ATHANASIUS
Bardzo miło było obserwować, jak
Aria uśmiechała się do swoich wspomnień, które on sam w niej wywołał. Athan
cieszył się, że przywołanie w pamięci ojca oraz zwrócenie uwagi na to, jak
pieszczotliwie ją nazywał, wzbudziło w niej delikatne radość i wzruszenie.
Choćby więc dlatego warto było o tym powiedzieć i dlatego nagle nabrał ochoty,
by ten wątek kontynuować. Choć na moment uzupełnił go czymś innym: zaśmiał się
cicho, gdy Aria wspomniała o tym, jak traktował Gudrun. Porównanie go do jej
ojca bardzo go rozczuliło.
— Myślisz? — spytał, szeroko
uśmiechnięty. — Naprawdę sądzisz, że będę podobny? Ja się boję, że będę dla
nich zbyt surowy. Sama wiesz, że taki bywam. I że będę nadopiekuńczy. A na pewno
będę. Już jestem, sama wiesz. I taak — westchnął lekko — chyba nigdy nie
przestanę traktować Gudrun jak dziecko. Wiem, że to złe, ale nie umiem spojrzeć
na nią jak na dorosłą kobietę. I chyba się boję. Boję się, że jak aż za bardzo
dorośnie i aż za bardzo się usamodzielni, to… stanie się taką dorosłą, jak my.
Nie wiem, czy wiesz, co mam na myśli — przyznał z odrobiną niezręczności. — To
tak, jakby nagle przestała być moją córką, a stała się, no nie wiem, sąsiadką.
Albo lokatorką. Wiem, to idiotyczne — przyznał otwarcie — ale nic na to nie
poradzę.
Oboje wiedzieli, że nie dało się
go wyleczyć z tej nad/opiekuńczości, więc nie tłumaczył tego dalej. Zamiast
tego wrócił do tematu Jamesa Vasco, bo cały czas miał coś, co chciał powiedzieć.
— Widziałem się z twoim ojcem
tylko chwilę — zauważył — ale teraz, jak nad tym myślę, wydaje mi się, że
jesteś do niego bardzo podobna. Oczywiście, trudno to stwierdzić na podstawie
jednej rozmowy, ale to jest to, o czym mówiłem: on wydawał mi się kimś w typie...
stanowczego marzyciela. Był precyzyjny, twardo stąpał po ziemi, ale nie
brakowało mu jakiejś takiej otwartości i lekkości umysłu. Musiał to mieć, jeśli
uwierzył w istnienie wampirów. I ty mi w tym do niego pasujesz, bo przecież też
jesteś jednocześnie stanowcza, choć tkwi w tobie artystyczna dusza. To ciekawe
połączenie, chyba dość rzadko spotykane.
Miał nadzieję, że Aria uzna te
słowa za komplement, bo w istocie nimi były. Co więcej, ta refleksja skłoniła go
do dalszych przemyśleń, to zaś doprowadziło go do wniosku, że kiedyś być może wcale
nie uznałby tego za komplement. Nie lubił silnych jednostek, a zwłaszcza
silniejszych od niego — i bynajmniej nie mówił tu o sile fizycznej. Tymczasem
Aria pod względem hartu ducha rosła w oczach i o ile kiedyś Athan chciał
próbować to jakoś temperować, dziś chroniłby tej siły za wszelką cenę. Zwłaszcza
że już dawno przyznał, że jego ukochana jest po stokroć silniejsza od niego.
— Jaka była twoja matka? — spytał
z ciekawością. — Bo jaki był twój ojciec, już mniej więcej wiem. Twoja mama
musiała sama sobie radzić z dwójką dzieci, co sprawiło, że nabrała pewnej
surowości, bo tego wymagała od niej sytuacja. Ale jak jeszcze ja wspominasz?
Jestem ciekaw twoich opowieści rodzinnych.
Najwyraźniej za mało o tym
rozmawiali, bo Athan podczas tych dywagacji o rodzinie zdał sobie sprawę, że
nie umiał sobie wyobrazić, kim byłaby jego teściowa — bo, choć jakoś
zaskakująco dziwnie to brzmiało, to takie pozostawały fakty.
— Jak myślisz — zastanawiał się
na głos — gdybyśmy się bliżej poznali, polubiliby mnie? Chętnie odpowiedziałbym
na to pytanie na odwrót — rzekł po chwili — ale z moim ojcem więcej niż na
pewno byś się nie polubiła, a swojej matki tak naprawdę w ogóle nie znałem,
więc nie mam bladego pojęcia, jak by się zachowywała.
W tym wszystkim był jeszcze
Louis, jej mały, ukochany braciszek. Athan zastanawiał się, czy powinien
poruszać ten temat, ale ostatecznie zrezygnował. I tak ta pogawędka nabrała
zbyt poważnego, ponurego tonu, a wspomnienie o bracie, którego być może odnalazła
pod inną postacią — choć i to przedziwnie brzmiało — mogło Arię tylko jeszcze
bardziej zdołować. Choć i jego ciekawił Petre Dumitrescu, ponieważ, wbrew temu,
co być może jego małżonka podejrzewała lub czego się bała, on naprawdę wierzył
w jej przeczucia. Nie miał powodu, by tego nie robić, choć owszem, początkowo
musiał sobie to dobrze przemyśleć i przeanalizować.
Nagła zmiana nastroju Arii mocno
Athana zaskoczyła i zmartwiła. Choć gdy wysłuchał jej wyjaśnień, zaraz
zrozumiał, że palnął gafę. Nie miał złych intencji, zadając to pytanie, choć
wcale się nie dziwił, że Aria zrozumiała je inaczej. Bo nie zrozumiała go źle.
Rozszerzyła temat o obszar, który Athan wolał ominąć, ale dostał za swoje i
został ukarany tymi nieudolnymi unikami w rozmowie. Zażenowany swoją
nieostrożnością, nie był w stanie nic powiedzieć. Przez moment nawet nie
wiedział, co powiedzieć, więc po prostu milczał, czując, jak po jego twarzy
rozchodziło się nieprzyjemne, piekące ciepło. Mógłby powiedzieć, że nie to miał
na myśli i łagodnie naprowadzić ją na właściwy temat, ale robienie z niej
głupiej lub nieuważnej tylko by ją obraziło i zdenerwowało. Dlatego milczał. I
nawet gdy Aria już lekko się uspokoiło, to nie sprawiło, że Athan poczuł się
jakkolwiek lepiej. Mógłby jej powiedzieć, że powodów przeniesienia jej na kilka
lat do Elijaha było kilka i jednym z nich było pragnienie, by Aria poszerzała
horyzonty. Elijah był dużo bardziej doświadczonym wampirem, ale i człowiekiem,
mógł więc przekazać Arii wiele wiedzy, której on nie posiadał. Co więcej,
chciał, by Aria wydostała się wreszcie z Blickling, by poznała Londyn, by mogła
odetchnąć w większej przestrzeni, by mogła zaznać innego życia. Ale jakie to
miało teraz znaczenie? Żadne. Oferując jej zamieszkanie u Elijaha, Athan nie
miał złych intencji. Nie sądził też, że Aria aż tak emocjonalnie to odbierze, i
to negatywnie. Nie sądził, że uzna to za wygnanie, a nie za zaoferowanie czegoś
więcej niż ta jedna rezydencja na angielskiej wsi. On sam wtedy dużo czasu
spędził w Szkocji, ale odwiedzał Londyn, a w tym także Arię, dlatego chyba nie
spodziewał się aż tak opłakanych konsekwencji tej decyzji.
Mógłby jej teraz to wszystko
powiedzieć. Ale wiedział, choć wiedział to od niedawna, że było już na to
stanowczo za późno. Dlatego jedynie pokiwał głową i choć korciło go, by choć
delikatnie to sprostować, nie powiedział ani słowa. Być może popełnił w ten
sposób duży błąd, ale bał się, że cokolwiek odpowie, to tylko pogorszy sprawę.
Gdy Aria uroniła kilka łez,
przestraszył się nie na żarty. Choć nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu, gdy
oskarżyła go o brak umiejętności w organizowaniu romantycznych wieczorów.
— Tak, chyba jestem w tym
fatalny. Wybacz — dodał ciszej z ciepłym, nieco przepraszającym uśmiechem. —
Obiecuję, że to naprawię. W przyszłym tygodniu zabiorę cię na randkę! Jeszcze
nie wiem, gdzie i jaką, ale coś wymyślę i obiecuję, że będziesz zadowolona. I
będziemy rozmawiać o samych miłych rzeczach, tylko i wyłącznie! Wieczory
zwierzeń nam nie wychodzą — zawyrokował odrobinę poważniejszym tonem — bo oboje
mamy za dużo ponurych rzeczy do zwierzania z naszej przeszłości. Ja... —
westchnął, nie będąc pewien, czy powinien to mówić — czegoś takiego potrzebuję.
Słuchać, ale i mówić. Wymieniać się swoimi wspomnieniami, by mieć okazję
powyrzucać z siebie te wszystkie traumy. Chyba naprawdę cholernie tego
potrzebuję — dodał, tym razem już bardzo ponuro. — Jesteś jedyną osobą, z którą
mogę o tym porozmawiać, ale nie chcę cię tym obarczać. Nie lubię patrzeć na
ciebie, gdy jesteś taka przygnębiona — rzekł z żalem, długo i powoli muskając
kciukiem jej policzek. — Może to po prostu dla ciebie za dużo, wiem o tym. Ot,
taka z nas dobrana para, że oboje potrzebujemy terapii — dokończył gorzko. — Ty
chociaż próbowałaś. Ja też powinienem, wiem o tym. Ale nie umiałbym się
otworzyć i komuś obcemu opowiedzieć o... sama wiesz, o czym. Wstręt w jego
oczach pewnie za bardzo by mi nie pomógł. Więc może ustalmy — powiedział, nieco
bardziej dziarskim tonem — że ograniczymy te wieczorki do minimum. Albo całkiem
z nich zrezygnujemy. Nie jesteśmy w nich najlepsi.
Zamrugał nagle, nie rozumiejąc,
co znowu w niego wstąpiło. Najpierw proponuje jej przeprosinową randkę, a potem
znowu zaczyna jej smęcić.
— Nie wierzę — zaśmiał się kpiąco
— ja znowu to robię! Znowu cię przygnębiam! Zapomnij o tym, co powiedziałem.
Rany, jestem w tym naprawdę fatalny. Przepraszam. Nie umiem zapanować nad swoim
pesymizmem.
To, co Aria powiedziała o Lakricii
bardzo go zmartwiło, zwłaszcza o tym, że to nie Aria odrzucała „ofertę”
znajomości, a Lari. Z jednej strony go to nie dziwiło, z drugiej żałował, że
tak się działo. Ale z trzeciej — doskonale wiedział, że dla jego lubej ten
temat był co najmniej niełatwy. Czy rzeczywiście byłaby zdolna się z nią zaprzyjaźnić?
Athan, choć bardzo, ale to bardzo by tego chciał, jakoś nie umiał sobie tego
wyobrazić. Jednak nie zamierzał niczego komentować — poza jednym. To jedno
koniecznie musiał sprostować.
— Poczekaj — poprosił — ani myślę
się kłócić. Bo masz rację. To znaczy... może nie w zamkniętym ośrodku, bo to
może... no wiesz, to radykalne, ale na pewno Lari potrzebuje pomocy. Obiecuję z
nią o tym porozmawiać. Może niech zacznie od terapii albo sesji z psychiatrą,
ale na własnych rachunkach, by nie czuła się zbyt... zniewolona. Wiesz... —
westchnął — niepotrzebnie tak wybuchowo zareagowałem ostatnim razem, jak o tym
rozmawialiśmy. Byłem wtedy rozemocjonowany po rozmowie z Gudrun, fakt, ale nie
miałaś niczego złego na myśli. Wydaje mi się... że ja tak podświadomie, głęboko
podświadomie bagatelizuję jej krzywdę, więc uważam, że nie potrzebuje aż takiej
pomocy. A wszystko to po to, by się samemu we własnych oczach wybielić. To jest
dopiero żałosne, co? — mruknął wyjątkowo posępnie.
Nawet mimo tego, że niedawno sam
zabronił sobie zbytniego użalania się nad sobą, to musiał złamać swój zakaz
użalania się nad sobą. Pokiwał z irytacją głową.
— Znowu to robię — burknął — więc
już się zamykam. A kolacja to bardzo dobry pomysł! — zawołał entuzjastycznie. —
Wiadomo, jeszcze nie teraz, ale tak za tydzień, może dwa, Ish już serio powinien
być w dobrej formie. Już teraz jest lepiej, ale za jakiś tydzień pewnie już będzie
w miarę okej, a my zdążymy się przygotować. Dawno tego skurczybyka nie
widziałem — przyznał z zastanowieniem, mając na myśli Davida. — Ciekawe, co tam
się u niego dzieje. Cóż, dowiemy się. Za Vincentem bym się nie upierał — mruknął,
udając skrzywioną minę — ale niech ci będzie. Któregoś razu moglibyśmy może
Rudą zaprosić? — zaproponował. — Niekoniecznie teraz, ale tak ogólnie, byście
się trochę lepiej poznały.
O ile on ze swoją szaloną
przyjaciółką miał kontakt dzień w dzień, tak, o dziwo, Aria niezbyt dobrze ją
znała. Czy by się polubiły? Athan nie miał pojęcia, choć obawiał się, że
istniało też spore ryzyko, że by się pozabijały. Ale nie przekona się, jeśli
nie spróbuje, stąd ta propozycja. Choć nie będzie widział problemu, jeśli Aria
odmówi.
— Ostatnio też myślałem o czymś
jeszcze — odparł po chwili. — To było, że tak to ujmę, nie za twoich czasów,
ale jakieś… nie wiem, czy to już dziesięć lat minęło, coś koło tego… w każdym
razie, te prawie dziesięć lat temu po raz pierwszy zorganizowałem tutaj bal z
okazji święta hrabstwa Norfolk, ono przypada na dwudziestego piątego stycznia.
Ostatni raz zorganizowałem ten bal prawie dwa lata temu.
Nie wspomniał o tym, że to właśnie
tamtego dnia dowiedział się o śmierci Elijaha. Nie chciał ich obojga jeszcze
bardziej dołować.
— Z różnych, wiadomych przyczyn,
nie mogłem kontynuować tradycji — tłumaczył — choć burmistrz od czasu do czasu
się przypomina i pyta, czy to tymczasowa przerwa, czy całkowicie zawiesiłem to
wydarzenie. Zbywałem go, bo długo nie wiedziałem nawet, na czym stoję.
Oczywiście na organizację przyszłej edycji jest już za późno, ale pomyślałem,
że spytam cię o zdanie, czy chcielibyśmy to w przyszłości kontynuować. To błahostka
w porównaniu do wszystkiego innego, co nas ostatnio spotkało, dlatego nie przywiązywałem
do tego uwagi. Co ty na to?
Tak właściwie to nie miał najlepszych
wspomnień z ostatnim balem, a przyczyny były oczywiste. Bał się więc, że
kolejne edycje także będą przez niego nieprzychylnie przyjmowane, nawet
podświadomie. Lecz mimo to chciał spróbować. Lubił tę społeczność i skoro miał możliwość,
chciał się im jakoś przysłużyć. Bal stał się świeżą, choć popularną tradycją i
odbijał się szerokim echem po bliższej i dalszej okolicy. Marisa często
wykorzystała to zamieszanie na wspomaganie swojej fundacji, a wielu okolicznych
mieszkańców mogło sobie dorobić. Tylko pani Adrianna była niezadowolona, że
obcy kręcili się po domu, ale i to dało się jakoś załagodzić.
Mając nadzieję, że da się jeszcze
jakoś ten wieczór uratować, przysunął Arię bliżej siebie, wygodniej poprawiając
jej nogi na swoich. Przyjrzał jej się chwilę z wielką czułością, nie
przerywając tego momentu żadnymi słowami. Dopiero po chwili powiedział tych
kilka, które jako jedyne pasowały do sytuacji.
— Kocham cię, wiesz? — spytał
cicho, czule. — Kocham cię tak bardzo, bardzo mocno.
Po tych słowach pocałował ją w
usta, a całował ją długo, choć delikatnie. I tęsknie. Tak jakby już od dawna
tego nie doświadczył, jakby od zbyt dawna nie smakował jej ust. W
rzeczywistości było inaczej, lecz Athan miał wrażenie, że na powrót musieli się
do siebie zbliżyć, bo może powiedzieć, że zrobili krok w tył to za dużo, ale za
to określenie, że stanęli w miejscu, było bardziej pasujące. A oni powinni
zmierzać naprzód, powinni w tej podróży trzymać się za ręce i nigdy ich nie
puszczać.
— A żeby ten wieczór uprzyjemnić… — zaczął, udając enigmatyczny ton — spróbujmy z innym zestawem pytań. Naaa… na przykład… — udał, ze głęboko się nad czymś zastanawia. — Co najbardziej we mnie lubisz? A zwłaszcza jeśli wcześniej tego nie lubiłaś? Albo nie — mruknął — to nie. Inaczej. Przywołaj mi twoje najbardziej szalone wyzwanie, jakiego się podjęłaś. Ot, twoje największe w życiu szaleństwa. Wiem, że jest ich mnóstwo — zaśmiał się — i pewnie niejedno mi włos na karku zjeży, ale chcę o tym posłuchać. Teraz. Z twoim uśmiechem na twarzy, tym pełnym ekscytacji, determinacji i odrobiny zawstydzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz