— Jak to: zmiana planów?
Petre dreptał zniecierpliwiony wzdłuż baru, przy którym stał
wraz z Alim. Obaj czekali na Ilarie i Wierę, towarzyszkę demonów, co do której
jego siostra miała bardzo poważne i niepokojące podejrzenia. Ali miał ją
wysondować i ocenić, co tak naprawdę czuła ta kobieta i czy było możliwe, by
więziono ją w tym hotelu siłą. Podobno wyglądała potwornie: blada skóra niemal
na niej wisiała, oczy zrobiły się wodniste i podkrążone. Tak z pewnością nie
wyglądała osoba zdrowa i w pełni sił. Dlaczego nie mogła o siebie zadbać? I
dlaczego jej towarzysze nie zwracali na to uwagi? Tak mogliby postępować
właśnie porywacze — choć niezbyt inteligentni, skoro pozwalali swojej zdobyczy
paradować po całym hotelu, chwalić się swoim upiornym wyglądem i swobodnie
wzbudzać wszelkie podejrzenia. Petrowi zdawało się więc, że to sprawa na tyle
ważna — szybka — że można ją było załatwić od ręki. Nie spodziewał się bowiem,
by łowcy znaleźli dla nich zbyt szybko wolne okienko na spotkanie…
I właśnie tu się mylił. Bo znaleźli bardzo szybko. Niemal
piorunem — bo dzisiaj.
Zapewne spodziewali się takiego spotkania, może sami
wręcz na nie czekali, przeszło mu przez myśl, gdy zakończył rozmowę
telefoniczną z siostrą. Plany związane z Wierą należało więc odłożyć, ale na
pewno nie porzucić.
— Wybacz, na razie fałszywy alarm — powiedział w kierunku
Aliego — ale nie opuszczaj posterunku, okej? Jeszcze dziś chciałbym ją tu do
ciebie przyprowadzić.
Ali, rozmowny jak zawsze, jedynie kiwnął krótko głową, po
czym wrócił do swoich barowych zadań, kompletnie przy tym ignorując obecność
Petre. Ten zaś był do takiego zachowania ze strony barmana tak mocno
przyzwyczajony, że w ogóle nie zwrócił na to uwagi i po krótkim pożegnaniu
natychmiast ruszył na spotkanie z siostrą. Domyślał się, że będzie chciała
spotkać się z nim i Grigorim sporo wcześniej, aby bardzo dokładnie zaplanować
cały przebieg rozmowy, wszelkie ewentualne haczyki i każdy scenariusz, jaki
tylko mógł się ziścić. Grigori bowiem, jak na szefa ochrony przystało, był
bardzo, ale to bardzo skrupulatny i wszystko musiał mieć dokładnie przemyślane.
Podobne planowanie, co oczywiste, zajmowało sporo czasu, dlatego — choć do
wieczora mieli jeszcze trochę czasu — woleli spotkać się we troje już teraz, by
nie zaskoczyło ich absolutnie nic.
Gdy wszystko, jak się im zdawało, zostało ustalone, mieli
się udać wprost do biblioteki, w której miało się odbyć spotkanie. Petre był
całkiem zaskoczony doborem miejsca, ale nie zdążył wyrazić swojego zdziwienia,
ponieważ zadzwonił konserwator zabytków, koniecznie teraz chcąc rozmawiać z
Petre. Nie był tym zachwycony, ale musiał się z tym uwinąć, a starał się to
robić możliwe jak najszybciej.
Aż wreszcie, bez żadnych innych przeszkód, we troje mogli
wyruszyć na spotkanie.
Na miejscu szybko się okazało, że rozmowa wcale nie pójdzie
im tak gładko, jak by tego chcieli. Zwłaszcza że łowcy okazali się wyjątkowo
bezczelnymi kreaturami, jawnie próbującymi ich podburzać. Ilarie prędko wdała
się w pyskówkę, najwyraźniej dość szybko tracąc cierpliwość, dlatego Petre
musiał zareagować.
— Chwileńka, chwileńka — zawołał na pozór radośnie. — Może
po kolei i bez zbędnych emocji. Przypomnijmy sobie, że wszyscy chcemy tego
samego: bezpieczeństwa w naszym mieście. Każdy z nas dba o to na własny sposób,
ale cel jest ten sam, proszę, nie zapominajmy o tym.
Ta rozmowa nie zaczęła się najlepiej, ponieważ pod jej
poszewką skrywały się oskarżenia, w większości pochopnie wystawione. Nikt nie
chciał tu pogłębiać różnic między nadprzyrodzonymi a łowcami, a już na pewno
nikt nie chciał doprowadzić do wojny między obiema stronami.
A że to będzie trudna sztuka, wiedział aż za dobrze. Aidena,
naczelnego łowców, znał przecież od dawna. Był to szpakowaty mężczyzna w
średnim wieku, o gładkiej, pomarszczonej twarzy ozdobionej małymi, wodnistymi
oczami. Minę zawsze miał taką samą: jakby w połowie kpiącej, bawiącej go myśli
okropnie rozbolał ją ząb. Jego aparycja była równie szorstka co charakter, co
nie czyniło z niego zbyt łatwego rozmówcy. Jego towarzysza, wysokiego jak tyka,
kościstego jegomościa zasłaniającego twarz bujnymi, czarno-siwymi włosami
jedynie kojarzył i nie wspominał najlepiej.
Kolorowej panny nie znał natomiast wcale.
— I owszem, dotarły do nas głosy — odezwał się ugodowym,
ostrożnym tonem — że dzieje się coś dziwnego. Badamy to — zełgał — choć
przyznam, że nie znaleźliśmy jeszcze nic, co wskazywałoby na odpowiedź tych
zagadkowych zachowań. W naszym hotelu przejawia się to głównie tak, że nasi
klienci są bardziej roszczeniowi niż zwykle — wyjaśnił, dodając do swojego
głosu odrobinkę wesołego tonu, co, sądząc po minach łowców, było błędem. — Cóż
— odchrząknął, nieco zażenowany swoją gafą — najważniejsze, że nie słyszeliśmy
jeszcze o ofiarach…
— Kwestia czasu — wypluł gniewnie towarzysz Aidena. Petre
nie pamiętał jego imienia, a że nie zechciał się przedstawić ani nikt inny nie
chciał tego zrobić, jego godność pozostanie zagadką.
— Oby nie — odparował natychmiast Petre. — Ale dobrze,
dobrze, po kolei. Czy mają państwo jakieś konkrety? Mówicie, że wszystko
sprowadza się do naszego hotelu. Wnoszę więc, że macie jakieś dowody na to, że
agresywne jednostki były lub są gośćmi w naszym hotelu. Ja ze swojej strony
mogę zapewnić, że na terenie hotelu nie działo się nic niepokojącego.
Znowu zełgał, bo otrucie Ishmaela Drawsona nie było tak do
końca normalnym zdarzeniem. Petre pamiętał jednak, że ich powracający już do
zdrowia były gość to biznesman, więc równie dobrze otruć go mógł zazdrosny
konkurent. Z tego właśnie powodu Petre nie śmiał nawet tego wątku poruszać.
Aiden bez słowa wyjął zza pazuchy płaszcza złożoną na cztery
części kartkę, która, ku przestrachowi Petre, faktycznie zawierała listę obco
mu brzmiących nazwisk. Rzucił na nią okiem, po czym podał papier Ilarie i Grigoriemu.
— To tylko część ze stworów, które przejawiały agresywne
zachowania — odezwał się w końcu Aiden jednocześnie chłodnym i wypranym z
emocji głosem. — Niektórzy z nich byli gośćmi waszego hotelu.
— Ale nie wszyscy — Petre natychmiast złapał go za słówko. —
A więc
— Przestań się ze mną drażnić, Dumitrescu — warknął
rozeźlony Aiden — i choć raz przestań z siebie robić przygłupiego klauna! Wasz
hotel to siedliszcze dla nieludzi. Jak dla nas takie przybytki w ogóle nie
powinny istnieć, ale okej, sprowadzacie ich tu sobie pod warunkiem, że są
grzeczni. Ale nie są — wycedził, powoli prześlizgując się swoim ciężkim
spojrzeniem po ich trójce. — Nie odpowiadacie za wszystkich nadprzyrodzonych,
powiadacie — powtórzył słowa Ilarie. — Widzę, że nie odpowiadacie. Chociaż
powinniście. Bo taka była umowa. Umowa…
— Umowa mówi — wtrącił Petre, coraz bardziej rozeźlony — by
nasi goście nie sprawiali problemu, to prawda. Dbamy o to i, o ile się nie
mylę, nie macie dowodu na to, że jest inaczej. Ale Ilarie ma rację: nie mamy
wpływu na to, kto na swojej trasie przecina Bukareszt. Czy to obserwujemy? Oczywiście,
w miarę naszych możliwości staramy się mieć oko na przejezdnych. Gdy słyszymy o
tym, że któryś sprawia problem: działamy i jak najszybciej wyjaśniamy sprawę,
abyście wy nie musieli wkraczać do akcji. Raz jeszcze powtarzam: mamy ten sam
cel. My wszyscy tutaj chcemy spokoju w mieście.
— Ale tego pokoju nie ma.
— Co zrobili ci ludzie z listy? — spytał Grigori.
— Nieludzie — poprawił go bezimienny towarzysz
Aidena, czyniąc przy tym wyjątkowo wredny i brzydki uśmiech.
— Na razie głównie bójki i napady. Jeszcze nie ma ofiar
śmiertelnych, ale trzeba być ślepym głupcem, by nie zauważyć, do czego to
zmierza. Znikąd pojawiło się tu mnóstwo agresywnych popaprańców i jakimś
dziwnym zbiegiem okoliczności — mówił Aiden głosem przesyconym jadem — wszyscy
oni to nieludzie. To się prędzej czy później skończy tragedią! I wiecie co? —
syknął. — Nie wierzę wam. Nie wiezrzę, że cokolwiek z tym robicie. Chcecie chronić
swoich i to wszystko, a w dupie macie, co ci wasi tak naprawdę wyprawiają. A
my, drodzy, nie będziemy się jak dzieci we mgle biernie temu przyglądać. Jesteśmy
ludźmi honoru, rozumiemy i respektujemy zapisy umowy, więc nie wtrącamy się tak
długo, jak to możliwe. Póki to wasz problem — lepiej zacznijcie go wreszcie
rozwiązywać. Po swojemu. Bo jak to zacznie być też nasz problem, a wszystko
jest na dobrej drodze ku temu, to wtedy my się tym zajmiemy. Też po swojemu.
Te słowa były jawną groźbą i Petre aż pięści nagle
zaswędziały. Od utraty panowania nad sobą był jeszcze bardzo daleko, ale
zapewne w drodze powrotnej do hotelu będzie sobie z lubością wyobrażał, jak
wybija Aidenowi zęby.
— Umowę respektujemy, ale wam nie ufamy — powtórzył Aiden —
i właśnie dlatego chcemy tam wprowadzić swojego człowieka. Seraphina — wskazał
na kolorową pannę — ma mieć dostęp do wszystkich akt, wszystkich pomieszczeń i
wszystkich waszych małych i dużych tajemnic. Seraphina o wszystkim będzie nam
donosiła, ale bez obaw — uspokoił, choć Petre ani trochę nie wierzył temu
uspokajaniu — to nie jest wypowiedzenie wojny. Jeśli potwierdzi się, że naprawdę
działacie w sprawie agresywnych jednostek, nie tylko nie będziemy wam
przeszkadzać, ale wręcz pomożemy. Pokojowo — podkreślił — bez niepotrzebnej
przemocy. Możemy stać się na moment jedną drużyną, aby możliwie jak
najdelikatniej zażegnać zagrożenie. Taki sposób, jak mniemam, jest wam miły?
Petre ani trochę nie ufał tej pannie i nawet nie musiał
patrzeć na siostrę i Grigoriego, by wiedzieć, że myśleli tak samo. Ten wredny,
kolorowy motylek, wedle ich założeń, ma mieć dostęp wszędzie gdzie to tylko
możliwe. W tym wypadku jedyną oazą spokoju będzie dla rodzeństwa ich własny
apartament. Dobre i to, bo gdzieś musieli wszystko między sobą omówić, ale
gdzieś z tyłu głowy miał niespokojną myśl, że łowcy i to przewidzieli i
znaleźli na to jakiś sposób. Oby nie, pomyślał nieco lękliwie.
— Seraphina już teraz wróci z wami. Dostarczymy wszystkie
jej rzeczy, oficjalnie ma być jednym z gości hotelowych. Oczywiście opłacimy
cały jej pobyt, wszystko odbędzie się legalnie. Proponuję cotygodniowe
spotkania w celu ustalenia postępów — chyba że wolicie częstsze wizyty, wtedy
żaden problem. Oczywiście, macie prawo odmówić — zauważył swobodnie Aiden — ale
to nie postawi was w zbyt ciekawym świetle. Jeśli chcecie, możecie też wysłać
do nas swojego człowieka. Choćby po to, by pilnował, by żadnego z nas nie pokusiło,
by już teraz i zaraz się z bronią na tych agresywnych rzucić. Z naszej strony
oferujemy to samo, czego oczekujemy: pełną dostępność i jawność. A więc?
Uważam, że to nie taki zły układ.
Petre kątem oka zerknął na Ilarie, dobrze wiedząc, że i ona
miała mętlik w głowie. Opracowane wcześniej plany działania na nic się nie
przydały, bo łowcy robili z tą rozmową co chcieli. I nic dziwnego: co by nie
było, to oni stali w roli oskarżycieli, zarzucając im niedbalstwo i
zignorowanie zagrożenia.
Tymczasem Petre, zamiast zastanawiać się nad tymi wszystkimi
„agresywnymi jednostkami”, jak to je nazwano, zastanawiał się nad demonami. Zastanawiał
się, ile mieli z całą sprawą wspólnego i czy to czasem nie oni byli tym
zagrożeniem, które należało zlikwidować.
Tylko jak niby mieli zawalczyć z demonami?
Jedno było pewne. Musieli z tą całą Wierą porozmawiać jak najszybciej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz