ATHANASIUS
Zaczynał czuć wyrzuty sumienia, ponieważ przez jego zwykły,
posępny nastrój ten wieczór, który miał być luźny, radosny i relaksujący,
zamieniał się powoli w stresującą terapię. Czy naprawdę tego potrzebowali? Najchętniej
odpowiedziałby, że nie. Przecież znali się od tak dawna, od jakiegoś czasu
stanowili oficjalnie parę, potrafili się porozumieć i w ogólnym rozrachunku
wyglądało na to, że sobie z tym wielkim zobowiązaniem radzili. Więc: czy tego
potrzebowali? Athan chciałby powiedzieć, że nie, ale za każdym razem, gdy w
taki sposób otwierał się przed Arią, niemal fizycznie czuł, jak z jego ramion
opada kolejny kamyczek, mniejszy lub większy. Bo owszem, całą wręcz skałę ze
swoich barków zrzucił w momencie, w którym wyjawił swojej ukochanej prawdę o
całej swojej przeszłości. Ale to nie oznaczało, że zrzucił z siebie wszystko.
Trochę gruzu wciąż zostało i Athan czuł teraz ogromną potrzebę wyrzucenia z
siebie wszystkiego, co przez dziesięciolecia tak skrzętnie i boleśnie w sobie
tłumił. Chciał się otworzyć przed Arią, chciał się jej zwierzać ze wszystkiego,
co leżało mu na sercu — a było tego przecież tak wiele. Właśnie dlatego
doceniał takie momenty szczerości miedzy nimi, choć jednocześnie starał się, by
nie pojawiały się między nimi za często. Nie dlatego, że tego nie chciał albo
nie ufał Arii dostatecznie. Powód był tylko jeden: nie chciał przerzucać tych
kamieni na nią. Wystarczająco mocno nadwyrężył jej psychikę, gdy zasypał ją
tymi wszystkimi szokującymi informacjami o sobie, zamiast jakkolwiek je
dawkować albo chociaż spróbować jakoś na to wszystko Arię przygotować. Nie
zrobił tego, czego bardzo żałował i czego nie chciał powtórzyć w przyszłości.
Dlatego starał się dawkować te momenty zbyt bolesnej szczerości, aby Aria nie
poczuła się nimi przytłoczona. Choć i tak cały czas się obawiał, że zbyt dużo
od niej oczekiwał, że niesienie całego tego ciężaru razem z nim było dla niej
zbyt wymagające.
Jednak ta ich sesja terapeutyczna miała tę zaletę, że także
Aria się otworzyła. I to na tyle, że zdołała go czymś mocno zaskoczyć, co przecież
zdarzało się dość rzadko, zwłaszcza ostatnio, kiedy tak dobrze się już
poznawali. A jednak informacja o tym, że Aria, najsilniejsza osoba, jaką w
życiu poznał i ktoś, kto byłby żywym wcieleniem słów „wola życia”, też myślała
o śmierci. Początkowo Athan był tym zszokowany i zadziałał instynktownie, zaraz
ją do siebie tuląc. Zrobił to na tyle delikatnie, by nie przerywać jej mowy,
ale jednocześnie na tyle wyraźnie, by to poczuła, by czuła, że był przy niej i
wspierał we wszystkim, co robiła i mówiła. Tymczasem ona rzeczywiście mówiła
dalej, a wyjaśnienie, które przedstawiła, rozwiało poprzednie zaskoczenie, zastępując
je zrozumieniem.
— Pragnienie śmierci — zaczął bardzo ostrożnie i powoli —
jest ostatnią rzeczą, o jaką bym cię posądził. Ale jednocześnie pierwszą
rzeczą, którą bym cię opisał, byłoby ogromne pragnienie ulżenia innym.
Wszystkim wokół siebie, a najbardziej swoim najbliższym. Zawsze, odkąd tylko cię
znam, najbardziej dbałaś o innych, siebie stawiając na odległym, drugim
miejscu. I nigdy nie było w tym miejsca na pychę, na pokazówkę. Biła… i cały
czas bije od ciebie ta szczerość, która nie pozwala ani na chwilę w ciebie
zwątpić, w ciebie i w twoje dobre intencje. Jako osoba z boku, obserwująca twoją
dobroć, to wzrusza, bardzo wzrusza — rzekł, spoglądając na Arię z czułością — i
pozwala wierzyć, że jest jeszcze dla nas nadzieja na tym świecie. Ale… —
zawahał się na moment. — Ale jako osoba z kręgu twoich najbliższych, niełatwo
się na to patrzy. Osobiście chciałbym, byś czasami pobyła taką egoistką, jakim
często ja jestem. Byś czasem pomyślała tylko o sobie. Nie wiem, czy to
potrafisz, a jeśli nie, to wcale źle o tobie nie świadczy. Chyba wręcz dobrze,
bym powiedział. Ale ja nie chcę, byś była idealna dla każdego dookoła. Chcę,
byś była idealna dla samej siebie. W swoich oczach. Albo i nie idealna, bo
wiem, że nie przyjmiesz niczego, co cię hamuje, co nie pozwala ci się rozwijać,
a przecież ideał to już stan ostateczny. Ale… chociaż byś wiedziała, jak
wartościowa jesteś. Ile jest w tobie siły, wiary, dla jak wielu jesteś
wsparciem i jak wielu z twojego otoczenia myśli o tym, jakie to szczęście, że
cię poznali i mieli cię przy sobie.
Nie miał na myśli tylko siebie. On wdzięczności za to, że miał
Arię tak blisko siebie, najprawdopodobniej nigdy nie zdoła okazać w dostateczny
sposób, nawet mimo tego, że się stara. Ale miał na myśli innych. Jej
przyjaciół, dla których była zawsze i o każdej porze. Wszystkich tych, którym z
taką ochotą i zaangażowaniem pomogła i wszystkich tym, którym dopiero pomoże —
a był pewien, że ich liczba wzrośnie ogromnie.
W ciszy słuchał, jak opowiadała o ich związku i pierwszym
poranku, w którym obudzili się razem. I choć ten gest nie pasował do sytuacji,
uśmiechnął się lekko pod nosem, gdy usłyszał jeden fragment.
— Tak, żebranie o uwagę i uczucia w tak nachalny sposób też
mi do ciebie nie pasuje — przyznał, nadal leciutko, niemal ledwo zauważalnie
uśmiechnięty. — Myślę… chyba straciłabyś tę małą odrobinkę w moich oczach,
gdybyś się na to zdecydowała. Co jest, oczywiście, straszną hipokryzją — dodał
z nagłym gniewem wybrzmiewającym w glosie — bo przecież sam przez tyle lat cię
poniewierałem swoim zachowaniem, a teraz śmiem twierdzić, że przez cokolwiek
straciłabyś w moich oczach. Co za absurd — warknął, niespodziewanie mocno na
siebie rozeźlony.
Rozmowa cały czas zataczała kręgi wokół tego, co się działo
po tamtej wyjątkowej nocy, ale dzięki temu Athan zdał sobie sprawę, że chyba
nigdy aż tak szczegółowo jej nie omawiali. Tuż po niej — no cóż, zdarzyło się,
ich wspólna noc okazała się faktem. Następnego dnia po prostu powiedzieli sobie
to, co niezbędne, ustalili jakieś podstawowe rzeczy i uznali, że najlepiej
będzie iść naprzód, bez oglądania się wstecz i roztrząsania powodów, przyczyn i
skutków. Dopiero teraz, dziesięciolecia później, odważyli się, by rozbić ten
temat na części pierwsze.
— A więc oboje leżeliśmy wtedy zestresowani — mruknął, prychnąwszy
cichutko. — Ale… to chyba nic aż tak złego. Ta pierwsza noc zawsze taka jest,
pełna niezręczności i niepewności. I nie miało przecież znaczenia, że znaliśmy
się już od dawna, skoro wtedy, tamtego wieczoru, tamtej nocy i tamtego ranka poznawaliśmy
się zupełnie od nowa. Rzekłbym nawet, że wtedy byliśmy sobie prawie obcy i
musieliśmy się do siebie jakoś dotrzeć.
Milczał jakiś czas, rozmyślając nad tamtym dniem. Nad tym,
co działo się dalej, nad rankiem, nad popołudniem, nad kolejnymi wspólnymi
wieczorami w nowej rzeczywistości. A jednak jego wspomnienia mimowolnie cały
czas wracały do tej nadrannej szarówki tuż po ich pierwszej wspólnej nocy.
— Chyba nie byłbym w stanie cię po tym tak po prostu
porzucić — przyznał. — Nie mógłbym spojrzeć ci w oczy i zupełnie bym zrozumiał
twoją decyzję o odejściu. Ale musisz wiedzieć — odważył się, patrząc jej w oczy
— że brałem taką opcję pod uwagę. Znasz mnie zbyt dobrze, by się tego nie domyślać.
Ale podjęcie tej decyzji kosztowałoby mnie dużo więcej niż się spodziewałem.
Chyba… chyba dużo więcej niż mógłbym znieść.
Mina delikatnie mu zrzedła, gdy Aria przyznała, że czasami przypadkiem
ujawniał swoje prawdziwe emocje. I nawet jeśli zupełnie nie powinien być tym
zaskoczony, odrobinę jednak był.
— To musiał być dla ciebie koszmar — prawie wyszeptał z
żalem. — Widzieć, że tylko udawałem. Co sobie wtedy myślałaś? Jak sądziłaś,
jakie były powody tego udawania? Musiałaś mieć jakieś teorie. Nie oszczędzaj
mnie w odpowiedzi — poprosił. — Teraz, choć zabrzmi to okrutnie, i tak to już
nie ma znaczenia.
Nie miało znaczenia tylko dlatego, że teraz niczego przed
nią nie udawał. I, co najważniejsze, nawet nie chciał tego robić.
— Ja od bardzo dawna sądziłem, że zasługiwałaś na kogoś
lepszego — powiedział z niespodziewaną stalą w głosie. — I nawet jak już cię
kochałem, starałem cię zeswatać z jakimiś młodziakami z dobrych domów, zresztą
dobrze o tym wiesz, nie znosiłaś tego. Chyba dobrze wychodziła mi rola takiego
sztywnego, nieznoszącego sprzeciwu opiekuna, co? — prychnął kpiąco. — Takiego,
co to dbał, by jego podopieczna nie przyniosła mu wstydu i by dobrze wyszła za
mąż, aby nieść chwałę rodu dalej. Nie musisz mi mówić, jakie to głupie —
ostrzegł — bo sam doskonale to wiem. Ale jedno się nie zmieniło. Nadal uważam,
że zasługujesz na kogoś lepszego.
Sam się zdziwił, z jakim trudem przyszło mu wypowiedzieć
ostatnie zdanie. Wszak nie powiedział niczego, co byłoby dla niego samego jakąś
nowością. Ba!, to nawet dla Arii nie była nowość. Ale to może ta świadomość, że
dziś nie oddałby jej nikomu, i to za żadne skarby, sprawiała mu taką trudność. Nie
oddałby jej nawet wtedy, gdyby taka opcja okazała się dla Arii lepsza. Może…
może wreszcie posłuchałby jego zdania. Posłuchałby, doskonale wiedząc i skrycie
na to licząc, że zawsze wybierze tylko jego.
— Gdy odeszłaś… czułem taką dziwną mieszankę emocji. Czułem
ogromny żal i tęsknotę. Miałem też poczucie zmarnowanej szansy, co może cię
zdziwić, ale naprawdę to czułem. Ale czułem też ulgę. Bo miałem nadzieję, że
gdy już się wyrwałaś z tej mojej złotej klatki, będziesz wreszcie szczęśliwsza.
Bo przecież ja ci nie mogłem dać tego, czego najbardziej pragnęłaś, musiałaś
więc zacząć szukać substytutu gdzieś indziej.
Athan uśmiechnął się niespodziewanie, gdy Aria postawiła
tezę, że nie lubił w niej tego, że nie rozpamiętywała złych chwil. To też nieco
go zaskoczyło, bo jak dotąd Aria była w swoich ocenach nieomylna. Aż do tego
momentu.
— To nieprawda — zaczął — że tego w tobie nie lubię. Ja ci
tego zazdroszczę, skarbie. Bo to jest coś, czego nigdy w swoim życiu nie
osiągnę, a co pewnie ułatwiłoby życie nam obojgu. Dla mnie to godne podziwu,
jak potrafisz przeskoczyć kolejne przeszkody, jak to ujęłaś, bez tego zbędnego
bagażu emocjonalnego. Przykre doświadczenia powinny nas uczyć, a tym samym wznosić
wyżej, czynić nas silniejszych. Mnie takie doświadczenia tylko ciągną w dół, na
własne życzenie. Więc tego ci zazdroszczę i to w tobie podziwiam. Po prostu
mylisz to z czymś innym — wyjaśnił — bo rzeczywiście, jest w tobie coś, za czym
nie przepadam. To jest to przysłowiowe zamiatanie rzeczy pod dywan. Bo podczas
gdy ja rzeczy rozpamiętuję zbyt długo, ty odrzucasz je od siebie jak dla mnie
zbyt szybko. Znasz mnie, ja muszę wszystko dokładnie przeanalizować i przetrawić
w myślach. Chciałbym wtedy mieć kogoś, z kim mógłbym o tym porozmawiać, ale z tobą
czasem nie mogę, bo w twoim postrzeganiu czasu ta sprawa się już
przeterminowała i nie ma sensu do niej wracać. Nie ma między nami złotego
środka — zawyrokował ze spokojem. — Ty za bardzo pędzisz, ja za bardzo się
wlokę. Zresztą, już kiedyś postawiłaś nam taką samą diagnozę. Jak widać,
doskonale trafną.
Zmarszczył brwi, gdy coś mu się przypomniało. Uznał wtem, że
koniecznie musi o tym wspomnieć.
— I wiesz, czego jeszcze w tobie nie lubię? — spytał nagle. —
Ja tego w tobie wręcz nie znoszę! I nie mam pojęcia, jak z tym walczyć. Bo
uważam, że powinno się walczyć.
Prawie się zaśmiał, widząc jej minę, trochę zaciekawioną,
trochę niepewną. Pewnie spodziewała się jakiegoś ogromnego zarzutu, który, przy
odrobinie złej woli, mógłby doprowadzić nawet do kłótni. Aby tego uniknąć,
postanowił czym prędzej przejść do rzeczy.
— Tego, jak w siebie nie wierzysz — odparł z powagą. — Tego,
że sądzisz, że w czymkolwiek jesteś niewystarczalna. Samokrytyka jest dobra,
pozwala się rozwijać, ale tylko w zdrowej dawce. U ciebie normy niewiary w
siebie są znacząco przekroczone. W większości tego nie rozumiem, ale w jakiejś
części tak. Zwłaszcza że ogrom tego zwątpienia w siebie to moja wina — dodał nieco
cichszym, ponurym głosem. — Nieintencjonalna — wybronił się po chwili — ale…
ale jednak. Ale ta argumentacja, że nie zrobiłaś czegoś lub nie powiedziałaś,
bo bałaś się, że coś zrobisz źle, że ja albo ktoś inny z miejsca uznamy cię za
słabą i skreślimy, to… to jest złe. Oboje to wiemy.
Uśmiechnął się niemal z ulgą i wzruszeniem, gdy Aria
przedstawiła mu zupełnie nową definicję wolności. Ten rodzaj doskonale rozumiał
i nie tylko go akceptował, ale sam do niej dążył.
— Czyli spada ryzyko, że zechcesz ode mnie uciec, żeby
pogonić za kolejnymi tajemnicami świata — mruknął, śmiejąc się cicho. Ale zaraz
przestał. — Przepraszam, kiepski żart.
Długo, bardzo długo milczał, gdy Aria stwierdziła, że czuł
do niej żal o wiele mniejszych lub większych kwestii. Najstraszniejsze było to,
że nie potrafił zaprzeczyć i właśnie dlatego nic nie mówił, co z pewnością
dostarczyło jego lubej odpowiedź na niezadane nawet pytanie.
— Pamiętaj — odezwał się w końcu, choć z trudem, wpatrzony niewidzącym
wzrokiem gdzieś w podłogę — że nie wybaczyć, a nie zapomnieć to są dwie różne
rzeczy, a różnica między nimi jest fundamentalna. I tak, to prawda — przyznał
wreszcie — że o pewnych rzeczach trudno mi zapomnieć. O terapii też, choć o
niej z nieco innych przyczyn niż może ci się wydawać. Czy czuję do ciebie przez
to żal? Nie, emocje z czasem blakną. Ale wspomnienia zostają, świadomość tego,
że takie wydarzenie naprawdę zaistniało, że zdarzyło się coś, co mnie z twojej
strony dotknęło — to we mnie długo siedzi. To jeszcze jeden błąd, ogromna wada,
której trudno będzie mi się pozbyć, o ile w ogóle kiedykolwiek miałoby się to udać.
A że do siebie mam żal — Athan roześmiał się, choć nie było w tym śmiechu ani
odrobiny radości — to akurat żadna nowina. Ba!, powiedzieć, że to tylko żal, to
nic nie powiedzieć. Choćby stanęła przede mną jakaś stukrotność tego przeklętego
demona, którego tak nie cierpię, nawet to nie przyćmi tej nienawiści, którą
czuję do samego siebie.
Nie wiedział, czy kiedykolwiek wypowiedział to przy niej na
głos. Może nie musiał, bo się tego domyślała. A może musiał, czym ją właśnie
zaskoczył. I choć wiedział, że na tym powinien urwać, aby nie sprawiać bólu
Arii, Athan poczuł potrzebę kontynuowania tego wątku.
— I to nie jest coś, co można tak po prostu od siebie
odrzucić, bo jest takie nieistotne, jest takie małe — tłumaczył. — To nie jest
nienawiść za jakiś konkretny czyn, albo nawet za ich większą liczbę. To nie
jest nienawiść nasilana liczbą moich ofiar lub błędów, jakie popełniłem. To nie
jest coś, co można odwrócić. Ta nienawiść nie ma jeden, sprecyzowanej przyczyny,
więc nigdy nie znajdzie się na to jednej, dokładnej odpowiedzi, jakiegokolwiek rozwiązania.
Cały czas — mówił, choć z coraz większym trudem — mam poczucie, że żyję na
kredyt. Że to jakiś błąd, jakaś pomyłka, że jestem mocno pod kreską, a ci,
którzy są odpowiedzialni za życie i śmierć, patrzą na mnie podejrzliwie i z
wyrzutem. Brzydzę się sam sobą — wypluł gniewnie — i choćby dlatego nie umiem
zrozumieć, dlaczego przy mnie jesteś. Wiem, że mnie kochasz, rozumiem to tak na
logikę. Ale dziwię się. Bo ja sam ze sobą nie wytrzymałbym nawet sekundy.
Najpewniej — prychnął ponuro — gdybym natknął się na samego siebie, rzuciłbym
się na niego z pięściami. I spróbował zabić. Bez względu na ten dość logiczny
fakt, że pewnie wtedy sam bym zginął. Dosyć to egoistyczne — przyznał — bo pod
wpływem tej nienawiści nie myślałbym o tym, jaką krzywdę wyrządziłbym wam tą
stratą. Emocje po prostu wzięłyby górę.
Oparł delikatnie głowę o jej ramię i choć nadal na nią nie
patrzył, poczuł bardzo silną potrzebę bliskości, jej dotyku. Chciał czuć ten bardzo
namacalny, fizyczny sposób, że naprawdę przy nim była, że go słuchała, że go
rozumiała, nawet jeśli choć odrobinę, i że nie chciała odejść.
— Ale to nie znaczy — powiedział, tym razem już znacznie
spokojniej — że miewam myśli samobójcze. Nie miewam. Z dość dziwnego i
niepokojącego może powodu, ale… powiedzmy, że poddałem tę walkę. Śmierć długi
czas była dla mnie nagrodą. Była… i nadal jest dla mnie czymś, na co sobie zasłużyłem
i co powinno mnie dotknąć, gdyby tylko sprawiedliwość istniała na tym świecie.
Ale nie istnieję, a ja żyję dalej, bo widocznie tak już musi być. Zmienić to
próbowałem tylko raz i dało to tyle, że do dziś boję się zbyt silnego bólu.
Obawiał się, że tym wyznaniem zrujnuje te nikłe resztki ich
w miarę pozytywnego nastroju tego wieczoru. Jak rasowy masochista, niszczył
wszystkie miłe chwile, zastępując je traumatycznymi i smutnymi. Czuł się
potwornie ze świadomością, że najpewniej właśnie spowodował u Arii kolejne
powody do zmartwień, choć miał nadzieję, że uwierzy mu we wszystko, co powiedział,
a zwłaszcza w to, że naprawdę było z nim znacznie lepiej, mimo stałej i
nieprzerwanej nienawiści do samej siebie.
Miło więc było zająć się czymś innym, czymś znacznie przyjemniejszym.
— Uwielbiam te chwile szczerości między nami — wyznał z
lekkim, spokojnym uśmiechem. — I zgadzam się, to jest coś, czego wcześniej nie
znaliśmy. Tamten związek był w gruncie rzeczy bardzo płytki. Ten jest
emocjonalny, wręcz intymny, bo otwieramy się na siebie tak jak nigdy dotąd. I
nagle poznajemy kogoś zupełnie nowego, nagle dostrzegamy jego perspektywę,
nagle zaczynamy rozumieć znacznie więcej rzeczy. To nas uczy o sobie nawzajem,
a tym samym zbliża. Nawet nie wiesz — szepnął — jak wielką nagrodą i komplementem
jest dla mnie fakt, że mi się zwierzasz, że opowiadasz mi o swoich przeżyciach,
nawet tych bardziej traumatycznych. Zbyt długo musiałem udawać, że mnie to nie interesuje,
że nie mam potrzeby poznać cię bliżej. Dziwię się — wyznał z dobitną szczerością
— że udało nam się wtedy przetrwać w związku aż tyle lat. Ale mam chyba na to
bardzo smutną odpowiedź. My po prostu do tego uczucia przywykliśmy. Ale w ten
taki bardzo zły sposób. Traktowaliśmy ten związek jak nową figurkę do
postawienia na kominku: tuż po kupnie cieszyła oko i zwracała uwagę, aż z
czasem tak mocno wtopiła się w otoczenie i w umysły domowników, że stała się
zbyt niewidzialna nawet na to, by ją wyrzucić. I z nami było tak samo.
Przywykliśmy do wygody związku, nawet jeśli nic z niego już nie zostało.
Oczywiście, uczucie między nami pozostawało takie samo, ale cóż z tego, skoro
ja nie mogłem tego okazać, a i ty w końcu zrezygnowałaś, godząc się z tym, że
nigdy nie otrzymasz odpowiedzi? Ale nawet mimo tego, ten związek cały czas
istniał. Albo nawet nie istniał, a egzystował. Był przerażająco pusty. I
dlatego, w przeciwieństwie do ciebie, nie wspominam go najlepiej.
Uśmiechnął się ciepło, słuchając określeń Arii na ich obecną
miłość. Całkowicie się z tym zgadzał, ale nie chciał jej przerywać, by to
wyrazić. Zamiast tego chwycił delikatnie jej dłoń, składając na nich kilka
bardzo delikatnych pocałunków. Były na tyle delikatne, by Aria nie przestawała
mówić, choć na tyle wyraźne, by dostatecznie je odczuwała. Na końcu pocałował
zewnętrzną stronę jej dłoni, choć ten pocałunek był dłuższy, czulszy.
— Ten spokój, o którym mówisz — odezwał się cicho — chyba
bardzo dobrze nam wróży. Bo i ja czuję coś bardzo podobnego. Może to oznacza,
że wreszcie przestaniemy w siebie wątpić. Może wreszcie przestaniemy się bać,
może to znak, że przestanę się obawiać, że ode mnie odejdziesz, przytłoczona
nieudanym związkiem, latami nieodwzajemnionych uczuć i skrywanych tajemnic. I
może ty przestaniesz się bać, że nie jesteś dla mnie dość dobra. Nigdy nie
śmiałbym nawet marzyć o kimś, kogo z taką radością będę aż tak mocno kochał. I
nigdy nie marzyłbym o tym, że z ulgą i wdzięcznością mógłbym od kogoś
przyjmować miłość tak silną, tak czystą i tak piękną. Jesteś dla mnie tym
wszystkim, o czym bałem się śnić, nie chcąc zatracać się w zbyt nierealnie
szczęśliwych scenariuszach.
Mówiąc to, co jakiś czas na krótki moment przerywał, aby złożyć na wnętrzu jej dłoni jeszcze jeden pocałunek. I choć to wszystko, co mówił, brzmiało pięknie i lekko, niespodziewanie dopadły go lekkie wątpliwości. Czy Aria odczuwała to wszystko, co jej powiedział? Czy dla niej to było równie oczywiste, co dla niego? Miał nadzieję, że tak. Wierzył, mocno wierzył, że tak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz