ROZDZIAŁ 651

ATHANASIUS

Miłym pomysłem był powrót do przeszłości i Athan po cichu liczył, że spędzą ten wieczór na wspomnieniach minionych czasów — z założeniem, że będą podążać tropem tylko tych pozytywnych wydarzeń. W pewnym sensie więc oczywistym było, że należało zacząć od ich pierwszej randki, bo to wtedy właśnie zaczęło się między nimi coś wielkiego, coś, co trwało aż do dziś i co miało już nigdy nie minąć. Z delikatnym uśmiechem obserwował, jak Aria niemal wzruszyła się na wspomnienie ich pierwszej randki, ale Athan niespodziewanie poczuł, że nie mógł na ten uśmiech patrzeć. Dyskretnie odwrócił wzrok, pozwalając sobie na to, by kąciki jego ust dość smętnie opadły. W przeciwieństwie do swojej lubej, on tamten czas wspominał źle. Nawet nie średnio, nie różnie, tylko po prostu źle. Nie zamierzał tego przyznać na głos, choć Aria pewnie wiedziała, że oboje zupełnie inaczej postrzegali tamten dzień i konsekwencje, które były jego następstwem. Aria rozkwitała wraz ze świadomością, że oto wreszcie mężczyzna, którego kochała, także okazał jej uczucia. A on? Dusił się, męczony świadomością popełnienia błędu, dusił się brakiem możliwości wypowiedzenia na głos swoich uczuć. Dusił się, zaginiony w kozi róg, bo wkopał się w coś, do czego nigdy miało nie dojść, a z czego bardzo trudno było się wyplątać. Athan w tamtym czasie żył między jedną wątpliwością a drugą, zbyt przerażony i niepewny wobec tego, co mogło wydarzyć się później.

Jego zdaniem, ich wspólne życie zaczynało się dopiero teraz. Najchętniej skreśliłby w pamięci to, co wydarzyło się tuż po tej pierwszej randce, uznając to za nieistniejące. Poznali się, on ją uratował i przemienił, potem wyszkolił i wypuścił w świat, spotkali się zaś dopiero na pogrzebie Elijaha — to wszytko. Bez żadnego fałszywego związku, bez kluczenia jak ślepy kurczak między uczuciem a dystansem. Jednak zapomnieć nie mógł, głównie ze względu na Arię, dla której tamten czas był bardzo szczęśliwy. Cóż, nie było w tym nic dziwnego — podczas gdy Athan sam sprawił sobie coś, co przyniosło mu tyle kłopotu i niepokoju, Arii marzenia właśnie powoli się spełniały. Nie zmieniało to jednak faktu, że oboje postrzegali tamten okres zupełnie inaczej i choćby dlatego wspomnienia ich pierwszej randki nie były dla niego tak miłe, jak jego małżonce mogło się wydawać.

 

Blickling, rok 1879

Odwiedziny Marisy i Elijaha były bardzo przyjemną niespodzianką, zwłaszcza że paczka przyjaciół nie widziała się od kilku tygodni. Ostatnimi czasy ich wizyty utrudniła podróż do Włoch państwa Cavendish, ale gdy już wrócili, mogli pochwalić się swoimi wrażeniami z odwiedzin innego kraju. Tak jak zwykle, przyjechali na cały weekend, dzięki czemu mogli spędzić wspólnie cały sobotni dzień, z radosną kolacją na czele, niedzielę zaś mogli poświęcić na odpoczynek, tym bardziej, że państwo Cavendish mieli wracać koło południa. Reszta dnia więc zapowiadała się całkiem leniwie, a że dzień był jasny i całkiem ciepły, Athan pomyślał, że warto wykorzystać ten spokojny wieczór na mały spacer po okolicy. Wiedział, że Aria się dusiła, gdy za długo przesiadywała w domu, a i on miał ochotę rozprostować nogi. Jednak jego towarzyszka, w przeciwieństwie do niego, najbardziej usatysfakcjonowana by była jakimś dalszym wyjazdem. Kłopot w tym, że już dawno takiego nie odbyli, co dawało jej argument do przyszłych dyskusji, a w rezultacie, Athan będzie niemal zmuszony zgodzić się na wyjazd do kolejnego, wymyślnego i z pewnością odległego kraju. W swoim życiu widział już dość krajów, i to wcale nie z ochoty, a z przymusu, dlatego nie miał specjalnej ochoty na zwiedzanie, ale wiedział, że gdy Aria się uprze, nie było na nią siły.

