ROZDZIAŁ 635

PETRE

Za dużo, ostatnio działo się tu zdecydowanie za dużo. Petre bardzo lubił swego rodzaju zamęt, ale tylko jeśli wzbudzał same pozytywne emocje, ewentualnie okraszony drobnym dreszczykiem niepewnej ekscytacji. Nie lubił jednak, kiedy kolejne sprawy i kłopoty uciekały mu przez palce, a wątpliwości piętrzyły się niczym góra dokumentów na biurku urzędnika.

I ponuro-zabawne było to, że Petre bardziej przejmował się tym przeklętym, kolorowym motylkiem od łowców niż demonami oraz Wierą — choć to drugie mogło stanowić większe zagrożenie.

Cieszył się, że Ilarie się z nim zgadzała, choć jednocześnie ani trochę go to nie zaskoczyło. Rodzeństwo zwykle się ze sobą zgadzało, mieli bardzo podobny tok myślenia, choć sposoby wyrazu stosowali zgoła inne. W tej parze to jego siostra była tą, która twardo stąpała po ziemi — lecz to na szczęście zależało wyłącznie od „rodzaju obuwia”, jaki akurat założy, bo gdy tylko zechciała, porzucała ciężkie, żelazne buciory, które trzymały ją przy ziemi, na rzecz lekkich, wiosennych trzewików. W mniej sobie znanym towarzystwie Ilarie czasami uchodziła za tę poważniejszą i pozbawioną jakiegoś większego poczucia humoru — i choć Petre rozumiał to mimowolne poddanie się pozorom, i tak nie mógł się nadziwić tym jakże nietrafionym ocenom. Ilarie po prostu, w całkowitym przeciwieństwie do niego, potrafiła się dowolnie i łatwo dopasować do aktualnej sytuacji.

Petre natomiast był zbyt… dziecinnie szczery i zupełnie nie umiał stwarzać jakichkolwiek pozorów.

Tak czy inaczej, najważniejsze, że rodzeństwo zgadzało się zarówno względem Serpahiny, jak i względem demonów. Ta pierwsza jednak wyjątkowo Petre’a męczyła, a gdy Ilarie wyraziła zwątpienie, by wredny motylek był stworzeniem nadprzyrodzonym, wampir poddał te słowa głębszemu namysłowi.

— A czemu nie? — podchwycił podejrzliwym tonem. — Czy to nie byłoby im na rękę? No wiesz, tak mieć sobie kogoś z obozu wroga po swojej stronie? Może ta dziewucha ma mieszaną krew? Może jej tatko ludziem był, a matula właśnie nimfą jakąś? Tej dziwnej aury, która od niej bije, nie da się nie zauważyć. Poznałaś kiedyś któregoś śmiertelny, który raziłby cię po oczach światłem, wiosną, blaskiem i innymi motylkami? To na bank hybryda — zadecydował, będąc całkowicie pewnym swojej tezy. — Tylko najwyraźniej łowcy szybciej po nią sięgnęli. Czemu jej wróżkowy rodzic nie zaprotestował — nie wiem, bo jej nie znam i specjalnie poznać nie chcę. Ale ja ci mówię, siostra. To jest hybryda. A to z kolei niedobrze — zmartwił się Petre — bo to oznacza, że ona, gadzina wredna, wie pewnie więcej niż byśmy chcieli, żeby wiedziała.

To ostatnie było akurat oczywiste — nie istniała szansa, by Serpahina pozostawała przy nich szczera i niczego nie ukrywała. Zdaniem Petre’a, pewnie będzie zgrywała słodką idiotkę, nie zdradzając nawet mrugnięciem, co akurat ma na myśli.

— I tak — podchwycił plan siostry — niech Grigori prześwietli ją do czwartego pokolenia wstecz. Nie lubię jej  — odparował niczym małe, niezadowolone dziecko, czując, że jeszcze nieraz będzie tę frazę powtarzał.

Teraz musieli się zająć Wierą. Ilarie więc poszła powiadomić ją o nieistniejącym losowaniu, Petre zaś ściągnął do ich apartamentu Aliego. Szpakowaty barman jak zawsze wyglądał na znudzonego wszystkim, co go otaczało, ale akurat w tamtym momencie była to zaleta — ponieważ z pewnością nie zdradzi się przed Wierą, gdy będzie ją akurat sondował.

Gdy obie weszły wreszcie do środka, w Petre uderzyło, jak kiepsko wyglądała Wiera. Jak dotąd migała mu od czasu do czasu przy okazji zamieszania z otrutym Ishmaelem Drawsonem, ale jakoś nie miał okazji przyjrzeć się jej na spokojnie i z bliska. I choć Petre nigdy w życiu nie powiedziałby tego kobiecie, tak musiał w myślach przyznać, że wyglądała… strasznie. Pobladła skóra niemal na niej wisiała, worki pod oczami miała sine, spojrzenie mętne, choć przykrywane uparcie utrzymywanym, nieco sztucznym skupieniem. Makijaż, choć delikatny i subtelny, sprawiał wrażenie plastikowej, prześwitującej maski, który nie był w stanie zakryć prawdziwego stanu kobiety. Petre momentalnie poczuł, jak za gardło chwyta go współczucie — ale i gniew na tych, którzy doprowadzili ją do tego stanu.

Gdy Petre już zawołał Aliego, sam usiadł niedaleko pań i jedynie uprzejmie przysłuchiwał się rozmowie. Póki co nie miał powodu, by się wtrącać, choć przyznać musiał, że gdy temat niespodziewanie spadł na Arię, nadstawił uszu, uśmiechając się delikatnie.

Chwilę później zastanawiał się, dlaczego w ogóle się uśmiechał na wzmiankę o ledwie niedawno poznanej kobiecie, ale odpowiedzi nie znalazł i nawet specjalnie się tym nie przejął.

Ali natomiast od razu zaczął swoją robotę, choć nie dawał tego po sobie poznać. Grzecznie nalewał szampana i, jak na „prawdziwą służbę” przystało, stał kawałek dalej, cały czas pozostając w pogotowiu — na wypadek, gdyby panie zażyczyły sobie więcej szampana. W rzeczywistości tak bliska odległość między nim a Wierą pozwalała mu odczytać jej emocje. Nie potrzebował do tego kontaktu cielesnego ani wzrokowego, co bardzo ułatwiało całą sprawę. Dlatego Ali po prostu stał i udawał kelnera, w międzyczasie analizując stan ducha tej biednej, umęczonej kobiety.

Ilarie, jak to Ilarie, świetnie sobie radziła ze wstępem do poważniejszej rozmowy. Nie przewidzieli tylko dzwoniącego nagle telefonu, a sądząc po udręczonej minie siostry, znowu dzwoniła ich rodzicielka.

— Nasza mama — wyjaśnił krótko z nieco zażenowanym uśmiechem, wskazując na wychodzącą z telefonem Ilarie. — Do mnie jakoś tak często nie dzwoni. Ale chyba wychodzi z założenia, że samotna kobieta to tragedia znacznie większa niż samotny mężczyzna.

Nie spodziewał się, by Wiera jakkolwiek odpowiedziała na tę marną zaczepkę, dlatego na szybko poszukał innego tematu. A ten, chcąc nie chcąc, nasunął mu się sam.

— A więc zna pani Arię? — zagadnął uprzejmie. — Niezwykle barwna postać, prawda? Rozmawiałem z nią dosłownie chwilkę — wcale nie dłużej niż z wieloma innymi gośćmi tego hotelu, a jednak właśnie ona zapadła mi w pamięć. To wyjątkowe, bo nie każdy jest tak… wyrazisty. Nie sposób jej przeoczyć w tłumie.

Gdy tak paplał i paplał, aż poczuł nieprzyjemny ucisk w piersi na myśli, że tak naprawdę już ani razu nie zobaczy tej wyjątkowej znawczyni sztuki. Pocieszał się tylko tym, że pewnie lada dzień całkiem o niej zapomni — a wtedy już nie będzie mu żal.

No chyba że jakimś cudem nie zapomni.

— Jak się poznałyście? Można spytać? — kontynuował z tą samą uprzejmością. — A że maluje, akurat nie jestem zaskoczony. To bardzo do niej pasuje. I wcale nie chodzi mi o to, że skoro zna się na obrazach, to na pewno też sama je tworzy. Po prostu… jakoś mi pasuje do malarstwa. I już. Nie umiem tego lepiej wytłumaczyć — rzekł z nieco przepraszającym uśmiechem.

Udając, że rozgląda się za czymś niewartym uwagi, rzucił pospieszne spojrzenie na Aliego — i mocno się zaniepokoił. Bo zwykle znudzony Ali, na którego twarzy nie widać było żadnych emocji, tym razem marszczył brwi, a minę przy tym miał taką, jakby jednocześnie był silnie zaniepokojony i zirytowany. Ale nie pochwycił spojrzenia Petre’a, co oznaczało, że jeszcze nie skończył swojej pracy — a Dumitrescu musiał ją dalej zagadywać.

— Mam nadzieję — rzekł z uśmiechem — że jest pani zadowolona z pobytu w naszym hotelu. Jeśli ma pani jakieś uwagi dotyczące obsługi lub wyposażenia, proszę się nie wahać. Wszystko w porządku? Proszę wybaczyć, ale wygląda pani na nieco przemęczoną.

Palnął te słowa bez większego zastanowienia, z rozbrajającą wręcz szczerością, ale niespecjalnie się tym przejmował. Jeśli Ali potwierdzi ich obawy, i tak wkroczą do akcji.

— Jestem pewien — przekonywał energicznie — że po wykorzystaniu bonu, jaki pani wygrała, poczuje się pani jak nowo narodzona! Sam chyba niedługo skorzystam z takiego spa — przyznał, rozciągając się nieco — bo coś mnie ostatnio w kościach łupie. Ale to chyba z przemęczenia. Dużo się tu ostatnio dzieje, a człowiek to wiadomo… tylko człowiek. Więcej niż może z siebie nie wyciśnie. Ja przepraszam, że tyle gadam — odparł nagle — ale wychodzę z założenia, że lepiej sobie pogadać niż siedzieć i gapić się w sufit. Może jeszcze szampana?

Ali podszedł do nich i posłusznie nalał szampana. Minę miał pozornie zwyczajną, ale brwi cały czas pozostawały ściągnięte. Petre nie mógł się doczekać, aż z nim porozmawia, ale jeszcze chwila, jeszcze nie mógł się z niczym zdradzać. Najchętniej wprost zacząłby podpytywać Wierę o jej demonich znajomych, ale nie chciał zachowywać się nachalnie — zwłaszcza że był przecież współwłaścicielem.

— O! Jest i ona! — zawołał, widząc wracającą Ilarię. Po rozmowie z matką minę miała zawsze taką samą — jakby wypiła wodę po zepsutych ogórkach. — Skoro już jesteśmy w komplecie, możemy wrócić do nagrody. Proszę, tu jest broszurka z wypisanymi masażami oraz zabiegami dostępnymi podczas wieczoru w spa, może sobie pani wybrać dowolny masaż w dowolnym zakresie czasowym. Podobnie jak w przypadku kolacji, także na masaż może pani zabrać osobę towarzyszącą, jeśli ma pani taką ochotę. Kolacja odbędzie się tutaj, w naszej hotelowej restauracji; w tym przypadku prosimy o podanie nam dogodnej daty i godziny, abyśmy mogli wszystko zaplanować. Po ustaleniu szczegółów służba powiadomi panią o gotowej kolacji, zapraszając panią do specjalnie przygotowanego stolika. Wszystko, ma się rozumieć, pokrywa bon konkursowy, bez względu na ilość i rodzaj wybranych dań. Czy ma pani jakieś pytania względem tego, co powiedziałem? Chyba  że zostało coś jeszcze? O czymś zapomniałem? — spytał, spoglądając z uwagą na Ilarie.

Ali cały czas przyglądał się Wierze. Tym razem już nie wyglądał na poirytowanego. Wyglądał na… spiętego.

Petre to widział. I widziała to też Ilarie. Ilarie widziała też twarz Petre’a, poważną jak nigdy. Zagaduj ją, krzyczał w myślach, będąc pewien, że jakimś cudem siostra tę myśl przechwyci. Zagaduj ją, byle tylko za szybko nie musiała wracać do siebie! Widzisz minę Aliego?! Ona na bank jest opętana!

Opętana albo zniewolona. Albo jedno i drugie.

Petre westchnął ukradkiem.

Powoli, bardzo powoli i ostrożnie, zaczynał się bać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^