PETRE
Jakim głupcem był ten, który uważał, że uczucia można było
wyrazić słowami. Że dało się je określić, że były ich nośnikiem, że właściwie
oddawały całą istotę, nie pozostawiając ani malutkiego skrawka na domysły.
Domysły były zbędną luką na własną interpretację, na nadinterpretację. A w uczuciach nie mogło być o niej mowy.
A może wręcz
przeciwnie?
Chyba wręcz przeciwnie.
Bo żadne słowa nie są w stanie w pełni oddać gamy uczuć. Nie są nawet w
najmniejszym kawałku bliskie prawdziwej, porażającej wręcz głębi tego pierwiastka,
który odróżniał istoty ludzkie od pustych, niewiele wartych przedmiotów; tego
pierwiastka, który mąci w głowach, szaleje w sercach, który rozpala ciało i
mrozi krew. Więc, w pewnym sensie każdy nadinterpretował to, co czuł. Bo każdy
nazywał to tak, jak umiał; tak, jak mu się wydawało.
Rozpalone ciało.
Zamrożona krew.
Dwa przeciwieństwa.
Przeciwieństwa w tak potworny sposób się ze sobą ścierające. Powinny się
wzajemnie zniszczyć, dążyć do samounicestwienia. A one, łącząc swoje siły,
dążyły do unicestwienia tylko tego, który padł ofiarą tej morderczej mieszanki.
Słowa. Słowa płynęły z Arii urywanym nurtem, zdobionym kamieniami przerw, zawahań, niedopowiedzeń i zbyt nerwowych emocji. Nurt słów przetykał się między tymi przeszkodami, więc nie tak zwinnie, nie tak gładko jak te inne strumyki spływające lekko po gładkich zboczach łagodnych pagórków. Co jej przeszkadzało? Co im przeszkadzało? Uczucia. Oczywiście. Jedne uczucia kazały Arii mówić, choć nie tak pewnie jak jeszcze niedawno. Inne uczucia zaś kazały mu tych słów nie słuchać. Nie wychwycił ich wszystkich, nie rejestrował do końca. Kaseta, która jak dotąd działała bez zarzutu, zacięła się, jej czarne, błyszczące taśmy wydobyły się na zewnątrz, bezpowrotnie ulegając zniszczeniu. Ona mówiła, on nie słuchał.
Jedynie patrzył.
Pierwsze zdjęcie było
bardzo stare, widać to było nie tylko po ubraniach, ale i po jakości i stanie
samej fotografii. Jednak to nie miało żadnego znaczenia, liczyły się tylko te
malutkie dzieci, tak wesołe i roześmiane, tak cudownie ożywiające pozornie tylko
martwe zdjęcie. Młodszy chłopczyk patrzył z radością na starszą, równie wesołą
dziewczynkę, zapewne zachwycony ich wspólną zabawą, a jeszcze bardziej
ucieszony perspektywą kolejnych dziecięcych psot. Petre z trudem uświadamiał
sobie, jak waliło mu serce, gdy patrzył na obraz małego siebie tuż obok tylko
niewiele starszej Ilarie. Uśmiechnął się z czułością, patrząc, jak bardzo się
różnili, a jednocześnie jak bardzo byli podobni. On zawsze miał drobne
kędziorki, prezent genetyczny od ojca, Ilarie zaś miała włosy nieco prostsze, choć
i tak delikatnie falowane. Nie mogła tego znieść, więc gdy była starsza, zaczęła
nawijać je na lokówkę — co szybko stało się jednym z jej znaków rozpoznawczych.
Dziewczynka na zdjęciu też miała prostsze włosy, ale jej wesoły uśmiech,
rumiane policzki i błyski w małych, radosnych oczach wskazywały na to, że w tamtej
wiecznej chwili się tym nie przejmowała. Petre uśmiechał się tym szerzej, im bardziej
czuł, jak potwornie za nią tęsknił. Momentalnie poczuł, że ten wyjazd to błąd,
że nie powinien jej zostawiać, że powinien być tam razem z nią. Mógł siedzieć obok,
po prostu siedzieć, nic więcej. Nie odezwałby się, jeśli by sobie tego życzyła.
Nie przestałby mówić, gdyby tylko tego zapragnęła. Ale by był. A teraz go nie było. Nie było go przy niej, tak jak i jej nie było przy
nim. Była tylko na tej fotografii, która…
Nagle poczuł, jak coś gwałtownie skręca mu żołądek w supeł. Momentalnie blednąc, przełknął nerwowo ślinę w obawie, że być może za chwile zbierze mu się na wymioty. Czuł się jak zanurzony pod wodą; czuł się, jakby ktoś go topił, nie pozwalając wyburzyć głowy mocno ściskanej za kark. Woda była mętna, ciemnogranatowa, zazieleniona obrzydliwie obślizgłymi glonami oblepiającą jego twarz wykrzywioną w paskudnym grymasie paniki. Lodowate, twarde jak stal macki paraliżującej niepewności objęły całe jego ciało, ale nie był już w stanie się wyrywać, nie mógł krzyczeć. Potworna, ogłuszająca wręcz cisza wdzierała się do uszu, tamtędy przedostawała się dalej, siejąc w umyśle zupełny zamęt. Cisza aż huczała mu w głowie.
Cisza.
Wszak człowiek tonie właśnie w ciszy.
Czy istniało więc jakieś jedno słowo, które by to wszystko określało? Czy istniało słowo, które opisywałoby to, co Petre właśnie czuł, patrząc na tę fotografię... na tę, na którym był on i była...
Nie. Nie była.
To nie była Ilarie. To nie była jego siostra, tylko jakaś obca kobieta. I
choć wciąż na tym zdjęciu widział swoją siostrę, świadomość i brutalna rzeczywistość
najwyraźniej zaczęły tracić cierpliwość, łomami włamując się do jego głowy.
Niczym dwaj chmurni sprzątacze, siłą rozwarli okiennice, otwierając oczy na brudną,
szarą realność, a nieprzyjemnie kłującymi, acz uprzytomniającymi miotełkami odkurzyli umysł z pajęczyn obłudy, aby ten, pozbawiony
ciasnej, lepkiej otoczki, mógł bez przeszkód wszystko rejestrować. Pobudka była
okropna, wyjątkowo brutalna, niczym zanurzenie w lodowatej, wypełnionej glonami wodzie. Przy tak przykrym doświadczeniu chciało się tylko jednego: wypłynąć na
powierzchnię. Ale Petre nie mógł. Choć powinien.
To nie była Ilarie.
Dziewczynka na zdjęciu to nie była jego ukochana Ilarie. To była…
To była…
Dopiero wtedy na
nią spojrzał. Delikatnie blada, ciemnowłosa kobieta spoglądała na niego
niepewnie, a on patrzył tak, jakby ujrzał ją pierwszy raz w życiu. Pamiętał, że
ją znał, ale teraz wydawała mu się zupełnie obca.
Tak jakby istniały
tylko dwa światy: ten, w którym żył on i Ilarie oraz ten, w którym żyli wszyscy
inni.
Druga fotografia.
Młody marynarz, nieco starszy niż on teraz. Tak, był podobny, Petre bez trudu mógł
sobie wyobrazić, że wyglądałby mniej więcej tak samo, gdyby tylko wampiryzm nie
odebrał mu możliwości starzenia się.
Trzecie zdjęcie. Cała
załoga marynarska, a gdzieś pośród nich starszy mężczyzna ze zdjęcia numer dwa
oraz młody chłopak, z oczu butny i dzielny, ogromnie ciekawy przygód, które go
czekały na morzu, na które miał niebawem wypłynąć. Chłopak miał kędzierzawe
włosy i pewien błysk w oku, który przenikał nawet przez tę starą, zniszczoną,
czarno-białą fotografię. Niedoskonałość tamtejszego sprzętu nie była w stanie
zabić jego wyrazistego ducha, bo byty astralne zawsze będą silniejsze od bytów
fizycznych i niczym podróżnicy w czasie zawsze przeniosą się we właściwe
momenty — takie jak te.
Chłopak ten
wyglądał niemal identycznie jak on. Tak jakby te dziesiątki lat temu stał tam
ten sam Petre Dumitrescu, który stał tu i teraz, przypatrując się tym trzem
przedziwnym zdjęciom.
— Myślę, że jesteś
moim bratem.
— Nie, nie jestem —
wypalił natychmiast, choć słabo, jednocześnie odsuwając się od fotela, z którego nawet nie pamiętał, kiedy
wstał. — Jestem bratem Ilarie. Ona… ona… jest teraz… teraz jest w naszym domu,
w Rumunii. To… — niemrawo poruszył zdjęciami, które wciąż trzymał słabo w dłoni
— to…
Przełknął ślinę,
cały czas uparcie nie chcąc patrzeć na Arię. Był jeszcze zbyt zszokowany, by
znać powód tego zachowania. Zresztą, z powodu szoku nie słyszał nawet własnych słów,
nie rejestrował ich i niemal w dosłownym sensie mówił to, co mu ślina na język
przyniesie. Mózg wyłączył opcję filtrowania wypowiedzianych słów i zdań, nie
poddawał ich żadnej korekcie, nie dawał nikomu do sprawdzenia, bezmyślnie
przepuszczając wszystko jak leci.
— Nie wiem, czy słyszałaś
— mamrotał, skacząc błędnym spojrzeniem po całym pokoju, starannie, choć chyba
podświadomie omijając przy tym Arię — ale… to taka ciekawostka, pewnie ją znasz…
a może i nie? Więc… czy wiedziałaś, że na świecie żyje prawdopodobnie około
sześć osób, które wyglądają niemal tak samo jak ty? Więc, ymm, więc można by
powiedzieć, że… że gdzieś tam żyją nasi niespokrewnieni bliźniacy. Zabawne,
prawda? — spytał, chichocząc nerwowo.
Gdzieś znalazł
dzbanek z wodą, obok stała jakaś filiżanka. Spytanie o to, czy mógłby się napić
wydało mu się w tamtej chwili absurdalnie bezsensowna. Po co o to pytać? Po co
marnować czas? Poza tym kto oczekiwał, że Aria odmówi i zabroni mu dostępu do
wody? Po co w ogóle ten zwyczaj? Skąd, u diabła, u człowieka niepewność co do
możliwości skorzystania z wody pitnej?! Z irytacją zajmując myśli taką głupotą
jak dostęp do wody, nalał jej sobie do filiżanki, być może nawet trochę
rozlewając, ale w ogóle się tym nie przejmował. Wypił wszystko jednym haustem, potem
nalał sobie znowu. Wielu by powiedziało, że do tego potrzebne by było coś
mocniejszego, ale on nie chciał nic mocniejszego. I tak myśli miał oplątane
wilgotną mgłą, nie potrzebował więc tego stanu pogarszać.
Przyjemnie chłodna woda podziałała na wysuszone nerwami i ciągłym przełykaniem śliny gardło, w delikatnym bardzo stopniu odświeżając też umysł. Zebrał wszystkie ostatnie słowa, jakie z siebie ostatnio wyrzucił, możliwie starannie — a przynajmniej na tyle, ile w danej chwili potrafił — przejrzał je, wyselekcjonował, a resztę… cóż, chciałby odrzucić, ale wypowiedzianych słów nie dało się cofnąć. Można je było co najwyżej skorygować po czasie. I to też zamierzał uczynić, choć zdawał sobie sprawę z karkołomności tego zadania.
— Aria… — odezwał
się, odszukując kobietę wzrokiem. To imię wybrzmiało w jego coraz bardziej
przytomnym jestestwie tak silnie, że zdołał sobie wszystko przypomnieć: kim była
ta kobieta, a także kim była dla
niego. A przynajmniej kiedyś, te
słodkie pół godziny temu, kiedy jeszcze o niczym nie wiedział.
Musieli zacząć od
nowa.
Wziął głęboki
wdech, jeszcze raz oglądając trzy fotografie, wciąż ściskając je w dłoni. Na
pierwszej nie było Ilarie, tylko Aria i jej brat Louis, chłopiec w istocie całkiem
podobny do niego. Na drugiej był ojciec Arii, a na trzeciej ojciec oraz dorosły
już Louis. Zwłaszcza to ostatnie zdjęcie wzbudzało w nim ambiwalentne uczucia,
bo na nim Louis naprawdę wyglądał jak on. To oczywiście mógł być tylko przypadek,
ale Aria opowiadała o tym z taką pasją, że z pewnością mocno wierzyła w swoją teorię.
A czy Petre był w stanie uwierzyć? Jeszcze nie wiedział.
— Od naszego
pierwszego spotkania coś mnie do ciebie przyciąga…
Petre wprost nie
mógł się powstrzymać i ponuro prychnął. Byłby się i roześmiał, ale nie znalazł
w sobie na to dość mocy. Mógłby też zaatakować Arię, wytknąć jej, że i jego coś
ciągnęło, ale…
Zrezygnował. Nie
dokończył nawet własnej myśli, podejmując wyzwanie zupełnej szczerości. Dalej
już zabrnąć nie mogli, przekroczyli każdą możliwą granicę, a dzięki temu nie
mieli już nic do stracenia.
— I myślisz, że to
to? — spytał zaskakująco przytomnym, pewnym tonem. — Że to nas do siebie tak
ciągnęło? Że dlatego czujemy się jak starzy przyjaciele, choć znamy się od
niedawna i ledwo co? I ja też od pierwszego spotkania czułem, że coś jest na
rzeczy. Myślałem… myślałem, że się w tobie zakochuję — wyznał z ogromnym żalem,
smutkiem, rozgoryczeniem zahaczającym o ponury, dopiero co tlący się gniew. —
Ale sam nie byłem pewien. Bo to było coś zupełnie innego, coś czego nie znałem,
a przecież już byłem w życiu zakochany. I co mi chcesz powiedzieć? Że to po prostu
przywiązanie rodzeństwa? N-nie wiem… — wydyszał, nagle czując, jak brakuje mu energii
i powietrza. — Nie wiem. Nie wiem, jak to wyjaśnić, jak to pojąć, jak to
przetrawić.
Milczałby długo,
ciężko i nieznośnie, gdyby nie kolejne słowa Arii, które wypływały z jej ust z
taką nerwowością i napięciem, jakby parzyły ją żywym ogniem, więc wypluwała je
czym prędzej, aby jak najmniej bolało. Teraz te słowa zaczęły parzyć jego, bo
były zbyt gorące, zbyt przejęte pożogą gwałtowności i spontaniczności.
— Naprawdę sądzisz —
spytał bez wyrzutu, choć mogło to tak zabrzmieć — że po tym wszystkim będziemy
mogli normalnie rozmawiać? Dla ciebie to jest proste — zauważył, tym razem z
delikatną nutką pretensji i gniewu — bo ty, jak się domyślam, zapoznałaś się z tą teorią
już dawno temu. Zdołałaś się do tego przyzwyczaić, jakoś się pogodzić. A na
mnie zrzucasz nagle taką bombę, chwilę po tym, jak cię po raz pierwszy
odwiedziłem, i oczekujesz ode mnie już w tej chwili podejmowania decyzji? To za
szybko, Aria. Ja… ja zwyczajnie nie wiem, co myśleć — jęknął cicho, spuszczając
głowę, a wolną dłoń wplątując niemal rozpaczliwie we włosy.
W ciągu kilkudziesięciu
minut uleciała z niego cała energia. Zupełnie wycieńczony, miał wrażenie, że
wewnątrz czaszki miał różowawe purée zamiast mózgu. I choć wiedział, że musiał
się ogarnąć, przywołanie siebie samego do porządku sprawiało niemal fizyczny
ból i wymagało nadludzkiego wysiłku.
— To może być
przyjaźń — przyznał ze zmęczeniem, choć otwarcie, bez cienia kpiny w głosie,
której w istocie miało w jego tonie nie być. — Tak, nie widzę przeszkód. Może,
choć nie musi. Bo może my się kiedyś naprawdę zaczniemy traktować jak
rodzeństwo? Może gdybyś mi o tym nie mówiła, gdybyś sama nie wiedziała, ta nasza
dziwna, niezrozumiana więź zacieśniałaby się między nami do tego stopnia, że
sam z siebie traktowalibyśmy się nawzajem jak takie duchowe rodzeństwo, a nie
zwykli przyjaciele? Może to by wyszło samoistnie? Może nie trzeba było tego przyspieszać,
Aria?
Z tymi ostatnimi
słowami uważnie się jej przyjrzał. Z jednej strony o nic jej nie obwiniał, ale
z drugiej czuł niesprecyzowany bliżej żal, że nie pozwolono mu się obyć
dostatecznie z tą dość dziwną znajomością, by zupełnie nagle podjąć brutalną
próbę zrównania jej z ziemią.
— Przepraszam — szepnął,
zdając sobie sprawę, że ostatnie słowa mogły zabrzmieć źle. — Nie mam ci za
złe, że mi to powiedziałaś. Na pewno mocno ci to ciążyło, na pewno lepiej to z
siebie wyrzucić. Nie gniewam się, nie mam ci tego za złe, przysięgam —
powtórzył łagodnie, patrząc na Arię i nawet usiłując się lekko uśmiechnąć. —
Tylko że… ja jeszcze kompletnie nie wiem, co o tym myśleć. Wiesz, chyba… chyba
muszę się z tym przespać. Tak na spokojnie przeanalizować. To… to jest za szybko
— wyznał wprost. — Za szybko, za gwałtownie. Wiesz, ja nie bardzo wiem —
zaśmiał się cicho i nerwowo — co się teraz wokół mnie dzieje. Wokół nas!, tak właściwie.
A ty wiesz? Powiedz mi, Aria — rzekł z nagle wybrzmiewającą w jego głosie nadzieją.
— Powiedz mi, co ty o tym myślisz? Albo nie — poprawił się szybko — ja wiem, co
myślisz, bo już to powiedziałaś. Ale… ale co czujesz? Tak dokładnie? Z tym
wszystkim, co tutaj zaszło? Co dokładnie czujesz? Opisz mi to.
Opisz…
Ale…
Ale czyż nie głupcem był ten, który uważał, że uczucia można było wyrazić słowami?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz