PETRE
Za dużo, ostatnio działo się tu zdecydowanie za dużo. Petre
bardzo lubił swego rodzaju zamęt, ale tylko jeśli wzbudzał same pozytywne
emocje, ewentualnie okraszony drobnym dreszczykiem niepewnej ekscytacji. Nie
lubił jednak, kiedy kolejne sprawy i kłopoty uciekały mu przez palce, a wątpliwości
piętrzyły się niczym góra dokumentów na biurku urzędnika.
I ponuro-zabawne było to, że Petre bardziej przejmował się
tym przeklętym, kolorowym motylkiem od łowców niż demonami oraz Wierą — choć to
drugie mogło stanowić większe zagrożenie.
Cieszył się, że Ilarie się z nim zgadzała, choć jednocześnie
ani trochę go to nie zaskoczyło. Rodzeństwo zwykle się ze sobą zgadzało, mieli
bardzo podobny tok myślenia, choć sposoby wyrazu stosowali zgoła inne. W tej parze
to jego siostra była tą, która twardo stąpała po ziemi — lecz to na szczęście
zależało wyłącznie od „rodzaju obuwia”, jaki akurat założy, bo gdy tylko
zechciała, porzucała ciężkie, żelazne buciory, które trzymały ją przy ziemi, na
rzecz lekkich, wiosennych trzewików. W mniej sobie znanym towarzystwie Ilarie
czasami uchodziła za tę poważniejszą i pozbawioną jakiegoś większego poczucia
humoru — i choć Petre rozumiał to mimowolne poddanie się pozorom, i tak nie
mógł się nadziwić tym jakże nietrafionym ocenom. Ilarie po prostu, w całkowitym
przeciwieństwie do niego, potrafiła się dowolnie i łatwo dopasować do aktualnej
sytuacji.
Petre natomiast był zbyt… dziecinnie szczery i zupełnie nie
umiał stwarzać jakichkolwiek pozorów.
Tak czy inaczej, najważniejsze, że rodzeństwo zgadzało się
zarówno względem Serpahiny, jak i względem demonów. Ta pierwsza jednak
wyjątkowo Petre’a męczyła, a gdy Ilarie wyraziła zwątpienie, by wredny motylek
był stworzeniem nadprzyrodzonym, wampir poddał te słowa głębszemu namysłowi.
— A czemu nie? — podchwycił podejrzliwym tonem. — Czy to nie
byłoby im na rękę? No wiesz, tak mieć sobie kogoś z obozu wroga po swojej
stronie? Może ta dziewucha ma mieszaną krew? Może jej tatko ludziem był, a matula
właśnie nimfą jakąś? Tej dziwnej aury, która od niej bije, nie da się nie
zauważyć. Poznałaś kiedyś któregoś śmiertelny, który raziłby cię po oczach
światłem, wiosną, blaskiem i innymi motylkami? To na bank hybryda — zadecydował,
będąc całkowicie pewnym swojej tezy. — Tylko najwyraźniej łowcy szybciej po nią
sięgnęli. Czemu jej wróżkowy rodzic nie zaprotestował — nie wiem, bo jej nie
znam i specjalnie poznać nie chcę. Ale ja ci mówię, siostra. To jest hybryda. A
to z kolei niedobrze — zmartwił się Petre — bo to oznacza, że ona, gadzina
wredna, wie pewnie więcej niż byśmy chcieli, żeby wiedziała.
To ostatnie było akurat oczywiste — nie istniała szansa, by
Serpahina pozostawała przy nich szczera i niczego nie ukrywała. Zdaniem Petre’a,
pewnie będzie zgrywała słodką idiotkę, nie zdradzając nawet mrugnięciem, co
akurat ma na myśli.
— I tak — podchwycił plan siostry — niech Grigori
prześwietli ją do czwartego pokolenia wstecz. Nie lubię jej — odparował niczym małe, niezadowolone dziecko,
czując, że jeszcze nieraz będzie tę frazę powtarzał.
Teraz musieli się zająć Wierą. Ilarie więc poszła powiadomić
ją o nieistniejącym losowaniu, Petre zaś ściągnął do ich apartamentu Aliego. Szpakowaty
barman jak zawsze wyglądał na znudzonego wszystkim, co go otaczało, ale akurat
w tamtym momencie była to zaleta — ponieważ z pewnością nie zdradzi się przed
Wierą, gdy będzie ją akurat sondował.
Gdy obie weszły wreszcie do środka, w Petre uderzyło, jak
kiepsko wyglądała Wiera. Jak dotąd migała mu od czasu do czasu przy okazji
zamieszania z otrutym Ishmaelem Drawsonem, ale jakoś nie miał okazji przyjrzeć
się jej na spokojnie i z bliska. I choć Petre nigdy w życiu nie powiedziałby
tego kobiecie, tak musiał w myślach przyznać, że wyglądała… strasznie. Pobladła
skóra niemal na niej wisiała, worki pod oczami miała sine, spojrzenie mętne,
choć przykrywane uparcie utrzymywanym, nieco sztucznym skupieniem. Makijaż,
choć delikatny i subtelny, sprawiał wrażenie plastikowej, prześwitującej maski,
który nie był w stanie zakryć prawdziwego stanu kobiety. Petre momentalnie poczuł,
jak za gardło chwyta go współczucie — ale i gniew na tych, którzy doprowadzili
ją do tego stanu.
Gdy Petre już zawołał Aliego, sam usiadł niedaleko pań i
jedynie uprzejmie przysłuchiwał się rozmowie. Póki co nie miał powodu, by się
wtrącać, choć przyznać musiał, że gdy temat niespodziewanie spadł na Arię,
nadstawił uszu, uśmiechając się delikatnie.
Chwilę później zastanawiał się, dlaczego w ogóle się uśmiechał
na wzmiankę o ledwie niedawno poznanej kobiecie, ale odpowiedzi nie znalazł i
nawet specjalnie się tym nie przejął.
Ali natomiast od razu zaczął swoją robotę, choć nie dawał
tego po sobie poznać. Grzecznie nalewał szampana i, jak na „prawdziwą służbę”
przystało, stał kawałek dalej, cały czas pozostając w pogotowiu — na wypadek,
gdyby panie zażyczyły sobie więcej szampana. W rzeczywistości tak bliska
odległość między nim a Wierą pozwalała mu odczytać jej emocje. Nie potrzebował do
tego kontaktu cielesnego ani wzrokowego, co bardzo ułatwiało całą sprawę.
Dlatego Ali po prostu stał i udawał kelnera, w międzyczasie analizując stan
ducha tej biednej, umęczonej kobiety.
Ilarie, jak to Ilarie, świetnie sobie radziła ze wstępem do poważniejszej
rozmowy. Nie przewidzieli tylko dzwoniącego nagle telefonu, a sądząc po
udręczonej minie siostry, znowu dzwoniła ich rodzicielka.
— Nasza mama — wyjaśnił krótko z nieco zażenowanym
uśmiechem, wskazując na wychodzącą z telefonem Ilarie. — Do mnie jakoś tak
często nie dzwoni. Ale chyba wychodzi z założenia, że samotna kobieta to tragedia
znacznie większa niż samotny mężczyzna.
Nie spodziewał się, by Wiera jakkolwiek odpowiedziała na tę
marną zaczepkę, dlatego na szybko poszukał innego tematu. A ten, chcąc nie
chcąc, nasunął mu się sam.
— A więc zna pani Arię? — zagadnął uprzejmie. — Niezwykle
barwna postać, prawda? Rozmawiałem z nią dosłownie chwilkę — wcale nie dłużej
niż z wieloma innymi gośćmi tego hotelu, a jednak właśnie ona zapadła mi w
pamięć. To wyjątkowe, bo nie każdy jest tak… wyrazisty. Nie sposób jej przeoczyć
w tłumie.
Gdy tak paplał i paplał, aż poczuł nieprzyjemny ucisk w
piersi na myśli, że tak naprawdę już ani razu nie zobaczy tej wyjątkowej
znawczyni sztuki. Pocieszał się tylko tym, że pewnie lada dzień całkiem o niej
zapomni — a wtedy już nie będzie mu żal.
No chyba że jakimś cudem nie zapomni.
— Jak się poznałyście? Można spytać? — kontynuował z tą samą
uprzejmością. — A że maluje, akurat nie jestem zaskoczony. To bardzo do niej
pasuje. I wcale nie chodzi mi o to, że skoro zna się na obrazach, to na pewno też
sama je tworzy. Po prostu… jakoś mi pasuje do malarstwa. I już. Nie umiem tego
lepiej wytłumaczyć — rzekł z nieco przepraszającym uśmiechem.
Udając, że rozgląda się za czymś niewartym uwagi, rzucił
pospieszne spojrzenie na Aliego — i mocno się zaniepokoił. Bo zwykle znudzony
Ali, na którego twarzy nie widać było żadnych emocji, tym razem marszczył brwi,
a minę przy tym miał taką, jakby jednocześnie był silnie zaniepokojony i
zirytowany. Ale nie pochwycił spojrzenia Petre’a, co oznaczało, że jeszcze nie
skończył swojej pracy — a Dumitrescu musiał ją dalej zagadywać.
— Mam nadzieję — rzekł z uśmiechem — że jest pani zadowolona
z pobytu w naszym hotelu. Jeśli ma pani jakieś uwagi dotyczące obsługi lub
wyposażenia, proszę się nie wahać. Wszystko w porządku? Proszę wybaczyć, ale wygląda
pani na nieco przemęczoną.
Palnął te słowa bez większego zastanowienia, z rozbrajającą
wręcz szczerością, ale niespecjalnie się tym przejmował. Jeśli Ali potwierdzi
ich obawy, i tak wkroczą do akcji.
— Jestem pewien — przekonywał energicznie — że po
wykorzystaniu bonu, jaki pani wygrała, poczuje się pani jak nowo narodzona! Sam
chyba niedługo skorzystam z takiego spa — przyznał, rozciągając się nieco — bo
coś mnie ostatnio w kościach łupie. Ale to chyba z przemęczenia. Dużo się tu
ostatnio dzieje, a człowiek to wiadomo… tylko człowiek. Więcej niż może z
siebie nie wyciśnie. Ja przepraszam, że tyle gadam — odparł nagle — ale
wychodzę z założenia, że lepiej sobie pogadać niż siedzieć i gapić się w sufit.
Może jeszcze szampana?
Ali podszedł do nich i posłusznie nalał szampana. Minę miał
pozornie zwyczajną, ale brwi cały czas pozostawały ściągnięte. Petre nie mógł
się doczekać, aż z nim porozmawia, ale jeszcze chwila, jeszcze nie mógł się z
niczym zdradzać. Najchętniej wprost zacząłby podpytywać Wierę o jej demonich znajomych,
ale nie chciał zachowywać się nachalnie — zwłaszcza że był przecież
współwłaścicielem.
— O! Jest i ona! — zawołał, widząc wracającą Ilarię. Po
rozmowie z matką minę miała zawsze taką samą — jakby wypiła wodę po zepsutych ogórkach.
— Skoro już jesteśmy w komplecie, możemy wrócić do nagrody. Proszę, tu jest
broszurka z wypisanymi masażami oraz zabiegami dostępnymi podczas wieczoru w
spa, może sobie pani wybrać dowolny masaż w dowolnym zakresie czasowym.
Podobnie jak w przypadku kolacji, także na masaż może pani zabrać osobę
towarzyszącą, jeśli ma pani taką ochotę. Kolacja odbędzie się tutaj, w naszej
hotelowej restauracji; w tym przypadku prosimy o podanie nam dogodnej daty i
godziny, abyśmy mogli wszystko zaplanować. Po ustaleniu szczegółów służba
powiadomi panią o gotowej kolacji, zapraszając panią do specjalnie
przygotowanego stolika. Wszystko, ma się rozumieć, pokrywa bon konkursowy, bez
względu na ilość i rodzaj wybranych dań. Czy ma pani jakieś pytania względem tego,
co powiedziałem? Chyba że zostało coś
jeszcze? O czymś zapomniałem? — spytał, spoglądając z uwagą na Ilarie.
Ali cały czas przyglądał się Wierze. Tym razem już nie
wyglądał na poirytowanego. Wyglądał na… spiętego.
Petre to widział. I widziała to też Ilarie. Ilarie widziała
też twarz Petre’a, poważną jak nigdy. Zagaduj ją, krzyczał w myślach,
będąc pewien, że jakimś cudem siostra tę myśl przechwyci. Zagaduj ją, byle
tylko za szybko nie musiała wracać do siebie! Widzisz minę Aliego?! Ona na bank
jest opętana!
Opętana albo zniewolona. Albo jedno i drugie.
Petre westchnął ukradkiem.
Powoli, bardzo powoli i ostrożnie, zaczynał się bać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz