ROZDZIAŁ 643

LEONARD SVIK

Kogoś takiego, Leonard Svik musiał to przyznać, spotykało się bardzo rzadko. Kogoś tak bezpośredniego i nieustraszonego, a jednocześnie eleganckiego i taktownego. Ilarie Dumitrescu łączyła w sobie ogień temperamentu i chłód wody, która pomagała jej twardo i pewnie stąpać po ziemi. Zdawała się mieszać w głębi siebie cechy, które nie miały prawa ze sobą koegzystować. Ilarie łamała tę niemożliwość z prawdziwą gracją i wdziękiem — i to chyba właśnie to tak przyciągało do niej innych. Czy i jego przyciągnęło to samo? Możliwe, choć Leonard sam próbował to zbadać. Fascynowała go ta kobieta, to nie ulegało wątpliwości. Dodatkowo kapłan czuł dumę, że ktoś tak nadzwyczaj ciekawy pochodził właśnie z rodziny tak znaczącej dla jego religii.

Nawet jeśli ona sama miała o wierze zupełnie inne zdanie.

Bała się zapewne jego opinii — bo jak to tak powiedzieć kapłanowi, że nie wyznaje tej samej wiary i nie wierzy w jego bóstwo? Ale cóż, nie znała przecież swego rozmówcy i póki co traktowała go wyłącznie jako duchownego — jeszcze nie do końca dopatrując się w nim zwykłego człowieka. Czy Svik chciał to zmienić? To zależało od przebiegu rozmowy. Choć przypuszczał, że Ilarie wkrótce sama się wszystkiego domyśli i samodzielnie dostrzeże prawdę skrytą za kolejnymi wersetami ich rozmowy.

— Wcale nie dziwię się pani podejściu — odpowiedział bez ogródek, niemal obojętnie wzruszając ramionami. — Przymus nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem, bo nie ma w nim żadnej szczerości. A to w szczerości gnieździ się nasza wiara — w szczerości duszy, w szczerości serca i naszych uczynków. Jeśli nie będziemy szczerzy wobec samych siebie, nici dobrego nie znajdzie miejsca, aby się w nas zagnieździć. Tam, gdzie nie ma miejsca na wewnętrzną prawdę, robi się miejsce dla kłamstwa i nijakości. Dlatego to dobrze, że postanowiła być pani wobec samej sobie szczera i wprost sobie przyznać, że nie ma sensu wmawiać sobie czegoś, co nie istnieje.

Czy zaskoczył ją swoim podejściem? Zapewne tak. Zapewne spodziewała się karcenia, prób nawracania, albo chociaż chłodnego spojrzenia. Ale Svik wcale nie skończył swojego wywodu, miał jeszcze kilka rzeczy do dodania.

— Ale i pani matkę doskonale rozumiem — kontynuował. — Bóg żyje w wierze swoich wyznawców, a im więcej ich tak gorliwych, tym dla naszego wyznania lepiej. Twoja matka ma wielkie serce przepełnione wiarą, a zapewne zauważyłaś, jak wiele radości jej to daje, jak ją pobudza i napędza. I tym właśnie powinna być wiara! Ona tak właśnie powinna działać! Nic dziwnego zatem, że chce się tym podzielić z najbliższymi w nadziei, że ich wiara rozpali tak samo pozytywnie jak i ją.

Zastanowił ją tym, co powiedziała na końcu. I choć ostatecznie zrozumiał jej przekaz, był ciekawy rozwinięcia.

— Chciałaby mieć pani wybór? — powtórzył. — Teraz, jak rozumiem, pani matka go pani odbiera, bo zmusza do wiary? A wyobrażała sobie pani, co by się stało, gdyby pani rodzicielka aż tak nie naciskała? Zastanawiała się pani, czy to by coś zmieniło?

Czy to był wstęp do powolnego nawracania Ilarie? Nie, Leonard nie miał takiego zamiaru ani przez chwilę. Był po prostu ciekaw tak innego punktu widzenia, zwłaszcza ze strony kogoś niewątpliwie inteligentnego.

I choć może nie powinien, zwłaszcza w takiej chwili, roześmiał się głośno, acz uprzejmie, gdy Ilarie poprosiła, aby nie oceniać całej rodziny przez pryzmat jej jednej. Wyglądało na to, że panna Dumitrescu z góry zakładała, że się nie zrozumieją. Tymczasem Svik miał zgoła inne wrażenie.

— Jeśli pani sobie tego życzy, nie będę — obiecał — choć nie ukrywam, gdybym to zrobił, ten ród niewątpliwie ogromnie by zyskał w moich oczach.

Był ciekaw jej reakcji na te słowa i cały czas czuł rozbawienie na myśl, jak bardzo Ilarie „obawiała się” jego kapłańskiej wersji. Traktowała go zdecydowanie zbyt poważnie i tym razem to ona oceniała go przez pryzmat jego profesji. Czy się jej dziwił? Nie. Czy zamierzał to zmieniać? Jeszcze nie wiedział.

— A jaka kara mogłaby panią spotkać? — spytał, tak samo zaciekawiony, jak i rozbawiony. Niewykluczone, że niedługo Ilarie da mu w pysk za to podśmiewywanie się z niej, ale naprawdę nie mógł wyjść z podziwu, jak łatwo ta kobieta dawała się zwieść pozorom. — Chętnie wysłucham propozycji; może użyję kilku wobec innowierców, których spotkam na swojej drodze.

Tym, o co go spytała w następnej kolejności, nieco go zaskoczyła. I… zawstydziła. Nie lubił pytania o życie prywatne, ponieważ zwyczajnie takiego nie miał. Życie oddał wierze i Tridamosowi, ale nie robił tego nachalnie, obsesyjnie i z przymusu. Z tego powodu powinien mieć czas na coś więcej niż tylko swoją religijność, ale Leonard nie lubił przebywać sam ze sobą bez obecności swojego Boga. Dlatego co miał odpowiedzieć Ilarie? Nie miał pojęcia i to go odrobinę żenowało.

— Nie jestem zbyt ciekawym człowiekiem — przyznał odrobinę kwaśnym tonem, jakby był zły sam na siebie za tak mało interesujące życie prywatne. — Przez problemy ze snem można powiedzieć, że jestem nocnym markiem, który lubi nocne spacery po mieście. W mieszkaniu zwykle po prostu czytam książki, gram w szachy albo po raz trzytysięczny oglądam swój album ze starymi monetami. Jestem numizmatykiem — uzupełnił — i kiedy mogę, staram się pozyskiwać nowe skarby do kolekcji, lub krążę po muzeach, oglądając te, które są poza zasięgiem prywatnego kolekcjonera. Ale to mało ciekawe zajęcia — zakończył z nieco smutnym uśmiechem.

Jednak wciąż do końca nie odpowiedział na jej pytanie, które nagle stało się bardzo rozwinięte i nie dotyczyło już tylko tego, co robił między jedną mszą a drugą. Pytanie okazało się być bardziej złożone niż Leonard początkowo przypuszczał. I to, musiał przyznać, bardzo mu się podobało.

— Nie jestem jak Batman, który definiuje się na podstawie tego, czy akurat nosi maskę czy nie — rzekł z uśmiechem. — Nie ma Svika kapłana i Svika numizmatyka jako dwóch osobnych istnień. Jestem tylko jeden ja, który nie rozdziela tych dwóch aspektów swojego życia: wiary i życia prywatnego. Dla mnie w pewnym sensie to jedno i to samo. Oczywiście, niesienie słów Tridamosa to moja misja, ale sam ją sobie nadałem, więc nie jest to żaden przymus, tylko ochota. Choć dramatycznie to spłycę, co teraz powiem — ostrzegł — to można powiedzieć, że ta moja misja szerzenia wiary jest trochę czymś jak… moje kolejne hobby. Zaraz po książkach i monetach. Brzmi głupio i przyziemnie, ale teraz trochę nie wiem, jak to inaczej wytłumaczyć — dodał, nieco rozbawiony własną nieporadnością. — To, o czym pani mówi w kontekście wyobrażania sobie, jak taka głęboka wiara powinna wyglądać, jest naprawdę piękne. I sądzę, że to do pani pasuje — taka wewnętrzna, cicha, bardzo skromna wiara. Wiara, która dotyka tylko panią, która się niczym nie chwali, która nie błyszczy, która nie jest na pokaz. Która jest od pani dla pani. Tak, dokładnie tak to powinno wyglądać.

Ucieszył się na porzucenie oficjalnej formy i przejście na „ty”, dlatego natychmiast przyjął tę propozycję, samemu proponując to samo. Od tej pory nie byli panią Dumitrescu i kapłanem, tylko Ilarie i Leonardem. I to najwyraźniej im obojgu bardzo odpowiadało.

— Tyle o mnie — rzekł, nawiązując jeszcze do swojej ostatniej wypowiedzi. — Proponuje — dodał naprędce — niebawem wracać do jadalni, gospodarze, z pani matką i bratem na czele, mogą się niepokoić. Ale jednocześnie, nie należy działać w pośpiechu. Kontynuujmy więc jeszcze chwilę, bo czuję, że rozmowa rozłożyła się trochę nierównomiernie. Było dużo o mnie — a o tobie? Co możesz mi powiedzieć o sobie? Jaką reklamę wystawi sama sobie Ilarie Dumitrescu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^