PETRE
Petre był pod ogromnym wrażeniem, jak uprzejmie przyjęto go w
Blickling, choć przecież był teoretycznie obcym człowiekiem. Wszak spotkali się
po prostu w jego hotelu, do którego gospodarze przybyli z powodu bardzo
przykrych okoliczności. Można by więc pomyśleć, że państwo Tismaneanu i ich
przyjaciele będą raczej gorzko wspominać nie tylko Rumunię, ale i ludzi,
których tam spotkali. A jednak było zupełnie inaczej, głównie za sprawą Arii,
którą bardzo polubił — najwyraźniej ze wzajemnością. Dlaczego w zasadzie tak
bardzo jej zależało na tym, by utrzymywali kontakt? Tego nie wiedział, ale
absolutnie na to nie narzekał, zwłaszcza że i on bardzo chciał ten kontakt
nawiązać, lecz brakowało mu odwagi. Z tej strony wyglądało to bardziej
neutralnie niż gdyby to on jak jakiś obłąkaniec uwziął się na jedną z klientek
swojego hotelu. Ich znajomość więc kwitła, czemu z łagodnością i spokojem
przyglądali się bliscy Arii, z jej mężem na czele.
I to, zupełnie paradoksalnie, nieco go martwiło.
Dlaczego on był tak spokojny, że jakiś obcy facet kręcił się
wokół jego żony? Czyżby nie było w nim ani krzty zazdrości? A może w ich
związku nie działo się aż tak dobrze, jak wskazywały na to pozory? Albo wprost
przeciwnie — było tak dobrze, że Athanasius całkowicie Arii ufał? W to ostatnie
dość trudno było uwierzyć, ale i nie można było tego wykluczyć. Co by nie było,
z jakiegoś niezrozumiałego powodu Petre czuł się delikatnie niekomfortowo w
jego obecności — zupełnie jakby był kochankiem Arii i próbował to ukryć przed
jej mężem. Przecież niczemu nie był winny! Ba!, Athanasius był dla niego bardzo
uprzejmy. To o co chodziło? Petre pojęcia nie miał.
Równie miły okazał się także Ishmael Drawson, który
teoretycznie miał najmniej powodów, by tolerować obecność Petre w Blickling. To
w jego hotelu zachorował i otarł się o śmierć, to on nie dopilnował, by jego
goście byli bezpieczni i zdrowi. Ishmael mógłby go oskarżyć o zaniechanie
swoich obowiązków i zbagatelizowanie zagrożenia, którego wtedy jeszcze nie
znali, a jednak był względnie miły. Wciąż nieco osłabiony i momentami złośliwy,
ale ogólnie miły i sprawiający wrażenie, jakby naprawdę nie miał mu niczego za
złe. Czy rzeczywiście tak było? Zamierzał to jakoś dyskretnie sprawdzić, aby
zachować pełen spokój ducha — na tyle,
oczywiście, na ile było to możliwe.
Okazja trafiła się dość szybko, bo, wbrew oczekiwaniom, Aria
nie poszła po Bestiariusz, aby pokazać go przy stole, ale zaprosiła go do swojego
biura — i to tylko jego, zupełnie na osobności. Petre był nieco zawstydzony tą
prośbą, co kazało mu znowu dość nerwowo zerkać na Athanasiusa, ale ten skupił
się na Likarze, dolewając mu wina i słuchając kolejnych opowieści. Obawiając
się, że ich spojrzenia się skrzyżują, Petre postanowił przyspieszyć i podążył
śladem Arii.
Pomieszczenie, do którego go zaprosiła, wyglądało
przedziwnie, ale w najpiękniejszym tego słowa znaczeniu. Petre nie znał Arii zbyt
dobrze, ale wiedział o niej na pewno kilka rzeczy, między innymi to, że kochała
sztukę i podróże. I właśnie te dwa elementy mieszały się ze sobą w wyposażeniu
i dekoracjach pokoju: wszędzie wokół było mnóstwo zapewne drogocennych
eksponatów, książek, map, rzeź i obrazów. Rzeczywiście, tak jak zauważyła sama
Aria, w środku panował pewien nieład, ale Petre nie pomyślałby, że był to
bałagan — cała różnica polegała na tym, że poszczególne przedmioty nie leżały
równo na półeczkach, a w pozornie dość losowych miejscach. Lecz nawet Petre był
w stanie zauważyć, że ta losowość naprawdę była tylko pozorna. Zresztą, nie potykał
się po drodze o jakieś porozwalane książki czy inne figurki, więc było naprawdę
nieźle.
Gdy wreszcie wyszukała i podała mu gwiazdę programu, Petre aż
westchnął z zachwytem, przyglądając się ogromnej, bardzo elegancko oprawionej
księdze. Już sam jej wygląd wskazywał na to, że dla Arii bardzo wiele znaczył
ten projekt, dlatego nie miał żadnych wątpliwości, że zawartość Bestiariusza
musiała być bardzo wartościowa. Petre czuł na sobie spojrzenie Arii, ale w tym
momencie zajmował się tylko księgą, niemal z namaszczeniem ją otwierając i
czytając przedmowę.
Przeglądałby księgę dalej, ale przerwało mu pytanie, które przywróciło
mu znajome już uczucie wielkiego ciężaru na sercu. Jak się trzymał? Westchnął
ciężko, spuścił ramiona i smętnie opadł na pobliski fotel, układając Bestiariusz
na kolanach. Zaraz zamierzał obejrzeć jego zawartość, ale póki co nie zamierzał
kłamać, że wszystko jest ok, że nie ma o czym mówić, że da sobie radę. Bo nie
da. Potrzebował z kimś o tym porozmawiać, a czuł… wiedział, że Aria była
do tego idealna.
— Czuję się okropnie — wyznał bez ogródek, sam zaskoczony swoją
szczerością. Minę miał ponurą, a głowę tak ociężałą przez bolesne wspomnienia,
że nie był nawet w stanie spojrzeć na Arię. — Nie bardzo sobie radzę z tym, co
się stało. Podróż miała mi pomóc, miała mnie oderwać od tamtego środowiska, ale…
sam nie wiem. To chyba nic nie daje. A może potrzebuję jeszcze więcej czasu?
Nie wiem. Ale… we mnie cały czas to wszystko żyje — rzekł, po raz pierwszy w
pełnym skupieniu patrząc Arii w oczy. — Tamte wszystkie wydarzenia. Bo wiesz,
tu nie chodzi tylko o tego Xuna, o to, że pokonaliśmy wielkie zło. Po pierwsze,
to skala zdecydowanie dla mnie za duża — wyznał szczerze. — To jak jakaś wielka
walka dobra ze złem rodem z Bonda. Ja się do tego nie nadaję! Nigdy nie
nadawałem! Zresztą, w ogóle w tym wszystkim nie pomogłem — dodał wyjątkowo
gorzko. — Po prostu pałętałem się w pobliżu, bo całość rozgrywała się między
innymi na terenie mojego hotelu, więc siłą rzeczy musiałem być wtajemniczony, a
poza tym musiałem zapanować nad Ilarie, która…
Westchnął ciężko, z bólem i udręczeniem. Paradoksalnie im
więcej mówił, tym gorzej się czuł. Nie była to wina Arii, ale tego, że
opowiedzenie o tym nadal niczego nie rozwiązywało. Mimo to nie zamierzał milczeć
i wyrzucić z siebie wszystko, co go dręczyło.
— Więc nie byłem na nic przydatny. I nie czuję się z tym źle,
bo nie chcę robić za jakiegoś bohatera — wyjaśnił cicho. — A po drugie… no
wiesz, Ilarie. — Zamilkł na chwilę. — Ja i siostra zawsze mieliśmy bardzo silną
więź. Byliśmy trochę jak bliźniacy, mimo że są między nami trzy lata różnicy.
Zawsze rozumieliśmy się bez słów, byliśmy jak jeden organizm w dwóch ciałach. I
było tak… — posmutniał, mówił jeszcze ciszej. — Było tak aż do teraz. Potem
Svik zmanipulował Ilarie, zmuszając ją do przejścia na tę „ciemną stronę”… Od tamtego
czasu coś między nami pękło. I ja nie wiem — spojrzał na Arię niemal
rozpaczliwie — czy to czasem nie jest tak głębokie pęknięcie, że nie da się go
naprawić albo zostanie po nim gruba rysa. Boję się tego, tak strasznie się tego
boję! I gdzieś mam, że udało się nam wygrać, bo ja przegrałem, rozumiesz?! —
pytał rozemocjonowanym głosem. — Przegrałem, bo co niby zyskałem? Ja i Ilarie
niemal ze sobą nie rozmawiamy. To znaczy, nie kłócimy się, teoretycznie, tylko
teoretycznie, wszystko jest tak jak dawniej. Ale jednocześnie jest zupełnie
inaczej. Ta magiczna nić między nami zniknęła. Teraz zachowujemy się jak
ludzie, którzy są sobie znajomi, może nawet troszkę bliscy, ale nie jakoś specjalnie,
by dłużej o tym myśleć. Zrobię wszystko, by to naprawić — szepnął drżącym
głosem — ale nie wiem jak! Widzę, jak dręczy ją sprawa Leonarda. Wiem, że go
kocha i martwi się tym, co się z nim stało. Najpewniej zginął wraz ze swoim
bogiem, ale nikt pewności nie ma. Dałbym mu w pysk — syknął przez zaciśnięte
zęby — za wszystkie krzywdy, które nam zgotował… ale jednocześnie… — zawahał
się na moment. — Chyba trochę bym chciał, by jednak się odnalazł. I by był z
Ilarie. Teraz, gdy nie ma Xuna, może jakoś by się zmienił pod wpływem Ilarie.
Może ona by go zmieniła. I wreszcie byłaby szczęśliwa. I może wtedy… wtedy między
nami też by się coś naprawiło…
Czuł delikatne ukłucia ciepła w kącikach oczu, co zwiastowało
zbieranie się tam łez. Wstrzymał szybko ten odruch, zerkając gdzieś w dal
niewidzącym wzrokiem. Jednocześnie chciał mówić i nie mógł wycisnąć z gardła
ani jednego słowa, więc machinalnie otworzył Bestiariusz, pomijając wstęp,
który już przeczytał, oraz spis treści. Kartkował książkę zbyt szybko, przez co
widać było, że niespecjalnie się skupiał na zawartej tam treści, ale nie był w
stanie skupić się na niczym, co nie miało związku z jego opowieścią.
Aż ujrzał to zdjęcie.
Zdjęcie, a raczej rycina, ukazywało przystojnego, eleganckiego
mężczyznę o szczupłej, jasnej twarzy o lekko zarysowanych kościach policzkowych,
łagodnych, ciemnych oczach i delikatnym, ciepłym uśmiechu. Włosy miał krótkie,
gładko i elegancko ułożone, a garnitur idealnie dopasowany. Petre momentalnie
poczuł, jak robi mu się gorąco i zimno jednocześnie. Sparaliżowany szokiem,
wpatrywał się w rysunek szeroko otwartymi oczami, nie rozumiejąc, na co właśnie
patrzył. Przecież to Wysłannik!, tłukło mu się w myślach. Mętnie zdał
sobie sprawę, że musiał wyglądać trochę dziwnie, dlatego niemal z przestrachem przewrócił
stronę, udając, że każdej z nich przygląda się z takim samym zainteresowaniem.
Myśl o Wysłanniku nie dawała mu spokoju, próbując przeanalizować
te wszystkie razy, kiedy się spotkali. Aż wtem sobie przypomniał pierwsze ich
spotkanie z Wysłannikiem, którego przyprowadził Leonard i którego wówczas
poddano żywemu wykrywaczowi kłamstw. Likar wtedy pytał o niego, pytał, czy jako
człowiek był martwy i czy po spełnieniu misji wróci do zaświatów. Dodał też, że
go kojarzył. A, logicznie myśląc, Likar na pewno widział Bestiariusz. Jako
przyjaciel rodziny na pewno bywał tu już kilka razy, a patrząc po stan księgi, została
wydana spory kawałek czasu temu. Poza tym, Aria nie zaoferowała mu pokazania mu
Bestiariusza, a i on specjalnie zainteresowany nie był, co było kolejnym
argumentem za tym, że Likar książkę widział. Musiał więc widzieć rycinę
Wysłannika — i musiał go wtedy, w Bukareszcie, rozpoznać! Więc dlaczego nic nie
powiedział? Jakiekolwiek miał powody, Petre postanowił je uszanować — znał ich
wszystkich dużo lepiej i skoro o niczym nie powiedział, najwyraźniej wiedział,
co robił.
— Em… — zająkał wreszcie — to… to wygląda naprawdę wspaniale.
Dziękuję za ten egzemplarz, bardzo chętnie go sobie zatrzymam. I jak już
rozejdziemy się do sypialni, chętnie ją tak na spokojnie przeczytam — wiesz,
teraz, przy rozmowie, nie ma jak się za bardzo skupić… Ekhm…
Odchrząknął nerwowo, powoli zmierzając do zadania właściwego
pytania.
— Emm… a te rysunki tych wszystkich stworzeń… bardzo ciekawe!
— przyznał, kiwając z uznaniem głową. — Ty jesteś ich autorką? Wierzę, że tak,
patrząc na twój talent artystyczny. A… a… a to są… to jest ktoś, kogo znasz? —
wybąkał wreszcie. — Czy to bardziej takie, ym, no wiesz, wymyślone postaci? Czy
jedno i drugie, w zależności od przypadku?
Zapewne wyglądał jak zestresowany szczeniak przed egzaminem
dojrzałości, ale widok Wysłannika w Bestiariuszu, a dokładniej w dziale o
wampirach wzbudziła w nim ogromny szok zmieszany z silnym niepokojem. Musiał
koniecznie porozmawiać o tym z Likarem, bo sam kompletnie nie wiedział, co z
tym tematem zrobić.
Oby tylko Aria nie zauważyła w jego zachowaniu niczego dziwnego…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz