Jonathan Kosiarz
Mężczyzna popatrzył na swoich towarzyszy i śledził przez dłuższą chwilę wszystkie ich ruchy. Na moment jego twarz przybrała zupełnie inny wygląd, stała się bardziej posępna. Uwydatniły się również wszystkie jej mankamenty, co sprawiło, że przypominał teraz truposza i to w każdym tego słowa znaczeniu. Dlatego pozwolił sobie na okazanie aż tylu emocji? Sam nie wiedział. Może to wypity alkohol już tak na niego działał, a może zmęczenie? Jonathan zachmurzył się, ale nie znał powodu. Atmosfera była luźna i całkiem sympatyczna, więc teoretycznie nie miał powodu do złego samopoczucia. A jednak coś go niepokoiło, coś sprawiało że nie potrafił od tak się wyłączyć i tylko zająć zabawą. Bardzo chciał, ale coś zaprzątało jego myśli. Uporczywie wydawało mu się, że zapomniał o bardzo ważnej sprawie.
- Byłem człowiekiem. Zwykłym, nudnym ludkiem. Takim, co to ich po ziemi chodzi cała masa. Kiedyś ktoś z mojej rodziny wkręcił się na stołek do Śmierci i gdy tylko umiera ktoś z mojego rodu, to w pierwszej kolejności trafia do UOUiŚ żeby mógł wybrać, czy chce pracować jako Kosiarz, czy odejść od razu do świata zmarłych. Nie wszyscy się godzą, choć większa część tak. Baby się nie nadają. Śmierć ma różne oblicza. Czasem przychodzi po starca, a czasem po maleńkie dziecko. Trudno zabrać bezbronną duszyczkę, która zdołała zaledwie złapać oddech i już musi odejść z tego świata. Jest kilka kobiet które świetnie sobie radzą w roli Kostuchy, ale na palcach jednej ręki mogę je zliczyć. – wyjaśnił z powagą, dodając po raz kolejny, że ta fucha nie jest dla wszystkich. Nie trudno było się domyślić iż w tej branży trzeba mieć nerwy ze stali.
- Co to jest UOUiŚ?- wtrącił się Belial, wpatrując się wyczekująco w Kosiarza. Demon najbardziej dziwił się wszystkiemu, co usłyszał i co widział podczas spotkania z Jonathanem. Likar był zaciekawiony, a Belial niemal oszołomiony.
- Urząd Ochrony Umierania i Śmierci. Największa korporacja w świecie zmarłych. No, poza Górą. Tam mieszkają starzy bogowie, największe szychy. Nowi bogowie, tacy jak Dis Patre, czy Batara Kala są trochę niżej w hierarchii i chcąc nie chcąc muszą podporządkować się starym. Oni za bardzo nie wtrącają się w sprawy wszechświata, a mówiąc prościej, mają wszystko w dupie i to tak głęboko, że światło tam ginie w mroku. – machnął ręką i sięgnął po swoją szklankę, z której upił spory łyk. Gdy tylko ją opróżniał, w magiczny sposób trunek znowu się w niej pojawiał. Kosiarz nawet nie zarejestrował, że Petre donosił alkohol. Czuła się niczym bóg, któremu usługiwano i bardzo mu się to podobało. Był w doskonałym humorze. Do szczęścia brakowało mu jeszcze tylko jednego.
- Gdzie jest ta urocza istotka, która mnie tu zaprosiła? Chodź tutaj złotko, może przyniesiesz mi szczęście, bo tych dwóch za chwilę pewnie mnie ogra – przywołał Ilarie, która cały czas trzymała się z boku żeby nikomu nie rzucać się w oczy. Likar spojrzał na nią z taką niechęcią, że omal się nie porzygał, ale Jonathan nie zwrócił na to większej uwagi. Belial rozdał karty, a Ilarie przysunęła się do Kosiarza żeby zerknąć na jego rozdanie. Siedziała na krześle tuż obok niego, z nogą założoną na nogę. Niby przypadkiem w ten sposób odkryła większą część uda, na którą Kosiarz bezceremonialnie zerkał.
- Co proponujesz? – zwrócił się do Ilarie zupełnie innym tonem głosu niż tym, którym prowadził rozmowę z mężczyznami.
- Idź na całość. Nie ma co się ograniczać. Masz spore szanse na wygraną – stwierdziła, uśmiechając się do mężczyzny czarująco i dotykając lekko dłoni Kosiarza, w której ściskał karty. Petre zakaszlał przy barze, dając siostrze jakieś niewerbalne sygnały, ale ona się tym nie przejęła. Kosiarz najwyraźniej nie miał ochoty ciągnąć już dalej tematu swojej pracy, o którą tak wypytywał go Likar ani dyskusji na temat świata zmarlych. Puścił jego wszystkie pytania mimo uszu i Rzucił tylko, że powinni zagrać jeszcze jedną partyjkę, a on będzie musiał wrócić do swoich obowiązków. Nikt nie śmiał protestować, choć widać było że atmosfera nieco się zmieniła. Likar próbował niby w żartobliwy sposób pytać o to i o tamto, Belial również wtrącał swoje trzy grosze, ale Kostucha nie był zainteresowany prowadzeniem dalszych wywodów. Grali tak wiec, przysłuchując się flirtom Jonathana i Ilarie, robiąc wszystko co mogli, by Kostucha wygrała i by mężczyzna był zadowolony z czasu, który z nimi spędził.
Przyszedł w końcu czas na zakończenie spotkania. Kosiarz przyciągnął wampirzycę do siebie, gdy wstali z miejsc i obrócił ją wokół własnej osi. Na koniec złożył na jej wargach soczysty pocałunek, pochyliwszy się wraz z nią, jakby właśnie tańczyli. Słychać było, jak Petre wciąga głęboko powietrze, a brzdęk kieliszków rozszedł się echem po całej sali, gdy jego dłonie zadrżały.
- Cóż, to był interesujący czas. Miło było mi was poznać i mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Liczę na to, że nie prędko pomrzecie - odezwał się Jonathan, ściskając dłonie Beliala i Likara. Goro i Wiera skinęli mu głową z daleka. Ruszył do drzwi i wciskając kapelusz na głowę, zerknął w jedno z luster przy wyjściu, by sprawdzić, jak wygląda. Obrócił się jeszcze w stronę towarzystwa i zamyślił się na chwilę. Wahał się, czy powinien o tym wspominać, ale i tak przecież wszyscy w zaświatach wiedzieli o tych wydarzeniach. Nie było żadną tajemnicą, że bóg okazał słabość, a słabością był jego wyrodny syn. Fakt był taki, że Jonathan nie chciał zbyt szybko przychodzić po te dusze, z którymi tak dobrze się teraz bawił. Polubił ich, jak dawno nikogo i szkoda mu było ich kosić. Likar wcześniej prosił o jakąś pomoc, wskazówkę, a Kosiarz nijak mógł tej pomocy udzielić. Nie wychodziło nigdy nikomu na dobre mieszać się w sprawy innych światów. Równowaga nie raz o tym wspominała i przestrzegała na szkoleniach BHP.
Zachwianie cienkiej struktury może sprawić, że wszystko się pomiesza, a harmonia wyparuje. Nie można pod żadnym pozorem rozmawiać ze śmiertelnymi. Oni nie są gotowi na tą wiedzę.
- Batara Kala kiedyś siedział. Ojciec zamknął go w więzieniu, które specjalnie dla niego stworzył, bo niemal pożarł kilka światów. To, co dzieje się teraz z waszym, to pikuś w porównaniu z tym, co dawniej wyczyniał. Istniał piękny świat, Salla. Mieszkały tam długowieczne istoty, choć śmiertelne, jak ludzie. Były majestatycznie piękne i doskonałe w każdym calu. Cała energia tego świata skierowana została do więzienia Batara Kala żeby ten nigdy nie uciekł. To wyniszczyło Salla. Teraz to świat mroku i zapomnienia, wszystko obróciło się w popiół. Salla poświęcili się żeby uwięzić rozpuszczonego bożka i zapłacili najwyższą cenę. I po co? Po co, kurwa?! Ojciec w końcu i tak go wypuścił, bo ten podobno cierpiał tam straszne męki. Dis Patre się za nim wstawił. Szkoda gadać, mówiłem wam. Bogowie mają nas wszystkich w dupie. Więzienie stoi puste i tyle z tego poświęcenia zostało. Szkoda tylko Salla. – westchnął przeciągle i spojrzał raz jeszcze na wszystkich z osobna. Zdawał sobie sprawę, że powiedział za dużo, ale i tak nie będą mogli nic z tą wiedzą zrobić. Nie było na tym świecie nikogo tak potężnego, by uwięzić Batara Kala. Skinął głową raz jeszcze, skłonił się i rozpłynął we mgle. Nie wysilał się nawet na to, by otworzyć drzwi dla zachowania pozorów normalności tej wizyty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz