LEONARD SVIK
Kogoś takiego, Leonard Svik musiał to przyznać, spotykało
się bardzo rzadko. Kogoś tak bezpośredniego i nieustraszonego, a jednocześnie
eleganckiego i taktownego. Ilarie Dumitrescu łączyła w sobie ogień temperamentu
i chłód wody, która pomagała jej twardo i pewnie stąpać po ziemi. Zdawała się
mieszać w głębi siebie cechy, które nie miały prawa ze sobą koegzystować.
Ilarie łamała tę niemożliwość z prawdziwą gracją i wdziękiem — i to chyba
właśnie to tak przyciągało do niej innych. Czy i jego przyciągnęło to samo?
Możliwe, choć Leonard sam próbował to zbadać. Fascynowała go ta kobieta, to nie
ulegało wątpliwości. Dodatkowo kapłan czuł dumę, że ktoś tak nadzwyczaj ciekawy
pochodził właśnie z rodziny tak znaczącej dla jego religii.
Nawet jeśli ona sama miała o wierze zupełnie inne zdanie.
Bała się zapewne jego opinii — bo jak to tak powiedzieć kapłanowi, że nie wyznaje tej samej wiary i nie wierzy w jego bóstwo? Ale cóż,
nie znała przecież swego rozmówcy i póki co traktowała go wyłącznie jako
duchownego — jeszcze nie do końca dopatrując się w nim zwykłego człowieka. Czy
Svik chciał to zmienić? To zależało od przebiegu rozmowy. Choć przypuszczał, że
Ilarie wkrótce sama się wszystkiego domyśli i samodzielnie dostrzeże prawdę
skrytą za kolejnymi wersetami ich rozmowy.
— Wcale nie dziwię się
pani podejściu — odpowiedział bez ogródek, niemal obojętnie wzruszając ramionami.
— Przymus nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem, bo nie ma w nim żadnej
szczerości. A to w szczerości gnieździ się nasza wiara — w szczerości duszy, w
szczerości serca i naszych uczynków. Jeśli nie będziemy szczerzy wobec samych
siebie, nici dobrego nie znajdzie miejsca, aby się w nas zagnieździć. Tam,
gdzie nie ma miejsca na wewnętrzną prawdę, robi się miejsce dla kłamstwa i
nijakości. Dlatego to dobrze, że postanowiła być pani wobec samej sobie szczera
i wprost sobie przyznać, że nie ma sensu wmawiać sobie czegoś, co nie istnieje.
Czy zaskoczył ją
swoim podejściem? Zapewne tak. Zapewne spodziewała się karcenia, prób nawracania,
albo chociaż chłodnego spojrzenia. Ale Svik wcale nie skończył swojego wywodu,
miał jeszcze kilka rzeczy do dodania.
— Ale i pani matkę
doskonale rozumiem — kontynuował. — Bóg żyje w wierze swoich wyznawców, a im
więcej ich tak gorliwych, tym dla naszego wyznania lepiej. Twoja matka ma wielkie
serce przepełnione wiarą, a zapewne zauważyłaś, jak wiele radości jej to daje,
jak ją pobudza i napędza. I tym właśnie powinna być wiara! Ona tak właśnie
powinna działać! Nic dziwnego zatem, że chce się tym podzielić z najbliższymi w
nadziei, że ich wiara rozpali tak samo pozytywnie jak i ją.
Zastanowił ją tym,
co powiedziała na końcu. I choć ostatecznie zrozumiał jej przekaz, był ciekawy
rozwinięcia.
— Chciałaby mieć
pani wybór? — powtórzył. — Teraz, jak rozumiem, pani matka go pani odbiera, bo
zmusza do wiary? A wyobrażała sobie pani, co by się stało, gdyby pani rodzicielka
aż tak nie naciskała? Zastanawiała się pani, czy to by coś zmieniło?
Czy to był wstęp do
powolnego nawracania Ilarie? Nie, Leonard nie miał takiego zamiaru ani przez
chwilę. Był po prostu ciekaw tak innego punktu widzenia, zwłaszcza ze strony
kogoś niewątpliwie inteligentnego.
I choć może nie
powinien, zwłaszcza w takiej chwili, roześmiał się głośno, acz uprzejmie, gdy Ilarie
poprosiła, aby nie oceniać całej rodziny przez pryzmat jej jednej. Wyglądało na
to, że panna Dumitrescu z góry zakładała, że się nie zrozumieją. Tymczasem Svik
miał zgoła inne wrażenie.
— Jeśli pani sobie
tego życzy, nie będę — obiecał — choć nie ukrywam, gdybym to zrobił, ten ród
niewątpliwie ogromnie by zyskał w moich oczach.
Był ciekaw jej
reakcji na te słowa i cały czas czuł rozbawienie na myśl, jak bardzo Ilarie „obawiała
się” jego kapłańskiej wersji. Traktowała go zdecydowanie zbyt poważnie i tym
razem to ona oceniała go przez pryzmat jego profesji. Czy się jej dziwił? Nie.
Czy zamierzał to zmieniać? Jeszcze nie wiedział.
— A jaka kara
mogłaby panią spotkać? — spytał, tak samo zaciekawiony, jak i rozbawiony.
Niewykluczone, że niedługo Ilarie da mu w pysk za to podśmiewywanie się z niej,
ale naprawdę nie mógł wyjść z podziwu, jak łatwo ta kobieta dawała się zwieść
pozorom. — Chętnie wysłucham propozycji; może użyję kilku wobec innowierców,
których spotkam na swojej drodze.
Tym, o co go spytała
w następnej kolejności, nieco go zaskoczyła. I… zawstydziła. Nie lubił pytania
o życie prywatne, ponieważ zwyczajnie takiego nie miał. Życie oddał wierze i Tridamosowi,
ale nie robił tego nachalnie, obsesyjnie i z przymusu. Z tego powodu powinien mieć
czas na coś więcej niż tylko swoją religijność, ale Leonard nie lubił przebywać
sam ze sobą bez obecności swojego Boga. Dlatego co miał odpowiedzieć Ilarie? Nie
miał pojęcia i to go odrobinę żenowało.
— Nie jestem zbyt
ciekawym człowiekiem — przyznał odrobinę kwaśnym tonem, jakby był zły sam na
siebie za tak mało interesujące życie prywatne. — Przez problemy ze snem można powiedzieć,
że jestem nocnym markiem, który lubi nocne spacery po mieście. W mieszkaniu
zwykle po prostu czytam książki, gram w szachy albo po raz trzytysięczny oglądam
swój album ze starymi monetami. Jestem numizmatykiem — uzupełnił — i kiedy mogę,
staram się pozyskiwać nowe skarby do kolekcji, lub krążę po muzeach, oglądając
te, które są poza zasięgiem prywatnego kolekcjonera. Ale to mało ciekawe zajęcia
— zakończył z nieco smutnym uśmiechem.
Jednak wciąż do
końca nie odpowiedział na jej pytanie, które nagle stało się bardzo rozwinięte
i nie dotyczyło już tylko tego, co robił między jedną mszą a drugą. Pytanie
okazało się być bardziej złożone niż Leonard początkowo przypuszczał. I to,
musiał przyznać, bardzo mu się podobało.
— Nie jestem jak
Batman, który definiuje się na podstawie tego, czy akurat nosi maskę czy nie — rzekł
z uśmiechem. — Nie ma Svika kapłana i Svika numizmatyka jako dwóch osobnych
istnień. Jestem tylko jeden ja, który nie rozdziela tych dwóch aspektów swojego
życia: wiary i życia prywatnego. Dla mnie w pewnym sensie to jedno i to samo.
Oczywiście, niesienie słów Tridamosa to moja misja, ale sam ją sobie nadałem, więc
nie jest to żaden przymus, tylko ochota. Choć dramatycznie to spłycę, co teraz
powiem — ostrzegł — to można powiedzieć, że ta moja misja szerzenia wiary jest
trochę czymś jak… moje kolejne hobby. Zaraz po książkach i monetach. Brzmi głupio
i przyziemnie, ale teraz trochę nie wiem, jak to inaczej wytłumaczyć — dodał,
nieco rozbawiony własną nieporadnością. — To, o czym pani mówi w kontekście wyobrażania
sobie, jak taka głęboka wiara powinna wyglądać, jest naprawdę piękne. I sądzę,
że to do pani pasuje — taka wewnętrzna, cicha, bardzo skromna wiara. Wiara,
która dotyka tylko panią, która się niczym nie chwali, która nie błyszczy,
która nie jest na pokaz. Która jest od pani dla pani. Tak, dokładnie tak to
powinno wyglądać.
Ucieszył się na
porzucenie oficjalnej formy i przejście na „ty”, dlatego natychmiast przyjął tę
propozycję, samemu proponując to samo. Od tej pory nie byli panią Dumitrescu i
kapłanem, tylko Ilarie i Leonardem. I to najwyraźniej im obojgu bardzo odpowiadało.
— Tyle o mnie — rzekł, nawiązując jeszcze do swojej ostatniej wypowiedzi. — Proponuje — dodał naprędce — niebawem wracać do jadalni, gospodarze, z pani matką i bratem na czele, mogą się niepokoić. Ale jednocześnie, nie należy działać w pośpiechu. Kontynuujmy więc jeszcze chwilę, bo czuję, że rozmowa rozłożyła się trochę nierównomiernie. Było dużo o mnie — a o tobie? Co możesz mi powiedzieć o sobie? Jaką reklamę wystawi sama sobie Ilarie Dumitrescu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz