ROZDZIAŁ 671

 PETRE

Bardzo, ale to bardzo szybko okazało się, że rozmowa nie szła po myśli Petre. Z jakiegoś powodu Serpahina w ogóle nie trzymała się scenariusza, który wampir ułożył sobie w głowie, przez co nie bardzo wiedział, co zrobić dalej. Nawet zagajenie o jej aurę nie przyniosło oczekiwanego rezultatu, bo ta zamiast jakoś się uśmiechnąć, podziękować za komplement i coś tam odpowiedzieć, nastroszyła się, robiąc taką minę, jakby nie wiedziała, o czym mówił. Czy była przy tym szczera? Petre wątpił. W ogóle wątpił, by cokolwiek było w tej kobiecie szczerego, dlatego wiedział, że musiał mieć się na baczności.

I bardzo szybko stworzyć jakiś nowy plan rozmowy.

— Yyyy... — wydukał zszokowany, gdy został oskarżony o nieudolne podrywanie. — Yyy... yyy tak... yyy... zwykle jestem bardziej subtelny — powiedział, dumny z siebie, że udało mu się sklecić choć jedno zdanie, choć niekoniecznie pełne. — Ale to nie tak, że ja tu... że to jakiś podstęp albo coś. Nie, nie, nie! Ilarie naprawdę jest zajęta, ale jeśli to dla ciebie kłopot, możemy przełożyć rozmowę na czas, gdy i ona będzie dostępna. Dla mnie to żaden problem.

Zaczynał czuć irytację. Sam nie wiedział, dlaczego, choć zapewne dlatego, że Serpahina zdołała go tak podejść. Musiał odzyskać rezon, choć nie zdecydował jeszcze, czy powinien grać w jej gierkę i udawać słodkiego idiotę, czy sprostować jej błędne myślenie.

— Zresztą, masz rację — powiedział po chwili, już w miarę normalnym tonem — jesteśmy tu nie po to, by flirtować, tylko po to, żeby pracować. Oboje mamy swoje do zrobienia, a z tym na początku mówiłem szczerze: dość zachowywania się jak dzieciaki. Naprawdę mamy wspólny cel, choć wydaje się to niemożliwe, bo jesteśmy z dwóch różnych biegunów, i to chyba pod każdym względem. I przepraszam za ten tekst o aurze — dodał, decydując ostatecznie, że nie będzie się więcej wydurniał. — Pewnie dziesiątki razy słyszałaś coś podobnego, bo w jakiś sposób naprawdę zwracasz uwagę. Ale tak, zapomnijmy o tym. I jak chcesz, możesz rozpowiedzieć, że dałaś mi kosza — dodał, puszczając jej oczko. — Nie będę się gniewał, obiecuję.

Wreszcie więc mogli wrócić do spraw bieżących, a gdy tylko Serpahina zaczęła, od razu mocno go zaskoczyła. I zmartwiła. Raczej nie dał rady tego po sobie ukryć, więc już nawet nie próbował. Zamiast tego, uważnie analizował wszystko, co właśnie usłyszał.

— Dwóch zbiegów w moim hotelu? — powtórzył z niedowierzaniem. — To dziwne, bardzo dziwne... może mi nie uwierzysz albo zwątpisz w rzetelność wykonywanych przeze mnie obowiązków — mruknął, wpatrzony w zamyśleniu gdzieś w dal — ale staramy się dokładnie sprawdzać wszystkich naszych gości. Ci dwaj musieli działać na granicy prawa; wiesz, taką szarą strefę bardzo trudno prześwietlić, a jeszcze trudniej coś na nią znaleźć. Musieliśmy mieć niepełne informacje. Ale tak, nasza wina — przyznał otwarcie, z mocą i szczerością patrząc na Seraphinę — więc dziękuję, że nam o tym mówisz. Resztą zajmiemy się sami, choć będziesz miała oczywiście wzgląd we wszystkie nasze działania. Kiedy już wiemy, że to zbiegli, będziemy mogli to dokładnie sprawdzić i zebrać argumenty potrzebne nam do odesłania delikwentów. Nie zrobimy tego tak po prostu — tłumaczył — że weźmiemy ich za szmaty i wykopiemy za drzwi. Ale możesz być spokojna, że sprawa zostanie załatwiona.

Zgodził się błyskawicznie, choć nawet nie wiedział dokładnie, o kim mówili. Ale nie chciał jej podpadać, a miał wzbudzić w niej choć jeden procent zaufania, więc musiał jej pokazać, że naprawdę wyrażał chęć współpracy.

— Czym dokładnie się tak narazili, że musieli uciekać? — zapytał. — Wiesz o nich coś więcej? I jak na nich trafiłaś?

Był ciekaw jej metod śledczych, choć przypuszczał, że nie będzie na ten temat zbyt rozmowna. Ale musiał próbować.

— Tak czy inaczej, gratuluję czujności — rzekł, kiwając z uznaniem głową. — Widocznie jesteś w tym naprawdę dobra. Coś jeszcze zauważyłaś w naszym hotelu? — spytał z uwagą. — Coś, co się w jakimś stopniu, choćby najmniejszym, zaniepokoiło? Możesz mi powiedzieć — zapewnił. — Obiecuję niczego nie bagatelizować. Zresztą, byłbym skrajnie nieodpowiedzialnym włodarzem, gdybym to zrobił. I domyślam się — dodał, uśmiechając się półgębkiem — że część obserwacji zostawiasz tylko dla swoich towarzyszy, rozumiem to. W końcu sobie nie ufamy, zasada ograniczonego zaufana musi działać. Ale jeśli jest coś, co ci się rzuciło w oczy, chętnie posłucham.

Jak się okazało, coś takiego musiało być — to zaś, o co spytała Seraphina, wreszcie pasowało do rozmowy, którą sobie zaplanował. Kto wie, może Motylek zaraz wpadnie w pułapkę, niejako sama ją na siebie za stawiając. A skoro Petre wyczuł szansę, postanowił ją wykorzystać. Kiedy więc usłyszał pytanie o Beliala, jednego z demonów, udał, że nieco się spiął i zmieszał.

— Kojarzę, że mamy tu w hotelu kogoś takiego — przyznał — bo imię ma dość charakterystyczne, łatwo zapamiętać. Ale tak poza tym, nic innego nie mogę o nim powiedzieć. Nie interesuję się życiem prywatnym naszych gości. A o co chodzi? — spytał z niepokojem. — Coś jest z nim nie tak? To też jakiś zbieg?

Był bardzo, ale to bardzo ciekawy, dlaczego Motylek zwróciła uwagę na tego demona. Wątpił szczerze, by Seraphina zdradziła mu jakieś ważniejsze szczegóły, ale chodziło tylko o to, by zwrócić jej uwagę na demony. Należało więc podsycić wątpliwości, aby rozpoczęła własne śledztwo. Napuszczenie jednych na drugich mogło być bardzo ciekawe i, niewykluczone, korzystne dla rodzeństwa. Ale musiał też dodać odrobinę udawania; nie mógł dać po sobie poznać, że sam się tymi demonami interesował. Udawanie, że nie słyszał o żadnym Belialu byłoby podejrzane, ponieważ obok jego imienia naprawdę nie można było przejść obojętne. Ale nawet jeśli Petre miałby pamięć do imion, nie musiał mieć pamięci do twarzy. Gdy dodać do tego jeszcze, że wraz z Ilarie starali się nie ingerować w prywatność gości — a nawet gdyby chcieli, nie mieli na to czasu — całkiem logicznym był argument, że Petre nie znał bliżej tego, któremu na imię Belial. Musiał natomiast istnieć powód, dla którego Serpahina o niego pytała — i właśnie tego Petre zamierzał się dowiedzieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^