Dis Patre
Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego, co usłyszał od istoty stworzonej przez jego brata. Uczucia ludzkie zawsze go ekscytowały i zarazem przerażały. Tak, bóg odczuwał strach przed tym, do czego zdolni byli ludzie walczący w imię swoich uczuć i przekonań. Nie raz widział wielkie zrywy, wojny i intrygi. Sam przecież nie tak dawno temu założył się z Orfeuszem, marnym poetą i śpiewakiem, że ten zdoła uwolnić swoją żonę Eurydykę ze świata zmarłych. Chłopina zszedł do podziemi wiedziony miłością i myślał, że uda mu się wygrać ze śmiercią. Co mu to dało? Żony nie uwolnił, nałaził się tylko po zaświatach i krwi wszystkim napsuł, nawołując kobietę, która i tak koniec końców do żywych nie wróciła. Nawet gdyby zakład wygrał, Eurydyka musiała zostać w świecie zmarłych, bo odegrała już swoją rolę na ziemi i jej czas dobiegł końca.
Widząc teraz przed sobą Leonarda, jakże zdesperowanego i błagającego o pomoc, nie mógł się nie uśmiechnąć. Nie dlatego, że bawiło go to, w jak ciężkiej był sytuacji, a dlatego że Dis Patre był próżny i nie zamierzał się tej próżności nigdy wypierać. Uwielbiał uczucie władzy, lubował się w błaganiach o pomoc i tym, że zależało od niego wiele spraw. Kochał wysłuchiwać ludzkich modłów błagających o życie lub śmierć. Czasem z nudów spełniał ich marzenia i tylko po to, by pokazać że może to zrobić. Nie obchodził go ich los. Dla niego byli tylko marnym pyłem, przemijającą chwilą i nic nie znaczącym, cichym brzęczeniem. Istnieli sobie gdzieś tam, w którymś świecie z pośród tysiąca innych i taka wiedza w zupełności mu wystarczyła. Nie chciał poznawać ich zwyczajów, nie chciał rozmyślać o tym, kim są i co robią, kogo kochają, a kogo nienawidzą. W końcu i tak umrą, a wszystko inne straci znaczenie.
- Nie wiem, czy jesteś aż tak głupi, że tu przylazłeś, czy masz o sobie aż tak wysokie mniemanie. Myślisz, że obchodzi mnie jakaś ziemska dziewczyna i jej brat? Myślisz, że obchodzi mnie twój los? Sam mogę rozprawić się z bratem i nie potrzebuję do tego twoich rąk – wycedził przez zaciśnięte zęby, wwiercając w Leonarda rozeźlone spojrzenie. Mężczyzna chwilę później zgiął się w pół i wydał z siebie jęk bólu, gdy poczuł, jak jego wnętrzności zaczynają płonąć. Z jego ust chlusnęła krew. Cierpiał i to okropnie.
- Panie, no proszę cię. Dopiero skończyliśmy sprzątać po ostatniej uczcie, a znowu będzie trzeba ścierać krew z posadzki. Wiesz, jak trudno zetrzeć krew z marmuru? Nie wiesz, bo to ja muszę potem sprzątać. – Sum odezwał się zrezygnowanym tonem, na co Dis Patre przerwał tortury gościa i uniósł ręce w geście poddania.
- Przepraszam jaśnie panie, że musisz wykonywać swoje obowiązki – powiedział z prychnięciem bóg, wracając zaraz wzrokiem do Leonarda. Westchnął przeciągle i milczał dłuższą chwilę, obracając w palcach złoty kolczyk, który tkwił w jego prawym uchu. Chciał trochę go pomęczyć żeby ten nie uznał, że łatwo mu przyszło uzyskanie jego pomocy. Faktem było, że jeśli jego brat mógł już swobodnie kroczyć po świecie ludzi, będzie potrzebował pomocy kogoś z zewnątrz, bo sam nie będzie w stanie go schwytać.
Dis Patre wstał ze swojego tronu i podszedł do Leonarda, unosząc mu głowę. Przyłożył do jego czoła dłoń i przytrzymał mężczyznę, gdy ten próbował się oswobodzić.
- Chcę zobaczyć o co tyle zachodu – zakomunikował bóg i wkradł się do umysłu Leonarda, przetrząsając jego wspomnienia związane z kobietą, o której wspomniał i dla której stanął przed jego obliczem. Zajrzał wszędzie, nawet w najbardziej intymne chwile. Nie omieszkał upewnić się, co do planów brata i tego co robi na ziemi. Wszystko trwało dłuższą chwilę i jak można było wywnioskować po jękach Leonarda, nie należało do najprzyjemniejszych doznań.
- Wystarczy panie! Zabijesz go! Ja nie będę pozbywał się zwłok, za to mi nie płacisz! – Sum wydawał się podenerwowany i właściwie miał trochę racji. Jeśli żywa istota jakimś cudem dostanie się do świata zmarłych, musi opuścić go żywa. Dlatego tak bardzo nie lubił wizyt ludzi, bo zawsze było z tego więcej problemów niż rozrywki. I jeszcze ci natarczywi nekromanci! Zjawiali się cichaczem i podkradali mu dusze. Ależ on ich nienawidził. Trafił raz taki w jego ręce i siedzi do dziś w otchłani, żywy rzecz jasna. Zabić go nie można, ale pomęczyć trochę i owszem. Dobrze, że Sum o nim nie wie, bo dawno już by go odesłał do świata ludzi i byłoby po zabawie.
- Dobra już dobra. Żyje, widzisz? – odezwał się z wyraźną niewinnością w głosie, odsuwając się od nieprzytomnego Leonarda. Sum załamał ręce i zawiesił głowę, podchodząc do gościa i sprawdzając, czy faktycznie nie wyzionął ducha. Leonard ledwo dychał, ale martwy nie był.
- Przyprowadź mi kogoś, kto będzie chciał dobić targu i wrócić do żywych. Tylko takiego z werwą i charyzmą, a nie byle dusze. Przystojnego jakiegoś weź! Ma mnie godnie reprezentować – Dis Patre nie ufał Leonardowi na tyle, by wszystko powierzyć w jego ręce. Zamierzał dać mu pomoc, a właściwie strażnika.
- Tak, panie. Tylko proszę już go nie męczyć, bo za chwilę zdechnie i znowu raporty będzie trzeba wysyłać i wyjaśniać Górze. Sam wiesz panie, że to roboty więcej niż w Dia De Los Muertos, jak jakaś dusza ucieknie. A po co nam to? Przyjdzie inspekcja i będą się czepiać. A to przepełnienie w otchłani, a to za dużo dusz w karcerach, a to nie takie warunki, a to zaraz mniejszości się włączą i kary nam wlepią, że czarni z członkami Ku Klux Klanu na jednym piętrze.- Sum zaczął wyliczać, a Dis Patre aż się skrzywił. Faktycznie, Góra we wszystkim problem widzi, więc lepiej zbytnio się nie wychylać. Obiecał, że nie tknie więcej Leonarda.
Kiedy kapłan odzyskał przytomność, nadal leżał na podłodze u stóp władcy świata zmarłych. Ten siedział na swoim tronie, a u jego boku poza Sumem, był jeszcze jeden mężczyzna. Ubrany w elegancki garnitur, wysoki, ciemnowłosy. Jego czujne spojrzenie wychwytywało każdy, nawet najmniejszy ruch.
- Witamy ponownie. Skoro raczyłeś w końcu do nas dołączyć, to zbliż się i słuchaj. Sum wszystko objaśni. Choć muszę przyznać, że jestem zawiedziony, że Ilarie tutaj nie dotrze. Sam bym się chętnie z nią zabawił i nie dziwię ci się wcale, że tak desperacko chcesz zatrzymać ją u swego boku. Ma doprawdy ciekawe... wnętrze – ostatnie zdanie wypowiedział w sugestywny sposób, co oczywiście nie spodobało się Leonardowi. Było widać, jak zaciska pięść, a jego usta zmieniają się w wąską linię. Nie był jednak głupcem i wiedział, że lepiej dla niego jeśli to przemilczy. Wystarczył jeden krzywy ruch czy choćby spojrzenie, a bóg odprawiłby go z kwitkiem.
- Zachowasz życie, bo mój łaskawy pan docenił, że zwróciłeś się o pomoc akurat do niego. Jego miłosierdzie nie zna granic. Pomoże ci. – Sum wypowiedział te słowa w mało przekonujący sposób, ale najwyraźniej Dis Patre nie zwrócił na to większej uwagi. Siedział zadowolony i uśmiechał się szeroko.
- Przydzielił ci pomocnika. To El...
- Prokurator! Albo nie, policjant. Agen! Eee mało krzykliwe. Potrzebuję jakiegoś fajnego określenia. Coś wyniosłego, co będzie mnie reprezentowało. Mocarny wysłannik! – wtrącił bóg. Zapadła na moment głucha cisza, którą po chwili przerwał Sum, nieco zmieszanym głosem.
- Zostańmy przy Wysłanniku, dobrze? Panie twój majestat jest tak wielki, że nie trzeba go podkreślać zbędnymi słowami. Batara Kala ma zwykłego Leonarda, a ty masz Wysłannika. – sługa przewrócił oczami, co mógł zauważyć tylko kapłan.
- Masz rację, Sumie. Wystarczy Wysłannik. Spójrz na niego! Doskonały! – Dis Patre rozparł się wygodnie na swoim tronie i pozwolił Sumowi objaśnić zasady współpracy.
- Zniknęło nam trochę dusz. Trzeba je odnaleźć i pomożesz w tym Wysłannikowi, a w zamian za to mój najłaskawszy pan, wspomoże cię w walce z jego bratem. Jest na ziemi ktoś jeszcze, kto mógłby ci sprzyjać? Znajdź kogoś jeszcze do pomocy, a resztę wskazówek poznasz później. Nie ufamy ci w pełni, to dla bezpieczeństwa. Mój pan nie chce byś znał cały plan teraz żebyś się nie wygadał przypadkiem lub celowo przed Batara Kala. Oczywistym jest, że musisz mydlić mu chwilowo oczy i udawać iż nadal jesteś po jego stronie. Przez jego działania powstała wyrwa między światami, o czym już zapewne wiesz. Trzeba działać szybko, zanim wszystko się pomiesza. Idźcie już i od razu znajdźcie pomoc, bo nie zostało wiele czasu na działanie. – Sum zerknął na swojego pana, który z zadowoleniem kiwał głową.
- Oczywiście, już idziemy. Dziękuję za tą szansę panie, nie zawiodę cię. – Wysłannik skłonił się nisko i podszedł do Leonarda, chwytając go lekko pod bok, by pomóc przy przekroczeniu granicy między światami. Bóg trochę go sponiewierał, czego dowodem było osłabienie kapłana. Gdy tylko wróci do świata żywych, jego stan od razu się poprawi, jakby to co go spotkało nigdy nie miało miejsca. Zasady świata zmarłych były skomplikowane, ale działały na korzyść żywych.
- Sumie! Przynieś najlepsze wino. Musimy opić moje miłosierdzie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz