ROZDZIAŁ 659

ATHANASIUS

Bardzo miło było obserwować, jak Aria uśmiechała się do swoich wspomnień, które on sam w niej wywołał. Athan cieszył się, że przywołanie w pamięci ojca oraz zwrócenie uwagi na to, jak pieszczotliwie ją nazywał, wzbudziło w niej delikatne radość i wzruszenie. Choćby więc dlatego warto było o tym powiedzieć i dlatego nagle nabrał ochoty, by ten wątek kontynuować. Choć na moment uzupełnił go czymś innym: zaśmiał się cicho, gdy Aria wspomniała o tym, jak traktował Gudrun. Porównanie go do jej ojca bardzo go rozczuliło.

— Myślisz? — spytał, szeroko uśmiechnięty. — Naprawdę sądzisz, że będę podobny? Ja się boję, że będę dla nich zbyt surowy. Sama wiesz, że taki bywam. I że będę nadopiekuńczy. A na pewno będę. Już jestem, sama wiesz. I taak — westchnął lekko — chyba nigdy nie przestanę traktować Gudrun jak dziecko. Wiem, że to złe, ale nie umiem spojrzeć na nią jak na dorosłą kobietę. I chyba się boję. Boję się, że jak aż za bardzo dorośnie i aż za bardzo się usamodzielni, to… stanie się taką dorosłą, jak my. Nie wiem, czy wiesz, co mam na myśli — przyznał z odrobiną niezręczności. — To tak, jakby nagle przestała być moją córką, a stała się, no nie wiem, sąsiadką. Albo lokatorką. Wiem, to idiotyczne — przyznał otwarcie — ale nic na to nie poradzę.

Oboje wiedzieli, że nie dało się go wyleczyć z tej nad/opiekuńczości, więc nie tłumaczył tego dalej. Zamiast tego wrócił do tematu Jamesa Vasco, bo cały czas miał coś, co chciał powiedzieć.

— Widziałem się z twoim ojcem tylko chwilę — zauważył — ale teraz, jak nad tym myślę, wydaje mi się, że jesteś do niego bardzo podobna. Oczywiście, trudno to stwierdzić na podstawie jednej rozmowy, ale to jest to, o czym mówiłem: on wydawał mi się kimś w typie... stanowczego marzyciela. Był precyzyjny, twardo stąpał po ziemi, ale nie brakowało mu jakiejś takiej otwartości i lekkości umysłu. Musiał to mieć, jeśli uwierzył w istnienie wampirów. I ty mi w tym do niego pasujesz, bo przecież też jesteś jednocześnie stanowcza, choć tkwi w tobie artystyczna dusza. To ciekawe połączenie, chyba dość rzadko spotykane.

Miał nadzieję, że Aria uzna te słowa za komplement, bo w istocie nimi były. Co więcej, ta refleksja skłoniła go do dalszych przemyśleń, to zaś doprowadziło go do wniosku, że kiedyś być może wcale nie uznałby tego za komplement. Nie lubił silnych jednostek, a zwłaszcza silniejszych od niego — i bynajmniej nie mówił tu o sile fizycznej. Tymczasem Aria pod względem hartu ducha rosła w oczach i o ile kiedyś Athan chciał próbować to jakoś temperować, dziś chroniłby tej siły za wszelką cenę. Zwłaszcza że już dawno przyznał, że jego ukochana jest po stokroć silniejsza od niego.

— Jaka była twoja matka? — spytał z ciekawością. — Bo jaki był twój ojciec, już mniej więcej wiem. Twoja mama musiała sama sobie radzić z dwójką dzieci, co sprawiło, że nabrała pewnej surowości, bo tego wymagała od niej sytuacja. Ale jak jeszcze ja wspominasz? Jestem ciekaw twoich opowieści rodzinnych.

Najwyraźniej za mało o tym rozmawiali, bo Athan podczas tych dywagacji o rodzinie zdał sobie sprawę, że nie umiał sobie wyobrazić, kim byłaby jego teściowa — bo, choć jakoś zaskakująco dziwnie to brzmiało, to takie pozostawały fakty.

— Jak myślisz — zastanawiał się na głos — gdybyśmy się bliżej poznali, polubiliby mnie? Chętnie odpowiedziałbym na to pytanie na odwrót — rzekł po chwili — ale z moim ojcem więcej niż na pewno byś się nie polubiła, a swojej matki tak naprawdę w ogóle nie znałem, więc nie mam bladego pojęcia, jak by się zachowywała.

W tym wszystkim był jeszcze Louis, jej mały, ukochany braciszek. Athan zastanawiał się, czy powinien poruszać ten temat, ale ostatecznie zrezygnował. I tak ta pogawędka nabrała zbyt poważnego, ponurego tonu, a wspomnienie o bracie, którego być może odnalazła pod inną postacią — choć i to przedziwnie brzmiało — mogło Arię tylko jeszcze bardziej zdołować. Choć i jego ciekawił Petre Dumitrescu, ponieważ, wbrew temu, co być może jego małżonka podejrzewała lub czego się bała, on naprawdę wierzył w jej przeczucia. Nie miał powodu, by tego nie robić, choć owszem, początkowo musiał sobie to dobrze przemyśleć i przeanalizować.

Nagła zmiana nastroju Arii mocno Athana zaskoczyła i zmartwiła. Choć gdy wysłuchał jej wyjaśnień, zaraz zrozumiał, że palnął gafę. Nie miał złych intencji, zadając to pytanie, choć wcale się nie dziwił, że Aria zrozumiała je inaczej. Bo nie zrozumiała go źle. Rozszerzyła temat o obszar, który Athan wolał ominąć, ale dostał za swoje i został ukarany tymi nieudolnymi unikami w rozmowie. Zażenowany swoją nieostrożnością, nie był w stanie nic powiedzieć. Przez moment nawet nie wiedział, co powiedzieć, więc po prostu milczał, czując, jak po jego twarzy rozchodziło się nieprzyjemne, piekące ciepło. Mógłby powiedzieć, że nie to miał na myśli i łagodnie naprowadzić ją na właściwy temat, ale robienie z niej głupiej lub nieuważnej tylko by ją obraziło i zdenerwowało. Dlatego milczał. I nawet gdy Aria już lekko się uspokoiło, to nie sprawiło, że Athan poczuł się jakkolwiek lepiej. Mógłby jej powiedzieć, że powodów przeniesienia jej na kilka lat do Elijaha było kilka i jednym z nich było pragnienie, by Aria poszerzała horyzonty. Elijah był dużo bardziej doświadczonym wampirem, ale i człowiekiem, mógł więc przekazać Arii wiele wiedzy, której on nie posiadał. Co więcej, chciał, by Aria wydostała się wreszcie z Blickling, by poznała Londyn, by mogła odetchnąć w większej przestrzeni, by mogła zaznać innego życia. Ale jakie to miało teraz znaczenie? Żadne. Oferując jej zamieszkanie u Elijaha, Athan nie miał złych intencji. Nie sądził też, że Aria aż tak emocjonalnie to odbierze, i to negatywnie. Nie sądził, że uzna to za wygnanie, a nie za zaoferowanie czegoś więcej niż ta jedna rezydencja na angielskiej wsi. On sam wtedy dużo czasu spędził w Szkocji, ale odwiedzał Londyn, a w tym także Arię, dlatego chyba nie spodziewał się aż tak opłakanych konsekwencji tej decyzji.

Mógłby jej teraz to wszystko powiedzieć. Ale wiedział, choć wiedział to od niedawna, że było już na to stanowczo za późno. Dlatego jedynie pokiwał głową i choć korciło go, by choć delikatnie to sprostować, nie powiedział ani słowa. Być może popełnił w ten sposób duży błąd, ale bał się, że cokolwiek odpowie, to tylko pogorszy sprawę.

Gdy Aria uroniła kilka łez, przestraszył się nie na żarty. Choć nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu, gdy oskarżyła go o brak umiejętności w organizowaniu romantycznych wieczorów.

— Tak, chyba jestem w tym fatalny. Wybacz — dodał ciszej z ciepłym, nieco przepraszającym uśmiechem. — Obiecuję, że to naprawię. W przyszłym tygodniu zabiorę cię na randkę! Jeszcze nie wiem, gdzie i jaką, ale coś wymyślę i obiecuję, że będziesz zadowolona. I będziemy rozmawiać o samych miłych rzeczach, tylko i wyłącznie! Wieczory zwierzeń nam nie wychodzą — zawyrokował odrobinę poważniejszym tonem — bo oboje mamy za dużo ponurych rzeczy do zwierzania z naszej przeszłości. Ja... — westchnął, nie będąc pewien, czy powinien to mówić — czegoś takiego potrzebuję. Słuchać, ale i mówić. Wymieniać się swoimi wspomnieniami, by mieć okazję powyrzucać z siebie te wszystkie traumy. Chyba naprawdę cholernie tego potrzebuję — dodał, tym razem już bardzo ponuro. — Jesteś jedyną osobą, z którą mogę o tym porozmawiać, ale nie chcę cię tym obarczać. Nie lubię patrzeć na ciebie, gdy jesteś taka przygnębiona — rzekł z żalem, długo i powoli muskając kciukiem jej policzek. — Może to po prostu dla ciebie za dużo, wiem o tym. Ot, taka z nas dobrana para, że oboje potrzebujemy terapii — dokończył gorzko. — Ty chociaż próbowałaś. Ja też powinienem, wiem o tym. Ale nie umiałbym się otworzyć i komuś obcemu opowiedzieć o... sama wiesz, o czym. Wstręt w jego oczach pewnie za bardzo by mi nie pomógł. Więc może ustalmy — powiedział, nieco bardziej dziarskim tonem — że ograniczymy te wieczorki do minimum. Albo całkiem z nich zrezygnujemy. Nie jesteśmy w nich najlepsi.

Zamrugał nagle, nie rozumiejąc, co znowu w niego wstąpiło. Najpierw proponuje jej przeprosinową randkę, a potem znowu zaczyna jej smęcić.

— Nie wierzę — zaśmiał się kpiąco — ja znowu to robię! Znowu cię przygnębiam! Zapomnij o tym, co powiedziałem. Rany, jestem w tym naprawdę fatalny. Przepraszam. Nie umiem zapanować nad swoim pesymizmem.

To, co Aria powiedziała o Lakricii bardzo go zmartwiło, zwłaszcza o tym, że to nie Aria odrzucała „ofertę” znajomości, a Lari. Z jednej strony go to nie dziwiło, z drugiej żałował, że tak się działo. Ale z trzeciej — doskonale wiedział, że dla jego lubej ten temat był co najmniej niełatwy. Czy rzeczywiście byłaby zdolna się z nią zaprzyjaźnić? Athan, choć bardzo, ale to bardzo by tego chciał, jakoś nie umiał sobie tego wyobrazić. Jednak nie zamierzał niczego komentować — poza jednym. To jedno koniecznie musiał sprostować.

— Poczekaj — poprosił — ani myślę się kłócić. Bo masz rację. To znaczy... może nie w zamkniętym ośrodku, bo to może... no wiesz, to radykalne, ale na pewno Lari potrzebuje pomocy. Obiecuję z nią o tym porozmawiać. Może niech zacznie od terapii albo sesji z psychiatrą, ale na własnych rachunkach, by nie czuła się zbyt... zniewolona. Wiesz... — westchnął — niepotrzebnie tak wybuchowo zareagowałem ostatnim razem, jak o tym rozmawialiśmy. Byłem wtedy rozemocjonowany po rozmowie z Gudrun, fakt, ale nie miałaś niczego złego na myśli. Wydaje mi się... że ja tak podświadomie, głęboko podświadomie bagatelizuję jej krzywdę, więc uważam, że nie potrzebuje aż takiej pomocy. A wszystko to po to, by się samemu we własnych oczach wybielić. To jest dopiero żałosne, co? — mruknął wyjątkowo posępnie.

Nawet mimo tego, że niedawno sam zabronił sobie zbytniego użalania się nad sobą, to musiał złamać swój zakaz użalania się nad sobą. Pokiwał z irytacją głową.

— Znowu to robię — burknął — więc już się zamykam. A kolacja to bardzo dobry pomysł! — zawołał entuzjastycznie. — Wiadomo, jeszcze nie teraz, ale tak za tydzień, może dwa, Ish już serio powinien być w dobrej formie. Już teraz jest lepiej, ale za jakiś tydzień pewnie już będzie w miarę okej, a my zdążymy się przygotować. Dawno tego skurczybyka nie widziałem — przyznał z zastanowieniem, mając na myśli Davida. — Ciekawe, co tam się u niego dzieje. Cóż, dowiemy się. Za Vincentem bym się nie upierał — mruknął, udając skrzywioną minę — ale niech ci będzie. Któregoś razu moglibyśmy może Rudą zaprosić? — zaproponował. — Niekoniecznie teraz, ale tak ogólnie, byście się trochę lepiej poznały.

O ile on ze swoją szaloną przyjaciółką miał kontakt dzień w dzień, tak, o dziwo, Aria niezbyt dobrze ją znała. Czy by się polubiły? Athan nie miał pojęcia, choć obawiał się, że istniało też spore ryzyko, że by się pozabijały. Ale nie przekona się, jeśli nie spróbuje, stąd ta propozycja. Choć nie będzie widział problemu, jeśli Aria odmówi.

— Ostatnio też myślałem o czymś jeszcze — odparł po chwili. — To było, że tak to ujmę, nie za twoich czasów, ale jakieś… nie wiem, czy to już dziesięć lat minęło, coś koło tego… w każdym razie, te prawie dziesięć lat temu po raz pierwszy zorganizowałem tutaj bal z okazji święta hrabstwa Norfolk, ono przypada na dwudziestego piątego stycznia. Ostatni raz zorganizowałem ten bal prawie dwa lata temu.

Nie wspomniał o tym, że to właśnie tamtego dnia dowiedział się o śmierci Elijaha. Nie chciał ich obojga jeszcze bardziej dołować.

— Z różnych, wiadomych przyczyn, nie mogłem kontynuować tradycji — tłumaczył — choć burmistrz od czasu do czasu się przypomina i pyta, czy to tymczasowa przerwa, czy całkowicie zawiesiłem to wydarzenie. Zbywałem go, bo długo nie wiedziałem nawet, na czym stoję. Oczywiście na organizację przyszłej edycji jest już za późno, ale pomyślałem, że spytam cię o zdanie, czy chcielibyśmy to w przyszłości kontynuować. To błahostka w porównaniu do wszystkiego innego, co nas ostatnio spotkało, dlatego nie przywiązywałem do tego uwagi. Co ty na to?

Tak właściwie to nie miał najlepszych wspomnień z ostatnim balem, a przyczyny były oczywiste. Bał się więc, że kolejne edycje także będą przez niego nieprzychylnie przyjmowane, nawet podświadomie. Lecz mimo to chciał spróbować. Lubił tę społeczność i skoro miał możliwość, chciał się im jakoś przysłużyć. Bal stał się świeżą, choć popularną tradycją i odbijał się szerokim echem po bliższej i dalszej okolicy. Marisa często wykorzystała to zamieszanie na wspomaganie swojej fundacji, a wielu okolicznych mieszkańców mogło sobie dorobić. Tylko pani Adrianna była niezadowolona, że obcy kręcili się po domu, ale i to dało się jakoś załagodzić.

Mając nadzieję, że da się jeszcze jakoś ten wieczór uratować, przysunął Arię bliżej siebie, wygodniej poprawiając jej nogi na swoich. Przyjrzał jej się chwilę z wielką czułością, nie przerywając tego momentu żadnymi słowami. Dopiero po chwili powiedział tych kilka, które jako jedyne pasowały do sytuacji.

— Kocham cię, wiesz? — spytał cicho, czule. — Kocham cię tak bardzo, bardzo mocno.

Po tych słowach pocałował ją w usta, a całował ją długo, choć delikatnie. I tęsknie. Tak jakby już od dawna tego nie doświadczył, jakby od zbyt dawna nie smakował jej ust. W rzeczywistości było inaczej, lecz Athan miał wrażenie, że na powrót musieli się do siebie zbliżyć, bo może powiedzieć, że zrobili krok w tył to za dużo, ale za to określenie, że stanęli w miejscu, było bardziej pasujące. A oni powinni zmierzać naprzód, powinni w tej podróży trzymać się za ręce i nigdy ich nie puszczać.

— A żeby ten wieczór uprzyjemnić… — zaczął, udając enigmatyczny ton — spróbujmy z innym zestawem pytań. Naaa… na przykład… — udał, ze głęboko się nad czymś zastanawia. — Co najbardziej we mnie lubisz? A zwłaszcza jeśli wcześniej tego nie lubiłaś? Albo nie — mruknął — to nie. Inaczej. Przywołaj mi twoje najbardziej szalone wyzwanie, jakiego się podjęłaś. Ot, twoje największe w życiu szaleństwa. Wiem, że jest ich mnóstwo — zaśmiał się — i pewnie niejedno mi włos na karku zjeży, ale chcę o tym posłuchać. Teraz. Z twoim uśmiechem na twarzy, tym pełnym ekscytacji, determinacji i odrobiny zawstydzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^