ROZDZIAŁ 747

PETRE

Jakim głupcem był ten, który uważał, że uczucia można było wyrazić słowami. Że dało się je określić, że były ich nośnikiem, że właściwie oddawały całą istotę, nie pozostawiając ani malutkiego skrawka na domysły. Domysły były zbędną luką na własną interpretację, na nadinterpretację. A w uczuciach nie mogło być o niej mowy.

A może wręcz przeciwnie?

Chyba wręcz przeciwnie. Bo żadne słowa nie są w stanie w pełni oddać gamy uczuć. Nie są nawet w najmniejszym kawałku bliskie prawdziwej, porażającej wręcz głębi tego pierwiastka, który odróżniał istoty ludzkie od pustych, niewiele wartych przedmiotów; tego pierwiastka, który mąci w głowach, szaleje w sercach, który rozpala ciało i mrozi krew. Więc, w pewnym sensie każdy nadinterpretował to, co czuł. Bo każdy nazywał to tak, jak umiał; tak, jak mu się wydawało.

Rozpalone ciało. Zamrożona krew.

Dwa przeciwieństwa. Przeciwieństwa w tak potworny sposób się ze sobą ścierające. Powinny się wzajemnie zniszczyć, dążyć do samounicestwienia. A one, łącząc swoje siły, dążyły do unicestwienia tylko tego, który padł ofiarą tej morderczej mieszanki.

 

Słowa. Słowa płynęły z Arii urywanym nurtem, zdobionym kamieniami przerw, zawahań, niedopowiedzeń i zbyt nerwowych emocji. Nurt słów przetykał się między tymi przeszkodami, więc nie tak zwinnie, nie tak gładko jak te inne strumyki spływające lekko po gładkich zboczach łagodnych pagórków. Co jej przeszkadzało? Co im przeszkadzało? Uczucia. Oczywiście. Jedne uczucia kazały Arii mówić, choć nie tak pewnie jak jeszcze niedawno. Inne uczucia zaś kazały mu tych słów nie słuchać. Nie wychwycił ich wszystkich, nie rejestrował do końca. Kaseta, która jak dotąd działała bez zarzutu, zacięła się, jej czarne, błyszczące taśmy wydobyły się na zewnątrz, bezpowrotnie ulegając zniszczeniu. Ona mówiła, on nie słuchał. 

Jedynie patrzył.

Pierwsze zdjęcie było bardzo stare, widać to było nie tylko po ubraniach, ale i po jakości i stanie samej fotografii. Jednak to nie miało żadnego znaczenia, liczyły się tylko te malutkie dzieci, tak wesołe i roześmiane, tak cudownie ożywiające pozornie tylko martwe zdjęcie. Młodszy chłopczyk patrzył z radością na starszą, równie wesołą dziewczynkę, zapewne zachwycony ich wspólną zabawą, a jeszcze bardziej ucieszony perspektywą kolejnych dziecięcych psot. Petre z trudem uświadamiał sobie, jak waliło mu serce, gdy patrzył na obraz małego siebie tuż obok tylko niewiele starszej Ilarie. Uśmiechnął się z czułością, patrząc, jak bardzo się różnili, a jednocześnie jak bardzo byli podobni. On zawsze miał drobne kędziorki, prezent genetyczny od ojca, Ilarie zaś miała włosy nieco prostsze, choć i tak delikatnie falowane. Nie mogła tego znieść, więc gdy była starsza, zaczęła nawijać je na lokówkę — co szybko stało się jednym z jej znaków rozpoznawczych. Dziewczynka na zdjęciu też miała prostsze włosy, ale jej wesoły uśmiech, rumiane policzki i błyski w małych, radosnych oczach wskazywały na to, że w tamtej wiecznej chwili się tym nie przejmowała. Petre uśmiechał się tym szerzej, im bardziej czuł, jak potwornie za nią tęsknił. Momentalnie poczuł, że ten wyjazd to błąd, że nie powinien jej zostawiać, że powinien być tam razem z nią. Mógł siedzieć obok, po prostu siedzieć, nic więcej. Nie odezwałby się, jeśli by sobie tego życzyła. Nie przestałby mówić, gdyby tylko tego zapragnęła. Ale by był. A teraz go nie było. Nie było go przy niej, tak jak i jej nie było przy nim. Była tylko na tej fotografii, która…

Nagle poczuł, jak coś gwałtownie skręca mu żołądek w supeł. Momentalnie blednąc, przełknął nerwowo ślinę w obawie, że być może za chwile zbierze mu się na wymioty. Czuł się jak zanurzony pod wodą; czuł się, jakby ktoś go topił, nie pozwalając wyburzyć głowy mocno ściskanej za kark. Woda była mętna, ciemnogranatowa, zazieleniona obrzydliwie obślizgłymi glonami oblepiającą jego twarz wykrzywioną w paskudnym grymasie paniki. Lodowate, twarde jak stal macki paraliżującej niepewności objęły całe jego ciało, ale nie był już w stanie się wyrywać, nie mógł krzyczeć. Potworna, ogłuszająca wręcz cisza wdzierała się do uszu, tamtędy przedostawała się dalej, siejąc w umyśle zupełny zamęt. Cisza aż huczała mu w głowie. 

Cisza.

Wszak człowiek tonie właśnie w ciszy.

Czy istniało więc jakieś jedno słowo, które by to wszystko określało? Czy istniało słowo, które opisywałoby to, co Petre właśnie czuł, patrząc na tę fotografię... na tę, na którym był on i była... 

Nie. Nie była.

To nie była Ilarie. To nie była jego siostra, tylko jakaś obca kobieta. I choć wciąż na tym zdjęciu widział swoją siostrę, świadomość i brutalna rzeczywistość najwyraźniej zaczęły tracić cierpliwość, łomami włamując się do jego głowy. Niczym dwaj chmurni sprzątacze, siłą rozwarli okiennice, otwierając oczy na brudną, szarą realność, a nieprzyjemnie kłującymi, acz uprzytomniającymi miotełkami odkurzyli umysł z pajęczyn obłudy, aby ten, pozbawiony ciasnej, lepkiej otoczki, mógł bez przeszkód wszystko rejestrować. Pobudka była okropna, wyjątkowo brutalna, niczym zanurzenie w lodowatej, wypełnionej glonami wodzie. Przy tak przykrym doświadczeniu chciało się tylko jednego: wypłynąć na powierzchnię. Ale Petre nie mógł. Choć powinien.

To nie była Ilarie. Dziewczynka na zdjęciu to nie była jego ukochana Ilarie. To była…

To była…

Dopiero wtedy na nią spojrzał. Delikatnie blada, ciemnowłosa kobieta spoglądała na niego niepewnie, a on patrzył tak, jakby ujrzał ją pierwszy raz w życiu. Pamiętał, że ją znał, ale teraz wydawała mu się zupełnie obca.

Tak jakby istniały tylko dwa światy: ten, w którym żył on i Ilarie oraz ten, w którym żyli wszyscy inni.

Druga fotografia. Młody marynarz, nieco starszy niż on teraz. Tak, był podobny, Petre bez trudu mógł sobie wyobrazić, że wyglądałby mniej więcej tak samo, gdyby tylko wampiryzm nie odebrał mu możliwości starzenia się.

Trzecie zdjęcie. Cała załoga marynarska, a gdzieś pośród nich starszy mężczyzna ze zdjęcia numer dwa oraz młody chłopak, z oczu butny i dzielny, ogromnie ciekawy przygód, które go czekały na morzu, na które miał niebawem wypłynąć. Chłopak miał kędzierzawe włosy i pewien błysk w oku, który przenikał nawet przez tę starą, zniszczoną, czarno-białą fotografię. Niedoskonałość tamtejszego sprzętu nie była w stanie zabić jego wyrazistego ducha, bo byty astralne zawsze będą silniejsze od bytów fizycznych i niczym podróżnicy w czasie zawsze przeniosą się we właściwe momenty — takie jak te.

Chłopak ten wyglądał niemal identycznie jak on. Tak jakby te dziesiątki lat temu stał tam ten sam Petre Dumitrescu, który stał tu i teraz, przypatrując się tym trzem przedziwnym zdjęciom.

— Myślę, że jesteś moim bratem.

— Nie, nie jestem — wypalił natychmiast, choć słabo, jednocześnie odsuwając się od fotela, z którego nawet nie pamiętał, kiedy wstał. — Jestem bratem Ilarie. Ona… ona… jest teraz… teraz jest w naszym domu, w Rumunii. To… — niemrawo poruszył zdjęciami, które wciąż trzymał słabo w dłoni — to…

Przełknął ślinę, cały czas uparcie nie chcąc patrzeć na Arię. Był jeszcze zbyt zszokowany, by znać powód tego zachowania. Zresztą, z powodu szoku nie słyszał nawet własnych słów, nie rejestrował ich i niemal w dosłownym sensie mówił to, co mu ślina na język przyniesie. Mózg wyłączył opcję filtrowania wypowiedzianych słów i zdań, nie poddawał ich żadnej korekcie, nie dawał nikomu do sprawdzenia, bezmyślnie przepuszczając wszystko jak leci.

— Nie wiem, czy słyszałaś — mamrotał, skacząc błędnym spojrzeniem po całym pokoju, starannie, choć chyba podświadomie omijając przy tym Arię — ale… to taka ciekawostka, pewnie ją znasz… a może i nie? Więc… czy wiedziałaś, że na świecie żyje prawdopodobnie około sześć osób, które wyglądają niemal tak samo jak ty? Więc, ymm, więc można by powiedzieć, że… że gdzieś tam żyją nasi niespokrewnieni bliźniacy. Zabawne, prawda? — spytał, chichocząc nerwowo.

Gdzieś znalazł dzbanek z wodą, obok stała jakaś filiżanka. Spytanie o to, czy mógłby się napić wydało mu się w tamtej chwili absurdalnie bezsensowna. Po co o to pytać? Po co marnować czas? Poza tym kto oczekiwał, że Aria odmówi i zabroni mu dostępu do wody? Po co w ogóle ten zwyczaj? Skąd, u diabła, u człowieka niepewność co do możliwości skorzystania z wody pitnej?! Z irytacją zajmując myśli taką głupotą jak dostęp do wody, nalał jej sobie do filiżanki, być może nawet trochę rozlewając, ale w ogóle się tym nie przejmował. Wypił wszystko jednym haustem, potem nalał sobie znowu. Wielu by powiedziało, że do tego potrzebne by było coś mocniejszego, ale on nie chciał nic mocniejszego. I tak myśli miał oplątane wilgotną mgłą, nie potrzebował więc tego stanu pogarszać.

Przyjemnie chłodna woda podziałała na wysuszone nerwami i ciągłym przełykaniem śliny gardło, w delikatnym bardzo stopniu odświeżając też umysł. Zebrał wszystkie ostatnie słowa, jakie z siebie ostatnio wyrzucił, możliwie starannie — a przynajmniej na tyle, ile w danej chwili potrafił — przejrzał je, wyselekcjonował, a resztę… cóż, chciałby odrzucić, ale wypowiedzianych słów nie dało się cofnąć. Można je było co najwyżej skorygować po czasie. I to też zamierzał uczynić, choć zdawał sobie sprawę z karkołomności tego zadania.

— Aria… — odezwał się, odszukując kobietę wzrokiem. To imię wybrzmiało w jego coraz bardziej przytomnym jestestwie tak silnie, że zdołał sobie wszystko przypomnieć: kim była ta kobieta, a także kim była dla niego. A przynajmniej kiedyś, te słodkie pół godziny temu, kiedy jeszcze o niczym nie wiedział.

Musieli zacząć od nowa.

Wziął głęboki wdech, jeszcze raz oglądając trzy fotografie, wciąż ściskając je w dłoni. Na pierwszej nie było Ilarie, tylko Aria i jej brat Louis, chłopiec w istocie całkiem podobny do niego. Na drugiej był ojciec Arii, a na trzeciej ojciec oraz dorosły już Louis. Zwłaszcza to ostatnie zdjęcie wzbudzało w nim ambiwalentne uczucia, bo na nim Louis naprawdę wyglądał jak on. To oczywiście mógł być tylko przypadek, ale Aria opowiadała o tym z taką pasją, że z pewnością mocno wierzyła w swoją teorię. A czy Petre był w stanie uwierzyć? Jeszcze nie wiedział.

— Od naszego pierwszego spotkania coś mnie do ciebie przyciąga…

Petre wprost nie mógł się powstrzymać i ponuro prychnął. Byłby się i roześmiał, ale nie znalazł w sobie na to dość mocy. Mógłby też zaatakować Arię, wytknąć jej, że i jego coś ciągnęło, ale…

Zrezygnował. Nie dokończył nawet własnej myśli, podejmując wyzwanie zupełnej szczerości. Dalej już zabrnąć nie mogli, przekroczyli każdą możliwą granicę, a dzięki temu nie mieli już nic do stracenia.

— I myślisz, że to to? — spytał zaskakująco przytomnym, pewnym tonem. — Że to nas do siebie tak ciągnęło? Że dlatego czujemy się jak starzy przyjaciele, choć znamy się od niedawna i ledwo co? I ja też od pierwszego spotkania czułem, że coś jest na rzeczy. Myślałem… myślałem, że się w tobie zakochuję — wyznał z ogromnym żalem, smutkiem, rozgoryczeniem zahaczającym o ponury, dopiero co tlący się gniew. — Ale sam nie byłem pewien. Bo to było coś zupełnie innego, coś czego nie znałem, a przecież już byłem w życiu zakochany. I co mi chcesz powiedzieć? Że to po prostu przywiązanie rodzeństwa? N-nie wiem… — wydyszał, nagle czując, jak brakuje mu energii i powietrza. — Nie wiem. Nie wiem, jak to wyjaśnić, jak to pojąć, jak to przetrawić.

Milczałby długo, ciężko i nieznośnie, gdyby nie kolejne słowa Arii, które wypływały z jej ust z taką nerwowością i napięciem, jakby parzyły ją żywym ogniem, więc wypluwała je czym prędzej, aby jak najmniej bolało. Teraz te słowa zaczęły parzyć jego, bo były zbyt gorące, zbyt przejęte pożogą gwałtowności i spontaniczności.

— Naprawdę sądzisz — spytał bez wyrzutu, choć mogło to tak zabrzmieć — że po tym wszystkim będziemy mogli normalnie rozmawiać? Dla ciebie to jest proste — zauważył, tym razem z delikatną nutką pretensji i gniewu — bo ty, jak się domyślam, zapoznałaś się z tą teorią już dawno temu. Zdołałaś się do tego przyzwyczaić, jakoś się pogodzić. A na mnie zrzucasz nagle taką bombę, chwilę po tym, jak cię po raz pierwszy odwiedziłem, i oczekujesz ode mnie już w tej chwili podejmowania decyzji? To za szybko, Aria. Ja… ja zwyczajnie nie wiem, co myśleć — jęknął cicho, spuszczając głowę, a wolną dłoń wplątując niemal rozpaczliwie we włosy.

W ciągu kilkudziesięciu minut uleciała z niego cała energia. Zupełnie wycieńczony, miał wrażenie, że wewnątrz czaszki miał różowawe purée zamiast mózgu. I choć wiedział, że musiał się ogarnąć, przywołanie siebie samego do porządku sprawiało niemal fizyczny ból i wymagało nadludzkiego wysiłku.

— To może być przyjaźń — przyznał ze zmęczeniem, choć otwarcie, bez cienia kpiny w głosie, której w istocie miało w jego tonie nie być. — Tak, nie widzę przeszkód. Może, choć nie musi. Bo może my się kiedyś naprawdę zaczniemy traktować jak rodzeństwo? Może gdybyś mi o tym nie mówiła, gdybyś sama nie wiedziała, ta nasza dziwna, niezrozumiana więź zacieśniałaby się między nami do tego stopnia, że sam z siebie traktowalibyśmy się nawzajem jak takie duchowe rodzeństwo, a nie zwykli przyjaciele? Może to by wyszło samoistnie? Może nie trzeba było tego przyspieszać, Aria?

Z tymi ostatnimi słowami uważnie się jej przyjrzał. Z jednej strony o nic jej nie obwiniał, ale z drugiej czuł niesprecyzowany bliżej żal, że nie pozwolono mu się obyć dostatecznie z tą dość dziwną znajomością, by zupełnie nagle podjąć brutalną próbę zrównania jej z ziemią.

— Przepraszam — szepnął, zdając sobie sprawę, że ostatnie słowa mogły zabrzmieć źle. — Nie mam ci za złe, że mi to powiedziałaś. Na pewno mocno ci to ciążyło, na pewno lepiej to z siebie wyrzucić. Nie gniewam się, nie mam ci tego za złe, przysięgam — powtórzył łagodnie, patrząc na Arię i nawet usiłując się lekko uśmiechnąć. — Tylko że… ja jeszcze kompletnie nie wiem, co o tym myśleć. Wiesz, chyba… chyba muszę się z tym przespać. Tak na spokojnie przeanalizować. To… to jest za szybko — wyznał wprost. — Za szybko, za gwałtownie. Wiesz, ja nie bardzo wiem — zaśmiał się cicho i nerwowo — co się teraz wokół mnie dzieje. Wokół nas!, tak właściwie. A ty wiesz? Powiedz mi, Aria — rzekł z nagle wybrzmiewającą w jego głosie nadzieją. — Powiedz mi, co ty o tym myślisz? Albo nie — poprawił się szybko — ja wiem, co myślisz, bo już to powiedziałaś. Ale… ale co czujesz? Tak dokładnie? Z tym wszystkim, co tutaj zaszło? Co dokładnie czujesz? Opisz mi to.

Opisz…

Ale…

Ale czyż nie głupcem był ten, który uważał, że uczucia można było wyrazić słowami?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^