Tym razem jednak musiał im wystarczyć zwykły spacer po okolicy. Po drodze zamierzał ją delikatnie podpytać o wrażenia po spotkaniu z Valentinem Michaux. Młody Francuz dzielił swoje życie między ojczyzną a Anglią, a że pochodził z bogatego, wampirzego rodu, stać go było na taką fanaberię. Jednak, co ważniejsze, wciąż był sam i podobno dość intensywnie szukał dla siebie partnerki — toteż Athan od razu pomyślał o Arii. Istnym paradoksem było wpychanie w ramiona innych mężczyzn kobiety, którą przecież kochał, ale właśnie dlatego to robił — ponieważ jego zdaniem Aria zasługiwała na pewną, stabilną przyszłość, najlepiej usłaną różami. Tego on sam ofiarować jej nie mógł, dlatego należało znaleźć jakieś… zastępstwo. Athan wiedział doskonale, że jego podopieczna zainteresowana była wyłącznie nim, ale że to nie wchodziło w grę, Athan już od jakiegoś czasu próbował ją delikatnie przekonać, by zaczęła spotykać się z innymi młodzianami. Jak na razie, co oczywiste, bez skutku.  

Czekał na nią tuż przy wyjściu. Nie spieszyło im się nigdzie, dlatego dał Arii dostatecznie dużo czasu na przygotowanie się do drogi, lecz on sam nie miał wiele do zrobienia: ot, ubranie płaszcza i spięcie z tyłu karku niesfornych włosów, które przy wietrze mogły mu przeszkadzać. Dlatego dość szybko stawił się na miejscu spotkania, dość leniwie na nią oczekując. W tym czasie zdążył zamyślić się na temat Valentina Michaux. Może i był wpływowy i całkiem młody, ale czy nie był też zbyt… ślamazarny? Przy braku odpowiedniego pędu, Aria zanudzi się przy takim partnerze na śmierć. Ale z drugiej strony, najważniejsze przecież, by w ogóle kogoś znalazła, a to, czy…

Urwał swoją myśl, słysząc tuż za sobą delikatny szelest sukni zsuwającej się warstwami po schodach. Odwrócił się błyskawicznie i już miał rzucić suchą formułką, czy oby na pewno jest już gotowa, ale… zaniemówił. I długo nie mógł wyrzec ani słowa, zbyt przejęty widokiem, który zastał przed oczami. Oto bowiem delikatnie, ostrożnie sunęła ku niemu kobieta, którą bez choćby wahania i z ochotą określił w myślach najpiękniejszą spośród wszystkich, jakie w życiu widział. Myśli plątały mu się do tego stopnia, że w pierwszej sekundzie nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, na kogo patrzył. Tymczasem Aria wyglądała jak… świeży, letni poranek. Suknia, elegancka, choć lekka i swobodna zarazem, doskonale na niej leżała, także włosy miała finezyjnie upięte, ale to wszystko nie miało znaczenia przy tym, jak wyglądała jej twarz. Jak jaśniała. Jej oczy zdawały się być dwoma brylantami, tak przepięknie połyskującymi. Rumiane policzki dodawały uroku i wdzięku, a delikatny uśmiech wnet rozmywał wszystkie smutki i troski, jakie kiedykolwiek zagnieździły się w jego głowie. Była piękna. Choć piękno to określenie zbyt małe, zbyt byle jakie, zbyt powszechne, a więc niedostatecznie pasujące do widoku, który rozpościerał mu się przed oczami. Widok ten zagłuszał nawet jej słowa, bp coś chyba do niego mówiła, ale to też nie miało żadnego znaczenia.

Znaczenia nabrało dopiero jej przerażenie w oczach oraz nagły odwrót. Athan nie wiedział, czego się tak wystraszyła, ale zareagował instynktownie: zbyt przerażony, że ta cudowna chwila, którą tak intensywnie przeżywał, za chwilkę zniknie, złapał ją lekko za rękę, aby ją zatrzymać. I rzeczywiście, przestała się wyrywać, ale Athan był tak poruszony, tak oniemiały, że długo siłował się sam ze sobą, aby wreszcie coś powiedzieć. A przecież musiał.

— Wyglądasz… — wydusił wreszcie. — Wyglądasz… bardzo pięknie.

Miał wrażenie, że bredził jak człowiek niespełna rozumu. Albo był zbyt mało elokwentny: przecież Aria zasługiwała w tym momencie na zalew najpiękniejszych słów. Ale on nie umiał ich dobrać, choć zwykle nie miał z tym kłopotu. Nie umiał, bo wciąż pozostawał pod zbyt silnym czarem i urokiem swojej pięknej towarzyszki.

— Nie zmieniaj sukni — poprosił łagodnie. — Tak jest idealnie.

Nawet ideał był zbyt mało wyszukanym, zbyt mało pasującym słowem.

— Po prostu już chodźmy — wydusił, otwierając przed nią drzwi.

Z tego wszystkiego Athan kompletnie przegapił fakt, że całkiem się nie przygotował. Owszem, początkowo zamierzali iść na zwykły spacer po okolicy, ale w tym momencie musiał natychmiast zmienić plany. Skoro już zakazał Arii się przebierać, należało wybrać się do miasta. Problem w tym, że nie mogli się pojawić wspólnie w bardziej wyszukanych lokalach, gdzie natychmiast zgromiono by ich wzrokiem. Nie wypadało wszak, by prowadzał się ze swoją podopieczną tak, jakby była jego żoną, jednak spaceru nikt nie mógł im zabronić. Może po drodze uda im się gdzieś na moment wpaść, w końcu w mieście było mnóstwo innych przybytków. Ale zanim zaczną to planować, najpierw należało się tam dostać. Dlatego Athan przeprosił Arię na moment, po czym wezwał szybko woźnicę i poprosił, aby przygotował dorożkę. To nieprzygotowanie nie mogło ujść uwadze Arii, dlatego uśmiechnął się do niej przepraszająco, spiesząc z wyjaśnieniami.

— Przyznam, że początkowo plany na ten wieczór miałem nieco inne… — Prostsze, dodał w myślach.

Aria zaczęła protestować i zapewniać, że może się przebrać, dzięki czemu nie będzie trzeba zmieniać planów, ale Athan nie chciał o tym słyszeć.

— Dobrze nam zrobi takie wyjście na miasto od czasu do czasu — zapewnił — więc dobrze się składa. Nie musisz się niczym martwić.

Droga z jakiegoś nieznanego mu powodu była dla niego katorgą. Stresował się, co było nie do pomyślenia. Tym bardziej, że stresował się jej obecnością. Czy zrobiła to specjalnie? Specjalnie chciała mu namącić w głowie? A może zaczęła coś podejrzewać? Może go przejrzała i zrozumiała, że i on darzył ją uczuciem znacznie silniejszym niż pozornie to okazywał? Czy to możliwe, że Aria wykazałaby się aż taką podstępnością? A może to nic innego, jak zwykłe podchody zakochanej podlotki? Przecież już nieraz próbowała go zachwycić swoim wyglądem, elokwencją, zachowaniem lub nawet swoimi wyznaniami. Może to było to samo. A może nie. Sam nie wiedział. Ale skupić się za bardzo na rozmowie nie mógł; zresztą, tej rozmowy i tak prawie nie było. Oboje próbowali zagajać o różne tematy, ale tragicznie im nie szło. Pajęczynka niezręczności oblepiła ich myśli i słowa, nie pozwalając na żadną, choćby najmniejszą swobodność. Dlatego niemal z ulgą wydostali się z dorożki, wychodząc na okraszone wieczorem chodniki Norwich. O tej porze wciąż można było dostrzec wiele spacerujących mieszkańców, dlatego wspólnie zdecydowali, że najlepiej unikać głównych alejek i zejść do tych mniej zatłoczonych i narażonych na cudze, nieprzychylne oko.

Spacerowali w irytującym milczeniu, ponieważ Athanasius, nie wiedząc dlaczego, czuł się nagle dziwnie niezręcznie w towarzystwie Arii. Trochę tak, jakby onieśmielała go uroda Arii, ale jednocześnie też i niepokoiła. Niepokój gnieździł mu się z tyłu głowy i choć jego powód powinien być dla Athana oczywisty, nagle jakoś mu umknął, przez co nie mógł go sobie przypomnieć. Nie zapytał jej więc o młodego Francuza, choć miał taki zamiar. Próbował dyskutować z nią o niedawnej wizycie Elijaha i Marisy, o ostatnich wydarzeniach z miasta, zahaczali nawet o tak nieciekawe tematy jak pogoda. Wszystko więc wskazywało na to, że to wyjście okaże się istną katastrofą, oboje bowiem byli sobą zbyt onieśmieleni i przejęci zbytnią niezręcznością. Athan pocieszał się tylko tym, że trochę pokręcą się po mieście, może zatrzymają się gdzieś na kieliszek wina, a potem wrócą do domu, by zapomnieć o tej małej tragedii.

Gdy tak atakowały go ponure myśli, Aria natrafiła wzrokiem na jakiś podejrzany lokalik. Wyglądał jak zwykła buda zbita spróchniałymi dechami, a brudna szyba obklejona była mnóstwem reklamujących plakatów. Jeden z nich zapowiadał dzisiejszy występ jakiegoś zespołu grającego, co Aria uznała za świetny pomysł na początek ich wędrówki po mieście. Nie przewidziała chyba tylko reakcji wszystkich przebywających tam gości, a widać było po ich ubiorze i średnio umytych twarzach, że nie była to nawet klasa średnia. Wobec tego widok schludnie ubranego mężczyzny oraz, co ważniejsze, elegancko, gustownie i drogo ubranej pięknej, młodej kobiety, wzbudził co najmniej szok. I to do tego stopnia, że gdy tylko weszli do środka i wszystkie głowy obróciły się w ich stronę, momentalnie nastała cisza. Musiał minąć moment, nim goście się ocknęli, a wtem Aria i Athan ruszyli w stronę najbliższego wolnego stolika. Nie wyglądał na zbyt czysty, ale tym razem nie zwracali na to aż takiej uwagi. Natychmiast podeszła do nich obsługa, oferując dania i napoje. Postawili na oferowane tam wino, choć nie spodziewali się, by było zbyt smakowite.

— To jest twój pomysł na wieczór? — spytał z rozbawieniem, gdy mężczyzna zniknął pospiesznie, aby zrealizować zamówienie. — Bieganie po spelunach?

Sądząc po minie Arii, był to jej zdaniem znakomity pomysł, a Athan wyjątkowo nie zamierzał się z nim kłócić. Kiedyś był stałym bywalcem takiego rodzaju niskich lokali, bo do żadnego innego nie zostałby wpuszczony, ale tego Aria nie musiała wiedzieć. Dlatego udawał, że rozglądał się po wnętrzu z zadziwieniem, po raz pierwszy w życiu oglądając tak brudne ściany, pęknięte okna i towarzystwo spod ciemnej gwiazdy, które się tam stołowało.

— Miałem dzisiaj w planach przeprowadzenie z tobą bardzo poważnej rozmowy — zaczął, ale że nadal dość szeroko się uśmiechał, widać było, że plany zapewne uległy zmianie — ale chyba będę musiał to przełożyć na kiedy indziej. Oho, nasze wino.

Coś, co pływało w średnio czystym kieliszku, miało jasnoczerwony kolor i było zdecydowanie zbyt przejrzyste jak na wino. Skrzywił się nieco na ten widok, co Aria natychmiast wychwyciła, bo wybuchła śmiechem.  

— Myślisz, że tego nie wypiję? — zapytał prowokacyjnym tonem. — No to twoje zdrowie!

Choć nie uchodziło pić wina w ten sposób, wychylił za jednym razem cały kieliszek. Aria najpierw z rozbawieniem obserwowała ten wyczyn, po czym sama zrobiła to samo. Oboje krzywili się niemiłosiernie, ale wraz z kolejnym kieliszkiem twór winopodobny zaczynał smakować coraz lepiej — albo raczej bardziej znośnie. Jedyną zaletą był fakt, że musiał mieć całkiem dużo procent, bo już po obaleniu na pół jednej butelki czuli, że pojawiało im się w głowie kilka bąbelków. A przecież jako wampiry mieli znacznie lepszy metabolizm i ich organizmy dużo łatwiej sobie radziły ze znacznymi ilościami alkoholu. Krótko mówiąc, trudno było ich upić, ale żadne z nich nie miało takiego zamiaru. Chcieli się co najwyżej nieco rozweselić.  

Chyba się udało, bo w pewnym momencie oznajmili, że chętnie by potańczyli. Tego samego domagała się reszta klienteli, zwłaszcza że plakaty przed wejściem obiecały jakichś grajków. Ci jednak długo nie wychodzili, co zaczynało irytować i niecierpliwić wielu z gości. Niecierpliwili się także Aria z Athanem, dlatego postanowili opuścić lokal i znaleźć jakiś inny, równie byle jaki, ale z jakąś głośną, wulgarną muzyką, do której mogliby wariacko potańczyć. Na szczęście ta dość ponura okolica chyba obfitowała w takie przybytki, bo dość szybko znaleźli kolejny. Ale w tym muzyka już głośno grała, toteż nie wszyscy zwrócili na nowych przybyszów jakąś szczególną uwagę. W nowym lokalu powtórzyli swoje zamówienie i też poprosili o wino, ciekawi, czy będzie paskudniejsze od poprzedniego. Było, oj było. Mieli pewność, że coś, co nazywano tam winem, rozcieńczano dodatkowo z wodą, ale niespecjalnie się tym przejmowali. Zamiast tego trochę posiedzieli i popili, by niedługo potem ruszyć na parkiet.

Bawili się fantastycznie. Muzyka wygrywana przez tamtejszych grajków była skoczna i wesoła, a przerwy między jednym a drugi utworem były zbyt krótkie, by dokładnie zaczerpnąć oddechu. Ale byli zbyt pobudzeni, zbyt rozochoceni i zbyt podpici mocnym, choć paskudnym winem, by się tym przejmować, dlatego dawali się ponieść radosnym rytmom. Tańczyli wspólnie, nie przejmując się tym, jak nieprzyzwoicie blisko siebie znajdowały się ich ciała, jak się o siebie ocierały, jak do siebie przylegały. Athan udawał, że nie przejmował się tym, że chwytając ją w tańcu za biodra popełniał faux paux, ona udawała, że tego nie zauważyła. Oboje na moment stali się po prostu zwykłą parą z nizin społecznych, która postanowiła wspólnie spędzić wieczór.

— Chyba nigdy nie bawiłem się lepiej — wyznał z rozbawieniem miedzy jednym ciężkim oddechem a drugim, gdy na moment zatrzymali swój szaleńczy taniec. Jak się okazało, Arii ta przerwa była potrzebna tylko po to, by wypić zalegające w kieliszku wino do końca, bo już chwilę później chwyciła go za obie dłonie, ponownie wyprowadzając na parkiet.

Byli tak blisko siebie. Tacy radośni, tacy rozochoceni, dzielący ten piękny, radosny moment.

Byli tak blisko siebie. Tak blisko, że wszystko mogło się zdarzyć. A nie powstrzymywało ich już nic: ani odległość, ani logika, już dawno temu zalana tanim winem.

Byli tak blisko siebie…

To był instynkt. W jednej chwili tańczyli tak szalenie i radośnie, by już w drugiej ją całował.

To był instynkt. Zrobił dokładnie to, co w tamtej chwili musiał zrobić. Dał się ponieść uczuciom, pragnieniom i potrzebą. A ten pocałunek był wszystkim, czego w tamtej chwili potrzebował.

To był instynkt. Zaledwie sekunda, tak dzika, szalona — zupełnie jak ten pocałunek. On też, tak gwałtowny, był dziki i szalony. Niespodziewany. I krótki, bo Aria była nim zbyt zaskoczona, by odpowiedzieć. Dlatego, nim zdążyła zrozumieć, przerwał pocałunek, odrobinę odsuwając od siebie swoje twarze. Nie powiedział ani słowa. Nie musiał. I ona też nie mówiła. Tylko przypatrywała się mu tak dziwnie, tak… tak jakby zobaczyła go po raz pierwszy w życiu.

I on patrzył na nią zupełnie inaczej. Na nowo. Tak jak nie patrzył nigdy wcześniej, a jak chciał patrzeć już zawsze. Czuł, że nie powinien tego robić, że nie powinien tego powtarzać. Ale nie pamiętał, dlaczego niby nie powinien, więc nie zamierzał się tym przejmować. Zamiast tego, wpatrzony w jej oczy, dłońmi ujął delikatnie jej twarz i nie dając sobie wiele czasu do namysłu, ponownie ją pocałował. Tym razem nie tak wariacko, nie tak nagle, gwałtownie i szalenie, ale spokojnie, czule, namiętnie. I tym razem ona nie dała się zaskoczyć, z całą mocą i ochotą odwzajemniając pocałunek. Chciała tego tak samo jak i on tego chciał, dlatego dali się ponieść tej rozkoszy, temu pragnieniu, które wreszcie współdzielili.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^