Ilarie
Gdy była dzieckiem nie rozumiała tego, co robili dorośli w podziemiach rodzinnego domu. Co jakiś czas zjeżdżała się najbliższa rodzina i wydawało się jej, że były to zwykłe spotkania z bliskimi. Nie widziała w tym niczego dziwnego, nie czuła też żadnego dyskomfortu. Ot co, zjazd rodzinny. Gdy miała jedenaście lat po raz pierwszy uczestniczyła we mszy dla Tridamosa i również nie widziała w tym niczego złego. Uważała, że matka była religijną osobą i nikomu tym krzywdy nie robiła. Ilarie i Petre w dużej mierze ukształtowała babcia Adina, więc ich przywiązanie do Tridamosa nie było tak duże, jak Eleny. To nie ona miała na nich wpływ, to nie ona nawiązała z nimi rodzicielską więź i to nie ona była dla nich autorytetem. Być może gdyby bywała częściej w domu i okazywała im więcej miłości i zainteresowania, to dziś modlili by się równie gorliwie, co ona. Kiedy wkroczyła w wiek nastoletniego buntu, rodzinne spotkania w piwnicy wydawały się jej co najmniej dziwne. Często protestowała i odmawiała udziału lecz matka była nieugięta. Raz czy dwa udało jej się wymigać od mszy, a to tylko dlatego, że babcia stawała w jej obronie. Ilarie nie chciała wykorzystywać Adiny i zasłaniać się nią za każdym razem, gdy nie miała ochoty na modły. Obawiała się, że w ten sposób nadszarpnie relację teściowej z synową. Schodziła na dół ze wszystkimi, zakładała pelerynę, pochylała głowę i mamrotała pod nosem łacińskie słówka. Czuła się nieswojo, głupio i dziwnie, ale robiła to już tyle razy, że przywykła do tego uczucia. Zazwyczaj starała się po prostu wyłączać i odpływać myślami gdzieś poza piwnicę.
Msza nie trwała zazwyczaj dłużej niż godzinę i nie wymagała składania krwawych ofiar. Poza zakładaniem jednakowych peleryn z kapturem w szkarłatnym kolorze i mamrotaniem modlitw po łacinie, to nie można było powiedzieć, że wierzenie w Tridamosa odbiegało od normy i od innych wierzeń. Jedno z pomieszczeń w piwnicy przystosowane było do religijnych spotkań. W centralnej części pokoju stał okrągły ołtarz udekorowany czerwonymi, zawsze świeżymi różami, a pośród nich spoczywała złota figurka skarabeusza, którą podobno przekazał sam Tridamos przodkowi Eleny. Według tego, co mówiła matka, skarabeusz był świętym symbolem dla wielu wyznań i symbolizował odrodzenie. Rodzina Dumitrescu również modliła się o odrodzenie Tridamosa, który miał zaprowadzić ład i porządek w wyniszczonym świecie. Jako jego wierni wyznawcy i oddani słudzy, mieli dostąpić wszelkich zaszczytów i dalej głosić jego chwałę. Całe pomieszczenie skąpane było w blasku świec, równie czerwonych co róże i peleryny. Na modlitwy przyjeżdżali nie tylko krewni: od kilku lat wiernymi byli również państwo Russo z Neapolu, a właściwie wspólnik ojca Antonio oraz jego żona Marie. Ilarie bardzo ich lubiła i zawsze cieszyła się z ich obecności. Matka wciągnęła też w to swoją przyjaciółkę, Gizzellę, jednak ona nie była obecna zbyt często, bo bardzo dużo podróżowała. Wujek Titi, brat Eleny, do tematu religii podchodził szczególnie poważnie, jak do niczego innego w swoim życiu. Msze oficjalne, w większym gronie nie odbywały się zbyt często, a zwłaszcza takie, gdy towarzyszył im kapłan. Zazwyczaj spotykali się raz na trzy miesiące, choć daty były ruchome i nie zawsze wypadały idealnie. Praktycznie wszyscy czciciele Tridamosa byli poważnymi przedsiębiorcami rozwianymi po świecie i trudno było wszystkim rzucić nagle swoje interesy. Najbardziej oddana była ich matka, zaraz za nią dreptał brat Titus. Msze zwykle prowadził dziadek Lazar, który był głównym mistrzem obrzędu. Gdyby rodzina Dumitrescu była częścią chińskiej Triady, to dziadek Lazar bez wątpienia byłby Głową Smoka. Babcia Sonna była najpoważniejszą osobą z rodziny, a swoim chłodem mogłaby napełniać klimatyzację w samochodach i byłaby bardziej skuteczna niż freon. Gdy zjawiał się kapłan, to on przejmował obowiazki dziadka.
