ROZDZIAŁ 637

PETRE

Wieści otrzymane od Aliego były gorsze niż złe, choć Petre skłamałby przed samym sobą, gdyby powiedział, że się tego nie spodziewał. Już pierwsze spotkanie z towarzyszącymi Wierze demonami nie przebiegło specjalnie pomyślnie, co pozwoliło wampirowi wyrobić sobie o nich równie nieprzychylne zdanie. Co więcej, kobieta, która niedawno wyszła z ich apartamentu, wyglądała naprawdę mizernie: blada, wychudzona i wyraźnie zestresowana nie przypominała kogoś przebywającego na wczasach. Więc co zostało? Przetrzymywanie jej siłą.

Po tym, co powiedział Ali, zapadł moment ciszy, ale na pytanie Ilarie o to, czy Wiera jest już martwa, kompletnie nikt nie potrafił odpowiedzieć. Ale ktoś w końcu musiał podjąć ten temat.

— Nie znam się na demonach — przyznał szczerze — ale chyba będę musiał nadrobić tę wiedzę i trochę o nich poczytać. Bo jeśli się okaże, że właśnie rozmawialiśmy z trupem, to… — Nie dokończył, czując, jak po kręgosłupie przebiegają mu ciarki. — Niby zachowywała się normalnie… i tak jakby nie ukrywała swojego stanu, nie? A jakby była opętana, to może jakoś bardziej by to ukrywała? Ale, zresztą — westchnął ponuro — co za różnica, skoro mówisz, że coś w niej wyczułeś? Jasna cholera — zaklął pod nosem. — Znamy w ogóle kogoś, kto się zna na takich rzeczach?

Milczenie było wystarczającą odpowiedzią. Petre przez moment pomyślał nawet o jakimś egzorcyście, ale zaraz skarcił się za ten głupi pomysł. Ale coś zrobić musieli, nawet jeśli chwilowo nie było na to pomysłu.

Kolejnym kłopotem była Seraphina, która pojawiła się w najgorszym możliwym momencie. Pytanie Ilarie było trafione w dziesiątkę: jak mogli przed nią ukryć zamieszanie z Wierą i demonami? Przez jakiś czas kiepski wygląd Wiery może nie wzbudzać w motylku podejrzeń, ale jeśli wykaże się większą czujnością, w końcu zacznie węszyć. Tym bardziej, że i oni zamierzali jakoś w tym kierunku podziałać. Musieli być wyjątkowo dyskretni, aby nie wywołać u Serpahiny żadnego alarmu.

Petre opadł ciężko na oparcie kanapy, sam nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć. Poczuł się tym natłokiem tak zmęczony, że w ogóle nie zareagował, kiedy jego telefon zaczął wibrować. Wibracja była ciągła, powtarzająca się — i wybitnie irytująca, dlatego Petre w końcu sięgnął po komórkę, z niechęcią patrząc na ekran. Niechęć znacznie w nim urosła, gdy już się dowiedział, kto do niego wydzwaniał. Bez słowa pokazał ekran Ilarie, uśmiechając się przy tym krzywo, aż w końcu odebrał telefon.

— Cześć, mamo — przywitał się, próbując przybrać w miarę pogodny ton. — Co…

— Petre? —  przerwała mu natychmiast rozemocjonowanym tonem. — Petre! Może ty wreszcie zechcesz mnie wysłuchać, bo twoja siostra nie poświęciła na to ani sekundy! Uch, co za dziewuszysko! — burknęła, wypuszczając gniewnie powietrze z ust. — Czy ona naprawdę nie może zrozumieć, że robię dla niej to wszystko, bo jestem jej matką? Matką, Petre! Powinna mnie szanować! Nie ma prawa się tak do mnie odzywać ani…

Petre na moment się wyłączył. Wiedział, że gdy już ich matka się rozkręci, mówi bez przerwy i bez możliwości przerywania. Przerywać potrafiła jej tylko Ilarie, z czego najczęściej wybuchały kolejne awantury. Petre był raczej tym grzecznym dzieckiem, który słuchał mamusi, a gdy już coś napsocił, ze słodziutkim uśmiechem obiecywał, że to już ostatni raz. Nie zwykł też się stawiać, gdy już dorastał, a gdy jakieś decyzje matki mu nie pasowały, zwykle je ignorował — z zachowaniem pewnych, skromnych pozorów. Ale nigdy nie wdawał się w potyczki słowne, bo ani to do niego nie pasowało, ani nie miało żadnego sensu. Nie w starciu z matką.

— …do ciebie! Czy ty też zamierzasz mnie teraz ignorować?! Zupełnie jak twoja siostra! To jest niedo…

— Przepraszam, mamo — wymamrotał szybko, błyskawicznie powracając do świata żywych — ale Ali coś ode mnie chciał. Możesz powtórzyć?

Wiedział, że tym pytaniem mocno się narazi, bo ich matka nienawidziła się powtarzać, ale nie miał wyboru — naprawdę w pewnym momencie zupełnie jej nie słuchał.

— Petre! — krzyknęła gniewnie i karcąco, ale chyba nie chciała tego tematu kontynuować, bo w następnym zdaniu jej ton był nieco spokojniejszy. — Dzwoniłam do twojej siostry nie tylko po to, by, jak to ujęła, kupczyć jej ciałem — warknęła z oburzeniem — ale po to, by was zaprosić do domu. Dziś o ósmej wieczorem ma nas odwiedzić kapłan Svik…

— Kto? — spytał ze zdziwieniem, by w następnej sekundzie przeląc się, że oto znowu przerwał matce.

— Kapłan Svik! — powtórzyła ze zniecierpliwieniem. — Kapłan! Petre, na bogów, obudź się wreszcie!

— Przepraszam — wybąkał pospiesznie. Nadal nie miał pojęcia, kim był kapłan Svik, ale nie zamierzał już o to dopytywać. — Mamo, wiesz, że my z Ilarie to tacy mało raczej religijni…

— Nie interesuje mnie to — wyparowała tonem nieznoszącym sprzeciwu. — Dobrze wiesz, jak ważną rolę Tridamos pełni w naszym rodzie! Jak nas ukształtował! Jesteśmy jego dziedzictwem, Petre! Bez względu na to, czy jesteście religijni czy nie, Tridamosowi po prostu należy się szacunek z waszej strony! Jemu, jego dziedzictwu i temu kultowi! Kapłan Svik, głoszący na świecie naszą wiarę, był tak dobry zgodzić się na prywatną mszę, dlatego BEZ DYSKUSJI. Macie być oboje! Czy to jasne?!

— Jak słońce — mruknął bez przekonania.

— No. — Matka wyraźnie się uspokoiła i odetchnęła głęboko. — Mógłbyś też wpaść niedługo na obiad, kochanie — zaćwierkała, zupełnie nagle brzmiąc jak opiekuńcza, kochająca, łagodna rodzicielka. — Tak dawno cię nie widziałam, stęskniłam się za tobą, syneczku!

— Wpadnę tak szybko jak będę mógł — obiecał. — Muszę już kończyć, sprawy czekają. Papa! Boże — jęknął, gdy już się rozłączył — ta kobieta ma rozdwojenie jaźni! Dziękujemy ci, Ali, za twoją pomoc — powiedział w jego kierunku, na co barman ukłonił się i wyszedł. — Matka nas na jakieś modły na ósmą zaprasza — rzekł, zwracając się do siostry. — Znowu jakiegoś kolejnego kapłana wymyśliła. Skąd ona ich tylu bierze? Widzisz? I tak właśnie powstają religie! Jeden dureń sobie coś wymyśli, drugi w to uwierzy, a trzeci rozgłosi po ludziach. A jeszcze czwarty — peplał ze wzburzeniem — zmusi innych do tej wiary! Bo tak właśnie działają religie. No i na obiad nas zaprosiła — dodał pospiesznie — ale to nieważne.

Wspólny posiłek z rodzicami był najmniej istotnym kłopotem na ich całej liście problemów, dlatego należało go przełożyć na później. To z kolei zapewne sprawi, że oboje o tym zapomną, dostarczając matce kolejny powód do czynienia im zarzutów, ale tym zamierzali martwić się później.

— Wiesz… tak sobie myślę, że może wpadlibyśmy do domu z godzinę wcześniej? No nie patrz tak na mnie! — Petre parsknął śmiechem, widząc oburzoną i zaskoczoną minę Ilarie. — Pomyślałem o babci. Wiem, że niedawno się z nią widzieliśmy, ale może ona coś wie o tych demonach, co? Wiesz przecież, że komu jak komu, ale babci to możemy zaufać!

Babcia Adina była kimś szczególnym w ich życiu, ponieważ w pewnym sensie to ona ich wychowała. Ich rodzice byli typami karierowiczów, którzy wyciskali z siebie wszystkie soki, aby tylko utrzymać swoje imperium, tym samym mając dla dzieci dość niewiele czasu. Dodatkowo, ich matka była fanatyczką religijną, toteż niespecjalnie po drodze jej było z takimi zwyczajnymi dziecięcymi zabawami i aktywnościami. Częściej bawił się z nimi tata, dzięki czemu mieli z nim znacznie lepszy kontakt — ale w szerszym ogóle wychowywała ich właśnie babcia. Była to postać niezwykle ciepła, radosna i opiekuńcza. Bywała przy tym także surowa, ale nigdy na tyle, by wnuki się na nią obraziły czy się jej wystraszyły. I właśnie dlatego gdy już odwiedzali dom rodzinny, najczęściej zaglądali do babci. Nawet gdyby mieli ochotę spotkać rodziców, ci najczęściej byli po prostu w pracy. Sama babcia też często odwiedzała ich w hotelu, dlatego mieli ciągły i częsty kontakt.

— Babulka na pewno wie to i owo — tłumaczył z przekonaniem — a nawet jeśli nie, to szlag mnie trafi, jeśli komuś się nie pożalę na to nasze biedne życie bogatych właścicieli nawiedzonego hotelu.

Petre nie zamierzał tego dnia poruszać kłopotu demonów, a przynajmniej aż do momentu, w którym nie spotkają się z babcią. Z tego właśnie powodu Ilarie przystała na jego propozycję wybrania się do rezydencji godzinę wcześniej. Gdy już dojechali na miejsce, ich oczom okazał się ogromny, prostokątny gmach z białej cegły, zwieńczony czarnym, wysoko postawionym dachem. Ogrody tuż przed domem były niewielkie, choć bardzo okazałe: pełne wycinanych na wielorakie wzory żywopłotów, kwiatów i oczek wodnych. Jednak prawdziwy raj botaniczny znajdował się z tyłu rezydencji, lecz nie był on widoczny z poziomu drogi, na której właśnie stali. We wszystkich dużych oknach, zdobionych po obu stronach okiennicami, paliło się światło, oświetlone były także ogromne drzwi wejściowe w kolorze ciemnego orzecha. Z zewnątrz ich dom rodzinny wyglądał dość „skromnie” — ot, bardzo duży dom w bogatej dzielnicy. W żaden sposób nie zdradzał tego, co działo się w środku — to zaś można było określić jednym słowem: przepych. Wnętrze tonęło w barwach bieli, złota i ciepłego, żółtawego światła, które jaśniało z mnóstwa porozwieszanych wokół lamp, najczęściej o kryształowych kloszach. Ściany były bardzo wysokie i obwieszone ogromnymi obrazami, meble sprawiały wrażenie eleganckich, przesadnie zdobnych i bardzo, ale to bardzo drogich, a posadzka, po której stąpali, była tak wypolerowana, że z łatwością dostrzegali w nich swoje odbicie. Ogromne, szerokie schody znajdowały się po lewej stronie, nieco zasłaniając przejście do głównej części domu, prawe, łukowate przejście prowadziło zaś do części biurowej. Naprzeciwko wejścia znajdował się hall wyposażony lepiej niż niejeden salon: ogień wesoło trzaskał w wysokim, zdobnym kominku, a na eleganckim stoliku, który majaczył zza futryny, stała porcelanowa filiżanka, po którą ktoś właśnie sięgnął.

Ten ktoś, kimkolwiek był, wstał po chwili, najpewniej zaciekawiony nowymi przybyszami. Wtem ich oczom ukazał się wysoki mężczyzna o dość orientalnych rysach twarzy. Wyglądał na jakieś czterdzieści lat, włosy miał czarne i gęste, sięgające ramion, oczy ciemne, wąskie i przenikliwe, policzki zaś pokryte miał świeżym, choć gęstym i ciemnym zarostem. Ubrany był co najmniej dziwnie, bo w długi, czarny płaszcz zdobiony srebrnymi haftami i klamrami, w czarne, gładkie spodnie oraz w wysokie, skórzane buty. Sprawiał przez to wrażenie lorda wyrwanego z filmów familijnych o średniowieczu. Gdy ujrzał rodzeństwo, uśmiechnął się i ukłonił lekko. Petre odwzajemnił gest, po czym bez namysłu ruszył w prawo, zamierzając kierować się od razu do babci. Przeszedł kilka kroków i wtem zorientował się, że obok niego nie było siostry. Zmarszczył brwi i spojrzał przez ramię, dostrzegając, że Ilarie z jakiegoś powodu mocno zwolniła, spoglądając w stronę hallu.

— Co ty tam zobaczyłaś? — spytał z zaciekawieniem. Wtedy pomyślał, że to może ten tajemniczy obcy tak mocno zwrócił jej uwagę, co zresztą bardzo by pasowało do podejrzliwej natury Ilarie. — Daj z typem spokój, to pewnie jakiś kolejny kontrahent rodziców. Babcia czeka! — dodał radośniej.

Ilarie zareagowała jak zahipnotyzowana, bo nagle wyraźnie się ocknęła, zmarszczyła brwi i przyspieszyła. Dzięki temu dość szybko odnaleźli drzwi prowadzące do apartamentu babci. Wpuszczono ich bez zbędnych ceregieli, dzięki czemu szybko wkroczyli do dużego, półokrągłego salonu, wewnątrz którego znajdowało się wiele lamp, ale znaczna większość była wygaszona, przez co w środku panował półmrok. W pokoju pełno było wysokich półek na książki krwistoczerwonych kotar, które wisiały nie tylko przy oknach, ale też okalały niektóre obrazy i futryny. Przy kominku, w którym palił się ogień, stał fotel o wysokim oparciu oraz niewielki stolik na kawę, na którym akurat nic nie stało; blask płomieni wesoło tańczył na jego gładkiej, czarnej powierzchni. Całe pomieszczenie wyglądało na puste, ale Petre i Ilarie nie dali się zwieść i natychmiast ruszyli w stronę fotela, który także zdawał się być pusty. Ale to właśnie tam siedziała elegancka, starsza pani o szczupłej, pociągłej twarzy porysowanej tu i ówdzie zmarszczkami. Włosy jej były długie, gęste i barwne, bo dostrzec tam było można najciemniejszą czerń, wszelkie odcienie szarości, aż wreszcie biel siwych pasemek. Oczy jej, zielone i bystre, łypały na nich czujnie i badawczo, ale już po chwili rozbłysły radością.

— Moje kochane — zawołała czule kobieta, wstając z gracją i sprawnością, której nie powstydziłaby się niejedna młoda dziewczyna.

— Cześć, babciu — odpowiedział z radością Petre, przytulając się do staruszki. To samo już po chwili uczyniła Ilarie, a niedługo potem wszyscy przenieśli się na szeroką kanapę ustawioną bliżej ściany, wygodnie się rozsiadając.

— Przyszliście na mszę, co? — odgadła. — Elena was zagoniła? Mnie też. Z całą sympatią do waszej matki, strasznie mnie to męczy — mówiła z wyraźną skargą w głosie. — Ja to zawsze taka religijna byłam, jak to zgasłe światełko — spojrzała na stojącą w kącie wysoką, smukłą lampę. — Ale Elenie, oczywiście, nie przetłumaczysz.

Petre zaśmiał się wesoło, niezbyt zdziwiony faktem, że babcia od razu ich rozszyfrowała.

— A przedtem chcieliście się spotkać ze starą babulką? — odgadywała dalej.

— Tak jest! I mamy do tej starej babulki jedno dziwne pytanie — wyparował bez zbędnych wstępów. Korzystając z wyraźnie rosnącego zainteresowania babci, zapytał: — Co babcia wie o demonach?  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^