ROZDZIAŁ 661

ATHANASIUS

Athan spodziewał się wiele po tym wieczorze zwierzeń, zakładał też, że być może dowie się czegoś, czego wcześniej nie wiedział. Sądził jednak, że będą to mniejsze, może wręcz czasem niezbyt znaczące informacje — ot, szczególiki z życia jego ukochanej. W życiu by jednak nie pomyślał, że usłyszy aż takie rewelacje, a im dłużej Aria mówiła, tym szerzej otwierał oczy. I aż go całkiem zatkało, dlatego nie odzywał się ani słowem — choć pewnie gdyby nie ten szok, wtrąciłby się do rozmowy z kilka razy, głównie po to, by spytać, czy ona czasem z niego nie żartowała. Wątpił, by to robiła, choć jednocześnie rzeczy, które opowiadała, z trudem mieściły się w głowie.

— Zanim odpowiem na te rewelacje — odparł lekko rozbawiony — zwrócę uwagę na coś trochę zaskakującego, ale i smutnego. Zobacz, skarbie — jak na znak przytulił ją odrobinę mocniej — od jak dawna my się znamy. To są całe dziesiątki lat. Okej, z dużą przerwą, to prawda, ale to nie zmienia faktu, że mieliśmy mnóstwo czasu, aby się dobrze poznać. I teraz tak sobie myślę, że nigdy nie byliśmy ze sobą aż tak blisko jak teraz. Bo nigdy nie mieliśmy takiej ochoty, by zdradzić sobie swoje wszystkie sekrety. Bo one nie są nam już potrzebne, te tajemnice. Ale popatrz — tłumaczył — tyle cię znam, a nie miałem pojęcia o twojej rodzinie. Jak to jest możliwe? Że ty o mojej nie wiedziałaś — to jasne. Ale że ja o twojej? Coś tam wiedziałem, coś tam dopytywałem, ale nigdy aż tak, by dowiedzieć się tego, co teraz. To trochę tak, jakby to wszystko kiedyś nie miało większego znaczenia, bo prawdziwie blisko jesteśmy dopiero teraz. Zobacz, ile ta szczerość między nami burzy murów. Dużo, dużo więcej — podkreślił, sam będąc pod wrażeniem tego spostrzeżenia — niż początkowo zakładaliśmy. 

I choć twierdził, że to w pewnym sensie smutne, obecnie było też wspaniałe. Bo czuł, że mógłby spędzić całe godziny, dnie i tygodnie tylko na rozmowie ze swoją ukochaną. Czuł, że chciał jej słuchać i że nigdy się tym nie zmęczy. I że on sam chciał mówić, chciał mówić dużo i dokładnie — a przecież tak długo to były ostatnie rzeczy, które można było o nim powiedzieć. Chciał, by Aria znała go na wylot, chciał, by odkryła wszystkie jego tajemnice. Chciał, by wiedziała, co myśli, chciał, by mogła w tych myślach czytać. 

— Ale wracając… — wznowił, sam nie wiedząc, od czego zacząć. — Niderlandzka szlachta? — powtórzył z niedowierzaniem. — I ja się teraz dopiero dowiaduję, że tyś pół Angielka, pół Holenderka? I to jeszcze ze szlachecką krwią? To nasze dzieci będą miały ciekawą, genetyczną mieszankę! Okej, tego nie przewidziałem — prychnął, porażony i rozbawiony ogromem swojej niewiedzy. — No to przynajmniej już wiemy, po kim masz skłonność do buntu — rzekł, patrząc na nią znacząco. — Choć muszę przyznać, że w gruncie rzeczy to bardzo smutna historia — przyznał. — Nie wątpię, że twoja mama nigdy nie żałowała swojej decyzji, ale to przykre, że aż tyle jej odebrano. Choć rozumiem, jak działały tamte czasy i tamto społeczeństwo. Brutalność narzuconych z góry zasad — mruknął ponuro. — Cieszę się, że, wedle twoich słów, twoja matka nie przejawiała żalu i nie dała po sobie poznać, że żałowała decyzji. Takie rzeczy, wbrew zapowiedziom i wewnętrznym obietnicom, widać po człowieku.   trudno jest ukryć, jeśli nie jest się ich całkowicie pewnym. 

Aria zawsze uważała, że miała szczęśliwe dzieciństwo, a nie byłoby tak, gdyby wychowywała się wśród ludzi, którzy swój własny los traktował jak karę. Ta myśl niespodziewanie przestraszyła Athana, bo czy i z nim nie było w pewnym sensie podobnie? Miał nadzieję, że jego dzieci tego aż tak nie odczują, choć Gudrun, jak się okazało, miała wrażenie, że było z nim coś nie tak i w jakimś sensie burzyło to jego spokój. Ale była starsza, znacznie więcej rozumiała, dlatego miał nadzieję, że wychowując bliźnięta, wraz z Arią nie dadzą im odczuć żadnego rodzaju smutku.

— Jak tak słucham o twojej matce, to też sądzę, że bym się z nią polubił — zaśmiał się cicho. — Brzmi jak rozsądna, konkretna kobieta. Wygląda na to, że różniła się od twojego ojca jak ogień z wodą, ale chyba to sprawiło, że tak ich do siebie ciągnęło. Nie masz wrażenia — zagadnął nagle — że z nami jest identycznie? Historia poznania oczywiście całkowicie się różni, ale nasze charaktery też są… cóż, odmienne. Choć są cechy, które ze sobą współdzielimy. 

Rozczuliło go wspomnienie o tym, jak ze sobą rywalizowali i jak bardzo Louis pragnął być w czymkolwiek lepszy od starszej siostry. Przeszło mu nawet przez myśl, że może to dlatego Aria była taka zawzięta i lubiła rywalizować, ale nie chciał, by zabrzmiało to źle, dlatego nie wypowiedział tego na głos.

Zadając Arii pytanie o jej najbardziej szalony wyczyn, doskonale wiedział, że mógł się spodziewać absolutnie wszystkiego i dość naiwnie sądził, że cokolwiek powie, niczym go nie zaskoczy; ot, po prostu zaśmieje się z niedowierzaniem i pomyśli, że tak, to było w jej stylu. Lecz mimo największego przygotowania, kompletnie nie spodziewał się opowieści, którą uraczyła go jego żona. Słuchał tego z szeroko otwartymi oczami i sam nie wiedział, czy się śmiać, czy z największa powagą zapytać, czy sobie z niego żartowała. Historia o bogini brzmiała tak nierealnie, że aż zbyt trudno byłoby to wymyślić, gdyby było kłamstwem. Poza tym Aria bywała naprawdę szalona, dlatego Athan nie wątpił, że naprawdę była do tego zdolna.

— Bogini Koulèv? — zaśmiał się z niedowierzaniem. — Tak cię powinienem teraz nazywać? — zażartował. — Jak się z tego wywinęłaś? Musiałaś wywołać prawdziwą rozpacz, gdy lud się zorientował, że ich bogini ich opuściła. Ale naprawdę — zaśmiał się — tylko ty mogłaś na coś takiego wpaść! Dobra, to mów, na co jeszcze wpadłaś! — zachęcił — bo jestem pewien, że takich ciekawych historii było jeszcze mnóstwo! Nie musisz się już bać, że może przez którąś z nich zacznę patrzeć na ciebie jakoś inaczej — dodał znacznie łagodniej. — To już nie ma znaczenia. Nie ma nic, co zepsułoby moje spojrzenie na ciebie.

Miał nadzieję, że mu uwierzy i naprawdę nie znajdzie w sobie żadnych ograniczeń i hamulców do opowiadania o sobie. Wcześniej Aria chciała być w jego oczach idealna, więc wszelkiego rodzaju ekscesy były nie do przyjęcia, przynajmniej jej zdaniem. Choć niewykluczone, że lata wcześniej i on patrzyłby na to krzywo. Ale nie teraz, gdy już wiedzieli, że oboje nigdy nie byli krystalicznie czyści.

— Ja? — spytał, zaskoczony odbitą piłeczką. — Niee. To znaczy… wiesz — mruknął z westchnięciem — ja… popełniałem szaleństwa innego rodzaju. Nie miałem za dużo poczucia humoru, co się, jak wiesz, nie za bardzo zmieniło. Kiedyś wprawdzie więcej się śmiałem, ale to nie był taki humor, jaki przejawiałaś i nadal przejawiasz ty. Ja kiedyś byłem po prostu gniewny i agresywny. Więc robiłem wiele dziwacznych rzeczy, ale raczej w tym negatywnym sensie. Nie sądzę, byśmy sobie chcieli psuć tym humor. 

Nie miał pojęcia dlaczego, ale zupełnie nagle przypomniało mu się o Agnes, młodej dziewczynie, która zajęła maleńki skrawek jego życia. Czy to, co zrobił wobec niej było szaleństwem? Raczej nie. Może w skali zwykłego, niewinnego człowieka tak, ale nie dla niego czy Arii. Ale na pewno nie była to zabawna lub szokująca historia, choć, wyjątkowo jak na niego samego, była to historia dobra, wygrzebująca z jego przegniłej duszy chociaż resztki — albo wręcz kiełkujące początki — jakiegokolwiek dobra. I chyba dlatego uśmiechnął się delikatnie na myśl o Agnes, której nie poświęcił ani jednego wspomnienia przez całe dziesięciolecia.

— Chociaż... — zaczął zastanawiać się na głos — w moim przypadku szaleństwem byłoby zrobienie czegoś dobrego, i to bezinteresownie. Wcześniej nigdy mi się to nie zdarzało. Już pomijam tę moją młodość, sama wiesz jaką, ale nawet jak byłem lekarzem, wtedy, w Elphinstone, traktowałem swoich pacjentów podle. Nie było we mnie żadnego powołania; robiłem to, bo umiałem i bo dało się z tego wyżyć. Ale byłem okropny, zdzierałem z tych ludzi ostatnie pieniądze i nie obchodziło mnie, że niektórych nie było stać na leczenie. Potrafiłem odmówić biedocie, jeśli nie miała czym zapłacić. Szli wtedy do kościelnej lecznicy, gdzie leczyli ich losowo podanymi ziołami i modlitwą. Ale mnie to kompletnie wtedy nie obchodziło. Urocze, co? — prychnął gorzko. — Dlatego w moim przypadku szaleństwem jest okazanie bezinteresownego dobra. W tamtym czasie pamiętam tylko jeden taki przypadek. To było...

Athan zamilkł nagle i milczał podejrzanie długo, a wszystko przez coś, co bardzo rzadko mu się zdarzało: luki w pamięci.

— Nie pamiętam, gdzie to było: jeszcze w Szkocji czy już w Anglii? — mamrotał pod nosem, sam się nad tym głęboko zastanawiając. — Czekaj... to było... hmmm... na pewno już po szpitalu w Edynburgu... ale już w Londynie? Nie, coś mi tu nie pasuje... no, nieważne — zrezygnował w końcu. — W każdym razie, raz kiedyś, raz jedyny, miałem prywatną praktykę. To mi zresztą pokazało, że to dla mnie i już do tego nie wróciłem. Ale przez kilka lat prowadziłem taką, znalazłem sobie jakiś przystępny lokal... Hm, to było chyba jednak w Londynie już — zawyrokował, choć wciąż z dozą niepewności. — Bo leczyłem chwilę w tamtejszym szpitalu, ale namówili mnie wtedy do założenia własnej praktyki, bo nie bardzo mi się tam podobało. No, ale wracając — wznowił opowieść — znalazłem lokal, zacząłem praktykę. Znaleźć klientelę w tak dużym mieście nie było trudno, szybko zacząłem zarabiać. Ale potrzebowałem jakiejś pomocy do takich najprostszych zadań, więc postanowiłem zatrudnić jakąś młodą dziewczynę. Dorosłych kobiet nie chciałem — wyjaśnił naprędce. — Bałem się, że... hm, moja dawna niechęć, że tak to delikatnie ujmę, do płci przeciwnej, nadal jest we mnie żywa. Dziecka bym nie skrzywdził i chociaż w tych czasach brzmi to dramatycznie źle — zaśmiał się cicho i krótko — to wtedy zatrudniłem może z czternastoletnią dziewuszkę. Miała na imię Agnes. Miałem ją traktować jak powietrze, ot, jak nie człowieka, tylko pomoc, a ja jakimś cudem cholernie tę dziewczynę polubiłem! Była bystra, niesamowicie bystra! Rezolutna, bardzo inteligentna jak na swój wiek i dojrzała, też bardziej niż swoje rówieśniczki. Kiedy zrozumiałem, że mogłem z nią rozmawiać jak z dorosłą, byłem pod wrażeniem. Naprawdę ją lubiłem — powtórzył z lekkim uśmiechem. — Ale rodzina w końcu znalazła jej kandydata na męża, więc miała przychodzić coraz rzadziej, żeby przygotowywać się do roli żony. Nie chciałem zatrudniać jeszcze nikogo na jej miejsce, wolałem najpierw prześwietlić jej przyszłego męża. Typ okazał się świnią, pijakiem i łotrem — osądził ze zdegustowaną miną. — I brutalem, co łatwo dopisać. — Oczywiście, poza pijactwem, wszystko to można było przypisać też mnie, ale wtedy byłem ogromnym hipokrytą i uznałem, że komuś tak potwornemu Agnes nie oddam. Utopiłem go nocą w rzece — odparł bez najmniejszych emocji. — Potem mawiali, że zapijaczony wpadł tam przypadkiem i już nie mógł się wydostać. Albo że się z kimś pobił i go tam wrzucili, jak było już po wszystkim. Różne były wersje, ale nie wiem, nie słuchałem, nie obchodziło mnie to. Agnes też nie wyglądała na zmartwioną, więc jeszcze ze dwa lata u mnie popracowała. Potem sama sobie znalazła kandydata, ale ten i mnie się w miarę podobał, więc nie oponowałem. Choć muszę przyznać, że jeszcze jakiś czas miałem na nią oko, i na niego, czy jej krzywdy nie robi. Ale chyba nie, wyszła za mąż, córkę urodziła. Tyle wiem, nie wiem, co dalej. Potem już o niej nie myślałem, w zasadzie zapomniałem o niej całkiem. Teraz mi się przypomniało. 

Snuł tę opowieść z dużą przyjemnością, miło bowiem było wrócić do przyjemnych wspomnień z przeszłości, zwłaszcza że miał ich bardzo mało. Musiała więc minąć dłuższa chwila, nim zdał sobie sprawę, że maksymalnie zboczył z kursu i zapewne Aria teraz przypatrywała mu się co najmniej dziwnie, nie rozumiejąc, o czym on właściwie plótł. 

— Mówię kompletnie nie na temat — mruknął, marszcząc brwi. — Zupełnie nie odpowiedziałem na twoje pytanie, wybacz, ale już ci wytłumaczyłem, skąd to wynika. Za to, kontynuując wątek asystentek — podjął nieco żywiej — to do nich miałem szczęście. Wprawdzie coś, co można nazwać prywatną praktyką, miałem tylko trzy razy: raz, prowadząc lecznicę w Elphinstone, potem to w Londynie, no i na końcu w Blickling, kiedy zdarzało mi się przyjmować prywatnie pacjentów. W Blickling oczywiście nikt mi nie pomagał, bo nie było takiej potrzeby, w Londynie była Agnes, a w Elphinstone była dziewczyna, którą wszyscy nazywali Iskierką. Ja nawet nie pamiętam — przyznał ze zdumieniem — jak ona naprawdę miała na imię. Ta była starsza, miała już może z siedemnaście czy osiemnaście lat, była już zamężna. A jej ksywka idealnie oddawała charakter: była wybuchowym szogunem. Wyobraź sobie mieszankę ciebie, Gudrun i jakiegoś skrajnie chorego psychicznie wariata. Wybacz to dziwne porównanie — parsknął — ale inaczej nie da się jej opisać. Była szalona, wybuchowa, głośna, dobitnie i maksymalnie bezpośrednia, wręcz wredna nawet i z niewyparzoną gębą, i taka... nonszalancka to mało powiedziane. Ona wiecznie sprawiała wrażenie, że nic, ale to kompletnie nic ją nie obchodziło. Wtedy sądziłem, że jej nie znosiłem — przyznał — chociaż jedyne, co jej robiłem, to po prostu na nią wrzeszczałem. A ona miała to tak mocno gdzieś! Kompletnie jej to nie interesowało. I chyba nie musiało, bo wiedziała, że ze swoich obowiązków wywiązywała się bardzo dobrze i nigdy nie miałem wobec niej zastrzeżeń pod tym kątem. Właściwie, była chyba jedyną, która nie bała się moich wybuchów gniewu, a wtedy wybuchałem tak kilka razy dziennie. Tak jakby do tego przywykła, sam nie wiem. Ale nieraz sama mi odpyskiwała albo wprost sobie ze mnie kpiła. Sam nie wiedziałem, czemu nic jej nie zrobiłem — przyznał, choć wiedział, jak ponuro to brzmiało — a przecież tak strasznie mnie wkurzała! Ale nigdy nie uczyniłem jej krzywdy, poza tym terrorem psychicznym, na który była zupełnie odporna. Po czasie dopiero zrozumiałem, że była przy mnie bezpieczna, bo... ja lubiłem się na nią wściekać. A ona lubiła mnie do tego stanu doprowadzać. Chyba oboje zupełnie podświadomie graliśmy w taką grę, którą lubiliśmy, też chyba podświadomie. Dziś bardzo dobrze ją wspominam. 

Wyglądało na to, że już dawno i daleko odpłynął swoimi myślami, ponieważ zupełnie nie trzymał się wybranego przez Arię tematu. Jednak nie było mu a tego powodu żal i czuł się naprawdę dobrze, mogąc tak swobodnie opowiadać o swoich przeżyciach i samemu przypominać sobie o osobach i wydarzeniach, które lata temu zakopał w odmętach wspomnień. A idąc tropem faktu, że nagle tak wiele informacji o jego ukochanej zdołało go zaskoczyć, zaczął się zastanawiać, co jeszcze chciałby o niej wiedzieć. Oczywiście, poza jej innymi wariackimi ekscesami, bo istnienia takowych był pewien. 

— Aaa... jak się poznałaś z tymi swoimi przyjaciółmi, tą parą, która była u nas na ślubie... Gabriel? I... wybacz, nie pamiętam imienia twojej przyjaciółki. Pamiętam, że byli, lekko mówiąc, charakterystyczni. Jaka to była historia? lI czy masz lub miałaś jakichś przyjaciół, których nie poznałam, a których wciąż dobrze wspominasz? 

Athan postanowił kontynuować wątek przyjemnych wspomnień, a że przy okazji mógł dowiedzieć się więcej o swojej lubej, uważał, że to połączenie przyjemnego z pożytecznym. 

Czuł się tego wieczora coraz lepiej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^