Ilarie zapominała formułek i co chwilę myliła słowa aż poczuła, jak Petre dźga ją łokciem w żebra. Jej uwaga skupiała się na kapłanie stojącym przy ołtarzu. Uciekała wzorkiem w jego stronę i wydawało się jej, że i on dość często zerka w stronę ławki, gdzie siedziała w towarzystwie brata i babci Adiny. Matka kilka razy posłała jej spojrzenie pełne zawodu, a ojciec lekki uśmiech, gdy nikt nie zwracał na niego uwagi. Msza trwała nieco dłużej, bo kapłan udzielił im również błogosławieństwa Tridamusa. Obecni byli wszyscy członkowie kultu. Później miała odbyć się uroczysta kolacja. Wizyta Kaplana była wielkim zaszczytem i nikt nie chciał tego przegapić. Zjawiła się nawet Gizzella, która zapewne spędzi miłą noc z Titusem, a rano znowu się z nim pokłóci. Ich relacja była przedziwna.
- Bardzo nam miło, że zaszczyciłeś nas swoją obecnością dzisiaj. Wiem, że to wiele prosić cię o kilka dni na wyłączność, ale może zechcesz zostać? Dopiero co byłeś u innych wiernych i zapewne chcesz odpocząć. Nasz dom jest do twojej dyspozycji – zaproponowała Elena z lekkim, zachęcającym uśmiechem. Ilarie zerknęła w stronę kapłana, choć starała się tego nie robić w natarczywy sposób, tak jak wcześniej w kapliczce. Wszyscy wyczekiwali jego odpowiedzi. Dziewczyna poczuła, jak telefon zawibrował jej w kieszeni, później to samo zadziało się z telefonem Petre, a gdy nie odebrał, znowu zaczął wibrować telefon Ilarie. Zerknęła na ekran i zamarła. Ikonka motylka i siekiery. Zapisała tak numer Seraphine. Wydawało się jej, że to dla niej idealne połączenie. Bała się odebrać, ale jeszcze bardziej bała się tego nie zrobić. Zbyt wiele mieli do stracenia.
- Przepraszam, muszę odebrać. To z hotelu. – wstała od stołu i wyszła z jadalni kierując się w stronę gabinetu. Czuła na sobie palący wzrok matki, z którą nie miała okazji jeszcze zamienić słowa, ale domyślała się, że to jej nie ominie.
- Czego chcesz? – syknęła do telefonu i od razu zrobiło się jej głupio, gdy usłyszała ten słodki, dźwięczny głos łowczyni.
- Jakie jest hasło do Netflixa?
Żyłka na czole Ilarie prawdopodobnie pękła albo wampirzyca po prostu dostała zapaści. Gdyby mogła umrzeć, to teraz właśnie to by się z nią stało.
- Czy ty sobie żartujesz? Wydzwaniasz do mnie i Petre tylko po to? Jesteśmy na rodzinnym spotkaniu.
- Nudzi mi się. Nie ma tu nikogo kompetentnego – poskarżyła się Seraphine z głośnym westchnieniem. Wampirzyca zaczerpnęła powietrza i starała się brzmieć jak najbardziej miło, by dziewczyna nie robiła im problemów z powodu głupiego hasła, a czuła, że mogłaby to zrobić.
- W szafce przy łóżku jest broszurka z hasłami do telewizji i internetu. Są trzy różne modemy żeby jakość była dobra dla wszystkich. Sprawdź je po kolei. Jeśli do któregoś pasma jest podłączonych wielu gości, to może być problem z odbiorem. Zwykle większość podłącza się do pierwszego, więc radzę sprawdzić od razu ostatni. Coś jeszcze?
- Byłaś bardzo pomocna. Takie zaangażowanie się chwali. Do zobaczenia, buzi! Pozdrów Petre.
Serce Ilarie waliło tak mocno, że omal nie zeszła na zawał. Musiała się uspokoić nim wróci do jadalni, więc podeszła do barku i nalała sobie sporą ilość koniaku do szklanki. Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi i pewna, że to brat przyszedł zapytać o telefon od łowczyni, zaproponowała mu alkohol.
- Napij się ze mną. Tata się chyba nie zorientuję, chociaż i tak wie, że mu podbieramy. Mama już pewnie zamordowała mnie w myślach ze sto razy. Myślisz, że uda mi się wykonać żeby z nią nie gadać? – zaśmiała się, napełniając drugą szklankę i dopiero wtedy się odwracając. Kolana się pod nią ugięły, gdy zobaczyła przed sobą Kapłana Svika.
- O boże, to znaczy kapłanie. Myślałam, że to Petre. Przepraszam. Chce pan? Wolno panu pić? Jeśli nie, to spokojnie, nikomu nie powiem. Nie to żebym namawiała do grzechu, ale... okej, po prostu zamilknę – odezwała się nieco drżącym głosem, nie wiedząc jak powinna się zachować przy mężczyźnie. Onieśmielał ją jego przenikliwy wzrok i pozycja, którą zajmował. Nie miała pojęcia, jak wyglądało życie, jako kapłan Tridamosa. Czy Svik Musiał żyć w celibacie albo odmawiać sobie wygód? Ilarie musiała przyznać, że ciekawiły ją kilka kwestii i głownie ze względu na to, że wyglądał jak arabski książę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz