ATHANASIUS
Miłym pomysłem był powrót do
przeszłości i Athan po cichu liczył, że spędzą ten wieczór na wspomnieniach
minionych czasów — z założeniem, że będą podążać tropem tylko tych pozytywnych wydarzeń.
W pewnym sensie więc oczywistym było, że należało zacząć od ich pierwszej
randki, bo to wtedy właśnie zaczęło się między nimi coś wielkiego, coś, co
trwało aż do dziś i co miało już nigdy nie minąć. Z delikatnym uśmiechem
obserwował, jak Aria niemal wzruszyła się na wspomnienie ich pierwszej randki,
ale Athan niespodziewanie poczuł, że nie mógł na ten uśmiech patrzeć.
Dyskretnie odwrócił wzrok, pozwalając sobie na to, by kąciki jego ust dość
smętnie opadły. W przeciwieństwie do swojej lubej, on tamten czas wspominał
źle. Nawet nie średnio, nie różnie, tylko po prostu źle. Nie zamierzał tego
przyznać na głos, choć Aria pewnie wiedziała, że oboje zupełnie inaczej
postrzegali tamten dzień i konsekwencje, które były jego następstwem. Aria
rozkwitała wraz ze świadomością, że oto wreszcie mężczyzna, którego kochała,
także okazał jej uczucia. A on? Dusił się, męczony świadomością popełnienia
błędu, dusił się brakiem możliwości wypowiedzenia na głos swoich uczuć. Dusił
się, zaginiony w kozi róg, bo wkopał się w coś, do czego nigdy miało nie dojść,
a z czego bardzo trudno było się wyplątać. Athan w tamtym czasie żył między
jedną wątpliwością a drugą, zbyt przerażony i niepewny wobec tego, co mogło
wydarzyć się później.
Jego zdaniem, ich wspólne życie
zaczynało się dopiero teraz. Najchętniej skreśliłby w pamięci to, co wydarzyło
się tuż po tej pierwszej randce, uznając to za nieistniejące. Poznali się, on
ją uratował i przemienił, potem wyszkolił i wypuścił w świat, spotkali się zaś
dopiero na pogrzebie Elijaha — to wszytko. Bez żadnego fałszywego związku, bez
kluczenia jak ślepy kurczak między uczuciem a dystansem. Jednak zapomnieć nie
mógł, głównie ze względu na Arię, dla której tamten czas był bardzo szczęśliwy.
Cóż, nie było w tym nic dziwnego — podczas gdy Athan sam sprawił sobie coś, co
przyniosło mu tyle kłopotu i niepokoju, Arii marzenia właśnie powoli się
spełniały. Nie zmieniało to jednak faktu, że oboje postrzegali tamten okres
zupełnie inaczej i choćby dlatego wspomnienia ich pierwszej randki nie były dla
niego tak miłe, jak jego małżonce mogło się wydawać.
Blickling, rok 1879
Odwiedziny Marisy i Elijaha były
bardzo przyjemną niespodzianką, zwłaszcza że paczka przyjaciół nie widziała się
od kilku tygodni. Ostatnimi czasy ich wizyty utrudniła podróż do Włoch państwa
Cavendish, ale gdy już wrócili, mogli pochwalić się swoimi wrażeniami z
odwiedzin innego kraju. Tak jak zwykle, przyjechali na cały weekend, dzięki
czemu mogli spędzić wspólnie cały sobotni dzień, z radosną kolacją na czele,
niedzielę zaś mogli poświęcić na odpoczynek, tym bardziej, że państwo Cavendish
mieli wracać koło południa. Reszta dnia więc zapowiadała się całkiem leniwie, a
że dzień był jasny i całkiem ciepły, Athan pomyślał, że warto wykorzystać ten
spokojny wieczór na mały spacer po okolicy. Wiedział, że Aria się dusiła, gdy
za długo przesiadywała w domu, a i on miał ochotę rozprostować nogi. Jednak
jego towarzyszka, w przeciwieństwie do niego, najbardziej usatysfakcjonowana by
była jakimś dalszym wyjazdem. Kłopot w tym, że już dawno takiego nie odbyli, co
dawało jej argument do przyszłych dyskusji, a w rezultacie, Athan będzie niemal
zmuszony zgodzić się na wyjazd do kolejnego, wymyślnego i z pewnością odległego
kraju. W swoim życiu widział już dość krajów, i to wcale nie z ochoty, a z
przymusu, dlatego nie miał specjalnej ochoty na zwiedzanie, ale wiedział, że
gdy Aria się uprze, nie było na nią siły.
Tym razem jednak musiał im
wystarczyć zwykły spacer po okolicy. Po drodze zamierzał ją delikatnie podpytać
o wrażenia po spotkaniu z Valentinem Michaux. Młody Francuz dzielił swoje życie
między ojczyzną a Anglią, a że pochodził z bogatego, wampirzego rodu, stać go
było na taką fanaberię. Jednak, co ważniejsze, wciąż był sam i podobno dość intensywnie
szukał dla siebie partnerki — toteż Athan od razu pomyślał o Arii. Istnym
paradoksem było wpychanie w ramiona innych mężczyzn kobiety, którą przecież kochał,
ale właśnie dlatego to robił — ponieważ jego zdaniem Aria zasługiwała na pewną,
stabilną przyszłość, najlepiej usłaną różami. Tego on sam ofiarować jej nie
mógł, dlatego należało znaleźć jakieś… zastępstwo. Athan wiedział
doskonale, że jego podopieczna zainteresowana była wyłącznie nim, ale że to nie
wchodziło w grę, Athan już od jakiegoś czasu próbował ją delikatnie przekonać,
by zaczęła spotykać się z innymi młodzianami. Jak na razie, co oczywiste, bez
skutku.
Czekał na nią tuż przy wyjściu.
Nie spieszyło im się nigdzie, dlatego dał Arii dostatecznie dużo czasu na
przygotowanie się do drogi, lecz on sam nie miał wiele do zrobienia: ot,
ubranie płaszcza i spięcie z tyłu karku niesfornych włosów, które przy wietrze
mogły mu przeszkadzać. Dlatego dość szybko stawił się na miejscu spotkania, dość
leniwie na nią oczekując. W tym czasie zdążył zamyślić się na temat Valentina
Michaux. Może i był wpływowy i całkiem młody, ale czy nie był też zbyt…
ślamazarny? Przy braku odpowiedniego pędu, Aria zanudzi się przy takim
partnerze na śmierć. Ale z drugiej strony, najważniejsze przecież, by w ogóle kogoś
znalazła, a to, czy…
Urwał swoją myśl, słysząc tuż za
sobą delikatny szelest sukni zsuwającej się warstwami po schodach. Odwrócił się
błyskawicznie i już miał rzucić suchą formułką, czy oby na pewno jest już
gotowa, ale… zaniemówił. I długo nie mógł wyrzec ani słowa, zbyt przejęty
widokiem, który zastał przed oczami. Oto bowiem delikatnie, ostrożnie sunęła ku
niemu kobieta, którą bez choćby wahania i z ochotą określił w myślach najpiękniejszą
spośród wszystkich, jakie w życiu widział. Myśli plątały mu się do tego
stopnia, że w pierwszej sekundzie nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, na kogo
patrzył. Tymczasem Aria wyglądała jak… świeży, letni poranek. Suknia,
elegancka, choć lekka i swobodna zarazem, doskonale na niej leżała, także włosy
miała finezyjnie upięte, ale to wszystko nie miało znaczenia przy tym, jak
wyglądała jej twarz. Jak jaśniała. Jej oczy zdawały się być dwoma brylantami,
tak przepięknie połyskującymi. Rumiane policzki dodawały uroku i wdzięku, a
delikatny uśmiech wnet rozmywał wszystkie smutki i troski, jakie kiedykolwiek
zagnieździły się w jego głowie. Była piękna. Choć piękno to określenie zbyt
małe, zbyt byle jakie, zbyt powszechne, a więc niedostatecznie pasujące do widoku,
który rozpościerał mu się przed oczami. Widok ten zagłuszał nawet jej słowa, bp
coś chyba do niego mówiła, ale to też nie miało żadnego znaczenia.
Znaczenia nabrało dopiero jej przerażenie
w oczach oraz nagły odwrót. Athan nie wiedział, czego się tak wystraszyła, ale
zareagował instynktownie: zbyt przerażony, że ta cudowna chwila, którą tak intensywnie
przeżywał, za chwilkę zniknie, złapał ją lekko za rękę, aby ją zatrzymać. I
rzeczywiście, przestała się wyrywać, ale Athan był tak poruszony, tak
oniemiały, że długo siłował się sam ze sobą, aby wreszcie coś powiedzieć. A
przecież musiał.
— Wyglądasz… — wydusił wreszcie. —
Wyglądasz… bardzo pięknie.
Miał wrażenie, że bredził jak
człowiek niespełna rozumu. Albo był zbyt mało elokwentny: przecież Aria
zasługiwała w tym momencie na zalew najpiękniejszych słów. Ale on nie umiał ich
dobrać, choć zwykle nie miał z tym kłopotu. Nie umiał, bo wciąż pozostawał pod zbyt
silnym czarem i urokiem swojej pięknej towarzyszki.
— Nie zmieniaj sukni — poprosił
łagodnie. — Tak jest idealnie.
Nawet ideał był zbyt mało
wyszukanym, zbyt mało pasującym słowem.
— Po prostu już chodźmy — wydusił,
otwierając przed nią drzwi.
Z tego wszystkiego Athan
kompletnie przegapił fakt, że całkiem się nie przygotował. Owszem, początkowo
zamierzali iść na zwykły spacer po okolicy, ale w tym momencie musiał natychmiast
zmienić plany. Skoro już zakazał Arii się przebierać, należało wybrać się do
miasta. Problem w tym, że nie mogli się pojawić wspólnie w bardziej wyszukanych
lokalach, gdzie natychmiast zgromiono by ich wzrokiem. Nie wypadało wszak, by prowadzał
się ze swoją podopieczną tak, jakby była jego żoną, jednak spaceru nikt nie
mógł im zabronić. Może po drodze uda im się gdzieś na moment wpaść, w końcu w
mieście było mnóstwo innych przybytków. Ale zanim zaczną to planować, najpierw
należało się tam dostać. Dlatego Athan przeprosił Arię na moment, po czym
wezwał szybko woźnicę i poprosił, aby przygotował dorożkę. To nieprzygotowanie
nie mogło ujść uwadze Arii, dlatego uśmiechnął się do niej przepraszająco, spiesząc
z wyjaśnieniami.
— Przyznam, że początkowo plany
na ten wieczór miałem nieco inne… — Prostsze, dodał w myślach.
Aria zaczęła protestować i
zapewniać, że może się przebrać, dzięki czemu nie będzie trzeba zmieniać planów,
ale Athan nie chciał o tym słyszeć.
— Dobrze nam zrobi takie wyjście
na miasto od czasu do czasu — zapewnił — więc dobrze się składa. Nie musisz się
niczym martwić.
Droga z jakiegoś nieznanego mu
powodu była dla niego katorgą. Stresował się, co było nie do pomyślenia. Tym
bardziej, że stresował się jej obecnością. Czy zrobiła to specjalnie?
Specjalnie chciała mu namącić w głowie? A może zaczęła coś podejrzewać? Może go
przejrzała i zrozumiała, że i on darzył ją uczuciem znacznie silniejszym niż
pozornie to okazywał? Czy to możliwe, że Aria wykazałaby się aż taką
podstępnością? A może to nic innego, jak zwykłe podchody zakochanej podlotki? Przecież
już nieraz próbowała go zachwycić swoim wyglądem, elokwencją, zachowaniem lub
nawet swoimi wyznaniami. Może to było to samo. A może nie. Sam nie wiedział. Ale
skupić się za bardzo na rozmowie nie mógł; zresztą, tej rozmowy i tak prawie
nie było. Oboje próbowali zagajać o różne tematy, ale tragicznie im nie szło.
Pajęczynka niezręczności oblepiła ich myśli i słowa, nie pozwalając na żadną,
choćby najmniejszą swobodność. Dlatego niemal z ulgą wydostali się z dorożki,
wychodząc na okraszone wieczorem chodniki Norwich. O tej porze wciąż można było
dostrzec wiele spacerujących mieszkańców, dlatego wspólnie zdecydowali, że
najlepiej unikać głównych alejek i zejść do tych mniej zatłoczonych i
narażonych na cudze, nieprzychylne oko.
Spacerowali w irytującym
milczeniu, ponieważ Athanasius, nie wiedząc dlaczego, czuł się nagle dziwnie
niezręcznie w towarzystwie Arii. Trochę tak, jakby onieśmielała go uroda Arii,
ale jednocześnie też i niepokoiła. Niepokój gnieździł mu się z tyłu głowy i
choć jego powód powinien być dla Athana oczywisty, nagle jakoś mu umknął, przez
co nie mógł go sobie przypomnieć. Nie zapytał jej więc o młodego Francuza, choć
miał taki zamiar. Próbował dyskutować z nią o niedawnej wizycie Elijaha i
Marisy, o ostatnich wydarzeniach z miasta, zahaczali nawet o tak nieciekawe
tematy jak pogoda. Wszystko więc wskazywało na to, że to wyjście okaże się
istną katastrofą, oboje bowiem byli sobą zbyt onieśmieleni i przejęci zbytnią niezręcznością.
Athan pocieszał się tylko tym, że trochę pokręcą się po mieście, może zatrzymają
się gdzieś na kieliszek wina, a potem wrócą do domu, by zapomnieć o tej małej tragedii.
Gdy tak atakowały go ponure
myśli, Aria natrafiła wzrokiem na jakiś podejrzany lokalik. Wyglądał jak zwykła
buda zbita spróchniałymi dechami, a brudna szyba obklejona była mnóstwem
reklamujących plakatów. Jeden z nich zapowiadał dzisiejszy występ jakiegoś
zespołu grającego, co Aria uznała za świetny pomysł na początek ich wędrówki po
mieście. Nie przewidziała chyba tylko reakcji wszystkich przebywających tam
gości, a widać było po ich ubiorze i średnio umytych twarzach, że nie była to
nawet klasa średnia. Wobec tego widok schludnie ubranego mężczyzny oraz, co
ważniejsze, elegancko, gustownie i drogo ubranej pięknej, młodej kobiety,
wzbudził co najmniej szok. I to do tego stopnia, że gdy tylko weszli do środka
i wszystkie głowy obróciły się w ich stronę, momentalnie nastała cisza. Musiał
minąć moment, nim goście się ocknęli, a wtem Aria i Athan ruszyli w stronę najbliższego
wolnego stolika. Nie wyglądał na zbyt czysty, ale tym razem nie zwracali na to
aż takiej uwagi. Natychmiast podeszła do nich obsługa, oferując dania i napoje.
Postawili na oferowane tam wino, choć nie spodziewali się, by było zbyt
smakowite.
— To jest twój pomysł na wieczór?
— spytał z rozbawieniem, gdy mężczyzna zniknął pospiesznie, aby zrealizować
zamówienie. — Bieganie po spelunach?
Sądząc po minie Arii, był to jej
zdaniem znakomity pomysł, a Athan wyjątkowo nie zamierzał się z nim kłócić.
Kiedyś był stałym bywalcem takiego rodzaju niskich lokali, bo do żadnego innego
nie zostałby wpuszczony, ale tego Aria nie musiała wiedzieć. Dlatego udawał, że
rozglądał się po wnętrzu z zadziwieniem, po raz pierwszy w życiu oglądając tak
brudne ściany, pęknięte okna i towarzystwo spod ciemnej gwiazdy, które się tam
stołowało.
— Miałem dzisiaj w planach przeprowadzenie
z tobą bardzo poważnej rozmowy — zaczął, ale że nadal dość szeroko się uśmiechał,
widać było, że plany zapewne uległy zmianie — ale chyba będę musiał to
przełożyć na kiedy indziej. Oho, nasze wino.
Coś, co pływało w średnio czystym
kieliszku, miało jasnoczerwony kolor i było zdecydowanie zbyt przejrzyste jak
na wino. Skrzywił się nieco na ten widok, co Aria natychmiast wychwyciła, bo
wybuchła śmiechem.
— Myślisz, że tego nie wypiję? —
zapytał prowokacyjnym tonem. — No to twoje zdrowie!
Choć nie uchodziło pić wina w ten
sposób, wychylił za jednym razem cały kieliszek. Aria najpierw z rozbawieniem obserwowała
ten wyczyn, po czym sama zrobiła to samo. Oboje krzywili się niemiłosiernie,
ale wraz z kolejnym kieliszkiem twór winopodobny zaczynał smakować coraz lepiej
— albo raczej bardziej znośnie. Jedyną zaletą był fakt, że musiał mieć całkiem
dużo procent, bo już po obaleniu na pół jednej butelki czuli, że pojawiało im
się w głowie kilka bąbelków. A przecież jako wampiry mieli znacznie lepszy
metabolizm i ich organizmy dużo łatwiej sobie radziły ze znacznymi ilościami
alkoholu. Krótko mówiąc, trudno było ich upić, ale żadne z nich nie miało
takiego zamiaru. Chcieli się co najwyżej nieco rozweselić.
Chyba się udało, bo w pewnym
momencie oznajmili, że chętnie by potańczyli. Tego samego domagała się reszta
klienteli, zwłaszcza że plakaty przed wejściem obiecały jakichś grajków. Ci
jednak długo nie wychodzili, co zaczynało irytować i niecierpliwić wielu z
gości. Niecierpliwili się także Aria z Athanem, dlatego postanowili opuścić lokal
i znaleźć jakiś inny, równie byle jaki, ale z jakąś głośną, wulgarną muzyką, do
której mogliby wariacko potańczyć. Na szczęście ta dość ponura okolica chyba
obfitowała w takie przybytki, bo dość szybko znaleźli kolejny. Ale w tym muzyka
już głośno grała, toteż nie wszyscy zwrócili na nowych przybyszów jakąś
szczególną uwagę. W nowym lokalu powtórzyli swoje zamówienie i też poprosili o wino,
ciekawi, czy będzie paskudniejsze od poprzedniego. Było, oj było. Mieli
pewność, że coś, co nazywano tam winem, rozcieńczano dodatkowo z wodą, ale
niespecjalnie się tym przejmowali. Zamiast tego trochę posiedzieli i popili, by
niedługo potem ruszyć na parkiet.
Bawili się fantastycznie. Muzyka
wygrywana przez tamtejszych grajków była skoczna i wesoła, a przerwy między
jednym a drugi utworem były zbyt krótkie, by dokładnie zaczerpnąć oddechu. Ale
byli zbyt pobudzeni, zbyt rozochoceni i zbyt podpici mocnym, choć paskudnym
winem, by się tym przejmować, dlatego dawali się ponieść radosnym rytmom.
Tańczyli wspólnie, nie przejmując się tym, jak nieprzyzwoicie blisko siebie
znajdowały się ich ciała, jak się o siebie ocierały, jak do siebie przylegały. Athan
udawał, że nie przejmował się tym, że chwytając ją w tańcu za biodra popełniał faux
paux, ona udawała, że tego nie zauważyła. Oboje na moment stali się po prostu zwykłą
parą z nizin społecznych, która postanowiła wspólnie spędzić wieczór.
— Chyba nigdy nie bawiłem się
lepiej — wyznał z rozbawieniem miedzy jednym ciężkim oddechem a drugim, gdy na
moment zatrzymali swój szaleńczy taniec. Jak się okazało, Arii ta przerwa była
potrzebna tylko po to, by wypić zalegające w kieliszku wino do końca, bo już
chwilę później chwyciła go za obie dłonie, ponownie wyprowadzając na parkiet.
Byli tak blisko siebie. Tacy
radośni, tacy rozochoceni, dzielący ten piękny, radosny moment.
Byli tak blisko siebie. Tak
blisko, że wszystko mogło się zdarzyć. A nie powstrzymywało ich już nic: ani odległość,
ani logika, już dawno temu zalana tanim winem.
Byli tak blisko siebie…
To był instynkt. W jednej chwili
tańczyli tak szalenie i radośnie, by już w drugiej ją całował.
To był instynkt. Zrobił dokładnie
to, co w tamtej chwili musiał zrobić. Dał się ponieść uczuciom,
pragnieniom i potrzebą. A ten pocałunek był wszystkim, czego w tamtej chwili
potrzebował.
To był instynkt. Zaledwie sekunda,
tak dzika, szalona — zupełnie jak ten pocałunek. On też, tak gwałtowny, był dziki
i szalony. Niespodziewany. I krótki, bo Aria była nim zbyt zaskoczona, by
odpowiedzieć. Dlatego, nim zdążyła zrozumieć, przerwał pocałunek, odrobinę
odsuwając od siebie swoje twarze. Nie powiedział ani słowa. Nie musiał. I ona
też nie mówiła. Tylko przypatrywała się mu tak dziwnie, tak… tak jakby
zobaczyła go po raz pierwszy w życiu.
I on patrzył na nią zupełnie inaczej. Na nowo. Tak jak nie patrzył nigdy wcześniej, a jak chciał patrzeć już zawsze. Czuł, że nie powinien tego robić, że nie powinien tego powtarzać. Ale nie pamiętał, dlaczego niby nie powinien, więc nie zamierzał się tym przejmować. Zamiast tego, wpatrzony w jej oczy, dłońmi ujął delikatnie jej twarz i nie dając sobie wiele czasu do namysłu, ponownie ją pocałował. Tym razem nie tak wariacko, nie tak nagle, gwałtownie i szalenie, ale spokojnie, czule, namiętnie. I tym razem ona nie dała się zaskoczyć, z całą mocą i ochotą odwzajemniając pocałunek. Chciała tego tak samo jak i on tego chciał, dlatego dali się ponieść tej rozkoszy, temu pragnieniu, które wreszcie współdzielili.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz