ATHANASIUS
Ćmiący ból rozlewał się wolnymi, torturującymi falami od
skroni aż po końce brwi, jednocześnie całkiem wybudzając ze snu i bardziej
otumaniając. Działo się tak zawsze, kiedy Athan był przez kogoś gwałtownie
wybudzany, więc zwykle przez Arię. Choć i Lucky ostatnimi czasy polubił się z
takimi praktykami i gdy tylko spał z nimi, potrafił zacząć oblizywać jego twarz
po czwartej rano tylko po to, by wypuścić go na zewnątrz. Dzięki tego rodzaju
nieczystym zagrywkom Athan musiał się męczyć z nieprzyjemnym, choć delikatnym
bólem głowy aż do południa, wzbudzając tym irytację Arii, że wciąż jeszcze nie
zdołał się rozbudzić.
— Co? Jamie za... — Zmarszczył brwi, czując się tak, jakby
usta miał zlepione jakimś ciągnącym się nieprzyjemnie ciastem, przez co
seplenił. Odchrząknął, oblizał spierzchłe wargi, ale zaraz pojął, że mówienie
wymagało od niego zbyt dużo energii, więc zrezygnował.
Lekko się podnosząc i siadając na łóżku, przetarł całą twarz
dłonią, robiąc to na tyle niedelikatnie, że przez moment wyglądała na
nienaturalnie zaczerwienioną. Najgorzej było z oczami, które przepełnione były
lepkimi śpiochami, najwyraźniej też niezadowolonymi z faktu, że Athan śmiał
otworzyć oczy. Jęknął przeciągle, spróbował się jakoś lekko rozciągnąć, ale nie
— to jeszcze nie był na to właściwy moment.
Mimo to, wiadomość o jakichś gościach zdołała go nieco
rozbudzić. Popatrzył więc na Arię pytająco, a przy tym już całkiem przytomnie.
— O, Likar? I Petre? — dodał z jeszcze większym wyrazem
zaskoczenia. — To dobrze, dobrze. Co my dzisiaj mamy...? A, no to zostaną
pewnie na cały weekend, bo dzisiaj czwartek, jutro... Nie wiem, może się zerwę,
albo ty będziesz gości zabawiać. Zobaczymy.
Chciał się ponownie położyć, nie uważając, by wieczorni
goście mogli mu zepsuć cały ranek. I zapewne by jeszcze zasnął, ale Aria mu na
to nie pozwoliła, ciesząc się ze spotkania z Petre jak mała dziewczynka. Athan
całkowicie to rozumiał, ale jeszcze nie był aż tak przytomny, by tę radość z
nią współdzielić.
— Co? Yyyy, śniło mi się — zaczął opowiadać sennym głosem,
rozumiejąc, że o to właśnie pytała go żona — że byłem w jakimś małym
mieszkanku, tam było mnóstwo kwiatów, takich doniczkowych, one się ruszały i
przez moment zdawało mi się, że nawet coś mówiły... takie gęby nieprzyjemnie
miały... ale wiesz, jak to we śnie, niby mam wrażenie, że one te gęby takie
miały, ale z drugiej strony, nie kojarzę, bym to w tym śnie jakoś widział. I ja
tam stałem i... w sumie nie wiem — zakończył dość żałośnie. — Nie pamiętam, czy
coś się jeszcze działo.
Sięgnąwszy ramieniem w miejscu, gdzie powinna siedzieć Aria,
objął ją silnie, po czym pociągnął dość gwałtownie w swoją stronę, każąc się
jej położyć. Pisnęła cicho, może z zaskoczenia, może z rozbawienia, a Athan,
wciąż nawet nie otwierając oczu, uśmiechnął się lekko, przytulił do siebie Arię
i lekko pocałował ją w skroń.
— Możemy iść dalej spać?
— Ty się, Młody, zamknij. Ja gadam, ty po prostu rób to,
co... Nie. Ty nie rób tego co ja. Po prostu stój i się gap.
Petre pokiwał nieco nerwowo głową. Najbardziej w całej
sytuacji stresowały go dwie rzeczy: fakt, że Aria brzmiała na naprawdę
skrzywdzoną faktem, że nie przyjechali najpierw do Blickling, choć zapewne było
to tylko umyślne podkoloryzowanie całej sytuacji, oraz zasady, które
przedstawiał mu właśnie Likar. Po co w ogóle jakiekolwiek? Czyż nie jechali
właśnie do swoich znajomych? Oczywiście,
on był tam najbardziej obcy, ale wierzył, że gospodarze przyjmą go ciepło, a on
sam nie będzie się czuł jak intruz.
— Ale czemu? — odważył się w końcu spytać.
— Co “czemu”? — spytał z roztargnieniem Likar zza kierownicy,
którą machał pozornie dość chaotycznie.
Petre, mówiąc szczerze, czuł się dość niekomfortowo, ilekroć
to Likar musiał prowadzić.
— Czemu mam siedzieć cicho?
— Bo wpierw Zaślubioną udobruchać trzeba — wytłumaczył
naprędce. — Ona, ma się rozumieć, z tym gniewem troszkię żartowała, ale tylko
troszkię. I tak byśmy tu zajechali, ale w następnej kolejności, więc bardzo
źle, Młody — Likar zacmokał dla podkreślenia niezadowolenia — żeś to zdjęcie
cyknął i nas zdradził. Zaślubiona to ognista kobita jest — tłumaczył tonem
znawcy — jej byle czym nie ugadasz. To jak już na mnie nakrzyka, to wtedy
będziesz mógł gadać. Ale do tego czasu stul dziób.
Petre przypuszczał, że jego nowy znajomy także zbytnio
dramatyzował, ale nie śmiał protestować.
Gdy zbliżali się do posiadłości, Petre przyglądał się jej z
wielkim zaciekawieniem. Oczywiście on sam przywykł do widoku wielkich, bogatych
domostw, ale to konkretne wyglądało na bardzo stare, a tym samym dużo okazalsze
niż wiele innych budowli, które widział. Łatwo też było zwrócić uwagę na ogrom
pracy, jaki wkładano, aby nie tylko sama posiadłość, ale i tereny wokół niej,
były należycie zadbane: mimo marcowej pory i brei zalegającej na zewnątrz,
nigdzie nie było widać zbyt zarośniętego kawałka trawnika lub
nieprzystrzyżonego żywopłotu, natomiast drzewa, nagie i dość ponure, wyglądały
jak strażnicy obserwujący czujnie, ale i witający ich w tutejszych progach.
Ich przybycie nie mogło być niezauważone, ponieważ podwórze,
na które właśnie wjeżdżali, było bardzo długie i rozciągało się aż do drzwi
frontowych, upstrzonych zresztą po obu stronach wieloma mniejszymi i większymi
oknami. Nie zdziwiło więc, że ich auto nie zdążyło się nawet zatrzymać, kiedy
zza drzwi wystrzeliła jakaś młoda dziewczyna. Petre ją tylko kojarzył, ale
Likar musiał doskonale znać, bo gdy tylko wygramolił się ze swojego samochodu,
zaraz serdecznie ją uściskał, na chwilę nawet lekko unosząc.
— Moja kochanica! — zawołał radośnie Likar, przyglądając się
dziewczynie uważnie, jakby doszukiwał się w niej jakichkolwiek zmian. — No i
czemuś ty mnie opuściła w tej Rumunii, co? Samotny żem został!
Dziewczyna prychnęła, na moment odsłaniając swoje
niezadowolenie.
— Jakbyś nie wiedział — mruknęła. — Ojciec mi kazał.
— Ten to jak zwykle zabójca wszystkiego, co ciekawe i
ekscytujące. A, moja miła, powiedz mi, jest tu ten twój kochaś?
— Nie ma — burknął wspomniany niedawno morderca zabawy. I
choć Athanasius przez moment miał minę wyjątkowo ponurą, jego oczy śmiały się
na widok przyjaciela i już w następnej sekundzie rozświetliły całą twarz, gdy
panowie ściskali się na powitanie.
— Szkoda — wyznał żal Likar, zupełnie nieprzejęty na powrót
morderczym spojrzeniem Athana. — Całkiem to przyjemny gość. Kilka barów
zdarzyło nam się wspólnie osuszyć.
Petre stał przy wozie, trochę niepewny i małomówny. Tu
wszyscy Likara znali, a on czuł się trochę jak piąte koło u wozu. Dopiero gdy
zobaczył Arię, zapomniał o dręczącym go zagubieniu, bo zalała go fala radości,
nieśmiałości i... niezdecydowania. Co on miał zrobić? Samemu podejść i coś
powiedzieć? Podać rękę? Przytulić? Nie, to byłoby zbyt zuchwałe, a przecież tak
naprawdę ledwo się znali. Ale coś wypadałoby zrobić. Tymczasem Aria, o dziwo,
wyglądała na podobnie zagubioną. Uśmiechała się do niego, choć nie tak pewnie i
zdecydowanie, jak można by się po niej spodziewać. Czyżby też się czegoś
obawiała? Więc oboje mieli tam tak stać jak dwie niemoty, nie wiedząc, co
zrobić?
Aria przebudziła się pierwsza. Podeszła do niego spokojnie,
obdarzyła przepięknym uśmiechem, na który Petre niemal automatycznie
odpowiedział tym samym, po czym poczuł, jak ta delikatnie, nieco niepewnie
obejmuje go na powitanie. Dumitrescu był w szoku i przez pierwszy ułamek
sekundy nie wiedział, co zrobić, ale cóż innego miał do wyboru? Odsunięcie się
byłoby niegrzeczne, nie mówiąc już nawet o tym, że wcale nie miał na to ochoty.
Dlatego też ją objął, czując się z tym gestem wyjątkowo, aż zadziwiająco
dobrze.
— Cześć, Aria — wymamrotał wreszcie. — Cieszę się, że cię
widzę.
I to bardzo się cieszył.
— Mam nadzieję, że wszystko u ciebie dobrze? — dopytał, choć
zaraz się poprawił: — To znaczy, no, u was wszystkich… że macie… dobrze.
Wkrótce przywitał się ze wszystkimi pozostałymi, w tym z
Ishmaelem Drawsonem, który wyglądał już praktycznie na całkowicie zdrowego.
Petre odetchnął z ulgą; gdyby stałoby mu się coś poważniejszego, obwiniałby się
o to, jako że do zajścia doszło w jego hotelu.
— Cieszę się, że widzę pana w dobrym zdrowiu — powiedział z
ciepłym uśmiechem, ściskając mu dłoń.
— No — mruknął Ishmael głosem z nutem zwątpienia, choć
uśmiech wskazywał na humorystyczny wydźwięk — nie jest najgorzej, jakoś się
wylizałem.
Być może dalej gawędziliby sobie na zewnątrz, przy ledwie
kilku stopniach Celsjusza i marcowym, wyjątkowo nieprzyjemnym wietrze, gdyby
nie to, że Aria najwyraźniej otrząsnęła się z początkowej niepewności, bo
błyskawicznie przeszła do ataku, którego Likar za nic się nie spodziewał.
Podczas gdy Aria na niego warczała, udając bardzo groźną i rozeźloną, Andriejew
słuchał tego wszystkiego ze spokojną miną, choć oczami otworzonymi nieco
szerzej niż zazwyczaj. Mocno obrywał za to, że śmiał zatrzymać się najpierw w
Londynie, o niczym ich nie informując, zupełnie jakby zaraz chcieli zniknąć z
Anglii, nie zaszczycając Blickling swoją szanowną obecnością.
Likar milczał chwilę, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią.
Ale on długo nic nie mówił, a po chwili zaśmiał się krótko i głośno.
— Ty, Zaślubiona — parsknął z rozbawieniem — im większa się
robisz, tym bardziej ci się humorek zaostrza! Dobra, dobra, mea culpa,
następnym razem wbiję się wam bez ostrzeżenia na miesiąc wyżerki na wasz koszt.
A, właśnie. Bo ja nie wiem, kiedy się u was, arystokratów, kolację jada, bo
pewnie jakoś koło ósmej. Ale ja w rzyci arystokrację mam i moje kiszki też
mają, bo bardzo wyraźnie wrzeszczą, że bym coś ogołocił. To wy tu sobie
gadajcie, a ja podejdę teraz do najbardziej z was wszystkich wartościowego ludzia.
Ha! Kobieto moja złota! — zawołał radośnie w stronę pani Adrianny, obejmując ją
przyjacielsko. — Dajże biednemu człowiekowi coś żreć, bo oni wszyscy myślą, żem
ja tu tylko gadać przyjechał!
Kolacja, przyrządzona wspólnymi siłami przez Arię i panią
Adriannę była w istocie przepyszna. Podano ją dość szybko po tym, jak wszyscy
weszli do domu — najwyraźniej wszystko było gotowe odpowiednio wcześniej i w
taki sposób zaopiekowanie, aby potrawy nie wystygły i nie straciły swoich
najlepszych walorów smakowych. Rozmowa mogłaby się toczyć lekkim nurtem także w
trakcie posiłku, ale Likar, zajęty wyłącznie jedzeniem, kazał im wszystkim „zawrzeć
gęby i skupić się na żarciu”, więc ostatecznie nikt nie protestował. Zresztą,
wszyscy zdołali się dostatecznie rozluźnić po pysznej kolacji, a popijając
swoje napoje, nastroje znacznie bardziej sprzyjały rozmowom.
— Żałujcie, że was tam nie było — tłumaczył z pasją Likar, kiedy
temat dość prędko zjechał na temat ostatnich wydarzeń. — To znaczy, wiadomo,
trochę strat było… ah, zwłaszcza tej biednej dziewuszki szkoda. — Zamilkł na chwile, zamyślił się. — Ale —
podjął z nową energią ostatecznie żeśmy wygrali, chociaż trochę przypadkiem. I
tak jakby nie swoimi rękami. I w ogóle myśmy nic nie robili, jeno stali i się
gapili. Ale!, kto by tam szczegóły pamiętał!
Petre słuchał tego w milczeniu. Wcale nie uważał, żeby to
wszystko było tak ekscytujące, by opowiadać o tym jak i przygodzie, ale spędził
już z Likarem trochę czasu i zrozumiał, że on na wszystko patrzył zupełnie
inaczej niż większość ludzi.
— Złapaliśmy samego boga i żeśmy go do pudła zamkli! Widok
był nieziemski! Wprawdzie był taki moment, że tak mi kiszki skręciło, żem
myślał, że się tam razem z tym bogiem do zaświatów przeniesę. A, tak a propos
zaświatów: wiedzieliście, że te kosiarze, co to ludziów do śmierci prowadzą, to
naprawdę fajne chłopaki! Zwykłe chlejusy i kurwiarze! Bardzo jest to bliskie
mojej naturze — przyznał nie bez dumy — tom rad, że to takie człowiecze
kosiarze są.
Likar był tym wszystkim wyraźnie zachwycony, ale Petre w
żaden sposób nie umiał dzielić tej ekscytacji. Nawet nie próbował.
— Nie wszyscy ewentualny koniec świata traktują jak zabawę —
zwrócił uwagę Athan niego karcącym tonem.
— Wiem — odparł — dlatego zwykle wolę trzymać się w pojedynkę,
bo wszędzie dookoła same sztywniaki i ponuraki. Ale Petre — klepnął go po
plecach tak porządnie, że aż odkaszlnął — daje radę! To tylko tak wygląda, że
to cicha woda!
Petre stopniowo, ale coraz bardziej rozszerzał oczy, nie
mając pojęcia, co Likar mógł mieć na myśli i bardzo bojąc się o to zapytać.
— Ciekawy duet — mruknął Athan z cieniem uśmiechu. — A jak
się miewa twoja siostra? — spytał uprzejmie, zwracając się do Petre.
— Och — bąknął, nieco zaskoczony, że został o cokolwiek
zapytany. — Dobrze. Ona... Ona potrzebuje trochę czasu. Jak my wszyscy.
Niedługo po tym, jak to wszystko się skończyło, wyjechała. Musiała odsapnąć.
Każdy z nas kogoś stracił, ona też.
— Ta — syknął z wyraźnym obrzydzeniem Likar — pierdolony
klecha.
Petre niemrawo kiwnął głową.
— Ja zostałem, żeby zajmować się hotelem — kontynuował — a
gdy wróciła, niedługo potem wyjechałem ja. Chyba aż tak tego nie planowałem —
zastanawiał się na głos — ale gdy Likar oznajmił, że zrobi sobie okrężną trasę
europejską do domu, pomyślałem, że może mi się coś takiego przyda. To...
oczyszcza głowę. Takie nowe środowisko, nowe powietrze.
Znowu uśmiechnął się niemrawo, spoglądając przelotnie na
wszystkich zebranych przy stole, a na Arii zatrzymując spojrzenie na pół
sekundy dłużej. Być może robił to podświadomie, a może nie, ale bał się zwrócić
do niej tak bezpośrednio, choć bardzo chciał z nią porozmawiać. O czym? Sam nie
wiedział. I czy nie było to coś, o czym mógłby rozmawiać także z innymi domownikami?
Nie, z jakiegoś powodu nie.
— Ale nieważne, co u mnie — wymamrotał z delikatnym uśmiechem.
Cały czas ukradkowo zerkając na Arię, zastanawiał się, jaki
temat podjąć, aby zagaić rozmowę przede wszystkim z nią. Najprościej byłoby zapytać
o przebieg ciąży, ale przypuszczał, że wszyscy ją o to pytali i mimo radości, mogła
być tym już odrobinę zmęczona. Ale nagle go olśniło, a w duchu podziękował
sobie za to, że wsłuchiwał się w każde słowo z poplątanej paplaniny Likara.
— Podobno prowadzisz autorski bestiariusz — zagadnął z
zaciekawieniem. — Mógłbym go zobaczyć? Mówiąc szczerze, nie jestem biegły w
innych istotach nadprzyrodzonych, a to się wydaje bardzo ciekawy temat. Skąd
akurat takie zainteresowanie, jeśli mogę spytać? I chyba będziesz mogła dodać
kilka nowych wpisów. Chętnie… chętnie opowiem ci o tych wszystkich dziwach,
które spotkaliśmy — zaoferował energicznie, choć zaraz się wycofał, nieco
zawstydzony. Nie chciał wyglądać jak zadurzony szczeniak, zwłaszcza że przecież
tuż obok siedział mąż Arii. Petre lękliwie zerknął na niego kątem oka, ale nie
wyglądało na to, by jakkolwiek zareagował na tę niecodzienną, petrową
ekscytację. — O-oczywiście… jakbyś chciała. I Likar też może pomóc —
zaproponował z uśmiechem, rzucając mu bardzo krótkie spojrzenie.
Oby je zrozumiał. Oby zrozumiał, że ma tej pomocy nie proponować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz