ROZDZIAŁ 633

PETRE

To spotkanie jednocześnie przebiegło i nie przebiegło po ich myśli.

Dlaczego nie przeszło? To proste — łowcy traktowali ich z góry jak zagrożenie, jak ścierwo, jak gorszy sort. Petre nie był tym zaskoczony, starał się na to psychicznie przygotować, ale nawet mimo tego, takie zachowanie bardzo drażniło i uwłaczało. Poza tym, przysłano im tę całą Seraphinę, wrednego motylka-szpiega, która zapewne niemało im namąci. Petre nie miał wątpliwości, że wbrew zapewnieniom Aidena, im wcale nie chodziło o wspólny cel, a więc bezpieczeństwo Bukaresztu. Im chodziło o stworzenie pretekstu do wybicia nadnaturalnych, najlepiej do cna. Problem w tym, że łowcy byli bardzo cierpliwi i inteligentni. Byli gotowi podłożyć maleńki, ledwie zauważalny płomień, który tliłby się długimi miesiącami i latami, który po czasie przestałby kogokolwiek interesować — aż powstałby z niego ogromny, niemożliwy do opanowania pożar. Petre i Ilarie o tym wiedzieli i starali się być na to gotowi, ale nawet to ich nie chroniło w stu procentach.

Nie było jednak aż tak źle, ponieważ łowcy przejawiali chociaż minimalną chęć współpracy, choćby przez zaoferowanie im podstawienia w swoich szeregach nadprzyrodzonego szpiega. Petre dziwił się, że Ilarie, zamykająca tę rozmowę, nie skorzystała z tej możliwości, ale niewykluczone, że jeszcze się na to zdecyduje. Albo chciała mieć po swojej stronie argument pod tytułem „przejawiamy dobrą wolę, więc chwilowo wam ufamy bardziej niż wy — powinniście zrobić to samo”. Petre zamierzał to omówić z Ilarie, ale dopiero gdy znajdą ustronne miejsce na rozmowy we dwójkę — bez  tego wrednego motylka.

Kiedy zostali sami, Petre wreszcie miał czas i sposobność, by bez najmniejszego skrępowania zlustrować dziewczynę spojrzeniem od stóp do głów. Było w niej coś… niezwykłego. Coś, co Petrowi kojarzyło się z wiosenną, kwietną łąką pełną motyli. Może właśnie dlatego w myślach nazywał ją motylem, choć zdanie o niej miał póki co jak najgorsze. Jednak biła od tej dziewczyny jakaś relaksująca świeżość… chyba że to po prostu jej perfumy, przeszło mu nagle przez myśl. Była całkiem ładna, to trzeba było przyznać, ale gdy rozłożyła się ze swoimi łokciami na blacie biurka, wpatrując się w nich wesoło, Petre od razu zmarszczył z niezadowoleniem brwi. Bezczelna jest!, aż krzyknął w myślach.

— Jaką bajeczkę ci łowcy ułożyli? Kim masz tu być w naszym hotelu? — spytał bez zbędnych ceregieli.

Seraphina obdarzyła go uprzejmym, choć intensywnym spojrzeniem swych dużych, niebieskich oczu, milcząc przez chwilę — jak gdyby mówienie i obserwowanie jednocześnie sprawiało jej za dużą trudność.

Petre nie umiał tego wytłumaczyć, ale już diable jej nie lubił.

— Mam być kontrolerem jakości wysłanym z zewnętrznej firmy — zaćwierkała. — Mam legitymację — wyjęła coś spod ubrania, machając im przed oczami plastikową legitymacją zawieszoną na smyczce — i wszystkie wymagane dokumenty.

— Bosko — mruknął Petre, niespecjalnie usatysfakcjonowani odpowiedzią. — Coś ci twoi kumple nie byli zbyt miło nastawieni — rzekł z zarzutem, rozpoczynając nowy wątek. — Mało coś w nich było woli współpracy! Śmiem wątpić, że im naprawdę zależy na tym samym, co nam. A chyba powinno.

Irytujące w tej dziewczynie było to, że kompletnie nic jej nie ruszało. Cały czas po prostu wpatrywała się w nich swoimi sarnimi oczami, uśmiechając się przy tym promiennie. Petre nie miał najmniejszych wątpliwości, że ta pokazówka była w pełni fałszywa — ale co się kryło pod tą lukrową otoczką, Petre nie miał pojęcia. I choć wolał się nie dowiadywać, wiedział, że powinien.

— To nieprawda — odparła ze słodyczą, potrząsając lekko głową; jej krótkie włosy, podkręcone lekko przy końcówkach, zakołysały się jakby popychane lekkim wiaterkiem. — Są surowi, ale to dobrzy ludzie. Znam ich doskonale, ufam i…

— Ale my im nie ufamy.

Tych słów Seraphina nie skomentowała — i najwyraźniej nie miała takiego zamiaru. Zamiast tego wpatrywała się z Petre’a z największą uwagą, choć on sam mógłby przysiąc, że widział w jej oczach delikatną, dobrze ukrytą kpinę.

— Czego tak się obawiacie? — spytała, a jej uśmiech na moment zelżał, by na twarzy zagościł wyraz pełny zainteresowania, powagi i skupienia. — Przecież, tak jak powiedziałeś, gramy do jednej bramki. Ja jestem tu po to, by udowodnić moim przyjaciołom, że racja leży po waszej stronie. A dowodem będzie brak… nieprawidłowości. Czy nie tak?

Wkurzała go. I to bardzo.

— Nie lubimy intruzów — wyparował bezczelnie. — Ale niestety — dodał, zanim zdążyła odpowiedzieć — ty chwilowo jesteś naszym gościem. Za mną — rzucił komendą. — Jedziemy do hotelu. Tam dowiesz się reszty i będziesz mogła sobie robić swoje szpiegowskie rzeczy.

 

— To jest twój pokój wraz z dostępem do wszystkich wygód hotelu. Tutaj…

Petre, jak na przykładnego przedstawiciela luksusowego hotelu, wyrecytował Seraphinie wszystkie korzyści, udogodnienia i przywileje, jakie jej przysługiwały. Była wredną, sypiącą się, brudzącą i irytującą ćmą, ale trudno — była też i gościem, którego należało traktować z najwyższym szacunkiem. Petre miał nadzieję, że Ilarie będzie miała do niej więcej cierpliwości, bo jemu się te zasoby dość szybko wykańczały. Następna część, bo oprowadzanie po hotelu, była długa i monotonna, ale i to należało odbębnić. I choć Petre uwielbiał opowiadać o tym zabytkowym budynku, tym razem nie sprawiało mu to ani grama przyjemności.

Na szczęście tuż po obchodzie, Seraphina poprosiła o chwilę dla siebie, którą miała poświęcić na rozpakowanie się i odświeżenie. To akurat było rodzeństwu na rękę, bo mogli zająć się swoim poprzednio przesuniętym planem, czyli wezwaniem Aliego i Wiery, aby ją przesondować.

— Same problemy — westchnął Petre, gdy wspólnie z Ilarie przemierzali dobrze sobie znane korytarze hotelu. Tym razem byli sami, znajdowali się też w takiej części budynku, po której kręciło się niewielu gości, co pozwalało im na względną swobodę w rozmowie. — Najpierw otrucie, potem te demony, teraz ten cholerny motylek… Nie masz wrażenia — nagle spojrzał na siostrę z uwagą — że ona jakaś dziwna jest? Zastanawiam się, czy oni jakąś hipokryzją tu nie zagrali i nam nadprzyrodzonej nie podsunęli… No powiedz! Nie przypomina ci ona jakiejś wróżki z lasu? Coś dziwnego od niej bije, jakby jakaś aura… Ją też Ali powinien przesondować — burknął pod nosem. — Najlepiej z ukrycia. Ale w ogóle mi się ta babka nie podoba — zawyrokował. — Wygląda na kutą na cztery łapy; na taką, co to jest cholernie sprytna i cwana. Nie podoba mi się takie połączenie. Ona nam tu może sporo namieszać. Trzeba ją mieć na oku.

I już miał prosić siostrę o to, by udała się po Wierę, kiedy coś przyszło mu do głowy.

— Jeśli mamy się sami przyjrzeć tym demonom, to teraz musimy to robić bardzo ostrożnie. Lepiej, żeby ta małpa się nie zorientowała, że z którymiś z naszych gości jest coś nie tak. A te demony… im nie ufam tak samo, jak tej kolorowej. Tylko lepiej, żeby kolorowa nie połączyła kropek. Dlatego dobrze by było przekabacić tę całą Wierę na naszą stronę. Pójdziesz po nią? Ja zorganizuję Aliego i spotkamy się u nas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^