ROZDZIAŁ 653

ATHANASIUS

Nudne oglądanie głupawego programu bardzo szybko zamieniło się w coś, co Athan bardzo między nimi bardzo lubił: w długą, połowicznie poważną, choć spokojną rozmowę o wszystkim i o niczym. Miał silne wrażenie, że coś takiego jeszcze bardziej ich do siebie zbliżyło i pozwalało lepiej poznać. Athan bowiem bardzo lubił to poczucie, że jeszcze nie wszystko wiedział o tej, która była całym jego życiem. Wciąż pozostawały jakieś małe ciekawostki, jeszcze mniejsze sekreciki lub zadziwiające informacje, które przez lata cierpliwie czekały na odkrycie. A i on niespodziewanie bardzo polubił o sobie opowiadać. Teraz, gdy nie musiał się ograniczać, cieszył go fakt, że jego wybranka poznawała go coraz lepiej i że wreszcie nie stał między nimi żaden mur, że nie została po nim ani jedna cegiełka. Dlatego w duchu coraz bardziej cieszył się na ten wieczór spędzony tylko we dwoje.  

Pytanie o najintensywniejsze wspomnienie związane z drugą połową było bardzo ciekawe, lecz nim Athan zdążył choćby zastanowić się nad odpowiedzią, wyprzedziła go Aria, przywołując swoją opowiastkę. Zmarszczył brwi, próbując wyszukać w pamięci scenę, o której powiedziała małżonka — ale nic z tego. Kojarzył wprawdzie to nazwisko, niejaki Cullen przewinął się mu w pamięci chyba z kilka razy, ale nie umiał odtworzyć w pamięci tej konkretnej sceny.

— Kiedy to było? — spytał, nawet nie próbując udawać, że to pamiętał. — Chyba dość wcześnie, co? Mam na myśli, hm, staż naszej znajomości. Skoro mówisz, że dopiero wtedy tak prawdziwie pojęłaś, że byłaś we mnie zakochana? Chociaż... — Athan zastanowił się przez chwilę. — W zasadzie, jak teraz nad tym myślę, to chyba sam nie zauważyłem tej różnicy, kiedy było u ciebie tylko zauroczenie, a kiedy już zakochanie. A kiedy miłość — dodał po chwili — bo to przecież też jeszcze coś innego. Przepraszam — rzekł po chwili, nieco zażenowany, gdy zdał sobie sprawę, że palnął gafę. — Nie chodziło mi o to, że to nie miało dla mnie znaczenia, tylko...

Westchnął. Nie wiedział, jak miał to ująć, ale skoro już zaczął, jakoś musiał to wytłumaczyć.

— Wiesz... — zaczął ostrożnie. — Dla mnie dość szybko jasnym było, że byłaś we mnie zauroczona. Ale nie było w tym nic dziwnego: byłaś młoda, miałaś kontakt tylko ze mną, a do tego dochodziła jeszcze nasza więź Stwórcy i Stworzonej. Byłem przygotowany na to, że pewnie... że poczujesz do mnie coś więcej. I po prostu to akceptowałem. Zwłaszcza że, jak sama wiesz, ja ogólnie nie brałem pod uwagę naszego związku, dlatego nie zwracałem aż takiej uwagi na to, co do mnie czujesz. Uznawałem to za, hm, jeden z efektów naszej więzi.

Zastanowił się nad pytaniem postawionym przez Arię i chwilę mu zajęło, nim cokolwiek odpowiedział.

— Nie wiem — odparł z dobitną szczerością. — Pojęcia nie mam. Było tego tak dużo... trudno wybrać jedno.

Przeskakiwał pamięcią po kolejnych wspomnieniach, zatrzymując się zarówno na tych większych, poważniejszych, jak i na tych zwyklejszych, codziennych. Oczywiście próbował zatrzymywać się tylko na tych pozytywnych odczuciach i dość długo nie mógł znaleźć takiego, który pasowałby do odpowiedzi.

Wertował jeszcze czas jakiś wszystkie swoje wspomnienia, aż nagle, zupełnie nagle go olśniło. To było takie jasne, takie oczywiste! Choć nie aż tak pozytywne jak u Arii; Athan z niechęcią pomyślał, że nawet coś tak miłego jak najbardziej intensywne wspomnienie, musiało być okraszone jakąś choćby drobną ponurością. To wspomnienie też było, ale im dłużej Athan nad tym myślał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że pasowało do odpowiedzi idealnie.

— Mam jedno takie — odezwał się po chwili cicho, wciąż oświecony tą myślą. — Nie jest aż tak przyjemne jak twoje, ale... ale jeśli chodzi o coś, co sprawia, że mam dreszcze na samo wspomnienie o tym, takie przyjemne dreszcze, to... to będzie właśnie to.

Zamilkł jeszcze na chwilę, nie aż tak chętnie wracając pamięcią do tamtych wydarzeń.

— Jak... jak ci o wszystkim opowiedziałem — odrzekł po dość długiej ciszy. — O sobie. Pamiętam, że prawie przez całą mowę byłem do ciebie odwrócony plecami. Mało to grzeczne — przyznał ze słabym, krzywym uśmiechem — ale po prostu nie mogłem znieść twojego wzroku, bałem się, że zobaczę w twoich oczach osąd. I jak już przestałem mówić, zapadła między nami taka cisza, a ja dalej bałem się odwrócić. Czekałem na wyrok. Byłem pewien w swoim pesymizmie, że, no nie wiem, oświadczysz mi, że odchodzisz, że nie możesz tego zaakceptować. Albo że nie powiesz nic, po prostu wyjdziesz. Nie wiem, ale nie spodziewałem się niczego dobrego, bałem się tego strasznie. Ale wtedy ty... podeszłaś do mnie i tak po prostu się do mnie przytuliłaś. To było tak niespodziewane! I takie... czułe, pełne wsparcia. Nie spodziewałem się tego, bo oczywiście przecież sądziłem, że nie zasłużyłem. I jak tylko sobie o tym pomyślę, jak się wtedy do mnie przytuliłaś — tłumaczył z coraz większym przejęciem — to było... ja do tej pory czuję te same dreszcze co kiedyś. Wtedy był jeszcze taki dziwny lęk, że może mi się to tylko wydaje, bo niby czemu miałabyś się do mnie w takiej chwili tulić? Aria — odezwał się nagle, patrząc na nią z powagą, a jednocześnie z iskrzącymi się oczyma — ja nie wiem, czy ty zdajesz sobie sprawę, ile ten gest dla mnie znaczył. Jak był ważny, jak był fundamentalny. Więc tak — kiwnął lekko głową — to był dla mnie taki moment, który, jak już rozpamiętuje, jest dla mnie bardzo emocjonalny.

Uśmiechnął się pod nosem i lekko prychnął, gdy Aria nieco prowokacyjnie wspomniała o ich pierwszej nocy.

— Jak mógłbym zapomnieć? — spytał retorycznie, nadal uśmiechnięty.

Tak, to było bardzo, ale to bardzo miłe wspomnienie, choć pamiętał również, że praktycznie nie zmrużył oka. Oczywiście, nie było w tym nic nadzwyczajnego, biorąc pod uwagę rodzaj aktywności, który wybrali, a także emocje, które w nich buzowały, ale w końcu oboje opadli z sił, a Aria, śmielej do niego przytulona, wkrótce zasnęła. On chyba też przez chwilę drzemał, ale natłok myśli, narastające wyrzuty sumienia oraz niepewność związana z decyzją, która go czekała szybko go obudziły i już nie pozwoliły zasnąć.

 

~*~

 

— Tanie alkohole zawsze były moją słabością — odpowiedział ze wzruszeniem ramion, po czym roześmiał się głośno.

Chociaż spore ilości wina nie zrobiły w jego organizmie zbyt dużego spustoszenia, naprawdę czuł się tak, jakby był porządnie pijany. Cały czas chciało mu się śmiać, w głowie mu lekko wirowało, a myśląc o tym, do czego niedawno doszło między nim a Arią, nie dowierzał, że wreszcie zrzucił z siebie ten ciężar i pokonał ten wysoki mur. Z tyłu głowy cały czas coś mu narastało; coś jakby ciężkie, granatowe chmury zwiastujące burze. Ale. Dopóki Athan nie usłyszy pochodzących stamtąd piorunów, nie zamierzał się tym przejmować.

Zamiast tego więc ściskał dłoń Arii. Robił to delikatnie i stanowczo zarazem. Delikatnie, bo na to zasługiwała, a stanowczo, by jej okazać, że był pewien tego, co się wydarzyło, że się nie wahał i że nie żałował.

— Niczego nie żałujesz? — powtórzył za nią prowokacyjnym tonem. — To znaczy, że jeśli zaraz na chwilę zniknę w jakimś podrzędnym barze i wrócę z kilkoma butelkami tego wątpliwej jakości trunku, nie będziesz protestować?

Dobrze wiedział, że nie będzie.

— Pamiętaj, złotko — dodał z szerokim uśmiechem — wszystko zależy nie od smaku, a od towarzystwa!

Złotko?, powtórzył w myślach, zdziwiony i nieco zdegustowany tym prostackim doborem słów. Chyba naprawdę był nieźle wstawiony, choć z pewnością jeszcze nie pijany.

Dobrze wiedział, jaki się stawał, gdy wypił za dużo. Wtedy nie byłoby już tak miło. Nadmierne ilości alkoholu wybudzały w nim głęboko ukryte pokłady gniewu. Najpierw więc stawał się nienaturalnie energiczny, potem przesadnie drażliwy, a na końcu agresywny. Teraz nie był nawet blisko tego toksycznego rodzaju pobudzenia, więc był względnie spokojny. Choć wiedział, że powinien się pilnować.

— Przyznaj — odezwał się po chwili — że nie spodziewałaś się tego. Ja też nie — wyznał całkowicie szczerze — ale ja, tak samo jak ty, niczego nie żałuję. Naprawdę.

Na dowód tych słów, pochylił się nad nią, po czym lekko ją pocałował. Już nie tak namiętnie, jak w lokalu, lecz nie dlatego, że tracił zainteresowanie. Wprost przeciwnie: chciał je utrzymać i sprawić, by to podniecające napięcie między nimi cały czas narastało. Nie chciał myśleć o niczym innym poza tym, że miał ją przy sobie, miał ją tak blisko. Pragnął tego od tak dawna, od całych, długich lat. Nie chciał myśleć o tym, dlaczego jak dotąd się powstrzymywał, nie chciał szukać na siłę powodów — wiedział, że wkrótce same się o niego upomną. Ale póki tego nie robiły, chciał z tego korzystać. Chciał korzystać z tej chwilowej nieodpowiedzialności, z tego chwilowego zaćmienia, z porzucenia wszystkich swoich dotychczasowych zasad i reguł. Nie tęsknił za tym, by do nich wracać. Tęsknił już tylko i wyłącznie za obecnością, uśmiechem i dotykiem tej jedynej.

Gdy wrócili do domu, nie mieli ochoty na żadne, nieśmiałe, romantyczne pozory. Dotarcie do domu odblokowały w nich pewne bariery i pozory, których trzymali się na spacerze. Namiętność, którą tak długo w sobie wstrzymywali, wybuchła między nimi ze zdwojoną siłą. Nie pamiętał, jak z hallu dostali się do sypialni, ale to nie miało znaczenia. Liczyły się tylko jej usta, tak chętne j gorące. Niemal po omacku dotarli do właściwego pokoju, ocierając się o drzwi i ściany. Nie bawili się w przeciąganie zabawy, w romantyczne gry wstępne. Nie mieli na to czasu i cierpliwości. Sami zdzierali z siebie swoje ubrania, nie chcąc marnować cennego czasu. Chcieli tylko siebie, tylko siebie nawzajem pragnęli.

Jedność ich ciał była czymś, czego Athan nigdy w życiu nie doświadczył, choć miał tak wiele kochanek. Nigdy nie płonął w nim tego rodzaju żar, nigdy nie był aż przepełniony radością, czułością i... poczuciem, że wreszcie wszystko było na swoim miejscu. Że było właśnie dokładnie tak, jak powinno być od dawna i jak powinno być już zawsze. Starał się być delikatny; nie znał jej ciała, nie znał jej pod tym konkretnym względem, a nie chciał jej wystraszyć lub zniechęcić. Między ciężkimi oddechami, niecierpliwymi pocałunkami u głośnymi jękami, szeptał jej, jaka była piękna, jak bardzo jej pragnął i jak narastało jego nienasycenie nią. Nie chciał, by ta noc się kończyła, by kiedykolwiek dobiegła końca.

Była sprawną, bardzo sprawną kochanką. Jej początkowa nieśmiałość wynikała najpewniej z wrażenia, jakie wywarły na niej ostatnie wydarzenia. Ale i to szybko zniknęło, w całości i z ochotą mu się oddając. Jednak fakt, że tak doskonale sobie radziła zdradzał coś, co kłuło Athana igiełkami zazdrości: nie był jej pierwszym. Jakby się nad tym zastanowić, to było oczywiste. Żyła już dostatecznie długo, by mieć kochanków i z nimi sypiać, ale niespodziewanie poczuł ogromną zazdrość. I niechęć do każdego, kto śmiał dotykać ją w podobny sposób, w jaki on to czynił w tamtej chwili. Tylko ogromne połacie pożądania potrafiły zakryć tę zazdrość i złość, nie przerywając ani niczym nie zaburzając tego miłosnego aktu. Może więc i nie mógł być jej pierwszym, ale zapragnął być tym ostatnim. Tym jedynym.

Wtedy nastał świt.

Nie spał. Nie wiedział, która była godzina, ale w sypialni panował szarawy półmrok, co mogło sygnalizować nadchodzący małymi krokami ranek. Było pewnie koło czwartej, ale Athan nawet się nie łudził, że zaśnie. Nie po tym, co wydarzyło się wczoraj wieczorem i dzisiaj w nocy. Głowa aż mu tętniła od natłoku myśli i jednego wielkiego niezdecydowania. Bo nie miał pojęcia, co powinien teraz zrobić.

Zerknął kątem oka na śpiącą tuż obok Arię. Jednak nie był w stanie oderwać od niej swoich myśli, dlatego delikatnie odwrócił głowę, mając nadzieję, że szelest pościeli jej nie zbudzi. Była taka spokojna, taka wyciszona... taka piękna. I... taka jego. Teraz mógł to powiedzieć śmiało i bez wahania: Aria już w pełni należała do niego. Uratował jej życie, ofiarował drugie, przemienił ją i wszystkiego nauczył, a teraz jeszcze posiadł tak, jak mężczyzna czyni to z kobietą. Czy był z tego dumny? Nie. Był zły, wściekły i rozczarowany samym sobą. Ale... czy się cieszył? Nie był w stanie zaprzeczyć, choć powinien. Więc patrzył na tak spokojnie śpiącą Arię, czując nagłą, palącą potrzebę jej dotyku. Czuł, jak prąd gwałtownie szarpnął jego ręką, kierując ją w stronę ramienia Arii: aby go dotknąć, choćby musnąć. Powstrzymał się w połowie drogi, zaciskając pięść i chowając dłoń pod poduszką, aby była... dostatecznie dobrze uwięziona. Z jakiegoś powodu bał się jej dotyku — nawet jeśli ich cała poprzednia noc polegała tylko na dotyku. Czuł wtedy, jak Aria oddała mu każdą, nawet najmniejszą cząstkę siebie, jak ochoczo ofiarowała mu nie tylko swoje ciało, ale i całą resztę: serce, umysł z całym pakietem myśli, a także wolę. Aria zawsze była silną kobietą, ale jednocześnie była bardzo słaba; Athan doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że teraz, po tym, co się między nimi wydarzyło, mógł uczynić z nią cokolwiek. A ona, co by to nie było, posłusznie się na to zgodzi. Mógłby nią teraz dowolnie manipulować, mógłby uczynić z niej marionetkę, niewolnicę. Ale nie chciał, wszak ją kochał.

Choć bał się, że być może kiedyś zechce. Choćby nawet podświadomie.

Co miał zrobić z tym, co zaszło między nimi? Podpowiedź nasuwała się sama: uciąć to. Uciąć, zamknąć. Wytłumaczyć delikatnie Arii, że to, co zaszło między nimi wczoraj, ta niespodziewana randka, ten niespodziewany pocałunek, ten niespodziewanie radosny wieczór, który spędzili razem i ta niespodziewana, acz jakże cudowna, wspólna noc — że to wszystko to nic innego, jak coś, co wymknęło się spod kontroli, ale teraz, schwytane i ujarzmione, powinno znowu trafić do klatki. A tak dobrze mu szło! Od ilu lat czuł do niej coś więcej niż powinien? Od wielu. A mimo to, ani nawet w myślach nie stracił nad sobą kontroli. Teraz to wszystko runęło jak domek z kart, a jemu krajało się serce na myśl o tym, jak Aria zareaguje na jego krzywdzące słowa. Co zrobi? Zacznie płakać? Zacznie krzyczeć, okładać go pięściami i wszystkim tym, co znajdzie pod ręką? Oświadczy, że w takim razie odchodzi? A może wszystko naraz? Trudno było to przewidzieć.

Więc co go powstrzymywało? Dlaczego cały czas się wahał? Dlaczego niczego nie postanowił, tylko uparcie, choć może odrobinę podświadomie, szukał zalet tej sytuacji? Tak jakby próbował przekonać samego siebie, że związek z Arią wcale nie byłby taki zły. Ale byłby. Logika stała na tym jednym stanowisku i nie zamierzała ustąpić, uświadamiając boleśnie, że zachowanie tego... statusu byłoby błędem. Nawet jeśli złe tak bardzo kusiły. A zresztą...

A zresztą, doskonale przecież zdawał sobie sprawę, że patrzono na niego nie tyle krzywo, co oczekująco  był już w wieku, w którym powinien mieć żonę i dzieci. Powinien zadbać o przedłużenie swojego rodu i przekazanie całego, wcale niemałego majątku. Tymczasem tak szanowany obywatel jak on wciąż pozostawał kawalerem i, co gorsza, sprawiał wrażenie, jakby mu to wcale nie przeszkadzało. Powody jego samotności, jak wiadomo, były zupełnie inne i zakładały, że ten dość smutny stan nigdy się nie zmieni, ale...

Ale może ten związek w jakiś sposób by mu się przysłużył?

Czuł się podle, postrzegając ten związek tylko pod kątem swoich ewentualnych korzyści, ale nie miał wyboru. Tymczasem pojawianie się z Arią na salonach już nie jako jej opiekun, a jako partner, mogło nieco złagodzić oczekiwania wobec niego. Niestety, w ten sposób wyłaniała się ogromna wada tego planu — zbyt długie partnerstwo nie wchodziło w grę, bo jeśli znalazł sobie damę, z którą prowadzał się za rękę, oświadczyny miały być tylko kwestią czasu. Źle by wyglądało, gdyby zbyt prędko nie poprosił jej o rękę — a tego przecież robić nigdy nie zamierzał. Więc czy warto było zdecydować się na ten związek tylko dla tych dość krótkotrwałych korzyści?

Nie. Ale choć chłodne kalkulacje były jasne, emocje wciąż głośno w nim grały. A oznajmienie Arii, że ten pocałunek był błędem, a oni powinni wrócić do układu opiekun-podopieczna, złamałoby jej serce.

Jemu też. Bo niestety, gdyby tylko chodziło o jego własne uczucia, uczyniłby z niej swoją żonę już dawno.

Ale może... może to „przetrzyma”. Wszak oboje chcieli tego samego. Oboje byli w sobie zakochani, oboje chcieli być razem i się z tym nie kryć. Nie trzeba było być jasnowidzem, by wiedzieć, że Aria z czasem zacznie oczekiwać więcej — ożenku. Do niego jednak nigdy miało nie dojść i albo Athan od razu jej to oznajmi, albo będzie ją zwodził. Druga opcja usatysfakcjonuje ich obojga, a Aria nie mogła być aż tak bezczelna, by po latach usychania z miłości nie doceniała tego związku, tylko od razu domagała się od niego zaręczyn. Jeśli tak będzie, znowu będzie ją ignorował  tak jak robił do dotychczas. Ale postara się, by związek, sam pusty związek, też był dla niej pocieszający i by nie czuła się w nim poszkodowana.

Choć to miało być jedno, wielkie oszustwo. Athan kochał ją, oczywiście, ale nigdy nie zamierzał jej tego wyznać. Miał uczynić z Arii swoją partnerkę, ale nigdy nikogo więcej. Miał znajdować się z nią w romantycznej relacji, ale wcale tych uczuć jakoś zbytnio nie okazywać. To ostatnie mogło być sprzecznością, ale Athan wiedział, że nie mógł się w ten związek zaangażować zbyt emocjonalnie, aby Aria nigdy nie miała szansy na tym ucierpieć. Ucierpią jej uczucia, prędzej czy później  to było jasne. Ale jeśli Athan będzie ją trzymał na odpowiedni dystans i dobrze rozgra tę zabawę w związek, może, będzie wilk syty i owca cała.

To wszystko skłaniało go do popełnienia najgorszej opcji, jaką miał do wyboru — utrzymania tej relacji, pokazania Arii, że ten pocałunek wcale nie był utratą kontroli, której tak żałował — a żałował tego potwornie. Miał więc udawać, że wszystko przebiegło zgodnie z planem, a on, zmęczony i znudzony traktowaniem jej tylko jak podopieczną, w końcu spojrzał na nią tak, jak mężczyzna patrzy na kobietę: z pożądaniem.

Aria nie mogła mieć świadomości, że to wszystko uczyni ją w tym związku niejako niewolnicę. Nie mogła wiedzieć, że ten związek będzie tylko teatrzykiem i że to Athan będzie rozpisywał każdą ze scen, nie ona. Nie mogła wiedzieć, że ta relacja nigdy nie będzie przez niego traktowana z należytymi powagą i uczuciem. Nie mogła też wiedzieć, że całe to okrucieństwo stosował wobec niej właśnie dlatego, że była najważniejszą osobą w jego życiu i zależało mu na niej za bardzo, by ryzykować, że skrzywdzi ją jeszcze bardziej. 

Czuł, że zamierzał ją prostacko wykorzystać. Wykorzystać jej zaślepienie miłością, wykorzystać fakt, że miał tuż obok siebie młodą, atrakcyjną kobietę, którą będzie mógł dowolnie manipulować. Wykorzystać naiwną nadzieję, że on wkrótce też okaże jej swoją miłość i uczyni żoną. Być może nigdy nie zda sobie sprawy, że ta relacja miała być tylko obustronną umową, niczym więcej.

Spała tuż obok. Taka spokojna, nieświadoma tego, jakie męki właśnie przeżywał. I choć nie chciał jej budzić, tym razem nie mógł powstrzymać tego prądu, który sprawiał, że jego ciało rwało się do jej ciała. Ta dziwna lekkość, ta podejrzana swoboda brała się najpewniej stąd, że wreszcie podjął decyzję — nawet jeśli jej fundamenty były tak obrzydliwe, tak przegniłe. Starając się o tym nie myśleć, zbliżył głowę do jej ramienia, składając nań delikatne pocałunki, jeden po drugim. Może nadal będzie spała. A może ją tymi małymi pieszczotami obudzi.

Ale czy to było aż takie ważne? Skoro wyglądało na to, że od tego dnia już każdy ranek spędzą razem?

 

~*~

 

— Nie mogłem wtedy spać — wyznał, sam zaskoczony, że w ogóle o tym mówił. W telewizji automatycznie włączył się kolejny odcinek programu, ale żadne z nich nie było nim już zainteresowane. — Myślałem nad tym, co się między nami wydarzyło, bardzo dużo myślałem. Byłem na siebie zły, że tak łatwo straciłem nad sobą kontrolę. No i za to, że buntowałem się na myśl, by przerwać to, co się między nami wydarzyło. A przecież, tak na logikę, powinienem to urwać. Wiem, jak okrutnie to brzmi, ale przecież wiesz — spojrzał jej głęboko w oczy — jakie były moje powody i dlaczego naprawdę powinienem to zrobić.

Westchnął ponuro. Ten wieczór miał być miłym czasem relaksu, a zamieniał się w jakąś stresującą terapię, na której wypowiadano wszystko to, czego druga strona nie chciała usłyszeć. A przynajmniej on miał takie wrażenie, że w ten dość finezyjny sposób krzywdził Arię. Poza tym, nagle chwycił go za serce irracjonalny, ale bardzo silny lęk, że może to wszystko, co teraz powiedział i co pewnie niedługo powie sprawi, że Aria zechce się zastanowić nad przyszłością i sensem tego związku. A jeśli zacznie nabierać wątpliwości?

— Aria — chwycił ją za dłoń niemal desperackim ruchem, ściskając mocno, choć z wyczuciem. — Wiesz, że tego nie żałuję, prawda? Kiedyś… kiedyś byłem pełen wątpliwości — przyznał — ale teraz nie jestem. I już nigdy nie będę. Nawet mimo moich ogromnych słabości, mojej niewiary sam w siebie i poczucia, że zasłużyłaś sobie na coś lepszego, na kogoś lepszego. Nie wiem… nie wiem, jak by się to wszystko potoczyło, gdybym wtedy ci powiedział, że nie możemy tego kontynuować… jak myślisz? — spytał, bardzo zainteresowany poznaniem odpowiedzi na to pytanie. — Co byś wtedy zrobiła? I czy po takim rozłamie, tak gwałtownym, dużo bardziej gwałtownym niż ten, który czekał nas później, bylibyśmy w stanie jeszcze do siebie wrócić, tak jak to ostatecznie zrobiliśmy?

Sam musiałby się dłużej zastanowić nad odpowiedzią, ale, wbrew temu, co jego luba mogła sądzić, najwięcej tu zależałoby właśnie od niej. Powód był prosty: on, jak widać, ostatecznie jej uległ i, jak Athanowi się zdawało, to była jedynie kwestia czasu. Ale gdyby Aria poczuła się dostatecznie przez niego skrzywdzona, być może świadomie wykreśliłaby go ze swojego życia i starała się o nim zapomnieć. Czy to było możliwe? Być może trudne, ale tak — sądził, że możliwe.  

— Zauważyłaś — zaczął, lekko zamyślony — że my w zasadzie w żaden konkretny sposób nie rozpoczęliśmy naszego obecnego związku? On się zaczął po tym, jak Ish uwolnił cię z łap Blome’a, zaczął się tak… naturalnie. Bez żadnych ustaleń, bez żadnych warunków, podchodów, zawahań. Och — Athan odetchnął, uśmiechając się lekko — to był ten moment, kiedy byłem całkowicie pewien, że choćby się waliło i paliło, po prostu nie byłbym w stanie cię wypuścić, stracić cię. Po raz kolejny. Bałem się tego, strasznie się tego bałem. Że po wszystkim sama zechcesz odejść. Puściłbym cię wtedy wolno, nie byłbym w stanie zatrzymać. Chociaż… może właśnie tego byś wtedy ode mnie oczekiwała i dlatego byś odeszła: bo oczekiwałabyś ode mnie większego zaangażowania.

Taka wszak była prawda: z boku to wyglądało tak, jakby w ogóle mu na niej nie zależało. Tyle lat ją zwodził, ignorował jej uczucia, by ostatecznie niemal ją uwieść, oszukać, wykorzystać, a potem tak po prostu pozwolić odejść. Nie próbował jej wtedy zatrzymać, a jeszcze później nie starał się jej odszukać. Choć z ogromnym trudem, akceptował, że była gdzieś daleko, gdzieś z dala od niego, być może w ogóle o nim nie myśląc.

— Wtedy, przez te prawie sto lat, gdy nie mieliśmy ze sobą kontaktu… spodziewałaś się, że będę próbował cię odszukać? Masz do mnie żal o to, że tego nie zrobiłem? — spytał ostrożnie, ale w jego głosie nie było żalu, pretensji lub podejrzliwości. W tym pytaniu było tylko pytanie. — Czego, tak poza oczywistością, czyli ukrywaniem przed tobą prawdy o sobie, nie jesteś mi w stanie zapomnieć? Albo jeszcze gorzej: wybaczyć? Nie bój się — uspokoił — tu żadna odpowiedź nie jest zła. Po prostu… chciałbym wiedzieć. Nawet jeśli nie będę mógł już nic z tym zrobić.

Nie wiedział, czy Aria nie była zniechęcona tym, jego zdaniem, popsuciem nastroju, ale jemu niespodziewanie ten zalew dość melancholijnej szczerości bardzo się spodobał i jeśli tylko jego ukochana nie miałaby nic przeciwko, chętnie dałby się porwać nurtowi tych mętnych, tajemniczych, choć jednocześnie oczyszczających wód.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^