również, by widzieli ją w tak okropnym stanie. 

- Ari, nie możesz nas ciągle unikać – wymamrotał Louis, spoglądając na siostrę z wymalowaną na twarzy troską. Stał przy drzwiach, dostając się do jej sali podstępem. Miał zakrytą twarz i dłonie kawałkami materiału. 

- Mogę i będę to robić. Nie macie po co tu przychodzić. Jeśli ja was nie zarażę, to jakiś inny pacjent. – wysapała , z trudem łapiąc powietrze. 

- Jestem twoim bratem, nie traktuj mnie jak intruza! 

- Moim zadaniem jest cię chronić. Jak mam to inaczej zrobić będąc w takim stanie? Odcinanie się od was to jedyne, na co mam siłę i do czego jestem teraz zdolna. Po prostu...po prostu pozwól mi chronić cię...do moich ostatnich dni. To po to jestem twoją starszą siostrą – zakasłała , zasłaniając usta ręką. Louis zrobił krok w jej stronę, chcąc podać jej wodę, ale ona cofnęła się jak oparzona. To było jedyne wyjście, choć rozgrywało jej serce na miolony kawałków. 

Obecnie 

Aria siedziała na fotelu, spoglądając na Petre, który zajmował miejsce na przeciw niej. Głos jej drżał, gdy opowiadała mu kilka losowych historii z dzieciństwa i wspólnych chwil z bratem. Wspominała o ich zabawach i wymykaniu się do portu, o bójkach na podwórku, kiedy Aria pakowała się w kłopoty, a Louis był zawsze tym, który chciał rozwiązywać sprawy bez użycia siły. 

- Czasem nie dało się dyplomacją. Raz zdzieliłam Thomasa Andersa kijem od podtrzymywania linki z praniem, bo śmiał się z twojej kolekcji kamyków. To znaczy, Louisa. Lubił je zbierać. Miał ich tysiące i ani jeden nie był podobny do drugiego. Rozróżniał każdy, był bardzo skrupulatny i dokładny. Ja zupełnie inaczej, leciałam na oślep przed siebie – zaśmiała się cicho, zerkając na kwiaty które podarował jej wampir. 

- Wiesz dlaczego szczególnie lubię irysy? To coś więcej niż tylko piękny kwiat; to nośnik wiadomości i symbol głębokich uczuć. Wiara, nadzieja, odwaga i mądrość. To nasze drugie imię, moje i brata. Tata lubił starożytną mitologię i różne wierzenia. Moje imię zapisuje się po grecku, Iris. Na cześć posłanki bogów, która rozpościerała na niebie tęczę, która łączyła niebiosa z ziemią. Ojciec chciał zawrzeć w tym imieniu moją niezłomność i wolność ducha, bo Iris jako posłanka bogów nigdy nie wykonywała ich poleceń, a jedynie przekazywała ich wolę. – wyjaśniła, dokładnie oglądających niemal każdy płatek. Na jej twarzy gościł lekki uśmiech, ale widać było że te opowieści wzbudzają w Arii rozmaite emocje. Przywoływanie wspomnień o rodzinie zawsze sprawiało ją w melancholijny nastrój, można by powiedzieć, athanowy. 

- Drugie imię Louisa zapisywane było w egipskim dialekcie, czyli Irys. I to co teraz powiem, jest najprawdziwszą prawdą i nie mówię tego dlatego żeby przekonać cię, że jesteś moim bratem. W starożytnym Egipcie Irys był postrzegany jako symbol zmartwychwstania i życia wiecznego. To skojarzenie pochodzi z trzech pionowych płatków kwiatu, które uważano za symbol podróży duszy po śmierci. Żywe kolory i królewski wygląd irysa uczyniły go odpowiednim symbolem dla wierzeń starożytnych Egipcjan na temat życia pozagrobowego. Jest też kojarzony z Faraonem, czyli wielką mądrością. Tata mawiał, że gdyby Louis żył w czasach starożytnych, to z pewnością byłby władcą egipskich krain. – wróciła wzrokiem do Petre, mając nadzieję że jej opowieści go nie zmęczyły. Nie chciała od razu zarzucać go ogromem informacji, tylko powoli je dawkować, by mógł stopniowo oswoić się z tym wszystkim. Czuła się trochę lepiej, że sam wyszedł z inicjatywą, ale zarazem przyłapała się na tym, że sama utrzymuje pewien dystans między nimi. Nie chciała dać się ponieść, jak ostatnio.

- Kiedy zachorowałam, Louis stał się głową rodziny. Musiał wspierać mamę, bo tata ciągle był na morzu. Pracował w porcie żeby móc dokładać do mojego utrzymania w szpitalu. Przynosił mi czasem owoce i słodycze oraz książki. Czytałam mu na głos przez okno, nawet kiedy była brzydka pogoda. On zawsze tam byl. Nie chciałam żeby wchodził do sali i widział mnie ...taką pokonaną. Był opoką i dla mnie i dla mamy. Wiem, że zrezygnował z miłości, bo nie był w stanie dzielić obowiązkowe domowych i pracy, no i swoich osobistych spraw. Był w kimś zakochany, przyznał mi się krótko przed moim odejściem. Dbał o mnie do samego końca. A kiedy nie miałam już sił podnieść się z łóżka, stał pod oknem i to on mi czytał.- po policzkach spłynęły jej łzy. Uniosła drżące dłonie i otarła twarz. Uspokoiła się po chwili i wyprostowała nieco plecy, przypominające sobie ten ostatni dźwięk, ostatnie słowa które wypowiedział do niej Louis. Nie widziała go, mogła tylko słyszeć. 

- Lepiej jest płynąć, choć niebo się chmurzy,
Niż morskiej nigdy już nie doznać burzy
(...) Lepiej raz przepaść w zaburzone fale,
Niźli żyć gnijąc po trochu na skale. 
Bo choć dla czasu staje się nicością, ona jest dla mnie całą wiecznością.
Dziś nic nie kocham ani nienawidzę,
Pychy nie czuję, nadziei nie widzę
Że Ciebie dotąd kocham, jak kochałem
Ty jesteś lubym serca mego szałem.

Wyrecytowała cicho i westchnęłam. Nabrała powietrza głęboko i uśmiechnęła się do Petre, by nieco rozluźnić atmosferę. Nie chciała już mu smęcić, więc uznała że wystarczy mu rewelacji jak na jeden wieczór. 

- To Giaur, autorstwa Byrona. Lubiłam tę powieść, a Louis o tym wiedział. Jeśli chciałbyś przeczytać, to jest w naszej bibliotece. – jego propozycja by opowiedziała mu o bracie, zaskoczyła ją, ale również sprawiła przyjemność. Czuła się dziwnie, gdy patrzyła na niego i opowiadała o nim, ale z innego życia. Miała wrażenie, jakby wyobrażała sobie Petre, a nie jakby rzeczywiście siedział na przeciw niej. 

- Niestety nie znam odpowiedzi na pytania, jak ogarnąć tą sytuację, która dzieje się między nami. Pierwszy raz spotykam się z czymś takim. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to Gwiazdka. Taka znajoma Beliala. Jeśli ktokolwiek będzie wiedział coś na ten temat, to właśnie ona – stwierdziła wampirzyca, dziękując Petre raz jeszcze za kwiaty i za rozmowę, którą sam zainicjował. Doceniała to, choć nie mogła przezwyciężyć strachu i rezerwy, które między nimi powstały. Uważała na każde słowo, nie chcąc palnąć czegoś, co go wystraszy. Zastanawiała się jeszcze, skąd wiedział o irysach. Była prawdopodobnie tylko jedna osoba, która mogła mu o tym powiedzieć. Aria miała nadzieję, że Athan nie zmusił go do rozmowy i że Dumitrescu nie robił tego ze strachu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^