ROZDZIAŁ 741

ATHANASIUS

Ćmiący ból rozlewał się wolnymi, torturującymi falami od skroni aż po końce brwi, jednocześnie całkiem wybudzając ze snu i bardziej otumaniając. Działo się tak zawsze, kiedy Athan był przez kogoś gwałtownie wybudzany, więc zwykle przez Arię. Choć i Lucky ostatnimi czasy polubił się z takimi praktykami i gdy tylko spał z nimi, potrafił zacząć oblizywać jego twarz po czwartej rano tylko po to, by wypuścić go na zewnątrz. Dzięki tego rodzaju nieczystym zagrywkom Athan musiał się męczyć z nieprzyjemnym, choć delikatnym bólem głowy aż do południa, wzbudzając tym irytację Arii, że wciąż jeszcze nie zdołał się rozbudzić.

— Co? Jamie za... — Zmarszczył brwi, czując się tak, jakby usta miał zlepione jakimś ciągnącym się nieprzyjemnie ciastem, przez co seplenił. Odchrząknął, oblizał spierzchłe wargi, ale zaraz pojął, że mówienie wymagało od niego zbyt dużo energii, więc zrezygnował.

Lekko się podnosząc i siadając na łóżku, przetarł całą twarz dłonią, robiąc to na tyle niedelikatnie, że przez moment wyglądała na nienaturalnie zaczerwienioną. Najgorzej było z oczami, które przepełnione były lepkimi śpiochami, najwyraźniej też niezadowolonymi z faktu, że Athan śmiał otworzyć oczy. Jęknął przeciągle, spróbował się jakoś lekko rozciągnąć, ale nie — to jeszcze nie był na to właściwy moment.

Mimo to, wiadomość o jakichś gościach zdołała go nieco rozbudzić. Popatrzył więc na Arię pytająco, a przy tym już całkiem przytomnie.

— O, Likar? I Petre? — dodał z jeszcze większym wyrazem zaskoczenia. — To dobrze, dobrze. Co my dzisiaj mamy...? A, no to zostaną pewnie na cały weekend, bo dzisiaj czwartek, jutro... Nie wiem, może się zerwę, albo ty będziesz gości zabawiać. Zobaczymy.

Chciał się ponownie położyć, nie uważając, by wieczorni goście mogli mu zepsuć cały ranek. I zapewne by jeszcze zasnął, ale Aria mu na to nie pozwoliła, ciesząc się ze spotkania z Petre jak mała dziewczynka. Athan całkowicie to rozumiał, ale jeszcze nie był aż tak przytomny, by tę radość z nią współdzielić.

— Co? Yyyy, śniło mi się — zaczął opowiadać sennym głosem, rozumiejąc, że o to właśnie pytała go żona — że byłem w jakimś małym mieszkanku, tam było mnóstwo kwiatów, takich doniczkowych, one się ruszały i przez moment zdawało mi się, że nawet coś mówiły... takie gęby nieprzyjemnie miały... ale wiesz, jak to we śnie, niby mam wrażenie, że one te gęby takie miały, ale z drugiej strony, nie kojarzę, bym to w tym śnie jakoś widział. I ja tam stałem i... w sumie nie wiem — zakończył dość żałośnie. — Nie pamiętam, czy coś się jeszcze działo.

Sięgnąwszy ramieniem w miejscu, gdzie powinna siedzieć Aria, objął ją silnie, po czym pociągnął dość gwałtownie w swoją stronę, każąc się jej położyć. Pisnęła cicho, może z zaskoczenia, może z rozbawienia, a Athan, wciąż nawet nie otwierając oczu, uśmiechnął się lekko, przytulił do siebie Arię i lekko pocałował ją w skroń.

— Możemy iść dalej spać?

 

PETRE

— Ty się, Młody, zamknij. Ja gadam, ty po prostu rób to, co... Nie. Ty nie rób tego co ja. Po prostu stój i się gap.

Petre pokiwał nieco nerwowo głową. Najbardziej w całej sytuacji stresowały go dwie rzeczy: fakt, że Aria brzmiała na naprawdę skrzywdzoną faktem, że nie przyjechali najpierw do Blickling, choć zapewne było to tylko umyślne podkoloryzowanie całej sytuacji, oraz zasady, które przedstawiał mu właśnie Likar. Po co w ogóle jakiekolwiek? Czyż nie jechali właśnie do swoich znajomych?  Oczywiście, on był tam najbardziej obcy, ale wierzył, że gospodarze przyjmą go ciepło, a on sam nie będzie się czuł jak intruz.

— Ale czemu? — odważył się w końcu spytać.

— Co “czemu”? — spytał z roztargnieniem Likar zza kierownicy, którą machał pozornie dość chaotycznie.

Petre, mówiąc szczerze, czuł się dość niekomfortowo, ilekroć to Likar musiał prowadzić.

— Czemu mam siedzieć cicho?

— Bo wpierw Zaślubioną udobruchać trzeba — wytłumaczył naprędce. — Ona, ma się rozumieć, z tym gniewem troszkię żartowała, ale tylko troszkię. I tak byśmy tu zajechali, ale w następnej kolejności, więc bardzo źle, Młody — Likar zacmokał dla podkreślenia niezadowolenia — żeś to zdjęcie cyknął i nas zdradził. Zaślubiona to ognista kobita jest — tłumaczył tonem znawcy — jej byle czym nie ugadasz. To jak już na mnie nakrzyka, to wtedy będziesz mógł gadać. Ale do tego czasu stul dziób.

Petre przypuszczał, że jego nowy znajomy także zbytnio dramatyzował, ale nie śmiał protestować.

Gdy zbliżali się do posiadłości, Petre przyglądał się jej z wielkim zaciekawieniem. Oczywiście on sam przywykł do widoku wielkich, bogatych domostw, ale to konkretne wyglądało na bardzo stare, a tym samym dużo okazalsze niż wiele innych budowli, które widział. Łatwo też było zwrócić uwagę na ogrom pracy, jaki wkładano, aby nie tylko sama posiadłość, ale i tereny wokół niej, były należycie zadbane: mimo marcowej pory i brei zalegającej na zewnątrz, nigdzie nie było widać zbyt zarośniętego kawałka trawnika lub nieprzystrzyżonego żywopłotu, natomiast drzewa, nagie i dość ponure, wyglądały jak strażnicy obserwujący czujnie, ale i witający ich w tutejszych progach.

Ich przybycie nie mogło być niezauważone, ponieważ podwórze, na które właśnie wjeżdżali, było bardzo długie i rozciągało się aż do drzwi frontowych, upstrzonych zresztą po obu stronach wieloma mniejszymi i większymi oknami. Nie zdziwiło więc, że ich auto nie zdążyło się nawet zatrzymać, kiedy zza drzwi wystrzeliła jakaś młoda dziewczyna. Petre ją tylko kojarzył, ale Likar musiał doskonale znać, bo gdy tylko wygramolił się ze swojego samochodu, zaraz serdecznie ją uściskał, na chwilę nawet lekko unosząc.

— Moja kochanica! — zawołał radośnie Likar, przyglądając się dziewczynie uważnie, jakby doszukiwał się w niej jakichkolwiek zmian. — No i czemuś ty mnie opuściła w tej Rumunii, co? Samotny żem został!

Dziewczyna prychnęła, na moment odsłaniając swoje niezadowolenie.

— Jakbyś nie wiedział — mruknęła. — Ojciec mi kazał.

— Ten to jak zwykle zabójca wszystkiego, co ciekawe i ekscytujące. A, moja miła, powiedz mi, jest tu ten twój kochaś?

— Nie ma — burknął wspomniany niedawno morderca zabawy. I choć Athanasius przez moment miał minę wyjątkowo ponurą, jego oczy śmiały się na widok przyjaciela i już w następnej sekundzie rozświetliły całą twarz, gdy panowie ściskali się na powitanie.

— Szkoda — wyznał żal Likar, zupełnie nieprzejęty na powrót morderczym spojrzeniem Athana. — Całkiem to przyjemny gość. Kilka barów zdarzyło nam się wspólnie osuszyć.

Petre stał przy wozie, trochę niepewny i małomówny. Tu wszyscy Likara znali, a on czuł się trochę jak piąte koło u wozu. Dopiero gdy zobaczył Arię, zapomniał o dręczącym go zagubieniu, bo zalała go fala radości, nieśmiałości i... niezdecydowania. Co on miał zrobić? Samemu podejść i coś powiedzieć? Podać rękę? Przytulić? Nie, to byłoby zbyt zuchwałe, a przecież tak naprawdę ledwo się znali. Ale coś wypadałoby zrobić. Tymczasem Aria, o dziwo, wyglądała na podobnie zagubioną. Uśmiechała się do niego, choć nie tak pewnie i zdecydowanie, jak można by się po niej spodziewać. Czyżby też się czegoś obawiała? Więc oboje mieli tam tak stać jak dwie niemoty, nie wiedząc, co zrobić?

Aria przebudziła się pierwsza. Podeszła do niego spokojnie, obdarzyła przepięknym uśmiechem, na który Petre niemal automatycznie odpowiedział tym samym, po czym poczuł, jak ta delikatnie, nieco niepewnie obejmuje go na powitanie. Dumitrescu był w szoku i przez pierwszy ułamek sekundy nie wiedział, co zrobić, ale cóż innego miał do wyboru? Odsunięcie się byłoby niegrzeczne, nie mówiąc już nawet o tym, że wcale nie miał na to ochoty. Dlatego też ją objął, czując się z tym gestem wyjątkowo, aż zadziwiająco dobrze.

— Cześć, Aria — wymamrotał wreszcie. — Cieszę się, że cię widzę.

I to bardzo się cieszył.

— Mam nadzieję, że wszystko u ciebie dobrze? — dopytał, choć zaraz się poprawił: — To znaczy, no, u was wszystkich… że macie… dobrze.

Wkrótce przywitał się ze wszystkimi pozostałymi, w tym z Ishmaelem Drawsonem, który wyglądał już praktycznie na całkowicie zdrowego. Petre odetchnął z ulgą; gdyby stałoby mu się coś poważniejszego, obwiniałby się o to, jako że do zajścia doszło w jego hotelu.

— Cieszę się, że widzę pana w dobrym zdrowiu — powiedział z ciepłym uśmiechem, ściskając mu dłoń.

— No — mruknął Ishmael głosem z nutem zwątpienia, choć uśmiech wskazywał na humorystyczny wydźwięk — nie jest najgorzej, jakoś się wylizałem.

Być może dalej gawędziliby sobie na zewnątrz, przy ledwie kilku stopniach Celsjusza i marcowym, wyjątkowo nieprzyjemnym wietrze, gdyby nie to, że Aria najwyraźniej otrząsnęła się z początkowej niepewności, bo błyskawicznie przeszła do ataku, którego Likar za nic się nie spodziewał. Podczas gdy Aria na niego warczała, udając bardzo groźną i rozeźloną, Andriejew słuchał tego wszystkiego ze spokojną miną, choć oczami otworzonymi nieco szerzej niż zazwyczaj. Mocno obrywał za to, że śmiał zatrzymać się najpierw w Londynie, o niczym ich nie informując, zupełnie jakby zaraz chcieli zniknąć z Anglii, nie zaszczycając Blickling swoją szanowną obecnością.

Likar milczał chwilę, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią. Ale on długo nic nie mówił, a po chwili zaśmiał się krótko i głośno.

— Ty, Zaślubiona — parsknął z rozbawieniem — im większa się robisz, tym bardziej ci się humorek zaostrza! Dobra, dobra, mea culpa, następnym razem wbiję się wam bez ostrzeżenia na miesiąc wyżerki na wasz koszt. A, właśnie. Bo ja nie wiem, kiedy się u was, arystokratów, kolację jada, bo pewnie jakoś koło ósmej. Ale ja w rzyci arystokrację mam i moje kiszki też mają, bo bardzo wyraźnie wrzeszczą, że bym coś ogołocił. To wy tu sobie gadajcie, a ja podejdę teraz do najbardziej z was wszystkich wartościowego ludzia. Ha! Kobieto moja złota! — zawołał radośnie w stronę pani Adrianny, obejmując ją przyjacielsko. — Dajże biednemu człowiekowi coś żreć, bo oni wszyscy myślą, żem ja tu tylko gadać przyjechał!

 

Kolacja, przyrządzona wspólnymi siłami przez Arię i panią Adriannę była w istocie przepyszna. Podano ją dość szybko po tym, jak wszyscy weszli do domu — najwyraźniej wszystko było gotowe odpowiednio wcześniej i w taki sposób zaopiekowanie, aby potrawy nie wystygły i nie straciły swoich najlepszych walorów smakowych. Rozmowa mogłaby się toczyć lekkim nurtem także w trakcie posiłku, ale Likar, zajęty wyłącznie jedzeniem, kazał im wszystkim „zawrzeć gęby i skupić się na żarciu”, więc ostatecznie nikt nie protestował. Zresztą, wszyscy zdołali się dostatecznie rozluźnić po pysznej kolacji, a popijając swoje napoje, nastroje znacznie bardziej sprzyjały rozmowom.

— Żałujcie, że was tam nie było — tłumaczył z pasją Likar, kiedy temat dość prędko zjechał na temat ostatnich wydarzeń. — To znaczy, wiadomo, trochę strat było… ah, zwłaszcza tej biednej dziewuszki szkoda.  — Zamilkł na chwile, zamyślił się. — Ale — podjął z nową energią ostatecznie żeśmy wygrali, chociaż trochę przypadkiem. I tak jakby nie swoimi rękami. I w ogóle myśmy nic nie robili, jeno stali i się gapili. Ale!, kto by tam szczegóły pamiętał!

Petre słuchał tego w milczeniu. Wcale nie uważał, żeby to wszystko było tak ekscytujące, by opowiadać o tym jak i przygodzie, ale spędził już z Likarem trochę czasu i zrozumiał, że on na wszystko patrzył zupełnie inaczej niż większość ludzi.

— Złapaliśmy samego boga i żeśmy go do pudła zamkli! Widok był nieziemski! Wprawdzie był taki moment, że tak mi kiszki skręciło, żem myślał, że się tam razem z tym bogiem do zaświatów przeniesę. A, tak a propos zaświatów: wiedzieliście, że te kosiarze, co to ludziów do śmierci prowadzą, to naprawdę fajne chłopaki! Zwykłe chlejusy i kurwiarze! Bardzo jest to bliskie mojej naturze — przyznał nie bez dumy — tom rad, że to takie człowiecze kosiarze są.  

Likar był tym wszystkim wyraźnie zachwycony, ale Petre w żaden sposób nie umiał dzielić tej ekscytacji. Nawet nie próbował.

— Nie wszyscy ewentualny koniec świata traktują jak zabawę — zwrócił uwagę Athan niego karcącym tonem.

— Wiem — odparł — dlatego zwykle wolę trzymać się w pojedynkę, bo wszędzie dookoła same sztywniaki i ponuraki. Ale Petre — klepnął go po plecach tak porządnie, że aż odkaszlnął — daje radę! To tylko tak wygląda, że to cicha woda!

Petre stopniowo, ale coraz bardziej rozszerzał oczy, nie mając pojęcia, co Likar mógł mieć na myśli i bardzo bojąc się o to zapytać.

— Ciekawy duet — mruknął Athan z cieniem uśmiechu. — A jak się miewa twoja siostra? — spytał uprzejmie, zwracając się do Petre.

— Och — bąknął, nieco zaskoczony, że został o cokolwiek zapytany. — Dobrze. Ona... Ona potrzebuje trochę czasu. Jak my wszyscy. Niedługo po tym, jak to wszystko się skończyło, wyjechała. Musiała odsapnąć. Każdy z nas kogoś stracił, ona też.

— Ta — syknął z wyraźnym obrzydzeniem Likar — pierdolony klecha.

Petre niemrawo kiwnął głową.

— Ja zostałem, żeby zajmować się hotelem — kontynuował — a gdy wróciła, niedługo potem wyjechałem ja. Chyba aż tak tego nie planowałem — zastanawiał się na głos — ale gdy Likar oznajmił, że zrobi sobie okrężną trasę europejską do domu, pomyślałem, że może mi się coś takiego przyda. To... oczyszcza głowę. Takie nowe środowisko, nowe powietrze.

Znowu uśmiechnął się niemrawo, spoglądając przelotnie na wszystkich zebranych przy stole, a na Arii zatrzymując spojrzenie na pół sekundy dłużej. Być może robił to podświadomie, a może nie, ale bał się zwrócić do niej tak bezpośrednio, choć bardzo chciał z nią porozmawiać. O czym? Sam nie wiedział. I czy nie było to coś, o czym mógłby rozmawiać także z innymi domownikami? Nie, z jakiegoś powodu nie.

— Ale nieważne, co u mnie — wymamrotał z delikatnym uśmiechem.

Cały czas ukradkowo zerkając na Arię, zastanawiał się, jaki temat podjąć, aby zagaić rozmowę przede wszystkim z nią. Najprościej byłoby zapytać o przebieg ciąży, ale przypuszczał, że wszyscy ją o to pytali i mimo radości, mogła być tym już odrobinę zmęczona. Ale nagle go olśniło, a w duchu podziękował sobie za to, że wsłuchiwał się w każde słowo z poplątanej paplaniny Likara.

— Podobno prowadzisz autorski bestiariusz — zagadnął z zaciekawieniem. — Mógłbym go zobaczyć? Mówiąc szczerze, nie jestem biegły w innych istotach nadprzyrodzonych, a to się wydaje bardzo ciekawy temat. Skąd akurat takie zainteresowanie, jeśli mogę spytać? I chyba będziesz mogła dodać kilka nowych wpisów. Chętnie… chętnie opowiem ci o tych wszystkich dziwach, które spotkaliśmy — zaoferował energicznie, choć zaraz się wycofał, nieco zawstydzony. Nie chciał wyglądać jak zadurzony szczeniak, zwłaszcza że przecież tuż obok siedział mąż Arii. Petre lękliwie zerknął na niego kątem oka, ale nie wyglądało na to, by jakkolwiek zareagował na tę niecodzienną, petrową ekscytację. — O-oczywiście… jakbyś chciała. I Likar też może pomóc — zaproponował z uśmiechem, rzucając mu bardzo krótkie spojrzenie.

Oby je zrozumiał. Oby zrozumiał, że ma tej pomocy nie proponować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^