PETRE
To spotkanie jednocześnie przebiegło i nie przebiegło po ich
myśli.
Dlaczego nie przeszło? To proste — łowcy traktowali ich z
góry jak zagrożenie, jak ścierwo, jak gorszy sort. Petre nie był tym
zaskoczony, starał się na to psychicznie przygotować, ale nawet mimo tego,
takie zachowanie bardzo drażniło i uwłaczało. Poza tym, przysłano im tę całą
Seraphinę, wrednego motylka-szpiega, która zapewne niemało im namąci. Petre nie
miał wątpliwości, że wbrew zapewnieniom Aidena, im wcale nie chodziło o wspólny
cel, a więc bezpieczeństwo Bukaresztu. Im chodziło o stworzenie pretekstu do
wybicia nadnaturalnych, najlepiej do cna. Problem w tym, że łowcy byli bardzo
cierpliwi i inteligentni. Byli gotowi podłożyć maleńki, ledwie zauważalny
płomień, który tliłby się długimi miesiącami i latami, który po czasie
przestałby kogokolwiek interesować — aż powstałby z niego ogromny, niemożliwy
do opanowania pożar. Petre i Ilarie o tym wiedzieli i starali się być na to
gotowi, ale nawet to ich nie chroniło w stu procentach.
Nie było jednak aż tak źle, ponieważ łowcy przejawiali
chociaż minimalną chęć współpracy, choćby przez zaoferowanie im podstawienia w
swoich szeregach nadprzyrodzonego szpiega. Petre dziwił się, że Ilarie,
zamykająca tę rozmowę, nie skorzystała z tej możliwości, ale niewykluczone, że
jeszcze się na to zdecyduje. Albo chciała mieć po swojej stronie argument pod
tytułem „przejawiamy dobrą wolę, więc chwilowo wam ufamy bardziej niż wy —
powinniście zrobić to samo”. Petre zamierzał to omówić z Ilarie, ale dopiero
gdy znajdą ustronne miejsce na rozmowy we dwójkę — bez tego wrednego motylka.
Kiedy zostali sami, Petre wreszcie miał czas i sposobność,
by bez najmniejszego skrępowania zlustrować dziewczynę spojrzeniem od stóp do
głów. Było w niej coś… niezwykłego. Coś, co Petrowi kojarzyło się z wiosenną,
kwietną łąką pełną motyli. Może właśnie dlatego w myślach nazywał ją motylem,
choć zdanie o niej miał póki co jak najgorsze. Jednak biła od tej dziewczyny
jakaś relaksująca świeżość… chyba że to po prostu jej perfumy, przeszło
mu nagle przez myśl. Była całkiem ładna, to trzeba było przyznać, ale gdy
rozłożyła się ze swoimi łokciami na blacie biurka, wpatrując się w nich wesoło,
Petre od razu zmarszczył z niezadowoleniem brwi. Bezczelna jest!, aż
krzyknął w myślach.
— Jaką bajeczkę ci łowcy ułożyli? Kim masz tu być w naszym
hotelu? — spytał bez zbędnych ceregieli.
Seraphina obdarzyła go uprzejmym, choć intensywnym
spojrzeniem swych dużych, niebieskich oczu, milcząc przez chwilę — jak gdyby
mówienie i obserwowanie jednocześnie sprawiało jej za dużą trudność.
Petre nie umiał tego wytłumaczyć, ale już diable jej nie
lubił.
— Mam być kontrolerem jakości wysłanym z zewnętrznej firmy —
zaćwierkała. — Mam legitymację — wyjęła coś spod ubrania, machając im przed
oczami plastikową legitymacją zawieszoną na smyczce — i wszystkie wymagane
dokumenty.
— Bosko — mruknął Petre, niespecjalnie usatysfakcjonowani
odpowiedzią. — Coś ci twoi kumple nie byli zbyt miło nastawieni — rzekł z
zarzutem, rozpoczynając nowy wątek. — Mało coś w nich było woli współpracy!
Śmiem wątpić, że im naprawdę zależy na tym samym, co nam. A chyba powinno.
Irytujące w tej dziewczynie było to, że kompletnie nic jej
nie ruszało. Cały czas po prostu wpatrywała się w nich swoimi sarnimi oczami,
uśmiechając się przy tym promiennie. Petre nie miał najmniejszych wątpliwości,
że ta pokazówka była w pełni fałszywa — ale co się kryło pod tą lukrową
otoczką, Petre nie miał pojęcia. I choć wolał się nie dowiadywać, wiedział, że
powinien.
— To nieprawda — odparła ze słodyczą, potrząsając lekko
głową; jej krótkie włosy, podkręcone lekko przy końcówkach, zakołysały się
jakby popychane lekkim wiaterkiem. — Są surowi, ale to dobrzy ludzie. Znam ich
doskonale, ufam i…
— Ale my im nie ufamy.
Tych słów Seraphina nie skomentowała — i najwyraźniej nie
miała takiego zamiaru. Zamiast tego wpatrywała się z Petre’a z największą
uwagą, choć on sam mógłby przysiąc, że widział w jej oczach delikatną, dobrze
ukrytą kpinę.
— Czego tak się obawiacie? — spytała, a jej uśmiech na
moment zelżał, by na twarzy zagościł wyraz pełny zainteresowania, powagi i
skupienia. — Przecież, tak jak powiedziałeś, gramy do jednej bramki. Ja jestem
tu po to, by udowodnić moim przyjaciołom, że racja leży po waszej stronie. A
dowodem będzie brak… nieprawidłowości. Czy nie tak?
Wkurzała go. I to bardzo.
— Nie lubimy intruzów — wyparował bezczelnie. — Ale niestety
— dodał, zanim zdążyła odpowiedzieć — ty chwilowo jesteś naszym gościem. Za mną
— rzucił komendą. — Jedziemy do hotelu. Tam dowiesz się reszty i będziesz mogła
sobie robić swoje szpiegowskie rzeczy.
— To jest twój pokój wraz z dostępem do wszystkich wygód
hotelu. Tutaj…
Petre, jak na przykładnego przedstawiciela luksusowego
hotelu, wyrecytował Seraphinie wszystkie korzyści, udogodnienia i przywileje,
jakie jej przysługiwały. Była wredną, sypiącą się, brudzącą i irytującą ćmą,
ale trudno — była też i gościem, którego należało traktować z najwyższym szacunkiem.
Petre miał nadzieję, że Ilarie będzie miała do niej więcej cierpliwości, bo jemu
się te zasoby dość szybko wykańczały. Następna część, bo oprowadzanie po hotelu,
była długa i monotonna, ale i to należało odbębnić. I choć Petre uwielbiał opowiadać
o tym zabytkowym budynku, tym razem nie sprawiało mu to ani grama przyjemności.
Na szczęście tuż po obchodzie, Seraphina poprosiła o chwilę
dla siebie, którą miała poświęcić na rozpakowanie się i odświeżenie. To akurat
było rodzeństwu na rękę, bo mogli zająć się swoim poprzednio przesuniętym
planem, czyli wezwaniem Aliego i Wiery, aby ją przesondować.
— Same problemy — westchnął Petre, gdy wspólnie z Ilarie
przemierzali dobrze sobie znane korytarze hotelu. Tym razem byli sami,
znajdowali się też w takiej części budynku, po której kręciło się niewielu
gości, co pozwalało im na względną swobodę w rozmowie. — Najpierw otrucie,
potem te demony, teraz ten cholerny motylek… Nie masz wrażenia — nagle spojrzał
na siostrę z uwagą — że ona jakaś dziwna jest? Zastanawiam się, czy oni jakąś
hipokryzją tu nie zagrali i nam nadprzyrodzonej nie podsunęli… No powiedz! Nie
przypomina ci ona jakiejś wróżki z lasu? Coś dziwnego od niej bije, jakby jakaś
aura… Ją też Ali powinien przesondować — burknął pod nosem. — Najlepiej z
ukrycia. Ale w ogóle mi się ta babka nie podoba — zawyrokował. — Wygląda na
kutą na cztery łapy; na taką, co to jest cholernie sprytna i cwana. Nie podoba
mi się takie połączenie. Ona nam tu może sporo namieszać. Trzeba ją mieć na
oku.
I już miał prosić siostrę o to, by udała się po Wierę, kiedy
coś przyszło mu do głowy.
— Jeśli mamy się sami przyjrzeć tym demonom, to teraz musimy to robić bardzo ostrożnie. Lepiej, żeby ta małpa się nie zorientowała, że z którymiś z naszych gości jest coś nie tak. A te demony… im nie ufam tak samo, jak tej kolorowej. Tylko lepiej, żeby kolorowa nie połączyła kropek. Dlatego dobrze by było przekabacić tę całą Wierę na naszą stronę. Pójdziesz po nią? Ja zorganizuję Aliego i spotkamy się u nas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz