LEONARD
W każdej cząsteczce jego ciała wybuchały całe bomby atomowe
bólu. Ostre szpony i zębiska rozrywały jego skórę i rozszarpywały mięso,
wydłubywały oczy, wyrywały język i paznokcie, a kości łamały i miażdżyły. Leonard
nie myślał, bo nie potrafił tego zrobić; jego myśli zbite były w niewyraźną, krwawą mgłę. A nawet gdyby było
inaczej, nie umiałby ich zwerbalizować, gdyż z jego ust nie wydobywało się nic
poza charczeniem i ciężkim, płytkim oddechem. Nie potrafił odczuć chłodnej
trawy, na którą runął, gdy tylko przedostał się do ziemskiego wymiaru. Nie czuł
delikatnego, choć przeszywająco zimnego wiaterku ani słabo siąpiącego deszczu.
Nie czuł, że mókł, nie czuł, że marzł. Czuł wyłącznie ból.
Musiało minąć kilka dłuższych chwil, nim Leonard zdołał
odzyskać kontrolę nad umysłem. Powoli przez tę krwawą mgłę przebijały się pamięć
i wspomnienia, powoli kształtowały się w niej pojedyncze myśli, nawet jeśli krótkie,
chaotyczne i nieskładne. Bardzo powoli także układał mu się obraz tego, co właśnie
przeżył. Spotkanie z Dis Patre, tortury, które tam przeżył oraz obietnica
pomocy, choć pod pewnymi warunkami, których nie rozumiał. Czy Leonard się więc
cieszył? Czy czuł ulgę, czy odzyskał spokój? Nie, wprost przeciwnie.
Odzyskawszy panowanie nad sobą, Leonard zrozumiał, jak
ogromny błąd popełnił, zwracając się do Dis Patre. To bóg, a wszyscy
bogowie to istoty tak samo wszechmocne jak podstępne. Syciły się cierpieniem
innych, a nade wszystko uwielbiały podkreślanie swojej władzy, najczęściej kosztem
tych, którzy bezkrytycznie w nich wierzyli. Jak więc mógł być tak naiwny, by
wierzyć, że mu pomoże? I to tak bezinteresownie? Co innego, jakby Leonard
przybył do niego z jakimś darem, o czym zresztą powinien wcześniej pomyśleć. Nie
miał jednak na to czasu, był też zbyt zdesperowany, by zajmować się szukaniem
prezentu, które wystarczająco połechta ego boga. Poza tym, to pewnie i tak
niewiele by zmieniło. Podobnie zresztą jak całe spotkanie. Dis Patre zgodził się
pomóc, ale tylko pod warunkiem, że on pomoże jemu. Cóż to dokładnie miało być? Szukanie
jakichś zaginionych dusz? Co to miało znaczyć? I jak to możliwie, że Dis Patre
je zgubił? To dusze potrafiły uciec? Leonard miał wiele pytań, ale miał też tuż
obok kogoś, kto być może na nie odpowie. Tak czy inaczej, dodatkowe zadanie to
dodatkowo zmarnowany czas, którego ani Leonard, ani Ilarie nie mieli. A Batara
Kala na pewno nie będzie czekać. Jeśli zauważy, że jego sługa ociąga się z
wykonaniem zadania, zechce sam to uczynić. Nawet nie chciał zaś myśleć, co w
wypadku, gdy jego Pan dowie się o spotkaniu z bratem. Tym bardziej więc
należało działać natychmiast, co Leonard zamierzał wyegzekwować od swojego
nowego towarzysza.
Gdy dźwignął się na nogi, wycieńczony i przemoczony do cna, zauważył, że dość szybko zaczęły wracać do niego siły, a niedawne bóle kolejno znikały, choć dość nienaturalnie, pozostawiając przy tym dziwne otępienie. Jednak i to po chwili przemógł, po czym spojrzał na Wysłannika, którego przysłał tu Dis Patre. Ten zaś zdawał się nie
zwracać na niego uwagi, z pustym, choć uprzejmym zainteresowaniem przyglądając
się otoczeniu. Zarówno jego mina, wyraz oczy jak i ruchy były upiornie mechanicznie,
zupełnie jakby nie było w tym żadnego życia, żadnych emocji ani uczuć, a
jedynie wyuczone i powtarzalne gesty. Nawet gdy Wysłannik wreszcie na niego
spojrzał, nic nie można było wyczytać z jego twarzy: on po prostu patrzył. I to
wszystko.
— Kim ty, do cholery, jesteś? — spytał Leonard głosem wciąż jeszcze
słabym i nieco ochrypłym.
Był ciekaw, czy jego odpowiedzi również będą tak mechaniczne
i bezbarwne. Leonard coś czuł, że ta miałkość bardzo szybko zacznie go drażnić.
— Zresztą — mruknął, ruszając przed siebie, choć nieco
krzywo i koślawo — nie będziemy gadać na deszczu. Chociaż powinien już śnieg padać, ale trudno. Chodź za mną, porozmawiamy w
moim domu.
Domem, co oczywiste, nazywał tę małą, zdemolowaną ruderę, przeszukaną
niedawno przez demony. Nie była to już bezpieczna przystań, ale Leonard o to
nie dbał. Nie obawiał się już demoniej zgrai, a swojego Pana, dlatego nie
widział przeszkód, aby choć na chwilę się tam ukryć.
— No więc mów — ponaglił towarzysza z zaświatów, gdy już
znaleźli się w suchym, choć dość chłodnym pomieszczeniu. — Kim ty jesteś? I po
co cię tu wysłali? Nic tu nie rozumiem… i niewiele pamiętam — przyznał ponuro. —
Ten twój szef mocno mnie poobijał.
Pamiętał, że gdy już dźwignęli go na nogi po torturach, Dis
Patre coś do niego mówił, a on zamiast słuchać, robił wszystko, byle tylko nie
dać po sobie poznać, jak mocno cierpiał. Bo jeszcze wtedy nad szerokimi
połaciami bólu rozpościerał się gniew utkany z upokorzenia i poczucia, że
został wykorzystany, a w zamian nie otrzyma nic. Tak naprawdę wystarczyła mu
świadomość, że Dis Patre nie odesłał go tak całkiem z kwitkiem, a dał jakąś tam
nadzieję. Teraz jednak musiał zrozumieć, na czym dokładnie stał.
— Przede wszystkim — Leonard przewiercił Wysłannika surowym
spojrzeniem — chcę wiedzieć, po co tu jesteś. Czy poza misją, którą zlecił ci Dis
Patre, jesteś tu także po to, aby pomóc mi z moim problemem? A jeśli tak, to
niby jak? — Po tych słowach Leonard omiótł Wysłannika krytycznym spojrzeniem. —
Kim ty tak właściwie jesteś i co niby potrafisz? Jeśli Batara Kala się o nas
dowie, obaj skończymy marnie i obawiam się, że Dis Patre nie zdąży doskoczyć ci
na ratunek — zakładając, że w ogóle chciałoby mu się ruszyć swoją dupę. Rozumiesz,
co chcę ci powiedzieć? — dopytał stanowczo. — Próbuję powiedzieć, że z chwilą
zesłania cię tutaj jedziemy na jednym wózku. Dlatego pytam: jak zamierzasz mi
pomóc z moim kłopotem? Bo Dis Patre nawet nie zająknął się na ten temat. Więc
rozumiem, że masz na ten temat jakąś tajemną wiedzę?
Leonard coś czuł, że się rozczaruje, bo ta żywa lalka cały
czas po prostu się w niego gapiła. Przez jego twarz nie przebiegła ani jedna
emocja, a oczy wyglądały jak szklane kulki, nie mające nic wspólnego z
przysłowiowymi zwierciadłami duszy. Bo tam tej duszy zwyczajnie musiało nie
być.
— Co jest z tobą nie tak? — spytał Leonard wprost. — Zakazali
ci emocje okazywać czy co? Albo jesteś aż tak oddanym sługusem, że tak
ekskluzywne towary jak uśmiech czy cokolwiek zostawiasz tylko swojemu władcy?
Choć fakt, że mimika Wysłannika była najmniej zajmującym go
problemem. Zamiast tego, ciekawiło go jeszcze kilka innych kwestii.
— Jesteś tutaj, bo Dis Patre powiedział, że zaginęło wam z
góry kilka dusz. To prawda? — spytał z niedowierzaniem. — Jak to, do cholery,
możliwe, że ktoś wam stamtąd spieprzył? Więc co, teraz po świecie łazi sobie ktoś,
kto od dawna powinien być martwy? Czy jak to wygląda? I co ja mam z tym niby
zrobić? Ty w ogóle wiesz, kto to jest, czy tak po prostu sam mam sobie ich
znaleźć? Ja nie mam na to czasu! — krzyknął z irytacją. — I co to znaczy, że ja
mam sobie kogoś do pomocy znaleźć? Ciekawe, kogo! I co to jest, do cholery, za
jakiś tajemny plan? O co to chodzi, co?!
Luk informacyjnych było tak dużo, że Leonard nie mógł się
powstrzymać przed zadaniem tych wszystkich pytań. Wielce też był ciekaw
odpowiedzi, ale obawiał się, że Wysłannik, tak nieczuły i bezbarwny, albo
będzie odpowiadał krótko i półsłówkami, albo nie odpowie mu wcale. Ale
spróbować musiał.
— A ty… — nie ustępował — ty byłeś kiedyś zwykłym człowiekiem,
tak? Bo Dis Patre chwyta śmiertelników. I co, od dawna sobie tam w zaświatach
tak hasasz? I co, pewnie jeszcze po drodze będziesz chciał zaliczyć wycieczkę
do rodziny i znajomych? Nie ma mowy — zaprzeczył natychmiast. — Najpierw obowiązki,
potem przyjemności. A żyją oni tu w ogóle jeszcze? Bo może ty już nie masz do
kogo wracać? Orientujesz ty się w ogóle, jaki mamy czas i miejsce? Jesteśmy w
Bukareszcie, w Rumunii, mamy 18 grudnia 2022 roku. Czy to ci coś mówi? Albo coś
zmienia? Zresztą, nieważne. Ważniejsze jest co innego: co mamy robić? I jak
możesz mi pomóc? I… jak dokładnie ja mam pomóc tobie?
Tym ostatnim był najmniej zainteresowany, ale najwyraźniej pomoc Ilarie miała swoją całkiem niemałą cenę. A im szybciej się z tym uwiną, tym szybciej Leonard będzie miał pewność, że jednak nie popełnił błędu i warto było dla tej kobiety aż tak ryzykować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz