ROZDZIAŁ 665

PETRE

— To... co to? To oni tam wcale celibatu nie mają? Czy coś?

Dwa tygodnie minęły jak z bicza strzelił i Petre nie potrafił określić, jak to się stało. Całkiem niedawno spostrzegł, że czas się dziwnie skraca, zwęża, przyspiesza i podczas gdy jeszcze kiedyś tydzień potrafił wlec się miesiącami, tak dziś mijał w ciągu kilku godzin. Petre miał pewne podejrzenia co do tego stanu rzeczy, co do których żywił dość mieszane uczucia. Odpowiedzią bowiem była starość. Starzenie się. To była, naturalnie, ta zła wiadomość. Dobra była taka, że jako wampirowi, starzenie jakoś specjalnie nie zagrażało. Ale nawet to nie zmieniało faktu, że czas niepokojąco przyspieszył, co Petre obserwował z nieukrywaną podejrzliwością.

Minęły więc dwa tygodnie od mszy, która, jak wszystkie poprzednie msze, nie wniosła do jego życia absolutnie nic nowego. Zmieniło się co najwyżej tyle, że miał okazję dłużej porozmawiać z matką, która to mu oznajmiła, że czas najwyższy urządzić jakieś wielkie przyjęcie w ich równie wielkiej posiadłości. Matka wspominała o jakichś tam ważnych powodach, ale w tamtym monecie Petre się wyłączył i już nie słuchał, doskonale wiedząc, że w najlepszym razie te powody były mocno naciągnięte, a w najgorszym — po prostu zmyślone. Chodziło głównie o to, by regularnie przypominać o sobie tutejszej śmietance. Jednym z powodów była też obecność Leonarda Svika; kapłan wyglądał na bardzo zadowolonego z pobytu w Bukareszcie, a zwłaszcza w otoczeniu ich rodziny, co matka uznawała za prawdziwe błogosławieństwo. Balem więc zamierzała mu się jeszcze bardziej przypodobać, w oczywisty sposób ubarwiając uroczystość elementami religijnymi.

Matka jednak nie wiedziała, że kapłan Svik nie kręcił się wokół ze względu na matkę lub ogół ich rodu.

Kręcił się wokół ze względu na jedną, jedyną osobę.

— I on ci się naprawdę podoba? — dopytywał dalej, wpatrując się w swoją siostrę z ciekawością i rozbawieniem.

Jak Petre się miał z faktem, że jego ukochana siostrzyczka od dwóch tygodni regularnie romansuje z kapłanem Svikiem? Dość... dziwnie. Ale czy mu to przeszkadzało? Nie, bynajmniej. Po prostu był ciekawy i choć poznał już odpowiedzi na wszystkie swoje pytania, i tak lubił je zadawać.

— Taki dość... starszawy jest, nie? — Nie rezygnował, dalej ją zagadując. — I co, on tam... ten, no wiesz... sprawny jest? Tak całkiem? — zaśmiał się sam na własne pytanie, w połączeniu z dość jednoznaczną miną Ilarie. — Ale fakt, ty to zawsze starszych wolałaś. Ale on nie jest w wieku ojca? Tak — przyznał nagle — staram cię wprowadzić w poczucie niezręczności, a co!

Sam kilka razy w ciągu tych dwóch tygodni spotkał tego Leonarda i w innych okolicznościach powiedziałby, że ot, kapłan jak kapłan, nic szczególnego. Ale tym razem łypał na niego dość bacznie — może nie podejrzliwie, nie złowrogo, ale uważnie. Zastanawiał się wówczas, czy on oby był dobrym wyborem dla jego siostry, nawet jeśli krótkotrwałym. Zastanawiał się też, co Ilarie mogła w nim widzieć, ale tego z oczywistych powodów zapewne nigdy się nie dowie.

— I gdzie wy się tak kitracie na co dzień? — dopytywał, cały czas ciekawy. Jakimś cudem nieczęsto o tym ostatnio rozmawiali, ale może to dlatego, że jak dotąd Ilarie utrzymywała, że to chwilówka. A tymczasem romans już trochę trwał, dlatego Petre, jak typowa plotkara, chciał wiedzieć jak najwięcej. — Nikt nic nie zauważył? Babka też nie? Właśnie, a ona wie? — podpytał konspiracyjnym tonem. — Przed babcią to raczej nie wolno mieć tajemnic, nie? Chociaż — nagle coś mu się przypomniało — chyba ona ma jakieś przed nami.

Usiadł na kanapie stojącej na środku ich wspólnego salonu, spoglądając na siostrę stojącą w pobliżu wyspy kuchennej. Lecz tym razem jego spojrzenie nie było zadziorne, tylko zaniepokojone.

— To dziwne, nie? Ona nigdy niczego przed nami nie kryła. A ostatnio… nie wiem, czy miałaś czas zauważyć — zażartował z przekąsem — babcia jakaś lekko tajemnicza się zrobiła. I taka… nie wiem, w bojowym nastroju jakby. Jak ją pytam, o co chodzi, to mnie ze śmiechem zbywa. Ale często z domu wychodzi. Ja ją chyba śledzić zacznę — zastanawiał się na głos.

Gdy poczuł, że telefon krótko mu wibruje, niechętnie wyjął telefon, by odczytać wiadomość. A gdy już to zrobił, zaraz tego pożałował, bo jęknął cicho pod nosem.

— Grigori mówi — zaczął nieco głośniej — że ten wredny motylek chce z nami zaraz pogadać. Niby o balu. Po cholerę jej to? — pytał, od razu samemu nieco się irytując. — Pewnie będzie chciała węszyć, gadzina mała. Ciekawe, czy cokolwiek jej się udało. Nie sądzę — odpowiedział sobie niemal natychmiast — ale cholera ją tam wie.

Petre milczał przez chwilę, w zamyśleniu obracając telefon w dłoniach.

— Ale babkę to ja serio chyba pośledzę — mruknął, wpatrując się niewidzącym wzrokiem gdzieś w bok. — Bo dziwnie się zachowuje ostatnio. Martwię się. Jak chcesz, to możesz mi pomóc! Chcesz? Z motylkiem pogadamy kiedy indziej. Gdzieś mam tego kolorowego, skrzydlatego robala.

Chciała, w co Petre ani przez moment nie wątpił. Na szczęście się nie spieszyli, bo dobrze znali dzienny grafik babci i wiedzieli, o których godzinach miała tyle czasu, by się gdziekolwiek wymykać. Zdążyli więc wykonać kilka hotelowych formalności i odmówić matce pomocy przy organizacji balu, narażając się przy tym na groźby wydziedziczenia. Gdy zaś byli gotowi do ukradkowego obserwowania swojej babci, zajęli stanowiska i czekali na jakikolwiek podejrzany ruch. A gdy ten już nastąpił, natychmiast podążyli za nią.

Wydawać się mogło, że śledzenie staruszki nie było trudnym zadaniem, ale ich babulka była całkiem sprawna i żwawa jak na swój wiek. Co więcej, miała jakiś wnuczkowi radar, dzięki którym wypatrzyłaby swoje ukochane rodzeństwo wszędzie, toteż Ilarie i Petre musieli zachować dodatkową i szczególną ostrożność. Trzymali się więc w znacznej odległości, wpierw wychodząc z rezydencji, potem idąc przez park i schodzą z głównej ulicy, by przejść przez kilka całkiem urokliwych, wąskich alejek. Gdy dotarła do niewielkiego, sztucznego akwenu, przystanęła, odetchnęła i rozejrzała się ze spokojną ciekawością. Petre i Ilarie momentalnie się skryli, by pozostać niezauważonym.

— Nie wygląda na jakąś zestresowaną czy coś — zauważył Petre z nieukrywaną ulgą. — Może po prostu babcia gacha ma? To tym bardziej jestem ciekaw!

Czy śledzenie ich babci było z ich strony głupie? Tak. Zwłaszcza że nie mieli kilkunastu lat, by bawiły ich takie zagrywki. Jednak znali swoją ukochaną babcię zbyt dobrze, by nie dostrzec w jej zachowaniu pewnych odskoczni, które zbyt mocno ich ciekawiły, aby pozostawić je niewyjaśnionymi.

Czekali razem z babcią dobrych kilkanaście minut i podczas gdy Petre zaczął się już niecierpliwić, babcia wyglądała na nadzwyczaj spokojną. Ba!, przechodnie spokojnie mogli ją uznać za zwykłą spacerowiczkę, która postanowiła się zatrzymać chwilkę, aby popodziwiać piękne okoliczności natury. Kiedy jednak ich babcia podniosła wzrok, wyraźnie kogoś obserwując, oni również powiedli spojrzeniami w tamtą stronę, lecz długo nikogo nie mogli dostrzec — kryjówka im na to nie pozwalała, a chcąc się choć trochę bardziej wychylić, mogliby się zdradzić. Babcia przywitała się z kimś, coś nawet powiedziała, ale zrobiła to na tyle niezrozumiale, że nie usłyszeli.

Usłyszeli natomiast dwa kolejne. Najpierw męski, dość niski i gładki, a potem damski, przyjemny dla ucha alt. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że doskonale znali te głosy. Należały do przywódcy demonów i jego rzekomej partnerki, prawdopodobnie opętanej. Petre i Ilarie popatrzyli po sobie, nie bardzo wiedząc, co powinni teraz zrobić.

— Dlaczego, do jasnej ciasnej — szepnął przejęty Petre — babcia po kryjomu gawędzi sobie z demonami?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^