ROZDZIAŁ 657

ATHANASIUS

Rozmowa niespodziewanie przeniosła się na inne, spokojniejsze wody — dosłownie i w przenośni. Athana nieco zaskoczyło, że Aria całkowicie przemilczała całą jego ponurą mowę i choć sprawiło to, że poczuł delikatne ukłucie żalu, zaraz uznał, że stało się najlepiej jak mogło, aby podnieść jakość tej rozmowy i przyjemność z jej prowadzenia. Gdyby kontynuował, najpewniej doprowadziłby Arię w końcu do płaczu, a w najgorszym razie do kłótni, więc zmiana tematu, nawet jeśli tak nagła, mogła im tylko pomóc.

Choć całkiem ironicznym było, że jeszcze chwilę temu mówił o tym, że nie lubił w niej zamiatania rzeczy pod dywan.

Przynajmniej wiedział, że miał rację, myśląc sobie, że nie powinien zbyt często zajmować Arii swoimi niepokojami i wahaniami. A najlepiej, by robić to możliwie jak najrzadziej.

Dlatego postanowił dołączyć do małżonki we wspominaniu chwili, w której rozpoczęła się ich wspólna przygoda. Poruszali ten temat nieraz, w zasadzie każde z nich wiedziało, jak to wyglądało z perspektywy tej drugiej osoby i zdołali poznać szczegóły tamtejszych okoliczności. Athan pamiętał, że Aria dowiedziała się wszystkiego w mało sprzyjających okolicznościach, bo przez Davida, który wszystko jej wypeplał, włącznie z informacjami, które w tamtym, dość napiętym czasie, mogły co najwyżej coś między nimi popsuć, ale na pewno nie naprawić. Do dziś pamiętał, jak kłócili się na parkingu szpitala i aż szarpnęło nim dziwne uczucie, ni to wzruszenie, ni to niepokój. Uczucie to dotyczyło świadomości tamtych czasów. Czasów tuż po śmierci Elijaha, czasów, gdy wraz z Arią dopiero się na nowo poznawali po niemal stuletniej rozłące. To wszystko było tak surrealistyczne!, tak nierealne! Aż dziw brał, że kiedyś to wszystko naprawdę się wydarzyło. Dziś Athan nie umiał sobie tego wyobrazić, ale wiedział jednocześnie, że w tamtym czasie był zupełnie innym człowiekiem. Być może Aria nie dostrzega w nim aż tak wielkich zmian, reszta jego otoczenia najpewniej nie zauważa ich wcale, a jednak Athan wyraźnie czuł, jak wiele się w nim zmieniło, w większości na dobre. A przynajmniej taką miał nadzieję.

Nawet nie drgnął, kiedy Aria w trakcie zadawania swojego pytanie wspomniała, że początkowo nie chciał jej przemieniać.

— Nie chciałem — przyznał bez ogródek. Nie widział powodu, by to ukrywać. — Sama wiesz, że nie nadawałem się raczej na opiekuna, a przynajmniej we własnym mniemaniu. Dopiero sam ze sobą powoli wychodziłem na prostą, chyba pierwszy raz w życiu czułem, że zaczynam się lubić z tą taką spokojną stabilizacją. Ot, nie miałem życia poza pracą, którą wreszcie, mimo lat od zdobycia dyplomu, naprawdę zaczynałem lubić. Nie chciałem tego zmieniać, bo to był właśnie ten moment, w którym rosła we mnie niechęć do nagłych i większych zmian, która, jak wiesz, została mi do dziś. Całe swoje życie przeżyłem na wiecznych zmianach, które sam z ochotą sobie narzucałem, aż wreszcie całkiem się tym zmęczyłem. A Stworzony pod opieką to duża zmiana. Bardzo — dodał, z jakiegoś powodu nieco intensywniej patrząc na Arię. — No i… — wznowił po chwili, choć tym razem jego twarz rozświetlił delikatny, nieco rozbawiony uśmiech — jest coś jeszcze, jeszcze jeden powód. Po prostu… twój ojciec całą rozmowę mówił o tobie jak o małej dziewczynce — wyznał. — Oczywiście, nie ma w tym nic dziwnego, w końcu byłaś jego ukochaną córeczką. I on tak się o tobie wyrażał: jak o małej córeczce. Takich słów używał, tak mocno i czule zdrobnionych, że z góry założyłem, że chodzi o małe dziecko. Dlatego uparcie nie chciałem się zgodzić. Bo przemienić dorosłego być może jeszcze bym mógł, ale nie dziecko.

Brzmiało to dość okrutnie, ale niepisaną zasadą wśród wampirzej społeczności było nieprzemienianie dzieci. Wszystko przez fakt, że po przemianie takie maluchy rozwijały się psychicznie, choć też tylko do pewnego momentu. Fizycznie natomiast nie rozwijały się wcale, jako że wampiryzm zatrzymywał wszelkie procesy starzenia. Takie przemienione dziecko na zawsze pozostałoby dorosłym w dziecięcej skórze, co byłoby ogromną krzywdą. Czysto teoretycznie Athan złamał tę niepisaną zasadę, przemieniając Gudrun, która w tamtym momencie miała siedemnaście lat. I do dziś to po niej widać, jako że już zawsze zostanie w niej ten charakter buntowniczej, szalonej nastolatki. Ale jej ciało zdążyło już dostatecznie dojrzeć, dlatego przemiana nie była aż tak kontrowersyjna.

— Jaki byłem dla ciebie na samym początku? — spytał, nagle zaciekawiony odpowiedzią na to dość niespodziewane pytanie. — Jak mnie postrzegałaś, pomijając twoje zauroczenie? Wiesz, co mam na myśli? To, czy widziałaś po mnie, że może coś robiłem wobec ciebie na siłę, że może cię tam nie chciałem… to nie była prawda — uzupełnił pospiesznie — ale może tak ci się wydawało? Ja sam na początku sądziłem, że radzę sobie fatalnie jako opiekun — przyznał z kwaśną miną. — Bardzo często prosiłem Elijaha i Marisę o radę i zakładałem, że jak tylko ukończysz szkolenie, opuścisz Blickling i to wcale nie dlatego, że ja bym tego chciał, tylko dlatego, że sama będziesz tego chciała, mając dość mojego nieudolnego opiekunowania. Czasami czułem się przy tobie bardzo niezręcznie — przyznał ze śmiechem. — Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić, jak się wobec ciebie zachować, jak zachowywać się jako Stwórca. I miałem bardzo głębokie poczucie, że byłem w tej roli fatalny. Potem po prostu chyba jakoś do tego poczucia przywykłem i uznałem, że co będzie, to będzie — ja zrobię, co w mojej mocy, by nauczyć cię wszystkiego, co sam wiem, a ty potem sama zdecydujesz, co z tym zrobić.

Oczywiście, potem te plany uległy dużym zmianom. Aria nie chciała od niego dobrowolnie odejść i choć powodem najpewniej były uczucia, jakimi go darzyła, tak Athan cieszył się z tego powodu, mając nadzieję uczynić z niej swoją spadkobierczynię. Wszak, poza przyjaciółmi, nie miał na tym świecie nikogo — a już na pewno nikogo, kto mógłby przejąć całą jego wiedzę i majątek. Aria była do tego idealna, poza tym miała zaszczytne miejsce jego Pierwszej Stworzonej. Nawet jeśli w tamtym czasie Athan nie planował przemieniać żadnych kolejnych.

— Taak — przyznał z lekkim uśmiechem, gdy wrócili do tematu Jamesa Vasco — twój ojciec nie był łatwym rozmówcą. Był bardzo nieustępliwy, ale… to nie było takie nachalne. To było jednocześnie rozpaczliwe i stanowcze. Widać było, że to człowiek zdesperowany, ale jednocześnie pełen godności. Prawdę mówiąc… zabrzmi to brutalnie — ostrzegł — ale chyba właśnie ta mieszanka sprawiła, że nie wyrzuciłem go za drzwi.

Pamiętał, że była wtedy późna noc, albo raczej bardzo wczesny ranek, on miał jeszcze kilka godzin dyżuru, a leciał z nóg. Nie miał ochoty na żadne odwiedzony, więc był poirytowany wieścią, że ktoś chciał się z nim widzieć.

— Nie sądzę — odpowiedział na kolejne pytanie — by się mnie bał. I ja nie bałem się jego. Między nami nie padła ani razu wzmianka o wampiryzmie. On po prostu chciał, bym uratował jego córkę, bo doskonale wiedział, że i ja wiem, że mam takie możliwości. Tam było pełno takich półsłówek, niedopowiedzeń, ale i tak obaj się doskonale rozumieliśmy.

Milczał chwilę, gdy Aria wspominała pożegnanie ze swoim ojcem, którego już nigdy potem nie zobaczyła. Początkowo było to niemożliwe, ponieważ najpierw musiała przejść rekonwalescencję, a następnie długie i dokładne szkolenia. Gdy zaś była gotowa, sama mogła zadecydować, czy chce odszukać swoją rodzinę, ale miała zbyt wiele obaw. Jedną z nich był fakt, że jej bliscy zdołali pogodzić się z jej śmiercią, a nagłe rozdrapywanie ran mogło narobić więcej szkody niż mogłoby się wydawać. Athan nigdy nie kwestionował decyzji swojej Stworzonej, akceptował ją i nie komentował. Choć widział i czuł, jak wiele ją to kosztowało.

— Żałujesz? — spytał, czując nagłą potrzebę, by o to zagaić. — Żałujesz, że jednak się z nimi nie spotkałaś, gdy już byłaś gotowa? Spróbuj to sobie wyobrazić. Zostałabyś z nimi? Jak zmieniłoby się twoje życie, gdybyś postanowiła się z nimi spotkać?

Tym razem to on rozdrapywał zasklepione rany, wiedział o tym. Ale w pewnym sensie te rany już zostały otworzone — i to za sprawą Petre Dumitrescu, w którym jego ukochana dostrzegła swojego brata.

Następny temat, jaki się przewinął,  kompletnie go zaskoczył, bo zupełnie nie pasował do klimatu ich rozmowy. Z jednej strony wspominali sobie lepsze i gorsze czasy, a z drugiej nagle pojawiła się kwestia Lakricii. Athan zmieszał się odrobinę, dobrze wiedząc, że rozmowa o tym nie była łatwa dla żadnego z nich. Dziwił się nawet odrobinę, że Aria chciała o tym rozmawiać, ale skoro tak, to musiał jej odpowiedzieć.

— Wiem, wiem — mruknął ze zmęczeniem, przymykając na moment powieki i rozmasowując sobie czoło. — Wiem, że muszę z nią porozmawiać. W ogóle się z nią ostatnio nie widziałem. Pewnie myśli, że po prostu nie chcę — dodał ponuro. — I nie spieszę się z tym, bo to jeszcze nie jest czas, by powiadamiać o tym każdego — wytłumaczył trochę łagodniej. — O takich wieściach powinno się mówić w okolicach trzeciego miesiąca, kiedy ryzyko, że mogłoby się stać coś złego, bardzo mocno maleje, chociaż po matce jeszcze samej ciąży jakoś mocno nie widać. Ale wiem, że nie daje ci to spokoju — rzekł z westchnieniem — zwłaszcza że widujesz ją codziennie w pracy. Umówię się z nią i porozmawiam. A… a ty… rozmawiasz z nią coś? Czasami? — spytał nieco ostrożnie, wręcz lękliwie. — Macie jakikolwiek kontakt w pracy? Nie widzę nic złego, byście go nie miały — uzupełnił natychmiast.  — Ale pamiętam, jaka byłaś podekscytowana tą nową znajomością i za każdym razem, gdy sobie o tym myślę, jeszcze bardziej żałuję, że to wszystko skończyło się tak… kiepsko. Bo ani ja nie umiem z nią rozmawiać, chociaż ja w ogóle nie powinienem, ani ty nie możesz już patrzeć na nią tak jak wcześniej. Czy ta sytuacja — westchnął ciężko — ma w ogóle jakiekolwiek zalety? Czy tylko same wady?

Oczywiście, niezaprzeczalną zaletą było ocalenie Lakricii przed Blomem, ale tak poza tym? Od tamtego czasu między ich trójką nie istniało nic poza wzajemnym niepokojem. Tkwili w toksycznym trójkącie, w którym Lari bała się jego, on bał się jej, a między tym wszystkim stała Aria, nie mogąc przekonać się do znajomości z kimś, kto okazał się byłą partnerką jej narzeczonego. Ucięcie tego byłoby najprostszym rozwiązaniem, ale czy ono sprawi, że każde z nich nagle odetchnie z ulgą i radością? Nie, a być może nawet wprost przeciwnie.

— Spróbujmy może — mruknął z nieco krzywym uśmiechem — porozmawiać o czymś swobodniejszym? Bo zaraz nam się wisielcze humory zrobią. O ile już nie zrobiły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^