ROZDZIAŁ 743

PETRE

Petre był pod ogromnym wrażeniem, jak uprzejmie przyjęto go w Blickling, choć przecież był teoretycznie obcym człowiekiem. Wszak spotkali się po prostu w jego hotelu, do którego gospodarze przybyli z powodu bardzo przykrych okoliczności. Można by więc pomyśleć, że państwo Tismaneanu i ich przyjaciele będą raczej gorzko wspominać nie tylko Rumunię, ale i ludzi, których tam spotkali. A jednak było zupełnie inaczej, głównie za sprawą Arii, którą bardzo polubił — najwyraźniej ze wzajemnością. Dlaczego w zasadzie tak bardzo jej zależało na tym, by utrzymywali kontakt? Tego nie wiedział, ale absolutnie na to nie narzekał, zwłaszcza że i on bardzo chciał ten kontakt nawiązać, lecz brakowało mu odwagi. Z tej strony wyglądało to bardziej neutralnie niż gdyby to on jak jakiś obłąkaniec uwziął się na jedną z klientek swojego hotelu. Ich znajomość więc kwitła, czemu z łagodnością i spokojem przyglądali się bliscy Arii, z jej mężem na czele.

I to, zupełnie paradoksalnie, nieco go martwiło.

Dlaczego on był tak spokojny, że jakiś obcy facet kręcił się wokół jego żony? Czyżby nie było w nim ani krzty zazdrości? A może w ich związku nie działo się aż tak dobrze, jak wskazywały na to pozory? Albo wprost przeciwnie — było tak dobrze, że Athanasius całkowicie Arii ufał? W to ostatnie dość trudno było uwierzyć, ale i nie można było tego wykluczyć. Co by nie było, z jakiegoś niezrozumiałego powodu Petre czuł się delikatnie niekomfortowo w jego obecności — zupełnie jakby był kochankiem Arii i próbował to ukryć przed jej mężem. Przecież niczemu nie był winny! Ba!, Athanasius był dla niego bardzo uprzejmy. To o co chodziło? Petre pojęcia nie miał.

Równie miły okazał się także Ishmael Drawson, który teoretycznie miał najmniej powodów, by tolerować obecność Petre w Blickling. To w jego hotelu zachorował i otarł się o śmierć, to on nie dopilnował, by jego goście byli bezpieczni i zdrowi. Ishmael mógłby go oskarżyć o zaniechanie swoich obowiązków i zbagatelizowanie zagrożenia, którego wtedy jeszcze nie znali, a jednak był względnie miły. Wciąż nieco osłabiony i momentami złośliwy, ale ogólnie miły i sprawiający wrażenie, jakby naprawdę nie miał mu niczego za złe. Czy rzeczywiście tak było? Zamierzał to jakoś dyskretnie sprawdzić, aby zachować  pełen spokój ducha — na tyle, oczywiście, na ile było to możliwe.

Okazja trafiła się dość szybko, bo, wbrew oczekiwaniom, Aria nie poszła po Bestiariusz, aby pokazać go przy stole, ale zaprosiła go do swojego biura — i to tylko jego, zupełnie na osobności. Petre był nieco zawstydzony tą prośbą, co kazało mu znowu dość nerwowo zerkać na Athanasiusa, ale ten skupił się na Likarze, dolewając mu wina i słuchając kolejnych opowieści. Obawiając się, że ich spojrzenia się skrzyżują, Petre postanowił przyspieszyć i podążył śladem Arii.

Pomieszczenie, do którego go zaprosiła, wyglądało przedziwnie, ale w najpiękniejszym tego słowa znaczeniu. Petre nie znał Arii zbyt dobrze, ale wiedział o niej na pewno kilka rzeczy, między innymi to, że kochała sztukę i podróże. I właśnie te dwa elementy mieszały się ze sobą w wyposażeniu i dekoracjach pokoju: wszędzie wokół było mnóstwo zapewne drogocennych eksponatów, książek, map, rzeź i obrazów. Rzeczywiście, tak jak zauważyła sama Aria, w środku panował pewien nieład, ale Petre nie pomyślałby, że był to bałagan — cała różnica polegała na tym, że poszczególne przedmioty nie leżały równo na półeczkach, a w pozornie dość losowych miejscach. Lecz nawet Petre był w stanie zauważyć, że ta losowość naprawdę była tylko pozorna. Zresztą, nie potykał się po drodze o jakieś porozwalane książki czy inne figurki, więc było naprawdę nieźle.

Gdy wreszcie wyszukała i podała mu gwiazdę programu, Petre aż westchnął z zachwytem, przyglądając się ogromnej, bardzo elegancko oprawionej księdze. Już sam jej wygląd wskazywał na to, że dla Arii bardzo wiele znaczył ten projekt, dlatego nie miał żadnych wątpliwości, że zawartość Bestiariusza musiała być bardzo wartościowa. Petre czuł na sobie spojrzenie Arii, ale w tym momencie zajmował się tylko księgą, niemal z namaszczeniem ją otwierając i czytając przedmowę.

Przeglądałby księgę dalej, ale przerwało mu pytanie, które przywróciło mu znajome już uczucie wielkiego ciężaru na sercu. Jak się trzymał? Westchnął ciężko, spuścił ramiona i smętnie opadł na pobliski fotel, układając Bestiariusz na kolanach. Zaraz zamierzał obejrzeć jego zawartość, ale póki co nie zamierzał kłamać, że wszystko jest ok, że nie ma o czym mówić, że da sobie radę. Bo nie da. Potrzebował z kimś o tym porozmawiać, a czuł… wiedział, że Aria była do tego idealna.

— Czuję się okropnie — wyznał bez ogródek, sam zaskoczony swoją szczerością. Minę miał ponurą, a głowę tak ociężałą przez bolesne wspomnienia, że nie był nawet w stanie spojrzeć na Arię. — Nie bardzo sobie radzę z tym, co się stało. Podróż miała mi pomóc, miała mnie oderwać od tamtego środowiska, ale… sam nie wiem. To chyba nic nie daje. A może potrzebuję jeszcze więcej czasu? Nie wiem. Ale… we mnie cały czas to wszystko żyje — rzekł, po raz pierwszy w pełnym skupieniu patrząc Arii w oczy. — Tamte wszystkie wydarzenia. Bo wiesz, tu nie chodzi tylko o tego Xuna, o to, że pokonaliśmy wielkie zło. Po pierwsze, to skala zdecydowanie dla mnie za duża — wyznał szczerze. — To jak jakaś wielka walka dobra ze złem rodem z Bonda. Ja się do tego nie nadaję! Nigdy nie nadawałem! Zresztą, w ogóle w tym wszystkim nie pomogłem — dodał wyjątkowo gorzko. — Po prostu pałętałem się w pobliżu, bo całość rozgrywała się między innymi na terenie mojego hotelu, więc siłą rzeczy musiałem być wtajemniczony, a poza tym musiałem zapanować nad Ilarie, która…

Westchnął ciężko, z bólem i udręczeniem. Paradoksalnie im więcej mówił, tym gorzej się czuł. Nie była to wina Arii, ale tego, że opowiedzenie o tym nadal niczego nie rozwiązywało. Mimo to nie zamierzał milczeć i wyrzucić z siebie wszystko, co go dręczyło.

— Więc nie byłem na nic przydatny. I nie czuję się z tym źle, bo nie chcę robić za jakiegoś bohatera — wyjaśnił cicho. — A po drugie… no wiesz, Ilarie. — Zamilkł na chwilę. — Ja i siostra zawsze mieliśmy bardzo silną więź. Byliśmy trochę jak bliźniacy, mimo że są między nami trzy lata różnicy. Zawsze rozumieliśmy się bez słów, byliśmy jak jeden organizm w dwóch ciałach. I było tak… — posmutniał, mówił jeszcze ciszej. — Było tak aż do teraz. Potem Svik zmanipulował Ilarie, zmuszając ją do przejścia na tę „ciemną stronę”… Od tamtego czasu coś między nami pękło. I ja nie wiem — spojrzał na Arię niemal rozpaczliwie — czy to czasem nie jest tak głębokie pęknięcie, że nie da się go naprawić albo zostanie po nim gruba rysa. Boję się tego, tak strasznie się tego boję! I gdzieś mam, że udało się nam wygrać, bo ja przegrałem, rozumiesz?! — pytał rozemocjonowanym głosem. — Przegrałem, bo co niby zyskałem? Ja i Ilarie niemal ze sobą nie rozmawiamy. To znaczy, nie kłócimy się, teoretycznie, tylko teoretycznie, wszystko jest tak jak dawniej. Ale jednocześnie jest zupełnie inaczej. Ta magiczna nić między nami zniknęła. Teraz zachowujemy się jak ludzie, którzy są sobie znajomi, może nawet troszkę bliscy, ale nie jakoś specjalnie, by dłużej o tym myśleć. Zrobię wszystko, by to naprawić — szepnął drżącym głosem — ale nie wiem jak! Widzę, jak dręczy ją sprawa Leonarda. Wiem, że go kocha i martwi się tym, co się z nim stało. Najpewniej zginął wraz ze swoim bogiem, ale nikt pewności nie ma. Dałbym mu w pysk — syknął przez zaciśnięte zęby — za wszystkie krzywdy, które nam zgotował… ale jednocześnie… — zawahał się na moment. — Chyba trochę bym chciał, by jednak się odnalazł. I by był z Ilarie. Teraz, gdy nie ma Xuna, może jakoś by się zmienił pod wpływem Ilarie. Może ona by go zmieniła. I wreszcie byłaby szczęśliwa. I może wtedy… wtedy między nami też by się coś naprawiło…

Czuł delikatne ukłucia ciepła w kącikach oczu, co zwiastowało zbieranie się tam łez. Wstrzymał szybko ten odruch, zerkając gdzieś w dal niewidzącym wzrokiem. Jednocześnie chciał mówić i nie mógł wycisnąć z gardła ani jednego słowa, więc machinalnie otworzył Bestiariusz, pomijając wstęp, który już przeczytał, oraz spis treści. Kartkował książkę zbyt szybko, przez co widać było, że niespecjalnie się skupiał na zawartej tam treści, ale nie był w stanie skupić się na niczym, co nie miało związku z jego opowieścią.

Aż ujrzał to zdjęcie.

Zdjęcie, a raczej rycina, ukazywało przystojnego, eleganckiego mężczyznę o szczupłej, jasnej twarzy o lekko zarysowanych kościach policzkowych, łagodnych, ciemnych oczach i delikatnym, ciepłym uśmiechu. Włosy miał krótkie, gładko i elegancko ułożone, a garnitur idealnie dopasowany. Petre momentalnie poczuł, jak robi mu się gorąco i zimno jednocześnie. Sparaliżowany szokiem, wpatrywał się w rysunek szeroko otwartymi oczami, nie rozumiejąc, na co właśnie patrzył. Przecież to Wysłannik!, tłukło mu się w myślach. Mętnie zdał sobie sprawę, że musiał wyglądać trochę dziwnie, dlatego niemal z przestrachem przewrócił stronę, udając, że każdej z nich przygląda się z takim samym zainteresowaniem.

Myśl o Wysłanniku nie dawała mu spokoju, próbując przeanalizować te wszystkie razy, kiedy się spotkali. Aż wtem sobie przypomniał pierwsze ich spotkanie z Wysłannikiem, którego przyprowadził Leonard i którego wówczas poddano żywemu wykrywaczowi kłamstw. Likar wtedy pytał o niego, pytał, czy jako człowiek był martwy i czy po spełnieniu misji wróci do zaświatów. Dodał też, że go kojarzył. A, logicznie myśląc, Likar na pewno widział Bestiariusz. Jako przyjaciel rodziny na pewno bywał tu już kilka razy, a patrząc po stan księgi, została wydana spory kawałek czasu temu. Poza tym, Aria nie zaoferowała mu pokazania mu Bestiariusza, a i on specjalnie zainteresowany nie był, co było kolejnym argumentem za tym, że Likar książkę widział. Musiał więc widzieć rycinę Wysłannika — i musiał go wtedy, w Bukareszcie, rozpoznać! Więc dlaczego nic nie powiedział? Jakiekolwiek miał powody, Petre postanowił je uszanować — znał ich wszystkich dużo lepiej i skoro o niczym nie powiedział, najwyraźniej wiedział, co robił.

— Em… — zająkał wreszcie — to… to wygląda naprawdę wspaniale. Dziękuję za ten egzemplarz, bardzo chętnie go sobie zatrzymam. I jak już rozejdziemy się do sypialni, chętnie ją tak na spokojnie przeczytam — wiesz, teraz, przy rozmowie, nie ma jak się za bardzo skupić… Ekhm…

Odchrząknął nerwowo, powoli zmierzając do zadania właściwego pytania.

— Emm… a te rysunki tych wszystkich stworzeń… bardzo ciekawe! — przyznał, kiwając z uznaniem głową. — Ty jesteś ich autorką? Wierzę, że tak, patrząc na twój talent artystyczny. A… a… a to są… to jest ktoś, kogo znasz? — wybąkał wreszcie. — Czy to bardziej takie, ym, no wiesz, wymyślone postaci? Czy jedno i drugie, w zależności od przypadku?

Zapewne wyglądał jak zestresowany szczeniak przed egzaminem dojrzałości, ale widok Wysłannika w Bestiariuszu, a dokładniej w dziale o wampirach wzbudziła w nim ogromny szok zmieszany z silnym niepokojem. Musiał koniecznie porozmawiać o tym z Likarem, bo sam kompletnie nie wiedział, co z tym tematem zrobić.

Oby tylko Aria nie zauważyła w jego zachowaniu niczego dziwnego…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^