ATHANASIUS
To było wspaniałe, jak ich rozmowa, początkowo i niezamierzanie
dość ciężka, w gładki, naturalny sposób zamieniała się w przyjemną, swobodną
pogawędkę. Uwielbiał te momenty, kiedy po prostu siadali wieczorem na kanapie,
popijali wino i rozmawiali o wszystkim i o niczym. Tematy mogły być różne: od
pogody, przez pracę, po obgadywanie wszystkich, których znali, ale to nie miało
znaczenia; znaczenie miało tylko to, że tak po prostu ze sobą rozmawiali. Dla Athana
i, jak się domyślał, także dla Arii, było to bardzo ważne, ponieważ tego typu
rozmowy, albo raczej jakiekolwiek rozmowy coraz bardziej ich do siebie
zbliżały. Wydawać się mogło, że to niemożliwe, że już są ze sobą maksymalnie
blisko, ale, po pierwsze, to nieprawda i Athan kochał poczucie, że wciąż jest
tak wiele rzeczy w jego ukochanej, które dopiero pozna, a po drugie, o wzajemne
relacje należy nieustannie dbać, by pozostały co najmniej niezmienione. Brak
wspólnych aktywności, rozmów, traktowanie siebie po prostu jak lokatora to coś,
co Athana niewymownie przerażało. Niepokoił się za każdym razem, gdy słuchał,
jak jego znajomi narzekali na swoje żony, podkreślając przy tym, że nie mieli
już ze sobą prawie nic wspólnego. Bardzo chciałby tego uniknąć i wierzył, że
może im się to udać, zwłaszcza że ich fundamenty były naprawdę solidne i podbudowane
wieloma wydarzeniami.
Różnica między tamtymi zwykłymi pogawędkami a tą dzisiejszą
rozmową była jedna i wyraźna: tego wieczoru poruszali tematy, które zwykle,
świadomie lub nieświadomie, zręcznie unikali. Nie chcieli psuć sobie nastroju,
a dobrze wiedzieli, że jeśli zbyt gwałtownie wstąpią na te niespokojne wody, zaistnieje
ryzyko jakiejś sprzeczki. Tym razem jednak Athan był tak spokojny i tak dziwnie
zrelaksowany, że mógł z Arią rozmawiać o wszystkim i był pewien, że czegokolwiek
by nie usłyszał, nic nie sprawi, że poczuje choć odrobinę gniewu. Przecież ją
kochał. I ona kochała jego. Na tym właśnie — i tylko na tym — Athan zamierzał
się skupiać tego wieczoru.
— O proszę — rzekł z zaskoczeniem — nadal ich wspierasz
finansowo? To naprawdę wspaniałe z twojej strony, bo niejeden by po prostu
zapomniał o sprawie i skazał na porzucenie pod każdym kątem. Choć nie jestem
zaskoczony tym wyrazem pomocy i współczucia — dodał nieco poważniej. — Odkąd
cię znam, pomaganie miałaś we krwi. Zastanawiam się, skąd to się w tobie
wzięło? — zastanawiał się na głos. — Geny? Jakieś konkretne wydarzenie w twoim
życiu, może jeszcze sprzed choroby? A ty? Znasz w ogóle odpowiedź na to
pytanie? Bo nie znam nikogo, kto byłby tak… uzależniony od pomagania. I może
to określenie nie brzmi aż tak dobrze, ale mam na myśli same dobre rzeczy. Bo
wiesz, Marisa też ma ogromne serce do pomagania, oboje to wiemy. Ale wy… no nie
wiem, różnicie się pod tym względem. Marisa zachowuje się jak setki i tysiące
tych wszystkich ludzi, którzy mają serce i gotowość do pomagania: robią to, co mogą,
by pomóc potrzebującym, ale robią to pokornie, cierpliwie, spokojnie. A ty… —
zastanowił się przez dłuższą chwilę. — Sam nie wiem, jak to określić. Z mojej
perspektywy to wygląda trochę tak, jakbyś nienawidziła myśli, że na tym świecie
istnieje ktokolwiek, kto potrzebuje pomocy i pragniesz to jak najszybciej sprostować.
Moim zdaniem to naprawdę wspaniałe — przyznał szczerze — choć wiesz, że czasami
z niepokojem przyglądam się temu, jak bez reszty poświęcasz się danej sprawie. Tak
jakbyś czasami wolała pomagać innym niż sobie. Albo po prostu wyłączała wtedy
myślenie o sobie, bo to najmniej ważne, bo tym zajmiesz się później. Nie chcę,
byś cokolwiek w tym zmieniała — zaznaczył — tylko mówię, że dla mnie jako
bliskiej osoby patrzenie na to, jak pomagasz innym, nierzadko narażając się na wycieńczenie
psychiczne, bywa czasami bolesne.
Specjalnie podkreślił, że nie chciał, by cokolwiek ulegało
zmianie, bo wiedział, że Aria by tego nie chciała. Była dorosłą, odpowiedzialną
osobą i wiedziała, kiedy mogła zaangażować się w pomoc niemal bez reszty, a
kiedy dać sobie chwilę oddechu i odpocząć. Poza tym, naprawdę uważał, że to naprawdę
wspaniała cecha i za nic w świecie by nie chciał, by Aria ją utraciła.
Zaśmiał się głośno, gdy Aria wspomniała o Leonie Zawodowcu.
Takiego podsumowania jego opowieści kompletnie się nie spodziewał.
— Myślę, że nasze definicje szaleństwa są takie same — rzekł
z lekkim zamyśleniem — dlatego jednocześnie byłem i nie byłem zaskoczony twoimi
rewelacjami — dodał ze śmiechem. — Powiedzmy, spodziewałem się po tobie, że podróżując,
nie skupiałaś się wyłącznie na podziwianiu ładnych widoczków. Ale ty zawsze taka
byłaś, odkąd cię znam: czerpiesz z życia całymi garściami. To jest coś, czego
ja nigdy nie potrafiłem i już się chyba nie nauczę, dlatego definicję
szaleństwa może i mamy taką samą, ale okazywaliśmy to zupełnie inaczej. Bo
twoje szaleństwo było radosne — zaznaczył. — Jego podstawą była zawsze zabawa,
adrenalina, tego rodzaju dość pozytywne emocje. A u mnie zawsze było inaczej.
Nie było żadnej zabawy. Tylko adrenalina, owszem, ale w głównej mierze były to
negatywne emocje: mściwość, zazdrość, poczucie wyższości i pragnienie osiągania
więcej i więcej. Opowiedziałem ci o Agnes — tłumaczył — bo, nie oszukujmy się,
gdyby jakiś zwykły, normalny człowiek opowiedziałby ci, że kiedyś utopił kogoś
w rzece, zaczęłabyś o nim myśleć trochę gorzej. Okej, wiem, co możesz powiedzieć
— przestrzegł — że może wcale byś aż tak negatywnie tego kogoś nie oceniła, bo
sama nie jesteś krystaliczna. Więc może załóżmy, że rozmawiają ze sobą dwie zupełnie…
„normalne” osoby i jedna przyznaje, że kiedyś utopiła w rzece gościa, który
wydawał się złym kandydatem na męża dla dziewczyny, którą polubił. Jak by ta
druga osoba zareagowała? No z niepokojem, co najmniej, nie oszukujmy się. Bo to
nie jest normalne: zabić. Dla nas, wampirów, trochę bardziej, choć to nas wcale
nie usprawiedliwia. Gdy Gudrun wróciła po swojej ucieczce z domu i w końcu
przyznała, że w głodzie zabiła człowieka, żeby ją pocieszyć tłumaczyłem jej, że
w naszym przypadku ekstremalnie trudno obyć się bez żadnej ofiary, że każdy
wampir kogoś w swoim życiu zabił. Ponure tłumaczenie, wiem, ale tak w sumie
jest. Tylko że dla mnie zabijanie w pewnym momencie stało się zbyt naturalne.
I, co gorsza, sprawiało mi zbyt dużą przyjemność, żeby przestać. Więc mógłbym
powiedzieć, że, no nie wiem, na przykład, gdy mieszkałem na Węgrzech, wkręciłem
się w handlowanie ludźmi, głównie kobietami i dziećmi. Mógłbym powiedzieć, że
kiedyś, na długo przed studiami, udawałem lekarza i przypadkiem zabiłem
dziewięciu mieszkańców. Czy to jest szalone? Może, może według niektórych, nie
wiem. Ale ja nie robiłem takich… radośnie szalonych rzeczy, tak jak ty.
Moje szaleństwa były bardziej psychopatyczne, przeszyte gniewem i zawiścią, a
nie zabawą. Dlatego nasze czyny tak się od siebie różniły i dlatego opowieść o
Agnes po prostu zdawała mi się najbardziej pasować do tego, co sama
opowiedziałaś. Choć, jak widać, i tak mocno się różni.
Nagle zdał sobie sprawę, że znowu to robił: znowu mówił tylko
o sobie i znowu wspominał swoją przeszłość, wprowadzając ponury nastrój. Niestety,
o tamtych dawnych latach nie dało się mówić z jakąkolwiek radością lub
lekkością, dlatego, aby nie psuć atmosfery, powinien tego unikać. Choć nie było
to tak łatwe, jak mógłby przypuszczać.
— Aria, powiedz mi, jeśli nie chcesz słuchać o moich dawnych
czasach — poprosił. — Wtedy będę tego unikać. Dla mnie to żaden problem,
naprawdę, a może oszczędzi ci jakiejś niezręczności. Po prostu daj mi znać i się
nie martw, okej?
Na wspomnienie imion przyjaciół Arii odblokowało mu się w
głowie kilka zaworów, dzięki czemu zaczął kojarzyć, o kim mówiła.
— A, faktycznie, Kaliope i Apollo — przyznał, przypominając
ich sobie. — Faktycznie, chyba tych miałem na myśli, imiona mi się pomyliły.
Ale byli też tacy, prawda? Był jakiś Gabriel wśród twoich znajomych. To ciekawe
— przyznał, marszcząc lekko brwi — że moich przyjaciół znasz i sama zdołałaś
się z nimi zaprzyjaźnić, a ja twoich nie znam za bardzo. Oczywiście wynika to
między innymi z faktu, że mieszkamy tu, gdzie ja dawno temu zapuściłem
korzenie, ale może zaprosiłabyś tu kiedyś swoich bliskich? Abyśmy wszyscy mogli
się lepiej poznać. Sama wiesz, jak to było na weselu: z każdym się trochę
pogadało, ale nie za dużo, żeby nie zapomnieć o swoich pozostałych
powinnościach. A maiłoby ich tu gościć i trochę dłużej pogadać. Co ty na to?
— Grecja to twój ulubiony kraj? — zapytał z ciekawością. — A
to ciekawe, nie wiedziałem, że masz taki jeden wybrany. Wiesz, że moje imię też
pochodzi z greki? — zagadnął. — Choć… choć to mało pasuje to Mongolii z czasów
końcówki piętnastego wieku, nie? Przyznam ci się do czegoś — powiedział, nagle
olśniony jedną myślą — ale nie bierz tego za pewnik, bo to jest takie uczucie,
jakbyś nie wiedziała, czy coś jest bardzo dawnym, mocno zatartym wspomnieniem,
czy tylko twoim wymysłem albo snem. Kojarzysz coś takiego, prawda? Więc, ja mam
takie mętne wrażenie, bardzo mętne i niczym niepodparte, że ja się nazywałem
kiedyś jakoś inaczej. Tak jakby moi rodzice nadali mi inne imię, inne nazwisko,
ale tak jakbym ja sam je zmienił. Nie wiem, jeśli tak było, to może chciałem
się od nich ostatecznie odciąć. Ale ja kompletnie nic takiego nie pamiętam. To
tylko takie mętne wrażenie, które, tak w zasadzie, nie ma już żadnego
znaczenia.
Znowu mówił o sobie. Athan pokręcił z rezygnacją głową, powoli
nie mając już do samego siebie sił.
— A więc Grecja? — powtórzył. — To może być kierunek naszych
kolejnych wakacji? Oczywiście, jak zakładam, za kilka lat, razem z dziećmi —
dodał ze śmiechem. — I ciekawy sposób na zawiązanie relacji, nie powiem — rzekł
z rozbawieniem, wracając do opowieści Arii. — „Ja złamałam święte prawo” to
najbardziej ariowe zdanie, jakie mogłaś powiedzieć — powiedział, coraz bardziej
się śmiejąc. — Naprawdę! Tylko ty mogłaś coś takiego powiedzieć i coś takiego
zrobić! Ale… to właściwie, kim tak dokładniej jest ta Kaliope? To znaczy, już
to wyjaśniłaś, ale co ona może, jakie ma… właściwości? Bo to fascynujące. Ciekawe,
czy jest na świecie więcej podobnych do niej. I nie powiem, w ciekawym
towarzystwie się obracasz — przyznał, wciąż rozbawiony.
Opowieścią o luperkaliach kompletnie go zaskoczyła, i to na
tyle, że na moment zamarł, wybałuszając oczy. Ale gdy wszystko zaczęło do niego
docierać, a jego spojrzenie natknęło się na czerwone jak buraki policzki Arii,
wprost nie mógł się powstrzymać i raz jeszcze wybuchnął głośnym śmiechem.
Wprost nie mógł się opanować, a poprzednie rozbawienie tylko napędzały tę jakże
przyjemną lekkość ducha. Aria, co oczywiste, zarumieniła się jeszcze bardziej,
co jeszcze bardziej rozbawiało Athana.
— Luperkalia, mówisz? — zagadnął udawanie poważnym tonem,
czując łzy rozbawienia w kącikach ust. — Okej, to jest dopiero ciekawe wspomnienie.
Mocno cię obrażę, jeśli ci powiem, że nie jestem tym jakoś dramatycznie zszokowany?
— spytał, nadal rozbawiony. — Nie zrozum mnie źle, ale, jak już wcześniej
powiedziałem, jesteś najbardziej korzystającą z uroków życia osoba, jaką w
życiu poznałem. Po prostu nie dziwi mnie, że chciałaś… spróbować czegoś nowego,
że tak to ujmę. I nie uważam, by to było coś złego — zaznaczył. — Nie byłaś
wtedy w związku, byłaś wolnym duchem bez żadnych zobowiązań… naprawdę — wzruszył ramionami — nie widzę w
tym nic gorszącego. Więc już się tak nie rumień! — zawołał, cały czas rozbawiony.
— Jeśli tego potrzebujesz, rozgrzeszam cię z tego grzesznego uczynku.
On sam w dalekiej przeszłości był bardzo daleki od bycia
wiernym partnerem i choć sam w orgiach nie uczestniczył, zwłaszcza że gorszyła
go myśl o spaniu z innym mężczyzną, tak niegdyś bardzo lubił mieć kilka
partnerek naraz. Swoje obecne regularnie zdradzał, nierzadko też szedł do łóżka
z więcej niż jedną kobietą. Była to jednak zamierzchła przeszłość, do której
nie zamierzał wracać.
To, o co Aria zapytała na końcu, mocno go zaskoczyło. Teraz,
gdy tak swobodnie ze sobą rozmawiali i tyle sobie zdradzili, było jasnym, jak
dobrze Athan się z tym czuł. Jak dla niego to było odpowiedzią samą w sobie —
gdyby czuł się z aż taką szczerością źle, po prostu by to uciął, a tymczasem
sam chciał iść w tej rozmowie coraz dalej.
— Jak się czuję? Fantastycznie! — odpowiedział zupełnie szczerze
z szerokim uśmiechem. — Potrzebuję tego. Myślę, że oboje tego potrzebujemy. Nieraz
zwracaliśmy uwagę, że musimy ze sobą więcej rozmawiać. Z tym że wtedy poskreślaliśmy,
że musimy, a nie możemy albo chcemy. Wtedy nam to było potrzebne, żeby
rozwiązać pewne wątpliwości między nami. A teraz nic nie musimy, co najwyżej
możemy. I chcemy, prawda? Chyba to jest najważniejsze. Ja nie chcę, Aria
— podkreślał — mieć przed tobą więcej żadnych tajemnic. Ani jednej. Robiłem to
już kiedyś i oboje wiemy, jak to się skończyło. Jest coś — zapytał nagle — co
byś zmieniła w naszej relacji, sięgając od samego początku? Coś, co byś zrobiła
lepiej, inaczej? Bo u mnie jest taka rzecz. Ja bym ci opowiedział o sobie dużo
wcześniej — wyznał z powagą. — Nie od razu, oczywiście. Poczekałbym chwilę, aż
nasz związek będzie coraz solidniejszy, aż coraz bardziej będziemy się w niego angażować.
A potem powoli zacząłbym ci zdradzać coraz więcej rzeczy o sobie. Powoli i
stopniowo, by nie zszokować cię od razu największymi rewelacjami.
Przygotowywałbym cię do poznania moich najgorszych, najskrytszych tajemnic. Bo
to jest, myślę, drugi błąd z bardzo wielu, jaki popełniłem wobec ciebie: powiedziałem
ci o wszystkim naraz, naraziłem na ogromny szok w tak krótkim czasie. Wtedy nie
mogłem postąpić inaczej, nie chciałem dłużej czekać i oboje wiemy, że nie było
już na co. Ale gdybym mógł cofnąć się w czasie, zrobiłbym to inaczej. Szybciej,
ale łagodniej. Dzięki temu moglibyśmy w taki naturalny sposób budować zaufanie
do siebie. Może dzięki temu… może… — zawahał się na moment. — Może dzięki temu
po prostu od bardzo dawna bylibyśmy już razem. Tak na poważnie. Bo powinniśmy,
wiesz o tym. Oboje to wiemy. Więc ja nie chcę — podkreślił — mieć
żadnej strefy komfortu, do której bym cię nie wpuścił. Jeśli ty jakąś masz — dodał naprędce — powiedz mi o tym, a
obiecuję, że nie będę jej naruszał. Lepiej niż ktokolwiek rozumiem, że nie
wszystkie tajemnice powinny wyjść na wierzch, a przynajmniej nie od razu. Teraz
wiem, że nie powinienem się denerwować na wszystko, co przede mną ukrywasz,
choćbyś nawet nie miała złych intencji. Oczywistego przykładu nie przytoczę —
dodał ponuro — bo na pewno wiesz, co mam na myśli. Pewnie i tak będę się czuł…
nie wiem, jakoś gorzej — wzruszył ramionami — ale masz prawo do trzymania w
sobie wszystkiego, czego jeszcze nie jesteś gotowa ujawnić. Nawet przede mną.
Uczę się tego — przyznał z westchnieniem. — Powoli i bardzo opornie, ale się
tego uczę. Ale ja z tajemnicami skończyłem — oznajmił z pewnością w głosie. —
Chcę cię wpuścić do każdej strefy mojego życia, do każdego doświadczenia i
każdego wspomnienia. I tylko ty będziesz zdolna zadecydować, które z nich
dobrowolnie przyjmiesz, a które nie. Ale tym razem to nie będzie zależało ode
mnie, tylko od ciebie. Tylko i wyłącznie od ciebie. Mmm… a ty? — spytał w
końcu, choć odrobinę niepewnie. — Jak się z tym czujesz? Powiedz mi o wszystkim.
Bo ja się domyślam, że może czasami jestem aż zbyt otwarty i to może, no wiesz,
powodować u ciebie jakiś dyskomfort. Mam na myśli moje wspomnienia z przeszłości.
Tak jak wcześniej mówiłem, jeśli faktycznie czujesz się jakoś niezręcznie, gdy
o tym mówię, powiedz mi. Znasz mnie, jak już zacznę mówić, często mówię za
dużo, więcej niż powinienem. Chcę wiedzieć, co sprawia, że czujesz się dobrze,
a co wywołuje odwrotne odczucia.
Był przygotowany, że Aria zechce choć odrobinę ograniczyć w
nim zbytnią szczerość i dobitność w opowiadaniu o swojej przeszłości i
całkowicie to rozumiał. Poczułby się źle tylko wtedy, gdyby poprosiła go o
całkowite zaprzestanie poruszanie tego tematu; zabolałoby go to, ponieważ tylko
z Arią mógł o tym rozmawiać, tylko dzięki niej mógł eliminować swoje jakże
liczne demony. Ale jeśli poprosi o dawkowanie tych informacji, o nieprzesadzanie
z nimi, z ochotą się na to zgodzi — byle tylko nie czuła się przy nim jakkolwiek
źle, bo tego by nie zniósł.
Wszak zadziwiający i cudowny był fakt, że jeszcze nigdy i przy nikim nie czuł się tak słodko lekko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz