LIKAR
Tak szczerze, tak całkiem szczerze... czy chciało mu się tam stać? Tak średnio raczej. Niby rzeczy ciekawe dookoła się działy, niby człowiek powinien to na własne oczy widzieć i w tym uczestniczyć, żeby potem opowiadać o tym nieistniejącym wnukom. Za ileś tam lat Likar więc najpewniej nie będzie żałował tej decyzji, ale w tamtej konkretnej, niby wiekopomnej chwili... zupełnie mu się nie chciało. Na spotkanie z panem “Jestem Czarny Charakter” mieli pójść tylko Goro z Beliaszem, ale dość prędko zrozumiano, że nie wzięcie ze sobą Wiery nie byłoby specjalnie mądrym posunięciem. Powodów tego było kilka, a uściślały się one w jednym stwierdzeniu: była to diabli mądra i inteligentna kobieta. I już to pierwsze, a więc te jakże eleganckie epitety, były dostatecznym powodem, by ją zabrać. Kolejnym był ten zwyczajno-niezwyczajny fakt, że to kobieta. Wiadomo to, że to stworzenia wścibskie, nieznoszące sprzeciwu i takie, co to we wszystkim chciały mieć ostatnie słowo, a że nikomu nie potrzeba była wściekła, rzucająca gromami z oczu wiedźma, no to ją wzięli. Likar miał się sam zostać i wcale by mu to jakoś specjalnie nie przeszkadzało, ale że się jego nowi znajomkowie postanowili nad nim ulitować i też go wziąć, to się ciężko dźwignął i podreptał za nimi.
No bo co tu innego robić?
Potem na pewno będzie z tej decyzji zadowolony. Ale teraz dość marnie i żałośnie oglądało się równie żałosnego Pana Antagonistę, który jak ten mały, biedny, zagłodzony kociak przed miską mleka skomlał o pomoc i przebaczenie. I o to było tyle szumu?, zastanawiał się Likar. I on to niby taki groźny i nie wiadomo jaki? Też mi coś. Toć to nawet szkółki podstawowej dla złodupców jeszcze nie skończyło, bo pewnie w poprzedniej klasie kiblowało.
Ciekawszy niż ten cały Leonard był z pewnością jegomość, który sterczał sobie jak gdyby nigdy nic w kącie i przyglądał się temu wszystkiemu z dość tępym, choć lekko cwaniackim uśmieszkiem. Likar nie od razu się zorientował, ale w końcu przeszło mu przez myśl, że już gdzieś tę facjatę widział. Toteż, zamiast słuchać, jak ten cały księżulo coś tam gada, żeby się od kary wymigać, Andriejew próbował wyłuskać ze swojej mózgownicy wszystkie informacje dotyczące tego ryja, który właśnie przed sobą miał.
Aaaaż wreszcie...
— Te, Wysłaniec — wtrącił niespodziewanie Likar, zupełnie gdzieś mając, że wbił się w pół czyjegoś słowa. Wysłaniec, zgodnie z nadzieją Likara, zwrócił na niego całą swoją uwagę, nawet jeśli jego mdłe, zaspane oczy wcale na to nie wskazywały. — Takie jedno pytanie mam, dość krótkie... Tyś martwy jest, nie?
Skubany, nie dał się za bardzo zaskoczyć, co całkiem Likarowi zaimponowało. Zamiast tego, bez cienia choćby jednej emocji na twarzy, kiwnął delikatnie głową. Ale i Andriejew nie dał się zbić z pantałyku.
— No, tak żem myślał — mruknął, szarpiąc się w zamyśleniu za swoją krzaczastą, nieułożoną, lekko rudawą brodę. — I jak tyś tu sprawy pozałatwia, to znowu zdechnie. Tak? I taki pozostanie? Zdechlak, znaczy się? Aha — Likarowi wystarczyło jedno spojrzenie Wysłańca, by poznać odpowiedź. — A, to nie ma tematu.
Dla niego temat mógł być zamknięty, bo co chciał się dowiedzieć, to się dowiedział, reszta była mało ważna. Ale chyba przypadkiem wywołał konsternację, bo lud zamiast wznowić swoje narady, przypatrywał się to jemu, to Wysłańcowi.
— Dlaczego pytasz? — spytał w końcu Goro.
Likar popatrzył na niego trochę nieprzytomnie, nie rozumiejąc, po co to komu wiedzieć.
— No bo — rozpoczął niezbyt cierpliwe wyjaśnianie — ja żem kojarzę typa, co nim kiedyś był ten, co teraz nim ten cały Wysłaniec jest. Wy ciała kradniecie? Jak demoni? — zainteresował się dodatkowo, skoro już kontynuowano wątek. — Bo to, to — wskazał chaotycznym machnięciem ręki na Wysłańca — wygląda jak wdzianko takiego jednego, com go ja kiedyś poznał, bo to kumpel tego Głupiego mojego. No ale martwy, zaznaczmy, kumpel, chyba ze dwa albo trzy lata mu się za kolorowy most poszło. I tak se myślę, bo ryj taki sam praktycznie, czy to jakaś boska gnida sobie po prostu jego twarzyczkę pożyczyła. No ale — tłumaczył — skoro to tylko zapożyczenie, a potem to, to — kolejne chaotyczne machanie rękami — jest w gruncie rzeczy martwe i zaraz znowu będzie, no to ja tego Głupiego niepokoić nie będę, bo po co nie ma.
Co ciekawe, temat Głupiego wypłynął szybciej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Likar, na ten przykład, w ogóle się tego nie spodziewał, ale akurat najlepiej ze wszystkich ludzi na świecie wiedział, jak dobrze działała moc tego jego głupawego przyjaciela. Kiedyś, jak jeszcze w Edynburgu obaj siedzieli, jakaś dziewoja próbowała im taki kit sprzedać, że się Głupi Likarowi na płaszcz zerzygał.
Dlatego pamiętał, co i jak.
Zatelefonowanie więc nie było problemem. Problemem nie powinien też być czas Głupiego; wszak była niedziela, to pewnie mu większość obowiązków odpadła. A gdy już odebrał, odzywając się jak zwykle ponuro i burkliwie, Likar nie powstrzymał się przed założeniem kpiącego uśmieszku.
— Jesteś na chacie? — spytał bez ogródek, o jakimkolwiek powitaniu nie wspominając. — No i fajnie, to jak coś robisz, to rzuć to w cholerę, boś... no tym razem — burknął, gdy Głupi przerwał mu przez telefon — to akurat cię interesuje! Potrzebnyś, tłumaczę ci. Już tak nie jęcz! — zawołał poirytowany. — Nie każę ci tu przyjeżdżać! Tylko byś nas wkurzał, więc to nikomu potrzebne nie jest. Ale usadź się przed komputerem i kamerkę włącz, zaraz do ciebie zadzwonię. Trzeba sprawdzić, czy taki jeden tu prawdę gada. I stworka zawołaj! Myślę, że jego też to może interesować. I swoją zaślubioną też weź, żeby cię po łbie strzeliła, jak zaczniesz za bardzo maru... no, no. Dobra, dobra, ty już bądź spokojny! Taaa... tak, tak, wiem. Mam cusik takiego na zapleczu, takiego nawet fajnego, egzotycznego. Któregoś razu przyjadę, to popróbujem. Albo na narodziny przy... Ooooo! Tak, tak zrobię! Opijem twojego dzieciaka! Gdzieś w jakimś kraju mawia się, że jak dzieciak nieopity, to chorowity. To wtedy przyjadę. Uchlejemy się jak świnie.
Nie miał Głupiemu więcej do powiedzenia, dlatego rozłączył się i przekazał reszcie dookoła zebranej, że żywy wykrywacz kłamstw przygotuje się i da znać, gdy będzie gotów.
— Tylko naburmuszony jak zwykle jest — ostrzegł — bośmy mu w naukach przerwali. Chociaż on jest wiecznie naburmuszony, to i różnica żadna.
Złodupiec natomiast drgnął nieco, rozglądając się tu i ówdzie. Likar natychmiast stwierdził, że ani w najmniejszym kawałku nie lubił tego typa, który teraz wyglądał naprawdę wyjątkowo żałośnie.
— Co dokładnie chcecie zrobić? — zapytał nieco podejrzliwie.
Bezczelny!, pomyślał z kpiną Likar, jeszcze śmie być podejrzliwy! I to w takiej sytuacji, dla niego nieciekawej!
— Za chwilę — zaczął tłumaczyć spokojnie Goro — połączymy się z człowiekiem, który...
— Połączymy — przerwał dość agresywnie Likar — się z kumplem takiego siwego typa, co żeś też otruł! Boś otruł, nie?! — warknął, przewiercając Leonarda spojrzeniem. — Pamiętasz? Czy mam ci...
— Pamiętam — odparł beznamiętnie.
— I tyś to zrobił?
— Nie. To był mój Pan.
Ta informacja wywołała mały popłoch wśród zebranych, bo nikt nie spodziewał się takiej odpowiedzi. A więc Batara Kala był tu osobiście? Po cóż, skoro miał przy sobie swojego ziemskiego sługę, tego całego Svika? Było to naprawdę interesujące, nawet Likar musiał to przyznać.
— Dlaczego... — zaczął ktoś, ale Goro urwał przedwczesny koncert pytań.
— Zaczekajmy na połączenie z Athanasiusem. Wtedy wszystkiego się dowiemy.
— No — Likar przytaknął, ponownie patrząc na Svika — bo on umie kłamstwa wykrywać. Taki wampirzy bonus.
— A pan — zainteresował się ten dzieciak, Petre — ma jakąś?
— Nie, psiakrew — burknął ponuro. — Mnie bożki wampirze w rzyci najwyraźniej postanowiły mieć.
Na więcej pogawędek nie mieli czasu, ponieważ jego głupawy przyjaciel dał znać, że może się z nimi połączyć. Ekran komputera odwrócono w przeciwną stronę, dzięki czemu nie był skierowany na okno za biurkiem, ale na drzwi wejściowe umieszczone naprzeciwko. Ten zabieg sprawił, że więcej osób mogło zająć miejsce przed ekranem, aby względnie dobrze widzieć zarówno Głupiego, jak i przesłuchiwanego. Ten z kolei usiadł na krześle ustawionym przed monitorem, oczekując na testy sprawdzające jego wiarygodność. Wysłaniec siedział w kącie sali, tuż obok okna, przez co nie byłby widoczny dla Głupiego świecącego z ekranu. I dobrze, pomyślał lekko Likar. Petre uruchomił wszystkie odpowiednie programy, zwiększył głośność, a gdy połączenie się rozpoczęło, wystarczyło tylko krótkie przedstawienie, wprowadzenie i można było zaczynać.
— Hej, Petre! — zaćwierkała radośnie uśmiechnięta zaślubiona Głupiego, wychylając się gdzieś zza jego pleców. Likar natychmiast przekierował swoje spojrzenie na młodziaka, który zaczerwienił się jak piwonia i zapowietrzył, jakby nie wiedział, czy coś powiedzieć, czy może jednak milczeć.
— Cześć — odparł w końcu cicho, niepewnie, machając lekko ręką i posyłając jej spojrzenie czternastolatka patrzącego na swoją pierwszą sympatię.
Likar nie mógł się powstrzymać i buchnął śmiechem, czym tylko jeszcze bardziej speszył biednego chłopaczka. Co ciekawe, Athan w ogóle na te zaloty nie reagował, wyjątkowo cierpliwie jak na niego oczekując, aż wszyscy zamilkną, a on będzie mógł zająć się tym, po co został wezwany. To akurat Likarowi zdawało się więcej niż podejrzany, bo jego przyjaciel jawił się raczej jako człowiek burzliwy, niecierpliwy i zazdrosny, więc raczej nie przyglądałby się tak spokojnie, jak między jego żoną a hotelarzem nawiązuje się romans.
No chyba że trójkąt, pomyślał podejrzliwie Likar. A mówił, kłamca jeden, że nie lubi!
— Jesteś pewien —zaczął Goro, wpatrując się w ekran — że to zadziała tak na odległość?
— Tak — odparł Athan. — Wystarczy, że mam tę osobę przed twarzą. To potrafi zadziałać nawet przez telefon, jak tylko słyszę kłamstwo, choć bez kontaktu wzrokowego te wrażenia są słabsze. Ale da się wyczuć różnicę.
Demon pokiwał ze zrozumieniem głową, po czym odwrócił się w stronę Leonarda, który cały czas czujnie się wszystkiemu przysłuchiwał. Goro zbliżył się do niego, najwyraźniej gotowy do rozpoczęcia wywiadu.
— Odpowiadając na nasze pytania, patrz tylko w ekran. Jesteś gotów? Chcesz sam coś dodać?
— Nie — odparł krótko, zimno.
— Dobrze. Zacznijmy od poprzedniego wątku: czy to rzeczywiście sam Xun otruł Ishmaela Drawsona?
Likar łypnął kątem oka na Athana i Arię, którzy z wyraźnym napięciem i zainteresowaniem przysłuchiwali się odpowiedzi.
— Tak.
— Dlaczego?
— Mój Pan potrzebował osobiście zebrać pierwsze składniki do eliksiru, który pozwoli mu przebywać tutaj na dłużej. Teraz ma dość składników. Resztę mogłem zbierać dla niego ja.
— To dlatego otrułeś Adinę Dumitrescu?
Tym razem to wnuczęta wspomnianej staruszki napięły się jeszcze bardziej.
— Między innymi — odpowiedział Leonard, pustym, szklanym wzrokiem wpatrując się w ekran. — Ale również dlatego, że miała zbyt dobry kontakt z wami, demonami, oraz że za dużo wiedziała. Za dużo się domyślała. Mój Pan... jest kapryśny. Uznał, że to będzie nauczka.
— I jak? Prawdę gada? — wychylił się Likar, wpatrując się oczekująco w Głupiego.
— Tak — burknął, zapewne niezadowolony, że ktoś mu zwraca uwagę. — Po prostu jak skłamie, to wtedy dam wam znać.
— Na pewno? A jak ci się to wyczerpało? Pozwól, że sprawdzę. Jestem milionerem mieszkającym w Arabii Saudyjskiej, a mój kot syjams...
— LIKAR! — wrzasnął wściekle Athan, lekko jakby bledszy niż ostatnio.
— Aha — mruknął, kiwając zadowolony głową — czyli działa. Okej, kontynuujcie, kontynuujcie.
— Jaki był dokładnie wasz plan? — pytał dalej Goro.
Leonard westchnął ukradkiem, przygotowując się do dłuższego wyjaśniania.
— Mój Pan co kilka wieków potrzebuje pożywienia. Żywi się duszami nadprzyrodzonych, którzy często są długowieczni lub nieśmiertelni, przez co to pożywienie nie przychodzi samo, jak na przykład dusze śmiertelnych do brata mojego Pana, Dis Patre. On nie musi się martwić głodem, ale mój Pan musi sam o to dbać. Dlatego co kilka wieków skazuje wielu na śmierć. Element wiary sprawia, że wielu wyznawców dobrowolnie poświęca siebie lub innych, dlatego moim zadaniem jest szerzenie wiary w Tridamosa, bo tak został nazwany tutaj, w tym świecie. Naprawdę jego imię to Batara Kala.
Goro ukradkiem zerknął na Athana, który mrugnięciem przekazał, że jak na razie wszystko, co mówił Svik, było prawdą.
— To ty odpowiadałeś za przejęcie chorych demonów?
— Tak. Gdy mój Pan zorientował się, że część z nich wymknęła się spod kontroli, zapragnął je zniewolić. Nienawidzi tej rasy, ponieważ jest nieśmiertelna, przez co nie może zasmakować waszych dusz. Moim zadaniem było zgromadzenie ich wszystkich i kontrolowanie ich.
— W jaki sposób to robiłeś?
— Nie jestem pewien — wyznał szczerze, choć ta odpowiedź kompletnie do niczego nie pasowała. Wszyscy więc spojrzeli na Athana, ale ten cały czas słuchał niewzruszony, nie dając żadnego znaku, że ta niepewność mogła być kłamstwem. — Mój Pan obdarza mnie poszczególnymi, wyjątkowymi umiejętnościami tylko wówczas, gdy tego potrzebuję. On sam decyduję o tym, co i kiedy potrafię. Cokolwiek sprawił, potrafiłem kontrolować demony, przynajmniej chwilowo, bo aż do momentu, w którym były w pełni zniewolone. Moce otrzymywane od boga, nawet jeśli to mój Stwórca, są dla mnie zbyt potężne i nie jestem w stanie ich utrzymywać dłużej niż kilka dni, dlatego mój Pan musi mi je odbierać i dopiero po jakimś czasie, gdy już się zregeneruje, obdarza mnie nimi ponownie. W chwilach tej przerwy, demony musiały być uwięzione. Ruszały na łowy, gdy mój Pan znów obdarzał mnie mocą.
— Mało wygodne — mruknął Likar, wprost nie mogąc się powstrzymać od komentarza.
— Mój Pan mógłby zrobić to wszystko sam — zauważył Leonard — ale... bogowie to specyficzne stworzenia. Są... bardzo wygodni, rozpieszczeni i nade wszystko kapryśni.
— Jaką rolę ma w tym wszystkim ród Dumitrescu?
— Daleki krewny pomógł niegdyś memu Panu, zyskując dla całego rodu pomyślność i opiekę. Mój Pan od tamtego czasu czuwa nad rodem, raz na jakiś czas wysyłając tam swoich ludzkich wysłanników. W tym przypadku mnie. Ale też dlatego wiara wśród poszczególnych członków tej rodziny jest tak silna. Ten magiczny pierwiastek, który mój Pan przekazał przodkowi wieki temu, wciąż istnieje w kolejnych pokoleniach.
— Eeeem... — zająknął się Petre, skacząc niepewnym wzrokiem po zebranych wokół postaciach — czy ja... czy ja mogę zadać dość... emmm, dość głupie pytanie?
Leonard spojrzał na niego i tak solidnie przewiercił go oczekującym spojrzeniem, że Likar przez moment myślał, że młody się wystraszy. I faktycznie, wystraszył się nieco, ale z pytania nie zrezygnował.
— Krąży w naszej rodzinie taka plotka, że... że, no, że nasz matka... w sensie moja i Ilarie... że ona wymodliła u Tridamosa, by mieć dzieci. Bo u wampirów to rzadkość. I... i czy to możliwe, że... to też to całe błogosławieństwo...?
— Tak — odparł bez ogródek Leonard. — To nie fontanna życzeń, Batara Kala nie spełnia każdej jednej zachcianki. Ale pragnienia Eleny były tak samo gorliwe jak jej wiara, dlatego mój Pan postanowił spełnić jej życzenie. I to podwójnie.
Ta informacja musiała wywrzeć na Petre większe wrażenie niż ktokolwiek mógł się spodziewać, bo stał z szeroko otwartymi oczami, cały czas analizując tę informację. Także Likar był zaskoczony, bo nie spodziewał się usłyszeć, że ten bożek, niejaki Xun, zwykł od czasu do czasu naprawdę spełniać życzenia, i to chyba bez żadnego haczyka. Na wszelki wypadek, niemal z przyzwyczajenia, zerknął na Athana, ale wyglądało na to, że nie padł tu jeszcze żaden kłam. Goro natomiast rozejrzał się po reszcie, nie chcąc kraść show i oddając głos innym. Łatwo było podejrzewać, że i inni mieli mnóstwo pytań, a Likar niemal od razu zwrócił swoje oczy ku Ilarie.
Chyba powinienem to nagrywać, przeszło mu przez myśl, wciąż nie odrywając oczu od blondynki, bo to może być naprawdę w diabły ciekawe!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz